|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:24:33 08-11-07 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | będzie gorąco... świetnie opisałaś ostatnią wypowiedź, ja bym tak nie potrafiła, napisałabym po prostu, np "zabiję go", ale ty masz talent... ah, cudne jest to twoje opko, ale nadal do Abruzziego nie pasuje mi taki typek spod ciemniej gwiazdy, to przecież wrażliwy facet
Cytat: | Widocznie na Johna Abruzzi trzeba coś więcej, niż ten elegancik w źle dobranym garniturze! |
Nawet trochę humoru się znajdzie Zgadzam się w 100 % |
Zaraz sie zaczerwienie . W ostatniej wypowiedzi (chodzi Ci o tekst tego faceta, z ktorym rozmawial Manoldo?) chcialam podkreslic samotnosc Johna i stad tak dlugi tekst .
Abruzzi wrazliwy? Dziekuje . Wreszcie ktos dojrzal w nim nie tylko morderce, ale i czlowieka...i napisal o tym . Chociaz...pamietasz, jaki byl przed przemiana? .
Z czym sie zgadzasz? . Ze Mahone mial zle dobrany garnitur? ))). Ja w ogole tego agenta nie lubie (wiem, msciwa jestem . |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:44:43 08-11-07 Temat postu: |
|
|
BlackFalcon napisał: | Zaraz sie zaczerwienie . W ostatniej wypowiedzi (chodzi Ci o tekst tego faceta, z ktorym rozmawial Manoldo?) chcialam podkreslic samotnosc Johna i stad tak dlugi tekst .
Abruzzi wrazliwy? Dziekuje . Wreszcie ktos dojrzal w nim nie tylko morderce, ale i czlowieka...i napisal o tym . Chociaz...pamietasz, jaki byl przed przemiana? .
Z czym sie zgadzasz? . Ze Mahone mial zle dobrany garnitur? ))). Ja w ogole tego agenta nie lubie (wiem, msciwa jestem . |
1. Tak, chodzi mi o ten tekst
2. No i świetnie ci wyszedł ten "długi tekst".
3. Pamiętam jaki był przed przemianą, ale i tak go wtedy lubiłam Dostrzegłam potencjał
4. Tak, miałam na myśli to zdanie o jego garniturze. Ja też go nie lubię |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 2:14:29 13-11-07 Temat postu: |
|
|
A oto kolejny, dużo dłuższy odcinek...bo jubileuszowy . A tak naprawdę, to było co wyjaśniać .
--------------------------------------------------------------------------------
Episode 10 - "Motylek"
Niedawny rozmówca Gary'ego zakończył połączenie i odłożył telefon na blat biurka, przy którym siedział. Mebel był dosyć duży, brązowego koloru, pięknie zdobiony i już z góry było widać, że bardzo ciężki. Leżało na nim kilka przyborów do pisania, sporej wielkości sterta jakichś dokumentów po lewej ręce mężczyzny, a obok nich stał kubek z kawą. Właśnie w tej chwili człowiek ten upił łyk i powiedział do zebranych wokoło osób:
- Manoldo zaczyna się denerwować. Wciąż wypytuje nas o motylka, jakiego hodowaliśmy przez tyle lat. Pragnie się go pozbyć za wszelką cenę.
Urwał i potoczył spojrzeniem po słuchaczach. W pokoju poza nim było jeszcze trzech ludzi, dwóch z nich zajmowało wygodne, skórzane fotele stojące przed biurkiem. Trzeci opierał się o parapet okna i patrzył przez okno. Dwójka siedząca przed mówiącym mogła uchodzić za biznesmenów, byli ubrani w drogie garnitury koloru czarnego, pasujące spodnie, białe koszule i krawaty koloru czerwieni. Jeden z nich bawił się długopisem, jaki przed chwilą zabrał z biurka. Miał czarne, ale mocno już przetykane siwizną włosy, wzrost około 187 centymetrów, zimne, stalowe oczy i wąskie usta, ściśnięte teraz w wyraz niezadowolenia.
- Słyszałem, że motylek chce koniecznie nauczyć się latać bez opieki - odezwał się z widoczną oznaką ledwo hamowanej złości.
Jego sąsiad, mężczyzna o włosach koloru brązu, znacznie młodszy - mógł mieć około 45 lat - z krótkimi wąsami i równie krótką, półkolistą brodą tego samego koloru, popatrzył swym piwnym spojrzeniem na starszego towarzysza i rzekł:
- W takim razie trzeba motylkowi urwać skrzydełka. Co w tym trudnego? - sposób mówienia człowieka wyrażał zdziwienie, dlaczego cała sprawa jest rozpatrywana przez tak szacowne grono, zamiast zostać załatwiona tak, jak to się zwykle robi w takich wypadkach.
Trzeci, ten stojący przy oknie, nie odezwał się ani słowem, uśmiechnął się tylko jakby nieco ironicznie, kpiąc w duchu z niewiedzy kolegi.
Mężczyzna zza biurka widocznie odniósł takie samo wrażenie, bo uniósł lekko brwi, ale spokojnie powiedział:
- Tym motylkiem jest John Abruzzi. Jego skrzydełka tkwią dość mocno w ciele.
- Więc mocno szarpnę! - oparł dłonie o blat. - Czy mam to załatwić sam? - zniecierpliwił się. - Wielki Giacomo Messini tak bardzo liczy się z jakimś zerem, które już dawno nic nie znaczy w naszym świecie?
Messini wstał. O ile ten, który wspomniał o motylku bez opieki, mógł wyglądać na szacownego prezesa banku lub jakiejś korporacji, to Giacomo był raczej typem prezydenta i to o bardzo korzystnej prezencji, szczególnie w kontaktach z mediami. Miał całkiem siwe, wspaniale ułożone, bujne włosy, niebieskie spojrzenie, figurę godną dobrego aktora i wzrost sięgający 190 centymetrów. Nosił garnitur, podobnie jak tamci, z tą różnicą, iż jego ubranie miało kolor granatu. Lewą dłoń położył na biurku, przeszywając spojrzeniem brodacza.
- Jesteś młody, rozumiem to. Ale to nie usprawiedliwia ani braku szacunku dla mnie, ani dla naszego przeciwnika. Wiesz, kim był i...
Brązowowłosy przerwał szybko tą wypowiedź:
- Właśnie, kim był! A kim jest teraz? Nikim, wrakiem, który zawdzięcza nam życie i powinien o tym pamiętać do jego końca!
Do tej pory opierał się o mebel, ale kiedy Messini pochylił się i przysunął do niego swoją twarz, brodacz cofnął się i usiadł prosto.
- Posłuchaj - wycedził Giacomo. - John Abruzzi miał kontakty. Musiał przeżyć, bo inaczej nasi współpracownicy z wielu firm mających wpływ na gospodarkę w tym kraju zawiesiliby z nami jakąkolwiek znajomość. Był zbyt ważną postacią. Był naszym łącznikiem z mnóstwem osób na wysokich stanowiskach i nawet ty nie wiesz, jak bardzo wysokich. Zanim wybralibyśmy godnego zastępcę, a on zdobyłby zaufanie tych urzędników, minęłoby sporo czasu...Za dużo. Naraziłoby to nas na zbyt wielkie straty. Toteż wykonaliśmy nasz plan i poinformowaliśmy o tym naszych...znajomych. Dotarło więc do ciebie, jak ważny to motylek?
- Ale przecież po zakończeniu akcji i tak usunęliśmy go ze środowiska! - brodacz dalej protestował.
Messini stanął prosto i odparł:
- Wiem, że masz do niego urazę, Paulo Sempede. Nie dziwię ci się. Ale pamiętaj, że było coś jeszcze. Jego obsesyjna chęć zemsty na Otto Fibonacci'm. Cała ta vendetta mogła przynieść nam tylko niekorzyść. O ile rozumiem potrzebę ukarania donosiciela, to w tym wypadku przesłoniła mu ona dużo ważniejsze sprawy. Ustaliłem więc z ludźmi, którzy stoją na samym czele naszej Rodziny, że odsunie sie go całkowicie od wszelakich spraw związanych z nami. Żył, bo miał żyć, ale był tylko osoba potrzebną do utrzymania kontaktów, człowiekiem, który co jakiś czas miał dać dowód życia - oczywiście tylko tym, którzy ten dowód mieli dostać. Cała reszta, w tym jego rodzina, nie wiedziała i nie wie dotąd nic. A on się nie buntował...bo wiedział, że mamy w garści jego żonę i dzieci.
