|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:15:20 23-01-11 Temat postu: Fairytale gone bad |
|
|
Fairytale gone bad
...Tell them it’s me who made you sad
Tell them the fairytale gone bad...
Tytuł oryginalny: Fairytale gone bad
Gatunek: romans/dramat/obyczajowy
Rok produkcji: 2011
Liczba odcinków: ?
Muzyka przewodnia: Sunrise Avenue "Fairytale gone bad"
Fabuła:
Ona – dziewczyna z prowincji
On – chłopak, obracający wśród miejskiej elity
Ona – imała się w życiu różnych zajęć, ale jak każda dziewczyna, cały czas marzyła o tym, że kiedyś w jej życiu pojawi się książę na białym rumaku, porwie ją do swojego królestwa i będą żyli długo i szczęśliwie.
On – wychowany w bogatej rodzinie, nigdy nie musiał martwić się o nic, nigdy niczego mu nie brakowało. Kiedy odziedziczył po ojcu cały majątek, do szczęścia brakowało mu już tylko kobiety, z którą mógłby iść razem przez życie.
Gdy się spotkali, ona poczuła się jak Kopciuszek, po którego właśnie przyjechał książę, a on od pierwszej chwili miał pewność, że to właśnie z nią chce spędzić resztę życia.
Każda bajka w tym momencie kończy się słowami "i żyli długo i szczęśliwie", jednak nie ta. W tej bajce, w życiu Kopciuszka pojawia się również brat księcia, który doskonale zna dziewczynę z czasów, zanim ta wkroczyła na salony. Z czasów, o których ona sama wolałaby zapomnieć...
OBSADA:
Reszta w miarę rozwoju akcji - oczywiście, jeśli tylko opowiadanie przypadnie Wam do gustu;)
Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 9:17:58 31-10-11, w całości zmieniany 32 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
ejlubieczekolade Debiutant
Dołączył: 15 Sty 2011 Posty: 35 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:24:03 23-01-11 Temat postu: |
|
|
Zapowiada się bardzo ciekawie
Czekam na obsade i odcinek |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:12:39 23-01-11 Temat postu: |
|
|
PROLOG
Marmurowy, skromny pomnik tonął pod grubą warstwą suchych liści, a wyżłobione w nim litery przykrywała cienka warstwa piachu. Marie przyklękła obok i delikatnie przesunęła dłonią po gładkiej, zimnej powierzchni pomnika, strącając na ziemię martwe liście wraz z ziarenkami piasku. Przyjrzała się uważnie napisowi na płycie nagrobnej. Jej mózg zarejestrował teraz tylko trzy wyrazy, składające się, w rozdzierające serce zdanie: „Zginął śmiercią tragiczną”.
Wielka gula ścisnęła jej gardło, ale stłumiła łzy i jeszcze raz przesunęła dłonią po gładzi marmuru, zatrzymując palce przy każdej literze, składającej się na jego imię.
- Christopher… – szepnęła, kiedy wreszcie, w jej głowie poszczególne litery złożyły się w całość. Przed oczami mignęły jej ostanie chwile, jakie spędzili razem. Mimo, że minął już ponad rok, pamiętała je tak dokładnie, jakby zdarzyły się wczoraj. Nie chciała ich zapomnieć, choć może gdyby Bóg, albo jakaś inna wszechmocna siła, pozbawił ją tych wspomnień, byłoby jej łatwiej iść dalej przez życie. Nawet, gdyby miała iść przez nie sama.
Przymknęła oczy, pozwalając wreszcie spłynąć, wzbierającym pod powiekami łzom.
Byli tacy zakochani, nie widzieli świata poza sobą. Po prostu dwie idealnie dobrane połówki jabłka. Mieli być szczęśliwi, zestarzeć się razem i spełnieni patrzeć, jak dorastają ich wnuki…
Odgarnęła z twarzy pasmo długich, jasnych włosów, z tą samą delikatnością, z jaką on by to zrobił, a potem wystawiła twarz w stronę, nieśmiało przedzierającego się przez grubą warstwę chmur, jesiennego słońca, pozwalając by jego promienie delikatnie pieściły jej skórę.
- Podobno po najgorszej burzy – zaczęła, znów spoglądając na nagrobną płytę – zawsze wychodzi słońce… – uśmiechnęła się lekko do mężczyzny, który patrzył na nią ze zdjęcia umieszczonego na płycie nagrobnej – Ty byłeś moim słońcem – dotknęła lekko miejsca, gdzie była fotografia, z taką sama czułością, z jaką kiedyś gładziła jego twarz – Czekałam na ciebie całe życie, a teraz mam żyć bez ciebie?
