|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Sunshine Arcymistrz
Dołączył: 01 Wrz 2009 Posty: 25793 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:31:59 11-01-15 Temat postu: |
|
|
I gdzie nasz obiecany epilog? |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:58:29 15-01-15 Temat postu: |
|
|
Nie wiem, Słońce, kiedy zdołam coś z siebie wykrzesać. W obecnym stanie nie jestem w stanie nic sklecić, wybacz :* |
|
Powrót do góry |
|
|
dulce245 Aktywista
Dołączył: 15 Maj 2014 Posty: 363 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 0:27:48 07-02-15 Temat postu: |
|
|
Hej,kiedy pojawi się epilog? |
|
Powrót do góry |
|
|
dulce245 Aktywista
Dołączył: 15 Maj 2014 Posty: 363 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 23:55:33 01-03-15 Temat postu: |
|
|
Kochana i kiedy pojawi się epilog |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:11:37 30-07-15 Temat postu: |
|
|
Dziewczyny, przepraszam, że kazałam Wam tyle czekać na epilog, ale początek roku był dla mnie naprawdę koszmarny, a potem długo nie mogłam się pozbierać i zebrać w sobie na tyle, by napisać ten epilog tak, jak miałam go w głowie. Udało się teraz i mam nadzieję, że takie zamknięcie historii tej gromadki się Wam spodoba
Dziękuję, że byłyście tu ze mną i dodawałyście mi siły w chwilach zwątpienia i totalnego braku weny :*
E P I L O G
Alessia zatrzymała się przy kuchennym blacie, wlepiając wzrok w kolorową gazetę, z której okładki nieśmiało uśmiechał się do obiektywu sam Noah McLean. Odstawiła kubek z kawą na blat i usiadła na wysokim barowym stołku, otwierając gazetę na właściwej stronie.
Gdy dziesięć miesięcy temu opuszczała jego rezydencję, była wściekła. Nie wiedziała czy bardziej na to, jak się zachował, czy na to, że nawet nie próbował jej zatrzymać. Teraz, patrząc na to z perspektywy czasu, cieszyła się, że miała okazję poznać go, jego rodzinę i przyjaciół. Teraz miała kontakt wyłącznie z Austinem, ale nie czuła już złości czy żalu, a śledząc losy swojego idola była w pewien sposób z niego dumna. Szmatławce nie rozpisywały się już o jego kolejnych romansach i hulaszczym trybie życia, a sam Noah jakby zniknął z mediów, a jeśli już w kolorowej prasie pojawiała się jakakolwiek notka na jego temat, to zazwyczaj miała coś wspólnego z Arkadią – hospicjum, nad którym przejął stery po śmierci Helen, a które dzięki niemu i jego działalności tylko zyskało, albo jakimś innym rodzajem działalności charytatywnej, której się poświęcił. Wyglądało też na to, że Noah wreszcie dogadał się z przyrodnim bratem, bo na kilku zdjęciach zamieszczonych przy okazji krótkich notek o działalności hospicjum byli razem, czasem towarzyszył im też ojciec, ale na wszystkich wyglądali swobodnie i naturalnie, jakby nigdy nie było między nimi żadnych nieporozumień. O ile Noah był naprawdę świetnym aktorem i była skłonna podejrzewać, że robi dobrą minę do złej gry, o tyle Neal raczej nie należał do ludzi, którzy potrafią udawać cokolwiek, więc nie sądziła, że była to jedynie wystudiowana na potrzeby mediów poza. Zresztą, Noah wyraźnie zmienił się przez te miesiące – nie był już zblazowanym gwiazdorem, który zachłysnął się popularnością i bez skrupułów korzysta ze swoich pięciu minut; dorósł i spoważniał, być może miał też teraz zupełnie inne cele w życiu, a ona czuła jakiś rodzaj satysfakcji, mając świadomość, że przynajmniej częściowo była za te zmiany odpowiedzialna.
Westchnęła cicho i zamknęła gazetę, a kiedy jej telefon zawibrował sięgnęła po niego i nie patrząc nawet na wyświetlacz odebrała wiadomość. Gdy na ekranie pojawiła się roześmiana buźka malca, który całkowicie zawładnął jej sercem od kiedy tylko pojawił się na świecie, uśmiechnęła się od ucha do ucha, jak zwykle w takich chwilach zapominając o bożym świecie.