- Rodzina - odezwał się ten spod okna, dotąd milczący. - Pamiętacie ten wywiad z Sylvią?
- Taak - odrzekł Messini. - To był majstersztyk. Na wszelki wypadek, gdyby kiedykolwiek nasz owad próbował cokolwiek zmienić w swoim życiu, miał się dowiedzieć, że żona go nienawidzi i nie ma po co wracać. Biedaczka - nie rozumiała, po co ma wygłosić te słowa, buntowała się, ale kiedy usłyszała, że coś może grozić jej dzieciom, jeśli tego nie powie, jeśli nie zgłosi się do Mahone'go z zamiarem wygłoszenia naszej kwestii...Ona dla dzieci zrobiłaby wszystko. Ciekawe, czy potrafiłaby skrzywdzić własnego męża, gdybyśmy jej kazali...
- W sumie i tak to zrobiła - odezwał się ten, który zaczął całą rozmowę.
- Owszem, ale nie fizycznie - odrzekł Giacomo. - Jestem ciekaw, czy na przykład strzeliłaby do niego, gdyby jej dzieci były w jakimś niebezpieczeństwie.
- Chcesz go jej pokazać? - wtrącił się mężczyzna przy oknie.
- Nie. Nie ma takiej potrzeby. Ale intrygujące byłoby, gdyby się spotkali po dwóch stronach barykady. Salvatore - Messini zwrócił się do siwiejącego osobnika - skoro Cavaldi nie dał znaku życia, wnioskuję, że Abruzzi go przechytrzył. Wykonamy nasz plan awaryjny?
- Jak najbardziej. Przypomnij naszemu Paulo, jak zmieniliśmy Abruzzi'ego w to, czym jest teraz. Niech dotrze do pana Sempede nasza potęga.
- Przecież znam tą historię na pamięć - obruszył się wspomniany Paulo.
- Możliwe - powiedział Messini. - Ale i tak ci ją opowiem. Jest tego warta.
Usiadł z powrotem przy biurku i przysunął krzesło bliżej mebla. Otworzył jedną z szuflad po lewej stronie i wyjął mały przedmiot, który przez chwilę trzymał w dłoni, jakby cieszył sie jego dotykiem.
- To, panowie, jest coś, co dało nam władzę nad wszystkim. Zobaczcie - rzucił rzecz na biurku, a ona potoczyła się w kierunku Sempede, który ją złapał i powiedział:
- Pocisk. Wygląda, jak prawdziwy. To jeden z tych, prawda?
- Oczywiście. - Messini zamknął szufladę i oparł się łokciami o biurko. Na dłoniach podparł brodę i mówił dalej:
- Nasza praca wymaga znajomości wielu spraw, wielu rzeczy i wielu sytuacji. Dlatego musimy wciąż rozwijać nasze zdolności. A żeby je rozwijać, musimy mieć kontakt z tymi, którzy się tymi zdolnościami posługują...i uczyć się od najlepszych, by potem zająć ich miejsce. Sięgamy wszędzie, nawet tam - do tych, którzy wykonywali rozkazy niejakiego Alexa Mahone. Kiedy stał przy samochodzie i z butną miną sądził, że udało mu się raz na zawsze skończyć z Abruzzi'm, mylił się całkowicie. On widział strzały, krew i trupa. Nie wiedział jednak, że nie wszyscy z tych, którzy z nim przyjechali, są po jego stronie. Było z nim kilku naszych ludzi. To oni wcześniej, dużo, dużo wcześniej, przeniknęli do oddziałów i pracowali po jedynej słusznej stronie - po naszej stronie. Kiedy nadeszła pora zasadzki, wybrali się razem z agentem. Jak im się to udało? Sam ich wybrał - byli jednymi z najlepszych. Wiedzieli, gdzie jadą i po co. Dostali rozkazy, żeby użyć tego, co Paulo Sempede ma w rękach - laicy nazwaliby to simunicją, specjalnie spreparowanym nabojem. My nazywamy to "małym pomocnikiem", pociskiem, który zawiera w sobie wszystko, co potrzebne do oszukania patrzącego. Kilku z ludzi Mahone'go strzelało prawdziwą amunicją, kilku tym właśnie. Abruzzi o niczym nie wiedział, czuł tylko, jak umiera, jak traci przytomność, jak kona we własnej krwi. Nie sądził, nie mógł się nawet domyślać, że część ran nie jest niebezpieczna, że mają tylko tak wyglądać. Nigdy nie zapomnę jego miny, kiedy się obudził...- Giacomo przerwał na chwilę.
- Tak, to prawda - odezwał się na to Salvatore. - Rozejrzał się po pokoju i powiedział na nasz widok "A jednak to piekło". Już wtedy przeczuwał, że dla niego prawdziwe życie się skończyło. Nasz lekarz wykonał fachową robotę.
- Owszem - podjął znów wątek Messini. - Pod motelem Globe stwierdził zgon Abruzzi'ego, potem zawiózł go do kostnicy, gdzie odpowiednio zajął się ranami, a kiedy Alex Mahone przyszedł zobaczyć trupa, zobaczył to, co chciał.
Mężczyzna spod okna znów zabrał głos:
- Ten środek jest naprawdę doskonały. Agent niczego nie podejrzewał, stał dłuższą chwilę nad ciałem i nie widział, że nieboszczyk żyje, tylko jest pod działaniem naszego specyfiku. Wszystko się zgadzało - kolor, brak oddechu, wygląd ran...
- Właśnie. Tak więc widzisz - Giacomo zwrócił się znów do Sempede - możemy uczynić wszystko to, co chcemy. Absolutnie wszystko. Nawet przywracać zmarłych życiu - zaśmiał się z własnego dowcipu. - A tym razem chcemy zdmuchnąć pewnego motylka...
The end of episode 10 |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:33:12 15-11-07 Temat postu: |
|
|
Przepraszam, ale przeczytam dopiero jutro Terazn naprawdę nie mam czasu |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:23:00 15-11-07 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | Przepraszam, ale przeczytam dopiero jutro Terazn naprawdę nie mam czasu |
Za co mnie przepraszasz? . To ja Ci dziekuje, ze nadal to czytasz )). |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:55:13 16-11-07 Temat postu: |
|
|
Nie moge sobie wyobrazić, jak mogłabym nie czytać Co prawda z większym zaciekawieniem czekam na "Sagę..." ale to opko też uwielbiam Potrafisz zbudować napięcie. Ostatni tekst mnie powalił
Porównanie Abruzzi'ego do "Motylka" świetne No i rzeczywiście wyjaśniłaś sytuację jego hmmm... zmartwychwstania
Super, pozdrawiam :* |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 3:22:35 17-11-07 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | Nie moge sobie wyobrazić, jak mogłabym nie czytać Co prawda z większym zaciekawieniem czekam na "Sagę..." ale to opko też uwielbiam Potrafisz zbudować napięcie. Ostatni tekst mnie powalił
Porównanie Abruzzi'ego do "Motylka" świetne No i rzeczywiście wyjaśniłaś sytuację jego hmmm... zmartwychwstania
Super, pozdrawiam :* |
Co ciekawe, taka amunicja naprawde istnieje ))). A ten motylek...nie wiem, skad mi sie wzial . Najlepsze, ze dzien pozniej zorientowalam sie, ze uzywam chrzanu firmy "Motylek" .
-------------------------------------------------------------------------------
Episode 11 - "Wyjazd"
Podczas, gdy John Abruzzi decydował się, co zrobić z tym wszystkim, a o jego życiu i śmierci decydowało kilka osób w pewnym pomieszczeniu, był ktoś, kto nie miał najmniejszego pojęcia ani o dramatycznych zdarzeniach w Goingtown, ani o zebraniu podwładnych Giacomo Messini'ego.
Siedziała właśnie w fotelu w swoim mieszkaniu i usiłowała skupić się na czytaniu książki, jednakże nie potrafiła zebrać myśli. Zdania, słowa, cały tekst powieści przepływał przez jej umysł, nie pozostawiając w nim śladu. W końcu odłożyła książkę na stół i pozwoliła ponieść się wspomnieniom. Nigdy nie zapomni tego, co zdarzyło się kilka lat temu, będzie pamiętać tamten dzień i...