Marie westchnęła ciężko. Na początku myślała, że będzie w stanie się z tym pogodzić. Wierzyła wszystkim, którzy wmawiali jej, że jest jeszcze młoda, ma całe życie przed sobą i na pewno wszystko się ułoży. Chciała wierzyć. Chciała, żeby to mogło być prawdą. Niczego innego tak bardzo nie pragnęła. Z każdym dniem jednak, nabierała coraz większej pewności, że to tylko pobożne życzenia. W końcu co to za życie – bez miłości i ze wszechogarniającym poczuciem winy?
Przez kilka miesięcy usilnie walczyła. Sama z sobą i ze wszystkimi dookoła.
Otaczali ją różni ludzie. W ich spojrzeniach widziała albo troskę i litość, albo nienawiść. Nie znosiła tego, w jaki sposób na nią patrzyli i jak się z nią obchodzili. Choćby niewiadomo jak się starała, nie była w stanie żyć normalnie, bo na każdym kroku spotykała kogoś, kto jednym pytaniem z cyklu „jak się trzymasz?”, albo też wymownym spojrzeniem, burzył jej spokój. Za każdym razem z mozołem starała się go odbudować, ale nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że wszyscy patrzą na nią, jakby była jakimś wyjątkowym muzealnym eksponatem, dziwadłem, albo przybyszem z innej planety. Oni już ją osądzili. Wszyscy. Zwykli, postronni ludzie, dziennikarze, ale też jej bliscy. Jego bliscy. Wszyscy wydali już na nią wyrok – winna. Ci ostatni wprawdzie nigdy nie powiedzieli jej tego wprost, ale nie musieli – widziała to w ich oczach.
Winna. Od ponad roku to słowo towarzyszyło jej każdego dnia i każdej nocy. Kołatało się jej w głowie, wypierając wszystkie inne. Nie pozwalało spokojnie spać i normalnie żyć.
Była winna i wiedziała o tym, jednak miała już dość tłumaczenia się, dość wysłuchiwania komentarzy ludzi, którzy tak naprawdę nie mieli o niczym pojęcia.
Nie było żadnego złotego środka. Mogła zrobić tylko jedno.
- Chris, kochanie… – uśmiechnęła się przez łzy, wciąż czule gładząc płytę pomnika – Dlaczego nie zabrałeś mnie ze sobą? – zawiesiła głos, jakby czekała na odpowiedź, ale jej uszu dobiegł tylko szum wiatru i szelest suchych liści – Zawsze powtarzałeś, że muszę być silna i muszę wierzyć. Chciałam być taka dla ciebie, naprawdę próbowałam, ale… Już dłużej tak nie mogę. Nie mogę żyć bez ciebie – wyjęła z torebki zapalniczkę i zaświeciła znicz. Przez chwilę jak zahipnotyzowana patrzyła, jak mały płomyk tańczy na wietrze – Za każdym razem, gdy patrzę w oczy twojej matki, widzę w nich tylko nienawiść. Zabrałam cię jej, ale nie tak, jak kobieta zabiera matce syna… Jestem dla niej uosobieniem śmierci, a skoro tak… – jeszcze raz sięgnęła dłonią w głąb swojej torebki i po chwili wyjęła z niej pistolet, który minionego wieczoru zabrała z biurka ojca. Delikatnie przesunęła dłonią wzdłuż korpusu i zatrzymała u wylotu lufy. Sprawdziła magazynek – Już dawno powinnam była to zrobić. Zanim ktoś zauważy moje zniknięcie, będzie już po wszystkim – uśmiechnęła się blado – Będziemy znowu razem – powoli uniosła pistolet – Tak będzie lepiej dla wszystkich… |
|
Powrót do góry |
|
|
Aberracja Big Brat
Dołączył: 15 Lut 2010 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:00:44 23-01-11 Temat postu: |
|
|
No, na początku pomyślałam sobie, że to będzie taka standardowa opowieść, no ale po prologu jednak zmieniłam zdanie ;D
Zapowiada się ciekawie. Cóż mogę rzec więcej? Czekam na rozdział, odcinek itp;D
Pozdrawiam.
Magdalena ;* |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:15:23 23-01-11 Temat postu: |
|
|
W pewnym sensie będzie standardowa, ale mam nadzieję, że mimo to spodoba się
Pierwszy odcinek najprawdopodobniej w piątkowy wieczór.
