|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Czy gdyby powstała kontynuacja, przeczytał(a) byś ją ? |
tak |
|
75% |
[ 9 ] |
nie |
|
8% |
[ 1 ] |
nie mam zdania |
|
16% |
[ 2 ] |
|
Wszystkich Głosów : 12 |
|
Autor |
Wiadomość |
edytQa King kong
Dołączył: 30 Kwi 2007 Posty: 2714 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 10:03:45 24-07-07 Temat postu: |
|
|
odcinek 13.
***
- Panie Leonardo, to znowu ja.
- Przepraszam, że się rozłączyłem, ale...- zaczął tłumaczyć się mężczyzna.
- Nie, nie... Nie o to chodzi! - policjant mówił tak szybko, że trudno było go zrozumieć.
- Coś się stało? Coś z Isabelitą?
- Nie...- zwolnił tempo- Właśnie zabrano pańską żonę do szpitala.
Leonardo, który był w salonie, opadł na fotel, ale po chwili poderwał się gwałtownie i zaczął panikować.
- Co się stało? Dlaczego?
- Wpadła pod samochód...
- Już tam jadę!- rzucił, odłożył słuchawkę i złapał za kluczyki.
***
- Trzeba powiadomić rodzinę...- powiedział jeden z lekarzy.
- Jak ja nie lubię przekazywać złych wiadomości...- odparła pielęgniarka w recepcji szpitala, po czym chwyciła za telefon.
***
- Diego, odbierz ten telefon może to coś ważnego...
- No coś ty, kochanie... Przecież to sobota, mam dzisiaj wolne! Poza tym, jeśli to pilne to rozmówca nagra się na sekretarkę!
Rodzice Diany jedli właśnie uroczystą kolację z okazji 35. rocznicy ślubu. Diego miał rację – za chwilę rozległ się głos z automatycznej sekretarki.
- Dzień dobry, dzwonię ze szpitala w Rio Solo. Chciałam państwa poinformować, że pańska córka...
Słuchali w skupieniu lecz w tym momencie wyłączyli im prąd...
***
- Nikt nie odebrał, nagrałam się na pocztę.- zameldowała pielęgniarka.
- A mąż?
- Poza zasięgiem, ale za to w domu odebrała służąca i powiedziała, że pan Leonardo właśnie wyjechał z domu.
- Może już wie... Oby tylko on nie miał wypadku, bo jechać z taką wiadomością, to nic dobrego...- pokazał lekarz i odsłonił bliznę na lewym ramieniu...
_______________________________________________________________________
PS dziękuję coraz liczniejszym czytelnikom za miłe komentarze szkoda, że zamknęłam ankietę ^^ dzisiaj taki pechowy 13. odcinek... Trochę zawikłany, ale... |
|
Powrót do góry |
|
|
edytQa King kong
Dołączył: 30 Kwi 2007 Posty: 2714 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 10:37:58 25-07-07 Temat postu: |
|
|
odcinek 14.
***
Silvia i Diego zamarli. Spadek napięcia musiał nastąpić akurat teraz.
- Kochanie, jak myślisz co się stało z naszą córeczką?
- To na pewno nic groźnego...- uspokajał żonę Diego.
- A jeśli...
- Nawet tak nie myśl!- zganił ją.- Jadę tam, żeby się dowiedzieć czegoś więcej.
- Jadę z tobą!
- Nie, Sylvio... Zadzwonię do ciebie jak tyko się czegoś dowiem.- powiedział, gdy zobaczył, że już jest z powrotem prąd.
Mężczyzna zebrał się w wielkim pośpiechu. Zapomniał nawet zasznurować butów. Nie dopuszczał do siebie myśli, że Diana być może nie żyje...
***
Drzwi sierocińca otworzyły się, a w środku jak zwykle na swoją mamusię czekała maleńka Rossie. Podbiegła do kobiety, która tam weszła, ale to nie była jej mamusia...
- Kochanie, będę za tobą tęsknić...- powiedziała do dziecka, które weszło za nią.- jak tylko mnie uniewinnią wrócę tu po ciebie, pamiętaj!
Przytuliły się do siebie, ale Nina nie mogła wytrzymać i wybiegła z płaczem. Do Gality podeszła Rossie:
- Cześć... Jesteś nowa? Ja nazywam się Rossana.
- A ja Galita. Czemu siedzisz w korytarzu?
- Czekam na mamę...
- Obiecała, że przyjdzie?