Dźwięk telefonu wdarł się w te rozmyślania. Jeszcze przez chwilę miała przed oczami wyobraźni tamto powitanie, które za kilka minut było niewypowiedzianym pożegnaniem i wstała, aby podnieść słuchawkę.
- Tak, słucham?
W drzwiach pokoju stanął jej syn, zwabiony rozmową.
- Mamo, kto dzwoni?
Dała mu znak, żeby zaczekał, bo sama jeszcze nie wie i słuchała odpowiedzi dzwoniącego. Z upływem sekund coraz bardziej bladła na twarzy, aż w końcu jej oblicze przypominało papier. Za chwilę odłożyła słuchawkę i powiedziała:
- Musimy jak najszybciej się spakować. Wyjeżdżamy.
Syn od razu zrozumiał:
- To był ktoś z tamtych ludzi, prawda? Co się stało? Przecież odkąd ojciec...
Przerwała mu:
- Wielu rzeczy nie rozumiesz, ja zresztą też nigdy do końca nie pytam o wyjaśnienie. Wiem tylko, że za parę godzin przyjedzie tutaj ktoś od nich, najprawdopodobniej Salvatore i mamy być już gotowi. Pojawił się ktoś, kto nam zagraża i musimy jak najszybciej zmienić miejsce pobytu.
- Ktoś, kto nam zagraża? Kim on jest?
- Nie wiem. Być może to ktoś, kto pamięta dawne czasy, po prostu nie wiem. Zawiadom Nicole i zbierzcie swoje rzeczy.
- Dobrze, mamo - poddał się syn. - Zaraz jej powiem. Siedzi w pokoju i ogląda jakiś tani serial komediowy.
- Pośpieszcie się.
Chłopak wyszedł, a ona rozejrzała się po pomieszczeniu, jakby zastanawiając się, co zabrać ze sobą. Będzie tęsknić za tym domem, ale skoro sam Sempede przekazał jej wiadomość, to na pewno jest coś poważnego. Zaczęła pakować rzeczy.
Minęło trochę czasu, Salvatore miał zjawić się za kilkanaście minut. Dzieci, John Jr. i Nicole, były już przygotowane, milczały, jakby wyczuwając powagę sytuacji. Sylvia kończyła układać przedmioty w ostatniej walizce. Sięgnęła ręką do końca półki z książkami, aby sprawdzić, czy nie zostało coś, co chciałaby zabrać ze sobą. Wydawało jej się, że regał powinien byc pusty, ale ze zdumieniem natrafiła na coś. Przechyliła się w przód i wyciągnęła kwadratową rzecz przypominającą zeszyt. Kiedy starła z niej kurz, zorientowała się, że nie jest to zeszyt, a stary, podniszczony album z fotografiami. Pogładziła jego starą okładkę. Wiedziała, że mają jeszcze kilka minut, więc - trochę wbrew sobie, bo nie chciała myśleć o tych zdjęciach - otworzyła go.
Było ich mnóstwo. Od wczesnych lat aż do tych ostatnich. Były tu wszystkie, jakby zebrane specjalnie po to, żeby pamiętała. Oglądała je jedna po drugiej, skupiając się automatycznie na jednej, jedynej postaci na każdym ze zdjęć. Owszem, inni ludzie też się na nich pojawiali, ale ona patrzyła tylko na jedną. Na męża.
Z tego oboje się śmiali. Zostało zrobione w zimie, kilkanaście lat temu i byli na nim oboje. Parę miesięcy po ślubie, zauroczeni sobą jak przy pierwszym spotkaniu, a ona właśnie miała nastrój z tych, jakie powodują dziką, nieokiełznaną radość. Kula, jaką zrobiła ze śniegu, była naprawdę ogromna. Ze śmiechem rzuciła nią w niczego nie spodziewającego się małżonka - który właśnie wracał do domu - próbując trafić w jego tors, ale źle wycelowała i trafiła go prosto w nos. Śnieg znalazł się na całej jego twarzy. Nie mogła powstrzymać śmiechu, a ponieważ miała aparat, bo niedawno skończyła robić zdjęcia dzieciom, nie mogła też nie wykorzystać takiej okazji. Tak powstała fotografia, od której teraz nie mogła oderwać oczu. Ta mina...to spojrzenie...ten wzrok, zamiast gniewu wyrażający czułość, a w źrenicach żartobliwa obietnica śniegowej zemsty.
- Wiedziałam przecież, kim jesteś, John...Wiedziałam, że to się może źle skończyć...A jednak cię pokochałam...A ty odszedłeś.
Sama nie wiedziała, czy chodzi jej o to, że umarł, czy o to, jak wtedy zostawił ją samą i poszedł szukać Fibonacci'ego. Czuła, że płacze, że po policzku płyną jej łzy. Patrzyła na fotografię i zastanawiała się, jakby wyglądało jej życie, gdyby poznała kogoś innego, gdyby...
- Zostaw te zdjęcia! - czyjaś silna ręka wyrwała album i rzuciła go z hukiem na półkę, potem obróciła ją w stronę przybysza.
- Nie czas teraz na wspominki, musimy jechać!
Salvatore aż płonął gniewem. Był wściekły, sądziła, że chodzi mu tylko o pośpiech, ale on ukrywał w sobie złość z powodu tego, co zobaczył, z powodu tej przeklętej twarzy na fotografiach. Miał go już powyżej uszu!
- Powiedz mi coś więcej - poprosiła. - Kto tym razem chce skrzywdzić mnie i moją rodzinę?
- Wszystkiego się dowiesz na miejscu. Dzieci już są w samochodzie, jedziemy!
Zrobiła, co jej kazał i wyniosła do wozu ostatnie rzeczy. Za kilka chwil jej dom zniknął za zakrętem, a ona czuła, że już nigdy tu nie wróci.
- Dokąd jedziemy? - zapytała.
- Tam, gdzie będzie bezpiecznie. Senator Messini już coś dla ciebie przygotował. Nie martw się, on dba o wszystko. - odparł, prowadząc.
- Tak, wiem. To w końcu on zatroszczył się o mnie po śmierci Johna.
- Właśnie. Uspokój się teraz i...przepraszam za tamten wybuch, ale wiesz, jak mi zależy na waszym bezpieczeństwie. Jesteście jedynymi spadkobiercami wspaniałego człowieka i...
- Salvatore - weszła mu w słowo. - Skoro był taki wspaniały, to czemu kazaliście mi opowiadać te brednie przed kamerami? I jeszcze obejmować się z jego zabójcą?
- Dobrze wiesz, Sylvio, że czasem nasza praca wymaga odrzucenia własnych uczuć i mówienia czegoś, czego tak naprawdę wcale nie myślimy. To miało zapewnić ci spokój, oddalić od nienawiści i złych spojrzeń. A że z początku nie chciałaś się na to zgodzić i oponowałaś, to musieliśmy cię inaczej przekonać.
- Inaczej? Grożąc moim dzieciom?!
- Giacomo Messini traktuje je jak własne i za wszelką cenę będzie dbał o ich bezpieczeństwo. Może któregoś dnia to John Jr. zastąpi ojca? - bawił się jej zdenerwowaniem.
- Nigdy! Dość mi już jednej tragedii! - zaprotestowała. - Po śmierci mojego męża prawie się załamałam, gdybym jeszcze miała stracić dziecko, to...
- Tak, tak, rozumiem - grał dobrego wujaszka. - Ty sama musisz zdecydować, a najlepiej porozmawiasz o tym z samym Messi'nim.
- Messini będzie tam, gdzie jedziemy? - zdziwiła się. - Przecież on rzadko zjawia się osobiście.
- Nie powiedziałem, że będzie. Ale ma zamiar cię odwiedzić. Ma co do ciebie ważne plany.
Zamilkli oboje. O ile Sylvia rozmyślała o tym, dokąd się udają i o jej przyszłości, przy okazji żałując porzuconego albumu ze zdjęciami, to Salvatore dobrze wiedział, co się z nią stanie. Nie dał nic po sobie poznać nawet wtedy, gdy zaparkowali przed małym, ale dosyć eleganckim domkiem. Gdyby budynek przenieść do Ameryki Południowej, wyglądałby jak malutka posiadłość na ranchu, ale dużo mniej bogata i wystawna.