Pozdrawiam:*
Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 18:16:27 23-01-11, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Aberracja Big Brat
Dołączył: 15 Lut 2010 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:05:31 23-01-11 Temat postu: |
|
|
Używając słowa standardowa chodziło mi mniej więcej o tę bajkę kopciuszek -> wiesz no przyjeżdża książę z bajki i wszystko kończy się dobrze, a tu widzę nastąpiła śmierć więc za kolorowo nie jest.
Wiadomo nie jestem spaczona jakaś i lubię szczęśliwe zakończenia, ale niekoniecznie historie przesycone szczęściem, miłością. Czasami dobrze jak jest źle - choć to głupio brzmi.
Jeśli nie będzie cukierkowo przez cały czas zapewne mi się spodoba ale więcej po pierwszym rozdziale zapewne napiszę |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:53:07 23-01-11 Temat postu: |
|
|
A ja pisząc standardowo miałam na myśli trójkąt - ona jedna i ich dwóch;)
Książę z bajki, owszem, przyjedzie, ale to będzie zdecydowanie bardziej pokręcona historia niż historia kopciuszka i z całą pewnością nie będzie cukierkowo
Zresztą już niedługo sama ocenisz:) |
|
Powrót do góry |
|
|
Aberracja Big Brat
Dołączył: 15 Lut 2010 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Łódź Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:49:15 23-01-11 Temat postu: |
|
|
W takim razie czekam z niecierpliwością na pierwszy rozdział, odcinek etc. |
|
Powrót do góry |
|
|
libby87 Cool
Dołączył: 27 Gru 2009 Posty: 537 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Goleniów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:36:47 24-01-11 Temat postu: |
|
|
Zacznę od tego, że plakat i sygnaturki ( jak zawsze ) są boskie. Pomysł bardzo mi się podoba i z niecierpliwością czekam na odcinki.
Niby klasyczny trójkąt - ona jedna i ich dwóch, ale czuję, że w Twoim wykonaniu to nie będzie "zwykła klasyka".
Czyżbyś obsadziła Iana w roli tego "złego"? |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:51:55 24-01-11 Temat postu: |
|
|
Cieszę się Karinko, że sygnaturki i plakat Ci się podobają, ale najbardziej cieszy mnie, że pomysł przypadł Ci do gustu
No Ian z pewnością nie będzie grał tu świętego - zbyt dobrze pasuje do ról niegrzecznych chłopców, żeby ugrzeczniać go na siłę |
|
Powrót do góry |
|
|
libby87 Cool
Dołączył: 27 Gru 2009 Posty: 537 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Goleniów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:49:38 24-01-11 Temat postu: |
|
|
Uwielbiam ( chyba jak każda dziewczyna ) niegrzecznych chłopców. A Ian rzeczywiście idealnie pasuje do takich ról. Zastanawiam się tylko, czy będzie postacią negatywną, czy niegrzecznym chłopcem - hm..nie wiem czy dobrze ujęłam to w słowa |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:17:33 24-01-11 Temat postu: |
|
|
Rozumiem o co Ci chodzi, ale nic nie zdradzę - sama ocenisz |
|
Powrót do góry |
|
|
libby87 Cool
Dołączył: 27 Gru 2009 Posty: 537 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Goleniów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:26:42 24-01-11 Temat postu: |
|
|
W takim razie spokojnie będę czekać Dla mnie postać Iana może być zła do szpiku kości, a i tak go będę uwielbiać |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:00:50 26-01-11 Temat postu: |
|
|
Odcinek 1.
Płakała ze szczęścia, gdy porwał ją w ramiona i wirowali, zatracając się w sobie.
- Tak się za tobą stęskniłam – mówiła, upajając się jego cudownym zapachem, a łzy same spłynęły po jej policzkach.
- Ja za tobą bardziej – powiedział, postawiwszy ją wreszcie na ziemi, po czym ujął jej twarz w swoje dłonie i delikatnie otarł kciukiem łzy – Płaczesz? – uśmiechnął się do niej czule i wpił się zachłannie w jej usta. Poczuł jak zadrżała, gdy jego język znalazł się w jej ustach. Powoli przesunął dłonie na jej biodra i przyciągnął je mocniej do siebie – Zdajesz sobie sprawę, co czeka cię wieczorem, kobieto? – spytał, przybierając poważną minę, ale w jego głosie wciąż brzmiało rozbawienie.