– Cały tatuś – powiedziała do siebie, wpatrując się w błyszczące, ciemne oczy malucha i równie ciemną, gęstą czuprynę.
– Jeszcze nie jesteś gotowa? – usłyszała za sobą strofujący głos przyjaciółki, a kiedy odwróciła się przodem do niej, odkładając telefon na blat, Maggie skrzyżowała przedramiona na piersi w bojowej pozie i wlepiła w nią mordercze spojrzenie, starając się wyglądać przy tym choć odrobinę groźnie.
– Naprawdę nie mam ochoty iść – westchnęła Alessia, wpatrując się w twarz przyjaciółki błagalnym spojrzeniem kota ze Shreka.
– Nie chcę tego słuchać – odparła hardo Megan. – To zdarza się raz w życiu, a ja nie chcę żebyś potem żałowała, że cię z nami nie było, a jeszcze nie daj boże wypominała mi, że nie zaciągnęłam cię tam choćby siłą.
– Więc robisz to tylko ze względu na siebie – bardziej stwierdziła niż spytała, nie mogąc powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu.
Maggie wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się promiennie.
– Każdy z nas czasem jest egoistą – odparła, podchodząc do przyjaciółki i chwytając ją za ręce. – Ale ja nie myślę tylko o sobie – dodała, wpatrując się w jej twarz z tajemniczym błyskiem w oku. – Trevor zorganizował jakiegoś swojego kumpla. Zobaczysz, że będziemy się we czwórkę naprawdę świetnie bawić.
– Megan! – upomniała Alessia. – Pamiętasz jak obiecałyśmy sobie, że nigdy, ale to przenigdy jedna drugiej nie będzie próbowała swatać?
– Ależ ja cię wcale nie swatam! – zaoponowała gorliwie Maggie, a gdy Alessia zmarszczyła czoło, spoglądając na nią sugestywnie, dodała: – Zapewniam ci tylko towarzystwo na wieczór.
– Żebyś ty mogła ze spokojnym sumieniem poobściskiwać się z Trevorem?
– Masz mnie – powiedziała ze śmiechem, wcelowując palcem wskazującym w przyjaciółkę.
– Przysięgam, że jeśli ten typ okaże się jakimś cholernym nudziarzem, to przez cały wieczór nie odstąpię cię na krok i możesz zapomnieć, że Trevor choćby na ciebie spojrzy – uprzedziła poważnym tonem, ale Maggie tylko zachichotała pod nosem.
– To od czego zaczynamy? Fryzjer czy manicure?...
Tatiana ułożyła dziecko w nosidełku i przykryła je kocykiem, a potem zajęła miejsce na kanapie obok Lisy.
– Promieniejesz szczęściem – zauważyła blondynka, opierając się łokciem o oparcie kanapy i wspierając głowę na dłoni, wlepiła przenikliwie spojrzenie w twarz przyjaciółki.
– W końcu wszystko zaczęło się układać – odparła Tatiana, uśmiechając się promiennie. – Chociaż jeszcze niedawno sądziłam, że to niemożliwe.
– Vincent to rozsądny facet.
– Rozsądny? – zachichotała Tatiana, spoglądając na Lisę jak na kosmitkę. Po chwili westchnęła cicho i opadła wygodnie na oparcie kanapy, bawiąc się obrączką, która od kilkunastu tygodni lśniła na jej palcu nad pierścionkiem zaręczynowym.
– No dobra – zgodziła się rozbawiona Lisa. – Nie aż tak rozsądny jak mógłby być. I nigdy nie wybaczę mu, że nie było mnie na waszym ślubie – dodała, udając obrażoną.
– Sama do tej pory nie mogę uwierzyć, że tak to się potoczyło, ale powinnam już przywyknąć do tego, że Vince najpierw działa, a dopiero potem myśli – westchnęła Tatiana, myślami wracając do tamtego dnia, gdy wypowiedziała sakramentalne „tak”…
Podniosła zmęczone powieki i miała zamiar od razu je zamknąć i odpłynąć w sen, ale gdy zobaczyła Vince’a w towarzystwie szpitalnego kapelana, oprzytomniała w mig, czując, że serce podchodzi jej do gardła. Podciągnęła się do pozycji siedzącej i odruchowo położyła dłoń na brzuchu, a potem spojrzała na niego, bojąc się spytać o cokolwiek.
– Tatiana – zaczął poważnie, podchodząc do niej i siadając na brzegu łóżka. Ujął jej dłoń między swoje i pocałował delikatnie, spoglądając wprost w jej ciemne tęczówki.