- Odtąd tutaj zamieszkacie - zwrócił się do Sylvii i jej dzieci. - Rozgośćcie się.
Weszli do środka, a Salvatore powiedział:
- Obejrzyjcie dom, ja zaraz do was dołączę, muszę tylko powiadomić Giacomo, ze jesteście już na miejscu.
Wyszedł przed dom i wyciągnął telefon komórkowy. Uzyskał połączenie z Messini'm i rzekł:
- Tak, są już na miejscu. Wszystko przebiegło zgodnie z planem. Ona nic nie podejrzewa.
Senator Messini zakończył rozmowę z uśmiechem i przekazał czekającym w pokoju Paulo i mężczyźnie, który parę godzin temu stał przy oknie, wiadomość o pomyślnym wykonaniu misji.
- Dawniej Abruzzi był nam bardzo potrzebny. Teraz, kiedy znaleźliśmy już zmienników, żył tylko dzięki naszej litości. Jeżeli nasz motylek nie posłucha i nie wróci, by odebrać karę, jaką chcemy mu wymierzyć, dowie się, że mamy jego żonę i kobieta może zginąć w ciągu kilku sekund. Zacznij działać, Simone.
The end of episode 11 |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:31:34 17-11-07 Temat postu: |
|
|
Chrzan firmy "Motylek"? hehe... dobre
mam zły humor więc ograniczam się do krótkich komentarzy:
ja tam Johna lubię i mam nadzieję, że motylek odfrunie... no i jego rodzina... no mam nadzieję, że się skończy dobrze, za dużo emocji... ufff... |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:10:03 22-11-07 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | Chrzan firmy "Motylek"? hehe... dobre
mam zły humor więc ograniczam się do krótkich komentarzy:
ja tam Johna lubię i mam nadzieję, że motylek odfrunie... no i jego rodzina... no mam nadzieję, że się skończy dobrze, za dużo emocji... ufff... |
A tak mi się jakoś skojarzyło . Tzn. pewnie mi ta nazwa utkwiła w pamięci i stąd ten motylek . Jak tam dziś humorek? A Johna to ja bardzo lubię, ale...wiesz, że jestem nieprzewidywalna ).
------------------------------------------------------------------
Episode 12 - "Fabryka"
Simone uśmiechnął się szeroko, ale w jego uśmiechu nie było radości, a jakaś skrywana satysfakcja, że w końcu może w pełni zacząć działać, że nareszcie będzie mógł robić to, co lubi najbardziej. Wstał z fotela, na którym siedział i powiedział do Messini'ego:
- Według mnie powinniśmy wymierzyć karę, a jego żonę i tak zabić. Tak na dodatek! Ale widzę, że już obmyśliłeś coś znacznie lepszego, prawda, Giacomo?
- Owszem, Simone. Na własnej skórze poczuje, co to znaczy sprzeciwiać się naszej woli. Pamiętajcie, że w tej chwili jest dla nas już tylko przeszkodą. A ja pozbywam się przeszkód jak najszybciej.
Simone wyszedł, Paulo również wstał, pożegnał się z Messini'm i miał opuścić pokój, ale już przy drzwiach odwrócił się i powiedział:
- Kiedy Abruzzi dzwonił do Cavaldi'ego, był w mieszkaniu jakiejś kobiety. Co z nią zrobisz?
Senator popatrzył chwilę na pytającego, aż w końcu mu odpowiedział:
- Jeśli poradził sobie z Massimem, prawdopodobnie kobieta była świadkiem zbrodni. Na pewno zyskamy w niej doskonałego sprzymierzeńca.
- Zdajesz sobie sprawę, że ona może już nie żyć?
- Paulo. Cóż znaczy jedno istnienie dla całej misternie przygotowywanej operacji? Dla mnie Abruzzi może zrobić z tą kobietą co zechce. Zauważ jednak jedno - kiedy Manoldo w napadzie szału próbował go udusić, w co celował nasz motylek? W nogę Gary'ego! A przecież mógł go zabić. Wiedział, że i tak będziemy go szukać, że i tak naraża własną rodzinę swoją bezsensowną ucieczką- a zabicie Manoldo pozbawiłoby Abruzzi'ego jednego z wrogów. Wroga co prawda marnego, ale zaprzysięgłego. Tak samo zaprzysięgłego, jak ty, Sempede. Ale nie, on wolał tylko zranić właściciela sklepu. Co nim kierowało? Te idiotyczne poglądy na temat nieba i przebaczenia? Możliwe. A może po prostu się zestarzał, może jest nikim nie tylko w duszy, ale i w ciele? Uwierz mi, to żaden przeciwnik. Wróci do nas w ciągu kilku godzin, może paru dni.
- Wysłałeś Simone'a. Wiesz, do czego jest zdolny.
Messini roześmiał się.
- Ależ oczywiście, że wiem! Dlatego właśnie go wysłałem!
Sempede w końcu poszedł, ale musiał przyznać sam przed sobą, że bardzo się boi. Nie o własne życie, był wiernym pomocnikiem senatora i nigdy mu się nie sprzeciwił - ale boi się samego Giacomo. Oraz jego "karzącej ręki", mężczyny z krzywym uśmieszkiem. Metody Simone'a można było porównać chyba tylko do...Paulo nagle zatrzymał się w korytarzu. Do czego porównać? Nie istniało lepsze skojarzenie, niż to, które przyszło mu do głowy. Oczywiście. To, co robił Simone ze swoimi ofiarami, nieszczęśnikami, jacy wpadli mu w ręce, było przecież dla mężczyzny samą przyjemnością. Czym jeszcze mogło być okrutne traktowanie wrogów dla kogoś, kto urodził się z takiego związku, jak Simone? Z gwałtu ojca na dziewczynie z zespołem Downa? Czystą satysfakcją. Paulo mimowolnie zadrżał. To, co czeka Johna Abruzzi z rąk tego psychopaty...Sempede poczuł prawie współczucie dla człowieka, którego mają zamiar "ukarać".
Simone w międzyczasie siedział w swoim pokoju i przyglądał się protezie swojej dłoni. Była nowa, nie ta, jaką dawniej się posługiwał. Działała doskonale. Szczególnie, gdy potrzebował precyzji w dręczeniu ludzi.
- Znowu się spotkamy, Johnie Abruzzi - rzekł sam do siebie. - Kto by pomyślał, kto by pomyślał...Tyle, że tym razem to ja będę górą, poprzednio ty trzymałeś siekierę, a teraz ja będę trzymał w rękach twoje serce...Bijące coraz wolniej, coraz ospalej...A ty nie będziesz miał możliwości złapania oddechu, twoje płuca nie będą cię słuchać...Ostatnim słowem, jakie od ciebie usłyszę, będzie "Wybacz mi, Theodore!". A może powinienem powiedzieć "Wybacz mi, Simone!" - zaśmiał się sam do siebie.
Na drodze z Goingtown decyzja została podjęta.
- Gdzie dokładnie znajduje się ten dowód na rzekomą zdradę Sylvii? I czym on jest?
- Powiedziałam ci już, że dostaniesz go, jak wrócimy do domu! - kobieta w samochodzie nie dała się zastraszyć.
- Ty nigdzie nie wrócisz. Zostaniesz tutaj, tak samo, jak wóz Massima. Oboje skończycie w ogniu.
- Wtedy nigdy nie znajdziesz tego, czego szukasz.
- Wystarczy, że przeszukam dom! Ani trochę nie wierzę w twoją historię, więc lepiej przestań się stawiać, bo gorzko tego pożałujesz.
- A co mi zrobisz? I tak zginę, więc mogę mówić, co mi się podoba! - była zaskoczona własną odwagą, chyba tylko perspektywa bliskiego zgonu pozwalała jej odnosić się tak do zbiega z Fox River.
- A chcesz, żeby twoja śmierć była szybka, czy bolesna? - zaczynał tracić cierpliwość.
- Wszyscy z Fox River byliście i jesteście tacy sami. Ty, zmarły Pathosik, a szczególnie ten T-Bag! Chcecie tylko mordować i ciąć!