- Nie, ale czasem przychodzi... Tak na chwilę... Dawno już u mnie nie była...
- To od dzisiaj ja będę czekała z tobą...
- Chodź, Galita!- pospieszył ją policjant, który wszedł z nimi.- Musimy cię zameldować...
***
Leonardo dopadał właśnie drzwi szpitala, gdy usłyszał wołanie.
- Zaczekaj, pójdziemy razem!- krzyczał z oddali Diego.
- Dobrze, że jesteś, tato... Boję się wejść tam sam...
Teść poklepał go po plecach.
- Ja też się bałem... Cieszę się, że usłyszymy to razem...
Nie chciał mówić mu o tym telefonie... Miał nadzieję, że on już wie, że nikt nikomu nie będzie przekazywał złych informacji, bo wszystko jest już jasne... Weszli. Nigdy czas nie płynął tak, jak płynął w tych chwilach. Gdy szli szpitalnym korytarzem, gdy mijali kolejnych ludzi, gdy widzieli płaczące matki i zrozpaczonych mężów... Wreszcie doszli do recepcji.
- Leonardo Fuerte... Moja żona...
- Proszę za mną- odpowiedziała tylko pielęgniarka i spuściła głowę... |
|
Powrót do góry |
|
|
edytQa King kong
Dołączył: 30 Kwi 2007 Posty: 2714 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 15:04:06 25-07-07 Temat postu: |
|
|
odcinek 15.
Kilka dni później...
***
Przystojny mężczyzna z kwiatami w ręku idzie wąską uliczką. Nie widać jego twarzy, gdyż głowę ma spuszczoną, a do tego ten kapelusz... Wydawałoby się, że idzie do kobiety. Tak, racja, ale nie do końca... Skręca w stronę cmentarza. Gdy dochodzi na miejsce zaczyna szlochać...
- Dlaczego los mi cię zabrał?- płacze i zwraca się w stronę jednego z grobów. Kuca na ziemi, a na mogile kładzie bukiet.- Przysięgam na te kwiaty, na ten bukiet, że zemszczę się za twoją śmierć!
Mężczyzna wstaje i odchodzi. Ociera kapiące łzy...
***
- To twoja mama?- zapytała Galita swojej nowej przyjaciółki.
W drzwiach sierocińca ukazała się wyniosła kobieta, pod pachą taszczyła wielkie pudło, jakby prezent.
- Nie...- mała otarła spływającą po policzku łezkę- Ale... To ciocia Eliza! Ciociuu!!
- Cześć, kochanie! Widzę, że znalazłaś sobie nową przyjaciółkę? To dla ciebie.
Uśmiechnęła się słodko i wręczyła dziewczynce prezent, po czym uśmiechnęła się do Gality. Rossie od tej pory żyła tylko wizytą „cioci”. Odwiedzała ją co tydzień, bez wiedzy jej matki. Ale teraz gdy ona... nie mogła dowiedzieć się o tych odwiedzinach... robiła to prawie codziennie.
***
- Arturo?! Co ty tu robisz?
- Cześć, Leo... Przyszedłem zapytać jak się czujesz.
Arturo wszedł do domu swojego przyjaciela jak zjawa. Cały dzień snuł się nieprzytomnie, a ta rozmowa miała być uwieńczeniem wszystkich dramatycznych dla niego wydarzeń.
- Pusto tu teraz...- powiedział i usiadł na miękkiej sofie... |
|
Powrót do góry |
|
|
edytQa King kong
Dołączył: 30 Kwi 2007 Posty: 2714 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 10:13:48 26-07-07 Temat postu: |
|
|
odcinek 16.
***
- Tak, od kiedy Diana jest w szpitalu, w domu jest niezwykle cicho.
- Jak dobrze, że to nie było nic poważnego, i że jest tam z małą.
- Na szczęście dzisiaj wracają.- oznajmił Leonardo i usiadł naprzeciwko przyjaciela.
Pomyślał nad czymś przez chwilę i zapytał:
- Dlaczego jesteś dzisiaj taki przybity?
- Nic wielkiego, opowiem wam, jak Diana wróci...
***
Nina siedziała w areszcie już od tygodnia. Denerwowała się, że sprawa jest nadal nie wyjaśniona, Galita musi spędzać czas w domu dziecka, gdy nagle poczuła, że jest obserwowana. Podniosła wzrok i zauważyła znajomego mężczyznę, którego jednak nie widziała od kiedy rozwiodła się z Leonardem.