– Co z moją córką? – zapytała wystraszona.
– Jest cała i zdrowa. Dostała dziesięć punktów – powiedział z dumą głosie, a Tatiana odetchnęła głęboko. – Wiem, że już raz się zgodziłaś, ale… – urwał i ujął jej policzek w swoją dłoń. – Czy nadal chcesz zostać moją żoną?
– Oszalałeś?
– Chcesz czy nie? – spytał zniecierpliwiony.
– Naprawdę mnie o to pytasz? Przecież wiesz…
– W takim razie – urwał i sięgnął do kieszeni, z której wyjął małe zawiniątko. Rozwinął materiał, a wtedy jej oczom ukazały się dwa złote krążki z ich inicjałami wyrytymi po wewnętrznej stronie i dzisiejszą datą. Spojrzała na niego zdumiona, a on wyszczerzył się jak dzieciak. – Co ty na to, żebyśmy się pobrali? – spytał, wpatrując się w nią oczyma błyszczącymi jak światełka na bożonarodzeniowej choince.
– Teraz?
– A po co czekać skoro oboje chcemy tego samego? Data urodzin naszej córki, będzie jednocześnie datą naszego ślubu, same zalety – zaśmiał się.
– Jesteś nienormalny – stwierdziła, starając się za wszelką cenę powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
– I właśnie dlatego tak za mną szalejesz…
– Nie mógł wtedy wiedzieć, że Josie jest jego córką, bo ją i jej kartę, na której widniała grupa krwi, jednoznacznie wykluczająca ojcostwo Jeana, zobaczyliśmy dopiero jakieś pół godziny po tym, jak kapelan udzielił nam ślubu. A mimo to, ożenił się ze mną.
– Bo kocha cię jak wariat. Zresztą, jak się domyślam, z wzajemnością – zaśmiała się Lisa.
– I mówi to osoba, która nie może pięciu sekund wytrzymać bez pewnego irytującego Francuza przy boku – odgryzła się Tatiana. Lisa w odpowiedzi wystawiła język.
– Dobrze, że wszystko tak się skończyło – westchnęła po chwili Lisa, mając wciąż w pamięci jak kilka tygodni po tym, jak opuściła rezydencje McLeanów, Jean odnalazł ją w Paryżu i oświadczył, że nie da jej spokoju, dopóki go nie wysłucha, a na koniec oświadczył, że ma zapomnieć, że kiedykolwiek pozwoli jej odejść, przypieczętowując to pocałunkiem tak gorącym, jak nigdy wcześniej. Poskutkowało to tym, że w bardzo szybkim tempie znaleźli się w sypialni, a JC od tamtej pory, zgodnie z obietnicą, nie odstępował jej nawet na kro.. Uśmiechnęła się do swoich wspomnień i spojrzała na Tatianę. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu wiedziała, że niezależnie od wszystkiego nie mogła mieć jej niczego za złe. Jej ani Jeanowi. – Oni są jak bracia. Było wiadomo, że prędzej czy później się pogodzą. Nawet, gdyby okazało się, że Jean jest ojcem Josie, to pewnie niczego by nie zmieniło ani między nimi, ani między wami, ani między nami.
– Pewnie tak – zgodziła się Tatiana, w duchu dziękując opatrzności, że nie musiała się o tym przekonywać na własnej skórze. – Nie gap się tak na niego – upomniała, rzucając w przyjaciółkę ozdobną poduszką. – Bo to aż nieprzyzwoite.
– A nie uważasz, że obserwowanie faceta zajmującego się dzieckiem jest podniecające?
Tatiana uśmiechnęła się lekko. Czuła przecież to samo za każdym razem, gdy obserwowała jak Vince zajmował się ich córką.
– Wydaje ci się – mruknęła. – Poziom hormonów chyba jeszcze ci się nie unormował.
– A tobie chyba coś ci na mózg padło i przesłoniło ostrość widzenia… – zaśmiała się Lisa i obie, jak na zawołanie, przeniosły wzrok w stronę tarasowego okna, za którym Vincent i Jean wygłupiali się jak dzieci, zabawiając niemowlę, które JC trzymał na rękach.
Vince klapnął na wiklinowe krzesło i pociągnął łyk soku ze szklanki stojącej na małym okrągłym stoliku, z uśmiechem na ustach obserwując przyjaciela, który właśnie uniósł swojego syna nad głowę i kilka razy obrócił się wokół własnej osi, wywołując tym radosny śmiech malucha.