W wozie zapadła cisza. T-Bag. O tak, pamiętał go. I pewnie nigdy nie zapomni. Nieświadomie dotknął szyi, na której wciąż widniała blizna po tym, co Bagwell mu zrobił. Jeśli jeszcze kiedyś go spotka, nie będzie mu już mówił o Jezusie, a pośle go do niego. Gdzieś w głębi duszy poczuł coś na kształt smutku, że został porównany do takiego psychopaty, ale odrzucił to uczucie sekundę później.
Czas dokończyć tą sprawę. Na szczęście skojarzył, że gdzieś przy Goingtown jest opuszczona fabryka i teraz mógł tą wiedzę wykorzystać.
Wysiadł z samochodu. Zamknął drzwi od strony kierowcy i prowadzony jakimś wewnętrznym instynktem rozejrzał się wokoło. Wszystko w porządku, pusto, tak, jak się tego spodziewał. Chwileczkę! Tam, za tym budynkiem, za starym magazynem! Widział wyraźnie, dzieliło ich kilkaset metrów. Samochód, a w środku dwoje ludzi. Oni też go zauważyli. Zmierzyli się wzrokiem.
The end of episode 12 |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:00:50 24-11-07 Temat postu: |
|
|
O matko święta super!
Już więcej nie będę sobie robiła takich zaległości o nie! Przecież w tym czasie mogłaś wrzucić tyle odcinków! Oja niedobra
Mogę ci napisać jaki mam dziś humorek: wspaniały, ale wczoraj był beznadziejny. Dlatego twoje opko czytam dopiero dziś
Doskonałe nawiązanie do serialu, kiedy John łapie się za szyje i przypomina sobie zdarzenia z pierwszego sezonu.
Zdradzę że w PB John, T-Bag i Sucre byli moim ulubieńcami
Super opko |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:58:26 24-11-07 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | O matko święta super!
Już więcej nie będę sobie robiła takich zaległości o nie! Przecież w tym czasie mogłaś wrzucić tyle odcinków! Oja niedobra
Mogę ci napisać jaki mam dziś humorek: wspaniały, ale wczoraj był beznadziejny. Dlatego twoje opko czytam dopiero dziś
Doskonałe nawiązanie do serialu, kiedy John łapie się za szyje i przypomina sobie zdarzenia z pierwszego sezonu.
Zdradzę że w PB John, T-Bag i Sucre byli moim ulubieńcami
Super opko |
Witaj w domu . Jest kolejny odcinek, ale ze wrzuceniem specjalnie czekalam na Ciebie . Ciesze sie, ze masz dobry humorek . Jak widzisz, w moim opku pojawil sie T-Bag (to tak a propos tego, co napisalas o swoich ulubiencach . Co prawda ja nie cierpie T-Baga za to, co zrobil Johnowi, ale coz .
Dzieki za pochwaly, staram sie chociaz w miare oddac klimat serialu.
-------------------------------------------------------------------------------------
Episode 13 - "Przybysz"
Kobieta w wozie też ich widziała. Wyczuła, że jest to jej szansa na uratowanie życia. Zaczęła tłuc pięściami w szybę od drzwiczek samochodu i krzyczeć, chociaż wiedziała, że nie będą mogli jej usłyszeć. Przynajmniej zobaczą może w końcu jej wykrzywioną od wołania twarz i jakoś zareagują?
Abruzzi zorientował się w poczynaniach porwanej i nachylił się do szybki. Nic musiał nic mówić, wystarczyło, że ostrzegawczo przejechał dłonią po swojej szyi, aby zrozumiała. Jeśli nie będzie cicho, zginie tak boleśnie, jak jej obiecał. Uspokoiła się, ale mruknęła:
- Niesamowite. Jesteś aż tak szalony, żeby mordować przy świadkach?
Dwie rzeczy stały się potem równocześnie. Uwięziona wpadła na pewien pomysł i rzuciła okiem na przód wozu, gdzie powinny znajdować się kluczyki. Z rozpaczą spostrzegła, że jej strażnik zabrał je ze sobą. W tej samej chwili John zauważył, że sytuacja zmieniła się, odkąd ostatni raz patrzył na niespodziewanych gości. Musieli domyślić się, że coś jest nie tak i wysiedli z samochodu, zbliżając się teraz coraz bardziej.
- Hej! Wszystko w porządku? - zawołał młodzieniec w wieku dwudziestu kilku lat. Miał czarne, krótkie włosy i dosyć szczupłą budowę ciała, wzrost średni i raczej przeciętną urodę. Z tyłu szła powoli, jakby z obawą, młoda kobieta, zapewne jego dziewczyna lub siostra. Miała długie, jasne włosy, była wysoka i dosyć ładna, ale tym razem na jej twarzy dało się dostrzec oznaki strachu.
- Daj spokój - powiedziała do mężczyzny, wyraźnie spoglądając na koszulę Abruzzi'ego z plamami krwi Massima. - Może to jacyś przestępcy.
Ale chłopak nie dał się przekonać. Stał już przy samochodzie Johna.
W ciągu ułamków sekund były więzień zanalizował sytuację. Owszem, mógł wsiąść i po prostu odjechać, ale być może tamci nabraliby jeszcze większych podejrzeń i zadzwonią po policję? A większych kłopotów na pewno mu nie potrzeba!
- Przepraszam, że się wtrącam - zaczął znów tamten - ale ta pani chyba potrzebuje pomocy. I pan też, jak widzę - zmierzył wzrokiem Abruzzi'ego. - Czy coś się stało? - kiedy to mówił, w jego rozum wdarło się przeczucie, że coś naprawdę jest nie tak i to porządnie.
Siląc się na spokój i uprzejmość John odpowiedział:
- Nie, nie, dziękujemy. Moja żona jest na mnie trochę zła przez to, co się stało podczas drogi i widzi pan...trochę ją poniosło i zaczęła na mnie krzyczeć. To dlatego się zatrzymaliśmy, chcieliśmy w spokoju porozmawiać. - do tych słów dodał uspokajający uśmiech.
- Ale pan ma krew na ubraniu! - nie dał się zbić z tropu kierowca drugiego samochodu. Dziewczyna z tyłu milczała, ale widać było, że chce stąd jak najszybciej odjechać.
John też chciał się ich pozbyć, ale nie mógł tego zrobić zbyt brutalnie.
- Właśnie o tym mówię. Mieliśmy mały wypadek i przez to jest na mnie zła. Ale nic nam nie jest, tylko parę zadrapań. Zaraz ruszamy, tylko z nią porozmawiam. A państwo? Co tu robią w takiej niemiłej okolicy? - spróbował odwrócić od siebie uwagę.
- To nie pańska sprawa! - krzyknął chłopak. - Chciałbym porozmawiać z pana żoną, coś mi się wydaje, że pan kłamie!
- Proszę bardzo - wzruszył ramionami Abruzzi i
otworzył drzwiczki na tyle, by kobieta mogła rozmawiać z przybyszami. - Kochanie, powiedz państwu, jak było, dobrze? - nadal się uśmiechał, ale ona odczytała to właściwie. To był znak, że jeśli coś pójdzie nie tak...
- Tak, oczywiście, mąż ma rację, przesadziłam i...
Młody człowiek zobaczył przerażenie w oczach mówiącej. Może się mylił, ale według niego coś tu się działo. Obok stała jego dziewczyna, bardzo długo musiał czekać, aż zgodzi się z nim związać i teraz nie zamierzał wyjść na tchórza. Gdyby został bohaterem, tym bardziej by go pokochała! To był powód, dla którego zrobił coś niewyobrażalnie głupiego i niebezpiecznego. Włożył całą siłę w rękę i gwałtownie szarpnął odwróconym do niego tyłem Abruzzi'm. Ten obrócił się zaskoczony, trochę od samego szarpnięcia, ale bardziej z ciekawości, co też wyrabia ten młokos. A tamten nie zastanawiał się długo i wcielił swój plan w życie - zamachnął się i z całej siły uderzył Johna w twarz. Ten tylko zamrugał oczami - dwudziestokilkulatek nie miał zbyt dużych szans na zadanie jakichkolwiek szkód swoim ciosem.
- Leć do wozu, zawiadom policję! - krzyknął do dziewczyny chłopak.
Na to już były szef grupy remontowej w Fox River nie mógł pozwolić.
- Nigdzie nie pójdziesz! - w mgnieniu oka w jego dłoni znalazła się broń, z której zastrzelił Cavaldi'ego.