- Dzień dobry.- przemówił do niej jego ojciec.
- Witaj, Pedro...
- Perełko, a co ty robisz w areszcie?- zapytał kpiąco
- Ukradłam sobie dziecko mojego byłego męża...- odpowiedziała przepełniona ironią i nienawiścią do ludzi, którzy ją w to wrobili.
***
Do salonu wpadła podniecona Vera:
- Pani Diana przyjechała! Pani Diana przyjechała!- krzyczała radośnie.
Leonardo i Arturo od razu zerwali się z miejsc, żeby pomóc jej wypakować się z samochodu. Mimo wypadku i pobytu z szpitalu, wciąż wyglądała pięknie. A jeszcze Isabelita w rękach dodawała jej uroku.
- Dziękuję, tato, że mi ją przywiozłeś- powiedział Leonardo do Diega, po czym wziął Isabel z rąk żony pocałował w czółko i przekazał Verze.- Zanieś moją córeczkę do domu!
Diana od razu rzuciła mu się na szyję.
- Tęskniłam, najdroższy!- z jej oczu posypały się srebrne łzy.
- Ja za tobą też, ale nie płacz...- powiedział i również się ropłakał.
Podszedł do nich Arturo:
- Witam, Diano! Czekaliśmy na ciebie!
- Cześć, Arturo, dzięki, że wpadłeś.- pocałowała go w policzek. Skąd mogła wiedzieć, że nawet taki mały gest był dla niego wielką obietnicą...
- Wejdźmy do domu. Opowiem wam obiecaną historię, a potem pojadę do siebie.
Vera usadowiła Isabel jak księżniczkę w jadalni, gdyż tam przeniosła się rodzina, by godnie powitać Dianę. Ona, więc, z mężem i Arturem usiedli do stołu.
- Pytałeś, dlaczego jestem taki przybity...- zaczął swoją historię.- Przez te lata, kiedy się do siebie nie odzywaliśmy miałem kilka kobiet, ale jedną kochałem najbardziej... Anę Monicę...- gdy wypowiedział jej imię, oczy zaszkliły mu się, a głos zaczął się łamać.- Zginęła w wypadku... Bardzo ją kochałem, ale nie tylko ją...- spojrzał na Isabelitę.- Miała urodzić moje dziecko... Po raz pierwszy dzisiaj, od bardzo dawna, odwiedziłem jej grób... ICH grób...
***
- Ciociu Elizo, nie idź jeszcze.
- Nie martw się, maleńka! Idę załatwić tylko jedną sprawę, a potem zabiorę cię do mojego domu i tam będziemy już razem na zawsze! |
|
Powrót do góry |
|
|
edytQa King kong
Dołączył: 30 Kwi 2007 Posty: 2714 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 13:55:11 27-07-07 Temat postu: |
|
|
odcinek 17.
***
- No tak, Nino... Zawsze widziałem w tobie hipokrytkę... Ale żeby być tak zawistną i porywać dziecko swojego ex? Zastanów się nad swoim życiem. Będziesz miała dużo czasu, jak dowalą ci wyrok! Narażenie zdrowia dziecka i porwanie... To poważne zarzuty.
- Dobrze wiesz, że tego nie zrobiłam. Teraz jestem już prawie pewna, że to ty maczałeś w tym palce!
- Nawet jeśli, to co? Nijak mi tego nie udowodnisz... A dołożysz sobie kolejne kilka długich miesięcy za fałszywe oskarżenia i pomówienie...
- Może jeszcze zaczniesz bronić swojego synka, Pedro?
- Czemu nie?
- Mam ci przypomnieć, że nawet on się ciebie wyparł? Wszyscy się od ciebie odwrócili! I ty uważasz, że to ja jestem hipokrytką? Licz się ze słowami!
- Tego już za wiele. Obyś zgniła w więzieniu!- rzucił, po czym odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem wyszedł.
***
Arturo, aby dopełnić swoją opowieść o Anie Monice, postanowił zabrać na jej grób swojego przyjaciela. Szli więc wąskimi cmentarnymi uliczkami w milczeniu i zadumie. Dzień był deszczowy, więc łzy na policzkach Artura sprawiały wrażenie licznych kropel deszczu. Gdy doszli do owej mogiły, Leonardo zrozumiał to, o czym wczoraj mówił jego kompan. Naprawdę musiało go tu dawno nie być. Grób ten był zapuszczony, jakby nikt o niego nigdy nie dbał. Leżał na nim tylko jeden bukiet. Ten sam, na którego Arturo poprzysiągł zemstę. Był więc zaklęty, a raczej przeklęty...