– Jeszcze nie masz dość? – zagadnął Jean, wsuwając szeroką dłoń pod pupkę malucha i opierając go pleckami o swój tors, odwrócił się przodem do tarasowego okna niemal natychmiast pochwytując roziskrzone spojrzenie Lisy. – Pomachaj mamusi – powiedział cicho, podnosząc synka wyżej i przytulając się policzkiem do jego policzka, chwycił drobną rączkę i pomachał nią lekko, a sam posłał Lisie całusa w powietrze.
Vince uśmiechnął się na ten widok i przesunął palcem wskazującym po dolnej wardze, mrugając do swojej żony.
– Zachowuj się – upomniał Jean, siląc się na poważny ton. – Dziecko patrzy.
– Przecież nic takiego nie robię – odparł Vince, bezradnie rozkładając ramiona.
– Poza tym, że rozbierasz Tatianę wzrokiem.
– Tak jak ty Lisę – odparował Hudson. – A o Juniora nie musisz się martwić, bo on w genach odziedziczył po tacie charm i styl, którymi będzie bajerował biedne, bogu ducha winne dziewczęta, zupełnie jak jego ojciec – stwierdził uśmiechając się krzywo. JC pokręcił głową z niedowierzaniem i usiadł na sąsiednim krześle, sadzając sobie małego na udzie. – Ale przysięgam – dodał po chwili Vince, pochylając się nad stolikiem w stronę Jeana i zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. – Jeśli skrzywdzi moją małą Josie, to skończy się nasza przyjaźń, monsieur Mercier.
– Josette Mercier, nie sądzisz, że ładnie brzmi? – zaśmiał się Jean z rozbawieniem zerkając na kumpla.
– Bo zginiesz, zanim twój syn powie do ciebie tato – uprzedził surowym tonem Vince, wycelowując w przyjaciela palcem wskazującym i z trudem powstrzymując cisnący się na usta uśmiech. – Rozmawiałeś z McLeanem? – spytał po chwili zupełnie poważnie. Jean spojrzał na niego morderczym wzrokiem, a jego twarz, która jeszcze przed chwilą, gdy wpatrywał się w drobne rączki syna zaciskające się na jego palcach, promieniała szczęściem i beztroską, w jednej chwili spochmurniała.
– Nie i nie mam zamiaru – odparł krótko, wtulając nos w ciemną czuprynkę syna i całując go delikatnie w czoło.
– Nie możesz w końcu odpuścić?
– A ty byś odpuścił, gdyby z twoją siostrą zrobił to, co zrobił z moją?
Vicent westchnął ciężko i przez chwilę wpatrywał się w przyjaciela bez słowa.
– Każdy ma prawo popełniać błędy, a Loraine do świętych nie należy – powiedział w końcu, Jean zacisnął tylko mocniej szczęki nawet na niego nie patrząc. – Zresztą to jest wyłącznie ich sprawa, która ciebie bezpośrednio nie dotyczy. JC westchnął ciężko, czując, że Vincent ma rację, ale nic nie powiedział. – Poza tym, stary, ja się czuję jakbym był między młotem a kowadłem i mam już tego dość. Tęsknię za naszymi męskimi wypadami – wyznał, robiąc przy tym minę nieszczęśnika okrutnie sponiewieranego przez los.
– Męskie wypady? – zaśmiał się Jean, wracając do swojego beztroskiego ja. – Męskie wypady to masz z głowy przez najbliższych trzydzieści lat – powiedział, a gdy Vince zmarszczył czoło, uśmiechnął się cwano i dodał: – Jesteś zaobrączkowany a poza tym masz córkę i jeśli nie chcesz, by jakiś czarujący młodzieniec zbyt szybko zerwał wianek z jej ślicznej główki, to…
– Nie kończ! – uciął Vince, nie chcąc nawet wyobrażać sobie jakichś mniej lub bardziej pryszczatych, czarujących, nabuzowanych nastolatków, kręcących się wokół jego małej córeczki. – Lepiej powiedz kiedy ty zamierzasz się zaobrączkować.
Jean wzruszył ramionami.
– Na pewno nie zrobię tego na wariata, tak jak ty.