- O Boże! - dziewczyna młodzieńca zakryła z przerażeniem usta dłonią. Jej przyjaciel też stracił całą pewność siebie i stał jak skamieniały. Zrozumiał, że właśnie popełnił największe głupstwo w swoim życiu. Krótkim życiu, jak zaraz się okaże - powiedział do siebie w myślach, besztając się za to, co zrobił.
Kolejne ofiary. Massimo zginął, bo stwarzał śmiertelne zagrożenie, gdyby nie jego śmierć, John Abruzzi byłby już tylko wspomnieniem. Kobieta w samochodzie, której los jest już przypieczętowany. A teraz jeszcze ta dwójka, zapewne kochankowie. Albo rodzeństwo. Tak będą wyglądać kiedyś John Jr. i Nicole - młodo i niewinnie. Choć trzeba przyznać, że może syn nie będzie aż tak agresywny...Dzieci? Dlaczego teraz myślał o dzieciach? Odrzucił tą myśl, jego palec drgnął, by nacisnąć spust.
Kolejne trupy. Krew i śmierć. Plama na ścianie celi w Fox River, piekle, z którego uciekł dawno temu. Różaniec od żony. Ksiądz, który modlił się razem z nim. Wybawienie od śmierci, chyba cudem, powrót po zdrowia po potwornej ranie, jaką zadał mu T-Bag. Wspomnienie mgły i powolnego zapadania się w niej, kiedy nieśli go na noszach do śmigłowca, a obok biegła doktor Tancredi. Rozmowa ze swoim człowiekiem, informującym go o akcji, która się nie powiodła, zginęło dziecko. Znów plama na ścianie więzienia. Obrazy. Zupełnie jak slajdy, błyskawicznie przemknęły mu przez umysł w nieskładnej kolejności. Kiedy zniknęły, zobaczył coś jeszcze. Własną rękę, już rzeczywistą, tą, w której trzymał broń. Trzęsła się. Trzęsła, a on nie strzelał. Mierzył do człowieka i nie uwalniał pocisku z zimnego więzienia, jakim była lufa.
The end of episode 13 |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:09:24 28-11-07 Temat postu: |
|
|
Zdecydowanie najbardziej emocjonujący serial na forum! Tak doskonale opisujesz zbronie, mrożące krew rozmowy... uff... zawsze mi się gorąco robi!
Ja nie patrzę na T-Baga przez pryzmat tego, co robił, ja po prostu go lubię |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:47:30 04-12-07 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | Zdecydowanie najbardziej emocjonujący serial na forum! Tak doskonale opisujesz zbronie, mrożące krew rozmowy... uff... zawsze mi się gorąco robi!
Ja nie patrzę na T-Baga przez pryzmat tego, co robił, ja po prostu go lubię |
Dzieki, dzieki za pochwaly! Staram sie jak najbardziej wejsc w psychike ludzi wystepujacych w moim fanficku...Postaram sie tez dac obsade, czyli tych nowych bohaterow. T-Bag...yyy...OK, przyznam, sprytny jest . Ale lubic go chyba nigdy nie bede...
A oto kolejny odcinek...w koncu .
-------------------------------------------------------------------
Episode 14 - "Agent"
Kiedy Messini został sam, przypomniał sobie o zdenerwowaniu Manolda. Cóż, trzeba go uspokoić, niech się nie martwi, że całej sprawie grozi jakieś niebezpieczeństwo. Spokojnie wybrał numer telefony Gary'ego i poczekał na zgłoszenie się rozmówcy.
- Gary? Tak, to ja. Chciałem cię powiadomić, że Simone zajmie się całą sprawą. Tak, już go wysłałem. Wiesz, jak bardzo
będzie mu zależeć na pomyślnym zakończeniu, prawda? Tak, wiem, tobie podaliśmy tamto nazwisko, ale Simone lepiej się do tego nadaje. - rozłączył się.
Kiedy Manoldo dowiedział się, że Simone przejmie jego zdanie, nawet się ucieszył. Co prawda nadal pałał chęcią zemsty za ranę w nodze, ale wiedział, że człowiek, którego wyznaczył senator, ma specjalne predyspozycje. Jeszcze większą nienawiść w duszy - o ile w ogóle ją miał - i łatwość w zadawaniu okrucieństwa. Właściciel sklepiku widział kiedyś, do czego zdolny jest Simone i teraz przestał wątpić w powodzenie misji. Poza tym Messini miał rację - zwykła śmierć nie wystarczy. W sumie dobrze się stało, że Cavaldi zawiódł - dzięki temu słodycz zwycięstwa będzie o wiele większa.
Theodore Bagwell, obecnie Simone na usługach mafii, chwycił za słuchawkę. Wyraźnie bawił się tym, co za chwilę miał zrobić, na jego wargach wykwitł złośliwy usmieszek, już przez skórę czuł, co stanie się w ciągu kilkudziesięciu najbliższych minut.
- Witam, proszę pana - odezwał się, kiedy tylko uzyskał połączenie. - Zapewne pamięta mnie pan, to ja, Simone Anderetti.
Proszę przyjść do mojego mieszkania najszybciej, jak to możliwe.
Upłynęło kilka sekund, nim znów się odezwał, tym razem w jego głosie nie było już fałszywej uprzejmości.
- Nic mnie to nie obchodzi, panie Mahone! Ma pan stawić się najdalej za pół godziny w moim mieszkaniu i nie interesuje mnie, w jaki sposób! Będę na pana czekał. Przypominam, że doskonale pamiętam pana adres!
W małym domku na obrzeżach miasta Aleksander Mahone westchnął ciężko. Kolejny raz dostał wezwanie od tamtych ludzi, tym razem miał stanąć oko w oko z Anderetti'm, który do tej pory był dla niego tylko głosem. Wiele razy żądali od niego informacji na tematy, które mogły im się przydać, na jakiejś dane dotyczące osób ze sfer rządzących krajem, szczegóły do wykorzystania w ich "pracy", jak to nazywali. Dziś widocznie dostanie jakieś ważniejsze polecenie, skoro wzywa go sam Simone. Ciekawe, co to będzie. I czy było warto zapłacić taką cenę za wolność...i być może za życie?
Ubrał się i powoli udał do samochodu. Jego wóz nie był pierwszej nowości, widać było, że niedługo trzeba będzie mu zrobić przegląd, ale jeszcze jakoś jeździł.
- Najważniejsze, że tylko jak na razie kilka razy stanął na środku drogi. - pomyślał Mahone i zapalił silnik. Niebieski Ford Focus ruszył z miejsca.
Co pewien czas spoglądał w lusterko nad kierownicą. Robił to szczególnie wtedy, kiedy musiał czekać na zmianę sygnalizacji. Widział swoje oczy, wiedział, że nie wygląda tak elegancko, jak dawniej, ale nadal nie było tak najgorzej - w końcu pieniądze, jakie dostawał za swoje "usługi", nie były aż takie małe...Może i tym razem coś wpadnie mu w kieszeń?
Zaparkował przed wysokim budynkiem, w którym mieściło się mieszkanie Simone'a. Nigdy tu nie był, ale Anderetti podał mu dość dokładne wskazówki. Minęło już czterdzieści minut od jego telefonu, tyle czasu zajęło Alexowi jakie takie przygotowanie swojego wyglądu i dojazd tutaj. Pewnie Simone się na nim wyżyje, jak to często robił, tyle, że przez telefon.
Dotarł na czwarte piętro i zapukał do drzwi. Gospodarz musiał być w pobliżu, bo prawie natychmiast otworzył drzwi. Mahone ujrzał niewysokiego, starszego już wiekiem mężczyznę z czarnym, bujnym zarostem na twarzy.
- Simone? Simone Anderetti? - upewnił się przybysz.
- Nie. Pan Anderetti czeka w drugim pokoju - wyjaśnił mu tamten.
Alex zrozumiał. Wezwanie musiało być naprawdę ważne, skoro przyjęto go w towarzystwie ochroniarza. Zapewne Simone boi się, że stawi opór, że będzie protestował przeciwko temu, co go czeka. Tym bardziej wzrosła jego ciekawość. Wszedł głębiej. Prawdziwy gospodarz siedział tyłem do gościa na obracanym fotelu za biurkiem. Odezwał się, gdy tylko Mahone przestąpił próg pokoju:
- Witaj, Alex. Oczekiwałem cię. Usiądź.