- Umarła tak młodo...- przerwał milczenie Arturo.
Leonardo spojrzał na datę śmierci Any Monici. 29.06.1998... Przecież doskonale znał tą datę... Przed oczami miał wspomnienie tamtego dnia...
Rozpędzony za kierownicą swojego auta i nagle ta dziewczyna, która wbiega prosto pod jego koła... Strach, panika, przerażenie... Wyskakuje z auta jak poparzony... Widzi ją leżącą nieprzytomnie na jezdni... Co ma zrobić? Ucieka stamtąd jak najszybciej może... Nie chce wiedzieć co zrobił... Czy to możliwe, że to była Ana Monica?
- Przepraszam, ale bardzo źle się czuję...- powiedział Leonardo i wybiegł z cmentarza.
***
Diana kroczyła znowu w stronę sierocińca. Dawno nie widziała Rossie, ale tęskniła za swoją córeczką. Gdy zbliżała się do drzwi, nagle otworzyły się, a wychodziła nimi Eliza, trzymając na rękach... Rossanę!
- Eliza?! Co ty robisz? Cześć, maleńka.- Diana próbowała wziąć dziewczynkę na ręce, ale Eliza odwróciła się do niej bokiem tak, aby nie mogła jej dosięgnąć.
- Teraz to moja córka. Adoptowałam Rossie...
- To niemożliwe! Co ty pleciesz, Eliza?! Opamiętaj się!
- Przykro mi. Ty porzucasz, ja zbieram... Życie jest brutalne, moja droga. Chodź, Rossie, idziemy do twojego nowego domku! |
|
Powrót do góry |
|
|
edytQa King kong
Dołączył: 30 Kwi 2007 Posty: 2714 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 18:26:49 27-07-07 Temat postu: |
|
|
odcinek 18.
***
Diana wiedziała, że dłużej tego nie zniesie. Postanowiła działać.
- Ty wywłoko!- krzyknęła i uderzyła Elizę w twarz.- Jesteś zwykłą oszustką! To moja córka! Mnie nazywa matką! Ja tak tego nie zostawię!
Kłótnię tą usłyszała dyrektorka domu dziecka, wyszła więc do kłócących się kobiet.
- Zapraszam do mojego gabinetu, tam rozwiążemy tą sprawę!- po twarzy i głosie, po każdym szczególe widać było jak jest wściekła, a zarazem zmieszana zaistniałą sytuacją.
Rossie wyrwała się z objęć „cioci” Elizy i pobiegła do Gality. Przytuliła się do swojej przyjaciółki i powiedziała:
- Nie wiem co się dzieje...- zaczęła szlochać- Ciocia chciała mnie zabrać, ale przyszła mamusia i jej nie pozwoliła!
- To dobrze! Może ciocia chciała cię porwać! Musimy stąd wiać!
- Co??!!- Rossie przeraziła się, ale szybko się zgodziła.- Masz rację, bo chyba źle się tu dzieje!
***
Arturo przeraził się zachowaniem swojego przyjaciela. Nie znał przyczyn jego reakcji, ale bardzo go to nurtowało. Z zamyśleń wyrwał go jednak telefon.
- Halo?
- Cześć, Arturo.
- O, Perdo, dzień dobry. Masz do mnie jakąś sprawę?
- Byłem u Niny!
- A tak, faktycznie, wyleciało mi to z głowy...
- Dalej jest nieznośna! Nie wiem, jak mój syn mógł mieć z nią cokolwiek wspólnego... A dlaczego jesteś taki zamyślony?
- A wiesz, Pedro... Chyba się zakochałem.
- Naprawdę? To cudownie? Będzie ślub?
- Na razie nie jest moja, ale uwierz mi, że zrobię wszystko by ją mieć i żeby umrzeć u jej boku...
- Brzmi złowieszczo...
- Czasem tak trzeba, Pedro... Czasem tak trzeba...