– Zapomniałem! – stwierdził Vincent, otwartą dłonią uderzając się w czoło. – U ciebie wszystko zawsze musi być z wielką pompą – dokończył, gdy JC spojrzał na niego marszcząc czoło, po czym obaj wybuchnęli prawdziwie wesołym, szczerym i zaraźliwym, męskim śmiechem.
Alessia stała przed lustrem przypatrując się swojemu odbiciu jakby nie do końca była przekonana tak do swojego wyglądu, jak i do samego pomysłu brania udziału w całej tej szopce.
– Ślicznie wyglądasz – powiedziała Maggie, która wyrosła za jej plecami jak spod ziemi. – Tylko uśmiechnij się wreszcie – dodała, obejmując przyjaciółkę i opierając się brodą o jej ramię. – Nie idziesz na stypę tylko na bal maturalny.
Alessia westchnęła, przewracając teatralnie oczami. Żałowała, że nie ma przy niej Lisy i nawet zdjęcie Jeana juniora, które dostała rankiem z dopiskiem „udanej zabawy”, nie było w stanie przekonać jej do wyjścia. Doceniała starania Megan i Trevora i nie chciała robić im przykrości, ale nigdy nie lubiła takich spędów, a perspektywa pójścia na bal w towarzystwie chłopaka, którego nigdy nawet nie widziała na oczy, nie dość, że nie była w jej stylu, to już sama w sobie była kolejnym argumentem na nie.
– Als, proszę cię – jęknęła Maggie, pochwytując w lustrze zrezygnowane spojrzenie przyjaciółki. – Będziemy się świetnie bawić, zobaczysz.
– Wiesz, że robię to tylko dla ciebie? – spytała Alessia, a usta Maggie natychmiast rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
– Jeszcze mi podziękujesz – powiedziała, cmokając Ali w policzek i chwyciwszy ją za rękę, pociągnęła ją za sobą. – Choć, to pewnie Trevor z przyjacielem już przyjechali – zaświergoliła radośnie. Alessia pokręciła głową z rezygnacją, w drodze na dół zbierając po całusy od rodziców i życzenia miłej zabawy, a kiedy znalazły się przed wejściowymi drzwiami, nerwowo przygładziła sukienkę na biodrach.
– Wyglądasz jak milion dolarów – zapewniła Maggie. – Na pewno zostaniesz królową balu – dodała i nim Alessia zdążyła cokolwiek powiedzieć, otworzyła drzwi wejściowe i rzuciła się w ramiona Trevora. – Boże – westchnęła, omiatając wzrokiem jego sylwetkę. – Co też smoking robi z facetem – zaśmiała się, kradnąc mu całusa po czym zgodnie z tradycją pozwoliła by Trevor założył jej na dłoń kwiatową bransoletkę a sama wsunęła mu niemal identyczny kwiat w butonierkę. – Gdzie ten twój kolega? – spytała. Trevor uśmiechnął się tajemniczo i powoli przesunął się tak, by odsłonić wejście i objął Maggie ramieniem, uważnie obserwując ich wspólną przyjaciółkę.
Alessia poczuła, że nogi ma jak z waty, a w płucach zaczyna brakować jej tlenu.
– To ma być jakiś żart? – spytała, przenosząc wzrok na przyjaciół, a gdy oboje pokręcili przecząco głowami nie mogąc przestać się uśmiechać, jak dzieciaki które właśnie coś sposiły i miały ogromną frajdę z tego, że ów psota właśnie wyszła na jaw, wróciła spojrzeniem do swojego partnera i niemal od razu zatonęła w cudownym błękicie jego tęczówek.
– Czekamy w limuzynie – zaświergoliła Megan, ciągnąc Trevora za sobą.
– Pozwolisz? – spytał Noah, sięgając po dłoń Ali.
– To jest jakiś sen – wyszeptała wciąż nie wierząc, w to, co się działo, a w czym z pewnością maczali palce jej przyjaciele. – Po co przyjechałeś? Znowu zabawić się moim kosztem? – spytała, wyrywając mu dłoń.
– Chcę pójść z tobą na bal maturalny, jeśli tylko mi na to pozwolisz – odparł opanowanym tonem. Alessia nerwowo potarła czoło palcami nie mając pojęcia, co powinna o tym wszystkim myśleć.
– Tak po prostu? – spytała.
Noah skinął twierdząco i uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
– Tak po prostu – powiedział cicho. – To może być dobry początek nowego początku, nie sądzisz?
– Nowego początku?