Mahone zrobił to, co mu polecono. Siedział teraz przy tym samym biurku, tylko z drugiej strony.
- Mamy dla ciebie zadanie - rozpoczął Anderetti. Ochroniarz w międzyczasie cicho wślizgnął się do pokoju i stał blisko Mahone'go, aby zareagować w razie, gdyby ten wykonał jakiś gwałtowny ruch.
- Jakie zdanie? - Mahone poprawił brązową koszulę, w którą był ubrany i wygodniej rozsiadł się na krześle. Zaczynał tracić nadzieję, że to będzie coś odmiennego od poprzednich zleceń.
- Najpierw mi odpowiesz na kilka pytań - gospodarz nadal siedział tyłem, Alex widział tylko, że połączył ze sobą palce lewej i prawej ręki na kształt trójkąta.
- Jakich pytań?
- Oj, Alex, Alex, za dużo mówisz. Posłuchaj mnie do końca, a wszystkiego się dowiesz. Mianowicie musisz mi powiedzieć, czy krąży w tobie jeszcze żyłka tego prawie maniakalnego poszukiwacza zła, co dawniej.
- Nie rozumiem? - powiedział Mahone, a pomyślał, że to jednak nie będzie zwyczajna sprawa.
- Pamiętasz, jak zachowywałeś się jak pies na tropie i to jeszcze pies na dopingu? Pamiętasz...- tutaj gospodarz urwał i gwałtownie obrócił się na fotelu w stronę swego gościa - ... pamiętasz ucieczkę z Fox River?
Mahone zmartwiał. Siedział jak zmrożony lodem, nie mógł się poruszyć, ani prawie odetchnąć. Ta twarz! Ten uśmieszek, mający w sobie więcej okrucieństwa, niż nawet słowa! Ten wąsik koloru zboża, te niepoukładane włosy, te oczy świdrujące Alexa na wylot! Może wyglądał trochę inaczej, ale nadal był tym samym - a może jeszcze bardziej złym - człowiekiem, co poprzednio - T-Bagiem!
- Bagwell? - wykrztusił Alex. Kotłowało się w nim wiele sprzecznych uczuć - niedowierzanie, złość, wściekłość, nienawiść, ale i - co odkrył wzburzony - strach. Strach przed tym, czego chce od niego ktoś, kogo on tak zaciekle ścigał wiele lat temu.
- Owszem - kolejny uśmiech, tym razem zwiastujący satysfakcję z reakcji przybysza. - to ja. Cieszysz się?
- Ale...Anderetti? - próbował zaprzeczać prawdzie Mahone.
T-Bag wstał, spojrzał z góry na gościa i rzekł:
- Jeszcze się nie domyśliłeś? To ja jestem Simone Anderetti'm. Dostawałeś cały czas rozkazy od tego, kogo chciałeś wysłać na tamten świat - zaśmiał się Theodore.
- Ale...jak wyszedłeś z Sony? - krawat zaczął dusić Alexa, musiał go poluzować. Nagle w pokoju zrobiło się gorąco.
- Czy myślisz, że Rodzina pomogła tylko tobie? - zadrwił Bagwell/Anderetti.
- Że tylko wielki Alexander Mahone został wydobyty z dna piekieł, a nędzny T-Bag zdechł w tym więzieniu jak zwykły pies? O nie, mylisz się, kochaniutki. Z tym, że ty przyszedłeś skamlać o coś, co pomoże ci przetrwać kolejne dni, a ja nie muszę się o nic martwić. Tym razem to ja powiem ci, co masz zrobić...
- Nie będę słuchał rozkazów od...od...- zerwał się Alex.
- Od kogo? - kiedy Anderetti to mówił, ochroniarz z potężną siłą wrzucił Mahone'go z powrotem na fotel. - Od kogoś, kto przekonał organizację, że możesz się do czegoś przydać? Uratowałem ci życie, inaczej zdechłbyś w Sonie!
- Po co to zrobiłeś? Po co to zrobiłeś, do jasnej cholery?! Nie chcę być wdzięczny tobie, śmieciowi z piekła rodem!
- Uspokój się, bo mój kolega się tobą zajmie - T-Bag zgasił gniew Mahone'go. - Jeszcze będziesz mi wdzięczny i to nie za Sonę, ale za to, co ci polecę zrobić...
- Ja - tobie?! Nigdy, za nic, ja...
- Och, zamknij się, Alex! Chcę, żebyś mi pomógł i to polecenie od samej góry. Muszę...powiedzmy, że znaleźć coś, co niebacznie zgubliśmy. A ty jesteś dobry jako piesek gończy.
Mahone przełknął tą pigułkę i zapytał:
- Czego miałbyś szukać? Co zgubił senator Messini i nie może tego sam znaleźć?
- Powiem ci - T-Bag zbliżył swoją twarz do twarzy Alexa. - Zgubił kogoś, kogo na pewno z chęcią razem poszukamy. Zgubił Johna Abruzzi'ego.
Po prostu nie potrafił zamknąć oczu. Rozszerzył je i trzymał otwarte, jakby przeżył jakiś ogromny szok. A przecież tak było.
John Abruzzi! Sam go zabił, widział, jak te wszystkie kule...
- Widzę, że zaschło ci w gardle - zakpił Bagwell. - Mam polecić przynieść ci coś do picia?
- Nie trzeba...- wydusił Mahone. - Ale Abruzzi...
- Tak, tak, wiem - machnął ręką Theodore. - Myślisz, jak wszyscy. Ale ta gnida żyje, niestety. Opowiem ci zaraz, jak do tego doszło...
Jakiś czas potem Alex Mahone ochłonął na tyle, żeby zadać parę pytań.
- Tyle zachodu po to, żeby mieć kontakt z jakimiś...
- Nie jakimiś, Alex. Tymi najwyższymi. Nazwisk ci oczywiście nie podam, ale wiedz, że w zasadzie to my rządzimy tym krajem. Sam fakt, że obaj siedzimy tutaj wolni, o czymś świadczy. To znaczy ty nie jesteś wolny, ty jesteś naszym zwierzątkiem do służenia, to fakt, ale nie przebywasz w Sonie.
- Bagwell, skończ te gierki, bo...
- Bo co mi zrobisz? Rzucisz się na mnie? Zachowaj energię na Abruzzi'ego - poradził Bagwell. - Jak wiesz, ostatnio widziano go w Goingtown, kiedy dzwonił od jakiejś kobiety po Cavaldi'ego.
- Skoro Massimo zginął, a wszystko na to wskazuje, w takim razie Abruzzi był sprytniejszy - umysł Alexa zaczął pracować jak za dawnych lat.
- Tyle, to ja sam wiem - zakpił znów Theodore.
- Czekaj, czekaj. Kobieta go widziała, więc pewnie ją też zabił. Ale nie...trup mógłby zwrócić czyjąś uwagę, ktoś mógłby słyszeć strzały, a raz już przecież strzelał, do Cavaldiego. Na pewno nie chciał ściągać na siebie kolejnych kłopotów. Gdzie Cavaldi miał go zabić? W domu, czy gdzieś poza?
- Poza nim - odparł Theodore. - Z tych samych powodów, jakie teraz wymieniłeś - rozmawiali na siedząco.
- Wszystko jasne. Skoro rozpoczęli swoją podróż i Massimo nie żyje, to Abruzzi zapewne będzie chciał zrobić to samo, co chciał zrobić z nim nasz człowiek - wywieźć ją gdzieś, zabić i pozbyć się ciała.
- Domyśliłem się - zgryźliwie odrzekł Bagwell. - Ale dokąd?
- W najbliższe ustronne miejsce. Jemu się spieszy, T-Bag. Wie, że będziemy go szukać, więc chce jak najszybciej pozbyć się kłopotu w postaci tej kobiety. Daj mi mapę.
T-Bag skinął na ochroniarza, a ten chwilę później pojawił się z mapą. Przestudiowali ją we dwójkę, Bagwell i Mahone. W pewnej chwili były agent zatrzymał wzrok na brązowej plamce na środku mapy:
- Co to jest?
- Stara, zamknięta fabryka samochodów. Nikt już tam nie chodzi.
- Z wyjątkiem jednej osoby. Tam bardzo łatwo ukryć zwłoki. Wyślijcie tam kogoś. Tam - lub w pobliżu - znajdziecie waszą zgubę.