***
Leonardo siedział na podłodze i oddychał ciężko. Nie wierzył w to co się dzieje... Najpierw porwanie Isabelity, później wypadek Diany... Ale jak się teraz okazuje był to dopiero początek niefortunnych zdarzeń... Mężczyźnie wydawało się, że zaczyna tracić zmysły. Rzucał wszystkimi przedmiotami i robił przy tym tyle hałasu, że zaniepokojona Vera wbiegła do salonu, by sprawdzić, co jest grane. Widząc jednak Leonarda w istnym amoku, opuściła go jak najprędzej. On zaś wziął nóż, który był w kredensie i wbił sobie w rękę. Poczuł ulgę, ale nie taką, jak gdy krzyczał:
- Moje życie traci sens! Jestem mordercą! Wyparłem się swojej córki! A wszystko to z miłości!
Po policzkach spływały mu łzy, a po ręce struga krwi. Rozmyślał znów o Galicie, która wylądowała w domu dziecka przez głupotę swojej matki, to o Anie Monice... Był pewien, że to była ona. Nie pomyślał nawet, że opcja mogła być inna, a ta kobieta, którą potrącił żyje... Zadręczała go myśl o tym, że zabił dziewczynę swojego przyjaciela i ich dziecko... |
|
Powrót do góry |
|
|
edytQa King kong
Dołączył: 30 Kwi 2007 Posty: 2714 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 13:32:09 28-07-07 Temat postu: |
|
|
odcinek 19.
część I
***
- Może to nie był najlepszy pomysł- powiedziała Rossie.
Znajdowały się przy bardzo ruchliwej ulicy, w każdej chwili mógłby je potrącić jakiś samochód.
- Zwątpiłaś?
- Nie, po prostu boję się, że mogę stracić szansę, żeby na zawsze już być z mamusią...
- No dobra- Galita bardzo dobrze rozumiała przyjaciółkę. Gdyby tylko mogła znów być z mamą...
Dziewczynki wróciły się więc do sierocińca, gdzie na Rossanę czekała już Diana.
- Jesteś, córciu!- przywitała ją ciepło- Chodź, idziemy cię spakować, zaraz wracasz do domciu!
Rossie nie posiadała się ze szczęścia, żal jej było tylko, że musi opuścić już Galitę, ale obiecała, że będzie ją odwiedzać.
- Będziemy się zawsze przyjaźnić!- powiedziała i wręczyła jej swój łańcuszek.- On mi pomagał, gdy było mi smutno!
- Chodź już, kochanie, bo zaraz musimy być w domku. Tam masz siostrzyczkę, wiesz?
- To super, mamusiu! Już nie mogę się doczekać, aż ją zobaczę!
Diana wzięła małą na ręce i wsiadły do samochodu. Gdy zajechały na miejsce, Rossie była zachwycona swoim nowym domem. Która mała dziewczynka nie marzy bowiem o mieszkaniu w takiej ogromnej posiadłości? Diana wzięła ją za rękę i wprowadziła do domu. Bardzo się stresowała przed opowiedzeniem tej historii Leonardowi. Nie wiedziała, jak zareaguje na historię o jej przeszłości...
- Dobrze, że pani wróciła!- z domu jak burza wypadła Vera.- A cóż to za śliczna istotka?
- Vero, to jest... Moja córka...- te słowa okropnie trudno przeszły jej przez gardło.
- Jak to pani córka?
- To długa historia, ale to moja rodzona córka, Rossana... Rossie...
Mała uśmiechnęła się do służącej:
- A ty jak się nazywasz?
- Jestem Vera i z tego co widzę od dziś będę dla ciebie pracować.
- Super! A zrobisz mi herbatę?
- Oczywiście, chodź ze mną!- powiedziała radośnie i zaprowadziła dziewczynkę do kuchni.
Diana zaś poszła do Leonarda. Gdy zastała do siedzącego na podłodze i rwącego włosy z głowy, podbiegła od razu i kucnęła obok niego.
- Kochanie... Co się stało?- Leo jednak nie odpowiedział.- Chodź ze mną, chcę ci kogoś przedstawić...
Mężczyzna spojrzał na nią pytająco. Wstał jednak i poszedł za nią. Gdy weszli do kuchni zobaczył Verę rozmawiającą z maleńką, śliczną dziewczynką.
- Czy to jest... ?- zapytał widząc wielkie podobieństwo Diany i Rossie.
- Tak, kochanie... To moja córka... Spędziła kilka lat w sierocińcu... Nazywa się Rossana.
- Dlaczego?
- Urodziłam ją, gdy miałam zaledwie 19 lat... Matka nie mogła się z tym pogodzić i umieściła ją w domu dziecka...