– Wiem, że cię zawiodłem, ale nie mogę cofnąć czasu. Mogę za to spróbować na nowo zdobyć twoje zaufanie i przekonać cię, że naprawdę się zmieniłem, a to wszystko, co wydarzyło się kilka miesięcy temu, to było jedno wielkie, koszmarne nieporozumienie.
– To jakieś wariactwo – westchnęła, z coraz większym trudem zmuszając się by nie gapić się na niego, co nie było takie proste, bo jak zauważyła Meg, smoking zdecydowanie robił coś z facetem. Coś co sprawiało, że nie można było od niego oderwać oczu, zwłaszcza, gdy owym facetem był sam Noah McLeana.
– Ale może w tym szaleństwie jest metoda – odparł Noah, obdarowując ją jednym z serii uśmiechów zarezerwowanych wyłącznie dla niej, a przyprawiającym ją niezmiennie, mimo upływu tylu miesięcy, o szybsze bicie serca. – Więc jak? – spytał ponownie sięgając po jej dłoń. – Pozwolisz bym towarzyszył ci w ten szczególny wieczór?
Alessia pokręciła głową z niedowierzaniem i uśmiechnęła się blado, a w końcu kiwnęła głową na zgodę. Noah uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny sposób, a jego oczy błysnęły tak dobrze znanym jej blaskiem. Powoli wsunął jej na dłoń bransoletkę, a potem zajrzał jej w oczy.
– Pięknie wyglądasz – powiedział, odgarniając jej za ucho jakiś niesforny kosmyk.
– A ty jak zwykle mydlisz mi oczy – odparła, drżącymi dłońmi wsuwając kwiatową ozdobę w butonierkę jego smokingu. Zdążyła już zapomnieć jak to jest być blisko niego, czuć ciepło jego ciała tuż przy swoim, jego ciepły oddech na skórze, widzieć zachwyt w jego oczach i ten zniewalający uśmiech, od którego miękły kolana…
Ale jej serce wciąż trzepotało tak samo. A może nawet mocniej? |
|
Powrót do góry |
|
|
Stokrotka* Mistrz
Dołączył: 26 Gru 2009 Posty: 17542 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:38:38 30-07-15 Temat postu: |
|
|
Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa wreszcie się doczekałam mojego szczęśliwego zakończenia!!! Vince i JC z dziećmi, słodkimi dziećmi, zamienieni w tatusiów uwielbiam a końcówka i Als z Noah |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:51:25 30-07-15 Temat postu: |
|
|
Haha... cieszę się, że udało mi się Cię zadowolić |
|
Powrót do góry |
|
|
Stokrotka* Mistrz
Dołączył: 26 Gru 2009 Posty: 17542 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:54:53 30-07-15 Temat postu: |
|
|
Zadowolić? Jestem wniebowzięta takim obrotem spraw |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:57:54 30-07-15 Temat postu: |
|
|
Agula już na wstępie z całego serca Ci dziękuję za to, że miałam okazję czytać tak fantastyczną historię, pełną wzruszeń, humoru, burz z piorunami i przede wszystkim cudownych, barwnych bohaterów, których nie sposób nie kochać :*
A na koniec uraczyłaś nas jeszcze zakończeniem, które przeszło moje najśmielsze oczekiwania Uwielbiam męskie postaci w Twoim wykonaniu, a JC uwielbiałam od samego początku za ten jego bezczelny styl bycia, a teraz jak jeszcze do tego dorzucić JC w roli tatusia to jestem kupiona po raz kolejny, absolutnie i na maxa! Vince jak zwykle wariat, ale cieszę się, że ułożył sobie życie z Tatianą, bo inaczej po prostu być nie mogło no i zwieńczeniem całego szczęścia na sam koniec Idola jest spotkanie Noah i Ali, Ty wiesz kochana, że jakbyś ich nie "zeswatała" na koniec to ja bym się na Ciebie pogniewała? Pewnie wiesz W każdym razie zakończenie to miód na moje serducho i choć z bólem serca rozstaję się z Twoją gromadką, to możesz być pewna, że zapadnie mi w pamięci jak każde Twoje opowiadanie Dziękuję raz jeszcze :* |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 0:05:16 31-07-15 Temat postu: |
|
|
Natuś, że aż tak? To ja się mogę w takim razie tylko cieszyć
Madziula a ja Ci dziękuję, że jesteś ze mną i całą tą moją bandą od początku do końca :* Do JC to ja sama mam słabość i czuję, że gdyby ta historia trwała dłużej to on by tu grał pierwsze skrzypce. A co do Ali i Noah to ja ich wcale nie "zeswatałam" - oni TYLKO idą razem na bal maturalny |
|
Powrót do góry |
|
|
Sunshine Arcymistrz
Dołączył: 01 Wrz 2009 Posty: 25793 Przeczytał: 2 tematy
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:18:41 31-07-15 Temat postu: |
|
|
Hmm... I teraz jak tu zakończyć temat tego opowiadania... No nie mam pojęcia, szczerze.