- Co takiego? – odpowiedziała pytaniem, wplatając swoje szczupłe palce w jego gęste włosy. Wspięła się na palce i dosięgła jego ust – Jestem pewna – mówiła, kąsając delikatnie jego wargę – że nie jest to nic, z czym nie byłabym w stanie sobie poradzić – spojrzała na niego filuternie.
- Jesteś cudowna, wiesz? – szepnął, odgarniając pasma długich, jasnych włosów z jej twarzy – Czym ja sobie na ciebie zasłużyłem? – spytał, opierając się czołem o jej czoło.
- Nie – pokręciła przecząco głową – to raczej ja nie zasłużyłam na ciebie.
- Nie pleć bzdur – uśmiechnął się zawadiacko, delikatnie trącając palcem czubek jej nosa.
- Marie! Chris! – z tarasu dobiegł ich głos jego matki – Wchodźcie do środka! Przeziębicie się…
- Słyszałeś? – mówiła rozbawiona – Przeziębisz się.
- Kiedy ty jesteś przy mnie, żadne mrozy mi nie straszne – otoczył ją ramieniem i pocałował w czubek głowy. Drugą ręką chwycił walizkę, którą wcześniej bez zastanowienia rzucił na ziemię, by porwać swoją piękną narzeczoną w ramiona.
Nigdy w życiu nie przypuszczał, że można tak za kimś tęsknić, za jego uśmiechem, dotykiem, zapachem. Gdyby musiał przebywać z dala od niej choćby jeszcze jeden dzień, oszalałby chyba. Niepisaną tradycją stało się, że zawsze gdy wyjeżdżał, wieczorami godzinami wisieli na telefonie. Dziwił się, a jednocześnie cieszył, że wciąż mają tyle tematów do rozmów, dlatego każdego, kto spróbowałby go pozbawić tej możliwości, gotów był zrównać z ziemią.
Z każdym dniem, z każdą sekundą spędzoną z Marie, tylko utwierdzał się w przekonaniu, że to kobieta, z którą chce założyć rodzinę i przy której pragnie się zestarzeć. Wydobyła z niego wszystko co najlepsze i stała się panią jego życia.
Powolnym krokiem zmierzali teraz w stronę domu, w którym się wychował. Oczami wyobraźni zobaczył siebie i Marie za jakieś dwudziesta lat, siedzących na werandzie i wypatrujących niecierpliwie przyjazdu swoich prawie dorosłych już dzieci.
- Ile chcesz mieć dzieci? – szepnął Marie do ucha.
- Co proszę? – spytała zdumiona, spoglądając w jego zielone niczym szmaragdy oczy.
- Pytam, ile chcesz mieć dzieci, bo jeśli chodzi o mnie, to dziś wieczorem, zamierzam rozpocząć pracę nad naszym pierwszym potomkiem – uśmiechnął się, gdy zafundowała mu kuksańca, ale nie zdążył już nic powiedzieć.
- Chris – przed drzwiami na werandzie stał jego brat, Colin. Z jego twarzy, jak zwykle trudno było wyczytać cokolwiek. Nigdy nie byli sobie specjalnie bliscy, tym bardziej więc zdziwiło go, nie tyle to, że pierwszy wyciągnął rękę na powitanie, ale to, że potem uścisnął go serdecznie.
- No chłopcy – w drzwiach pojawiła się ich matka – Jeśli macie się tak serdecznie witać, to Chris chyba musi częściej wyjeżdżać – mówiła rozbawiona.
- To wszystko dzięki Marie – mruknął Colin, uśmiechając się do dziewczyny – To ona wydobyła z nas to, co najlepsze.
- Oh – westchnęła Marie, przewracając teatralnie oczami – Przeceniacie mnie.
- Później wymienicie argumenty – wtrąciła pani Dawson – Elena już nakryła, zapraszam do stołu – wskazała dłonią w stronę jadalni.
- Skoczę tylko na chwilę do łazienki i zaraz do was wracam – powiedział Chris, a potem cmoknął w policzek najpierw Marie, a potem matkę – Cieszę się, że już wróciłem – stwierdził, spoglądając matce w oczy – Stęskniłem się za wami.
- A najbardziej za Marie, prawda? – spytała kobieta z uśmiechem.
- Jestem z nią naprawdę szczęśliwy mamo – mówił, zerkając w stronę jadalni, gdzie jego brat, jak na dżentelmena przystało, delikatnie odsuwał swojej przyszłej bratowej krzesło. Żałował, że nie jest na jego miejscu, ale mając w perspektywie nadchodzącą noc i najbliższe dni, był w stanie jakoś to przełknąć.