- W domu dziecka? Też mam tam córkę...- Leonardo zaczął płakać.- To córka moja i kobiety, która porwała Isabel.
- Co?!
- Tak... Takie było moje życie zanim cię poznałem. W biedzie z Niną... Ale gdy cię poznałem, zrobiłem wszystko, żeby być tu i teraz z tobą... Wyrzekłem się żony i córki z miłości do ciebie... Teraz ona jest w areszcie, córka w sierocińcu... Poza tym... Byłem wczoraj z Arturem na grobie Any Monici... Pamiętasz mój wypadek, gdy uciekłem z miejsca zdarzenia?
- Tak... I... ?
- Ana Monica zginęła właśnie w ten dzień...
Diana była przerażona.
- Zadzwonię do Artura... Muszę się upewnić, kochanie...
- A ja tymczasem... Położę się... Za dużo emocji dla mnie...
Kobieta czym prędzej wykręciła numer Artura i umówiła się z nim na spotkanie. |
|
Powrót do góry |
|
|
edytQa King kong
Dołączył: 30 Kwi 2007 Posty: 2714 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 16:00:58 28-07-07 Temat postu: |
|
|
odcinek 19.
część II
***
Arturo przyjechał po Dianę. Leonardo położył się, bo bał się spojrzeć w oczy przyjacielowi.
- Dzień dobry, Diano.- przywitał ją buziakiem w policzek.
- Witaj.- kobieta uśmiechnęła się promiennie.
Dopiero teraz zauważyła, że Arturo jest bardzo atrakcyjnym mężczyzną. Był wysoki, postawny i przystojny... Po chwili jednak skarciła się za te myśli i wsiadła do jego samochodu.
- Chciałam, żebyś zabrał mnie na grób Any Monici...
- Chodzi o Leo, tak?
- Dlaczego tak twierdzisz?
- Wydaje mi się, że coś z nim nie tak po wizycie na cmentarzu. Wybiegł jak poparzony...
Diana dobrze wiedziała dlaczego, nie przyznała się jednak do tego i kontynuowała.
- Nic o tym nie wiem, był dzisiaj całkiem normalny...
Mężczyzna popatrzył na nią chwilę, gdyż widział jej zakłopotanie... Czy ona również widziała w nim Artura sprzed kilku lat, z którym się przespała?
- Od razu cię poznałem...- wyznał.- Nic się nie zmieniłaś, jesteś nadal tak piękna...
- Ale... To naprawdę ty?!- była zaskoczona. Nie spodziewała się, że mężczyzna, z którym jedzie teraz samochodem, jest ojcem jej dziecka.
Arturo kiwnął głową, ale postanowił milczeć. Byli na miejscu. Diana wysiadła z samochodu i poczuła się bardzo dziwnie. Kobieta, na której grób idzie miała urodzić siostrę Rossie...
Wzięli się pod ręce i Arturo zaprowadził ją wąską alejką na grób Any Monici. Wiał chłodny wiatr, więc objął ją ramieniem. Czuła się nieco niezręcznie, ale gdy doszli na miejsce od razu się od niego odsunęła i kucnęła przy mogile.
- Zginęła tak młodo... 29 czerwca 1998...- czytała Diana. Faktycznie data zgadzała się z dniem wypadku Leonarda...
- To pomyłka.- powiedział Arturo.
- Jak to- pomyłka?
- Źle przyklejono cyferkę. Powinno być 09, a nie 06... To był wrzesień...- wyjaśnił, a Diana zamarła.
Mężczyzna spojrzał na grób narzeczonej i nagle wpadło mu do głowy o czym zapomniał... Patrzył na bukiet, który przyniósł tu dwa dni wcześniej i uświadomił sobie, że nie kupił kwiatów Dianie. Ona jednak myślała tylko o tym, żeby jak najszybciej poinformować Leonarda o tej feralnej pomyłce. Wstała i podniosła wzrok. Zobaczyła przed sobą Artura z bukietem.
- Skąd masz te kwiaty?- zapytała śmiejąc się. Po chwili jednak spojrzała na pusty grób Any Monici... – Chyba sobie ze mnie żartujesz?!
Diana odskoczyła do tyłu.
- Nie bój się...- zbliżył się do niej i odrzucił kwiaty na grób.- Zapraszam cię na kawę, Diano... |
|
Powrót do góry |
|
|
edytQa King kong
Dołączył: 30 Kwi 2007 Posty: 2714 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 15:16:48 29-07-07 Temat postu: |
|
|
odcinek 20.