Aguś, Ty i twoja gromadka jesteście genialni i nie ma się z czym spierać w tej kwestii A ściśle co do epilogu, to nie ma pojęcia co powiedzieć. JC z maluchem i Vince z córeczką to musiał być najsłodszy widok na świecie, jak te maluchy się zejdą w przyszłości, do mamy murowane iskry w powietrzu, bo tak silne osobowości ich rodziców skumulowane w nich samych... To może wywołać armagedon
Co do samych naszych gwiazdorów, to cieszę się, że zostawiłaś im otwarta furtkę, nie dlatego, że myślę, że pociągniesz to opowiadanie dalej, bo pewnie nie masz takiego zamiaru, ale dlatego, że mogę sobie dorobić to "żyli długo i szczęśliwie".
Dzięki jeszcze raz, że mogłam się z nimi bawić |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:47:58 31-07-15 Temat postu: |
|
|
Słońce, dobrze wiesz, że gdyby nie Ty, to tej gromadki by tu nie było, więc to ja dziękuję Tobie :*
A co do maluchów, to szczerze przyznam, że jak pisałam tę scenę, to przemknęło mi przez myśl, żeby stworzyć coś "po latach" z córeczką Vince'a i Jeanem juniorem w rolach głównych i faktycznie już nawet mglisty zarys tego, co tam by się miało dziać to armagedon |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:50:40 31-07-15 Temat postu: |
|
|
Aguś, a gdzie ja bym miała być jak nie tu? Nie ma nawet innej możliwości, więc się ode mnie nie uwolnisz tak łatwo :*
Bo JC jest po prostu genialny, ale w Twoim wykonaniu każdy facet jest takim nieidealnym ideałem, którego nie da się nie kochać ze wszystkimi zaletami i wadami i całym pakietem
I ja wiem, że Ty Ali i Noah wysłałaś jedynie na bal, dlatego napisałam "zeswatać" w cudzysłowie, bo przynajmniej dałaś szansę naszej wyobraźni na to, by sobie wyobrazić ich szczęśliwych razem |
|
Powrót do góry |
|
|
Eillen Generał
Dołączył: 25 Lut 2010 Posty: 7862 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ..where the wild roses grow... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:38:21 31-07-15 Temat postu: |
|
|
A bo ja wiem? Wszędzie indziej tylko nie tu? A tak już poważnie - taki Czytelnik, przez duże C, to naprawdę prawdziwy skarb, więc mogę się tylko cieszyć, że jeszcze Ci się nie znudziły te wszystkie moje pomysły
Nieidealny ideał? Całkiem trafne podsumowanie - zapamiętam sobie na przyszłość, na poczet moich kolejnych nieidealnych ideałów
Akurat taki dosłowny happy end w przypadku Noah i Ali to mi jakoś do nich i ich historii nie pasował, a tak... każdy niech sobie właśnie wyobraża co uważa za słuszne |
|
Powrót do góry |
|
|
Kenaya Prokonsul
Dołączył: 14 Gru 2009 Posty: 3011 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:16:50 31-07-15 Temat postu: |
|
|
Żartujesz? Nie ma mowy by mi się cokolwiek znudziło Twojego autorstwa, zresztą już sam fakt ostatniej naszej działalności powinien dać Ci do myślenia Twoje opowiadania to perełki, których nie czytanie to byłby grzech niewybaczalny, a że ja grzeszyć nie zamierzam, bom grzeczna dziewczynka, to jestem tu i staram się Cię wspierać swoją obecnością Zresztą nie raz pisałam, że naprawdę masz talent pisarski i teraz to jedynie podtrzymuję
To było chyba jedyne określenie jakie w tej sytuacji wydało mi się na miejscu A co do Ali i Noah to masz całkowitą rację, a ja się tylko cieszę, że jednak furtka się pojawia, a ja mogę uruchomić swoje szare komórki i sobie wyobrazić to co chcę |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|