- Dlaczego nie siadasz tam gdzie zwykle? – spytała Marie, gdy Colin, zamiast na miejscu głowy rodziny, usadowił się po przeciwnej stronie stołu.
- Bo to miejsce Chrisa – powiedział krótko, nawet na nią nie patrząc. Miał dość bycia tylko marnym substytutem swojego brata. Gdy go nie było, wszystko było, jak trzeba. Teraz, kiedy wrócił, pewnie znów przejmie wszystkie stery, a on, biedny Colin, pójdzie w odstawkę – Zapomniałaś? – spytał z cynicznym uśmiechem, rozkładając na kolanach serwetkę.
Nie odpowiedziała. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho, wygładziła sukienkę i wlepiła wzrok w stojący przed nią pusty talerz. Nerwowym ruchem poprawiła wisiorek – małe szafirowe serduszko, które dostała w prezencie urodzinowym od Chrisa. Choć nie patrzyła na niego, doskonale wiedział, że jej oczy miały ten sam kolor, co kamień, który tak kurczowo zaciskała teraz w palcach.
Odetchnął ciężko i spojrzał w jakiś niewiadomy punkt za wielkim tarasowym oknem. Atmosfera z każdą sekundą gęstniała. Odpiął koszulę pod szyją, poluzował krawat i znów spojrzał na nią. W tym samym momencie, wypuściła z dłoni szafirowe serduszko, które zawisło teraz swobodnie na okalającym jej smukłą szyję, srebrnym łańcuszku, kierując wzrok Colina w zakamarek miedzy jej piersiami. Odchylił się na oparcie, oblizał wargi, a potem przygryzł je, starając się za wszelką cenę stłumić zalewającą go falę podniecenia.
Wszystko to trwało może kilka minut, a on miał wrażenie, jakby czas się zatrzymał.
W końcu wstał gwałtownie od stołu i podszedł do okna. Wsunął ręce w kieszenie eleganckich spodni, starając się przybrać jak najbardziej nonszalancką i swobodną pozę.
- Colin? Dlaczego nie siadasz do stołu? – spytała matka, zajmując swoje miejsce.
- Czekam na Chrisa – rzucił wymijająco, posyłając matce niewyraźny uśmiech. Kątem oka zerknął na Marie. Miała minę, jakby siedziała tu za krę i doskonale zdawał sobie sprawę, że to on jest tego przyczyną. Sam również nie czuł się zbyt komfortowo, ale nie mógł zrobić nic więcej jak tylko usunąć się w cień.
- Nie mówcie, że czekaliście na mnie – w drzwiach jadalni stał rozpromieniony Chris. Colin widział jak patrzy na Marie i jak ona patrzy na niego. Pożerali się wzrokiem, ale oprócz pożądania było w ich spojrzeniach ciepło, zaufanie i miłość – czysta, szczera, bezwarunkowa. Taka, jakiej on sam nigdy nie doświadczył – Colin, siadaj wreszcie – dobiegł go głos brata – bo za chwilę wszystko wystygnie.
- Właśnie – przyklasnęła pani Dawson – Chris – zwróciła się do starszego syna, wskazując mu miejsce głowy domu.
- Nie, mamo. Czas z tym skończyć – powiedział z uśmiechem – Nie może być tak, że Colin, który trzyma nad wszystkim pieczę podczas mojej nieobecności zostaje zrzucony z piedestału kiedy ja zjawiam się w domu. To miejsce należy do niego.
Colin uśmiechnął się kwaśno. Co to do cholery miało być? Akt miłosierdzia? Braterskiej miłości? W tej chwili poczuł, że nienawidzi Chrisa jeszcze bardziej.
[link widoczny dla zalogowanych]
Ostatnio zmieniony przez Eillen dnia 18:49:53 04-04-11, w całości zmieniany 3 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:59:18 27-01-11 Temat postu: |
|
|
Jestem i tu
Znasz moje zdanie na temat tego opowiadania Czytam na pewno.
Kolejna ciekawa historia i do tego ten trójkąt Bedzie się działo znając Ciebie
Poza tym zdaje się że odcinki będą powrotem do przeszłości...hm... ciekawa jestem co takiego zrobiła Marie że "zabiła" Chrisa. Co ją łączy z Colinem. Cóż pewnie tego dopiero dowiemy sie na końcu, a teraz czekam na new |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|