***
- No dobrze...- Diana szybko wyminęła stojącego jej na drodze Artura.
Z równie wysoką prędkością szła z nim na kawę.
- Dlaczego tak pędzisz? Nie uciekaj przede mną.- zaapelował mężczyzna.
- Przepraszam, ale nie było grzecznym odmówić ci kawy, ale martwię się jak Leonardo poradzi sobie z dziewczynkami...
- To macie więcej niż jedną córkę?- zaciekawił się Arturo.
- Eee... Przejęzyczenie.- skłamała.
- Ok... Ale... Czy musisz mówić o mężu nawet będąc ze mną?- zbliżył się do niej i nachylił się. Ich usta złączyły się w pocałunku. Diana mimo upływu czasu dobrze znała ten smak. Za chwilę jednak Arturo przerwał- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.
- Nie szkodzi...- speszyła się kobieta. Przyspieszyła więc kroku i weszła do pierwszej napotkanej kawiarni.
Zamówili espresso i rozmawiali.
- Dzień dobry, czy kupi pan kwiaty małżonce?- zapytała krążąca po okolicznych restauracjach i kawiarniach kwiaciarka.
Diana zawstydziła się jej słowami i już chciała tłumaczyć, że nie są małżeństwem, ale Arturo był szybszy.
- Oczywiście, poproszę najpiękniejszą różę dla najpiękniejszej kobiety.
- Ta powinna być odpowiednia.- odparła staruszka wręczając mu śliczny, krwistoczerwony kwiat.
- Nie trzeba było...- zaczęła Diana, gdy tylko kobieta odeszła od ich stolika.
- Trzeba, trzeba... Bo chciałem cię o coś poprosić...
- Ale ja już mam męża.- roześmiała się.
- Ucieknij ze mną, Diano...
***
Leonardo czuł przez sen, że ktoś go obserwuje. Gdy otworzył oczy, ujrzał że na jego łóżku siedzi Rossie.
- Cześć, maleńka.- uśmiechnął się do niej. Humor wyraźnie mu się poprawił.
- Ty jesteś moim tatusiem?
- Od dzisiaj tak.- odpowiedział. Był naprawdę wzruszony szczerością dziewczynki i tym, jak mocno się do niego przytuliła po tych słowach.
- Wiesz, mieszkałam w domu dziecka...- powiedziała.
- Tak, kochanie... Mamusia mi o tym opowiedziała. Ale już nigdy tam nie wrócisz, bo teraz masz nas... Jak tam było?- zapytał myśląc wciąż o swojej córce, która też przebywała w sierocińcu.
- Kiedyś było nudno, ale jakiś tydzień temu wprowadziła się moja przyjaciółka... Nie chciałam jej zostawiać, ale nie miałam wyboru.
- Tak, a jak miała na imię?- zapytał pełen nadziei.
- Galita... Jej mama poszła gdzieś z panem policjantem...
Leonardo zerwał się z łóżka.
- Chcesz, żeby mieszkała z nami?
- No, pewnie!- uradowała się Rossie.
- Znam na to sposób! Pojedziesz ze mną po nią? Musisz mi tylko powiedzieć, który to dom dziecka!
- Dobrze, tatusiu!- powiedziała i pocałowała go w policzek.
Leo zbiegł szybko po schodach, zapinając guziki koszuli w biegu.
- Zabieram dziewczynki na małą przejażdżkę!- powiedział Verze i wziął Isabel do nosidełka.
Wskoczył wręcz do samochodu i ruszyli. Teraz był najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem, był pewny, że wkrótce rodzina będzie w komplecie. |
|
Powrót do góry |
|
|
edytQa King kong
Dołączył: 30 Kwi 2007 Posty: 2714 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 12:30:12 30-07-07 Temat postu: |
|
|
odcinek 21.
***
Drogi Leonardo,
Chcę zacząć ten list od przeprosin... Wiem ile kosztował cię związek ze mną... Rozbicie rodziny, a teraz to twoje załamanie nerwowe... Przepraszam więc za to, co właśnie robię... Gdy czytasz ten list jestem pewnie już daleko stąd... Z Arturem... Nie pomyśl, proszę, że cokolwiek rozegrało się za twoimi plecami. Tak nie było. Okazało się bowiem, że to on jest człowiekiem, któremu oddałam się w młodości – ojcem Rossie. Rozpaczam nad tym, że zabrałeś gdzieś dziewczynki, bo chciałam je zabrać ze sobą... Mimo wszystko, proszę, abyś nie próbował nas szukać. Opiekuj się Rossaną i Isabelitą...
Diana
Kobieta położyła list na stole i wbiegła po schodach do sypialni. Tam Arturo pomagał już jej pakować rzeczy.
- Jesteś pewna swojej decyzji? Chcesz być ze mną?
- Tak.- skinęła głową i pocałowała go namiętnie.
Mężczyzna zabrał walizki i czym prędzej załadował do bagażnika swojego samochodu. Odjechali.
***
- Dzień dobry. Niedawno trafiła tu moja córka- Galita Pobreza. Chciałbym ją stąd zabrać!- Leonardo usiadł wygodnie w obrotowym fotelu. Dyrektorka sierocińca patrzyła na niego, jak na ducha.
- Pan jest jej ojcem?
- Tak, szanowna pani.
- Pójdę po nią.
Kobieta miała wyraźnie dość wszystkich dziwnych zdarzeń, które ostatnio w owym domu dziecka miały miejsce. Szybkim krokiem opuściła swoje biuro i poszła po małą dziewczynkę.
- Pójdziesz ze mną.- rozkazała chłodno.
Galita rozglądała się po całym budynku zdezorientowana. Co się dzieje?- zastanawiała się. Gdy weszły do pomieszczenia znajdującego się na ostatnim piętrze ujrzała Leonarda.
- Tatuś! Tatuś! Przyjechałeś po mnie?- dopytywała radośnie.
- A więc to prawda?
- Co?- spytała dziewczynka.
- No jest twoim ojcem, czy nie?!
- Oczywiście, że jest!- Leonardo rozłożył ręce w powitalnym geście, mała zaś wdrapała się mu na kolana.
- Dobrze, może pan ją zabrać. Jednak na razie najdłużej na tydzień, żebyśmy mogli potwierdzić pana ojcostwo...
Mężczyzna wstał, podnosząc Galitę i wziął ją na ręce.
- Dziękuję.- powiedział, a następnie zwrócił się do małej.- Mam dla ciebie niespodziankę! Nie dość, że będziesz mieszkała u mnie, to jeszcze z kimś, kogo bardzo lubisz...
Dziewczynka patrzyła na niego uważnie, gdy byli już prawie przy drzwiach z miejsca zerwała się Rossie i pobiegła przywitać przyjaciółkę.
- Nie wierzę!- obie dziewczynki powiedziały to równocześnie, zaśmiały się, a następnie wybuchły płaczem radości.
Leonardo zabrał je z powrotem do domu. Ich nowego domu.
- Nie ma jeszcze Diany?- zawołał gdy tylko przekroczyli próg. Zobaczył zapłakaną Verę. Podbiegł do niej- Co się stało?
- Niech sam pan zobaczy...- podała mu kartkę papieru, którą znalazła na kuchennym stole.
Leo wziął go niepewnie i zaczął czytać. Podobnie jak służąca rozpłakał się.
- To niemożliwe! Jak mogłaś!- krzyczał, gdy nagle zadzwonił telefon.- Odbiorę.
- Dzień dobry...
- Kto mówi?
- Sierżant Jose Gaveros.
- Coś się stało panie władzo?
- Pańska żona i przyjaciel mieli dziś wypadek...
- CO??!!
- Oni... Oboje zginęli.
***
EPILOG CZĘŚCI PIERWSZEJ :
W chłodny poranek Leonardo kroczy uliczkami cmentarza. Za ręce trzyma dwie małe dziewczynki – Rossie i Galitę. Nie dane im było szczęście rodzinne. Wszyscy składają im kondolencje. Jest już po pogrzebie...
- Dzień dobry...- zapłakany Leo kłania się matce Artura.
- Tak mi przykro...- kobieta przytula go.- Coś tu jest nie tak... A raczej było... Najpierw Arturo zabija Anę Monicę, a teraz twoją żonę...
- To Arturo zabił Anę Monicę?
- Tak, to on spowodował ten wypadek...
- Faktycznie, tu musi być jakieś przekleństwo...
- Albo klątwa.- skwitowała kobieta.
Zawiał mocny wiatr. Tak mocny, że z jednego grobu zwiał kwiaty. Leonardo poznał ten bukiet. Był z grobu Any Monici. Może to on był przeklęty?
FIN. |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|