The end of episode 14 |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:04:28 05-12-07 Temat postu: |
|
|
Po prostu musiałam przeczytać, choć obiecałam sobie, że wszystkie opka po południu. Ale musiałam, no bo nareszcie jest
Cytat: | Theodore Bagwell, obecnie Simone na usługach mafii, chwycił za słuchawkę. Wyraźnie bawił się tym, co za chwilę miał zrobić, na jego wargach wykwitł złośliwy usmieszek, już przez skórę czuł, co stanie się w ciągu kilkudziesięciu najbliższych minut |
Świetnie to opisałaś, miałam normalnie dreszcze.
I ta rozmowa T-Baga i Mahone'a... ah, co za duecik Dwaj geniusze normalnie. Nieźle Alex był zaskoczony, hehe...
No to czekam, co tam dalej wymyślisz
Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:23:26 07-12-07 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | Po prostu musiałam przeczytać, choć obiecałam sobie, że wszystkie opka po południu. Ale musiałam, no bo nareszcie jest
Cytat: | Theodore Bagwell, obecnie Simone na usługach mafii, chwycił za słuchawkę. Wyraźnie bawił się tym, co za chwilę miał zrobić, na jego wargach wykwitł złośliwy usmieszek, już przez skórę czuł, co stanie się w ciągu kilkudziesięciu najbliższych minut |
Świetnie to opisałaś, miałam normalnie dreszcze.
I ta rozmowa T-Baga i Mahone'a... ah, co za duecik Dwaj geniusze normalnie. Nieźle Alex był zaskoczony, hehe...
No to czekam, co tam dalej wymyślisz
Pozdrawiam! |
Kolejny odcineczek...cos ostatnio mam czesciej wene . Oby tez Ci sie podobal .
Wlasnie. Duet dwoch facetow, ktorzy sa zmuszeni pracowac razem, a szczerze sie nienawidza. T-Bag ma satysfakcje, ze poniza Mahone'go . I kombinuje cos ciekawego ). Zapraszam do kolejnej czesci...
---------------------------------------------------------------------------
Episode 15 - "Strzał"
Młodzieniec sądził, że nadeszła jego ostatnia godzina. Modlił się już do Stwórcy o szybką śmierć, gdy nagle zorientował się, że nadal żyje i stoi w tym samym miejscu, gdzie przed chwilą, zamiast konać od śmiertelnej rany zadanej z broni tego przestępcy - bo nie miał już żadnych wątpliwości, że ma do czynienia z bandytą. Widział wahanie tamtego i wiedział, że jeśli go nie wykorzysta, to za chwilę jego szansa minie i skończy we krwi. A przecież musi chronić zarówno siebie, jak i swoją dziewczynę!
W ułamku sekundy przekonał sam siebie do wyboru, jakiego miał zamiar dokonać. Tak, to jedyne wyjście. Jeśli nie chcesz zostać zamordowanym, broń się za wszelką cenę!
Abruzzi miał broń, ale praktycznie był bezbronny. Uwięziła go siła jego umysłu, jego wspomnień, sam sobie był teraz wrogiem. Patrzył na swoją dłoń i nie mógł uwierzyć, że nie potrafi nacisnąć spustu. Dawniej to było takie proste...
Nie dane mu było rozważać zbyt długo. Młody chłopak właśnie powziął decyzję. Wybrał tą opuszczoną fabrykę ze względu na spokój, jakie zapewniała, ale nie był na tyle głupi, żeby się nie ubezpieczyć. A teraz prawie się roześmiał, kiedy zobaczył minę Johna na widok pistoletu, jaki wyjął z kieszeni.
Były więzień Fox River zarejestrował tylko błysk zachodzącego słońca w lufie broni, jaką tamten chłopak nagle miał w rękach. Potem nadszedł drugi błysk, ślad wystrzału. A potem już tylko ten nieznośny, palący ból w ciele, kojarzący się tylko z tym, co przeżył pod motelem "Globe". I ciemność, mroczna ciemność, kiedy spadał w sam dół, na sam koniec drogi.
Młodzieniec wiedział, że ma bardzo mało czasu, dlatego krzyknął do dziewczyny:
- Uciekajmy!
Oboje roztrzęsieni pobiegli do samochodu, chcieli odjechać z tego przeklętego miejsca. Ich randka zamieniła się w koszmar, w coś, czego do końca życia nie zapomną.
Już w wozie, kiedy odpalał silnik, usłyszał głos dziewczyny. Była tak samo zdenerwowana, jak on.
- Czy ty...czy ty go zabiłeś?
- Nie wiem, nie wiem. Wiem tylko, że gdybym nie strzelił, zabiłby nas oboje.
Silnik w końcu zaskoczył, ruszyli, ale wciąż przeżywali całą sytuację.
- Przecież widziałeś, że nie mógł się ruszyć, ręka mu się trzęsła!
- I co z tego? Wreszcie by się opanował i byłoby po nas!
Umilkła. Pewnie miał rację.
- Skąd miałeś pistolet? - nagle przyszło jej do głowy.
- To mojego ojca! Wziąłem go na wszelki wypadek i widzisz, jak się przydał!
Drzewa migały im za oknami, kiedy w szalonym pędzie starali się uciec nie tylko jak najdalej z fabryki, ale i jak najdalej od własnych emocji, od wniosków, do jakich mogli dojść...od rozważań o słuszności popełnionego czynu.
Kobieta w samochodzie, jaki pozostał po Cavaldi'm, nie mogła przepuścić takiej okazji. Jej prześladowca leżał teraz ciężko ranny - a może już martwy? Miała szczerą nadzieję, że tak jest - w kurzu przyfabrycznej ścieżki. Wyskoczyła z samochodu i kucnęła przy Johnie.
- Kluczyki, kluczyki, gdzie je wsadziłeś? - przeszukiwała gorączkowo jego ubranie, szepcząc sama do siebie.
W jednej z kieszeni pod palcami wyczuła coś metalowego. Nareszcie je znalazła! Wyjęła ze schowka i wróciła do samochodu. Przekręciła kluczyki i modliła się, aby wszystko działało jak należy. Wóz nie robił problemów i uruchomił się od razu. Rzuciła jeszcze okiem na Abruzzi'ego leżącego z rozrzuconymi rękami na ziemi i powiedziała w przestrzeń:
- Mówiłeś o Bogu i przyszedł do ciebie, sprawiedliwości stało się zadość. Tacy, jak ty, nie powinni w ogóle żyć!
Za moment w okolicy nie było nikogo. Nikogo - poza bezwładnym ciałem, zakrwawionym i porzuconym na pustkowiu. Poza zewnętrznym...i wewnętrznym strzępem człowieka.
Sylvia zadomowiła się już w swoim nowym domu i rozmawiała właśnie z Salvatore. Dzieci bawiły się w drugim pokoju.
- Co dokładnie nam groziło? Do tej pory mi tego nie powiedziałeś.
- Otrzymaliśmy wiadomość, że jeden z ludzi, którzy nie darzyli sympatią twojego męża, wyszedł na wolność i rozgłaszał pogłoski, jakoby miał zamiar policzyć się z jego rodziną. Wiesz, taka zemsta na nieboszczyku.
- Jeden z ludzi...Podasz mi jego nazwisko?
- To nie jest ważne. Najważniejsze jest to, że jesteście bezpieczni.
- Salvatore, chyba powinnam wiedzieć, kto mi zagraża?
- Owszem, ale w tej chwili ciesz się spokojem i nie myśl o przeszłości, ani o zagrożeniach, jakie niosą związki z nią. My się już wszystkim zajmiemy.
- Kiedy przyjedzie Messini?
- Za kilka dni, może wcześniej. Jest teraz bardzo zajęty, musi przygotować plan działania na kolejne dni.
- Z chęcia z nim porozmawiam. Ostatnio sporo myślałam o pewnej sprawie. Pamiętasz, co stało się siedem lat temu?
Salvatore westchnął.
- Chodzi ci znów o twojego męża?
- Owszem. Męczy mnie jedna rzecz - urządziliście mu piękny pogrzeb, ale jedna rzecz była w nim bardzo dziwna. Powiedzieliście mi, że Mahone praktycznie zmasakrował go kulami - nawet teraz w jej oczach zakręciły się łzy - że trafił nawet w twarz. Kiedy jednak przypominam sobie, jak go zobaczyłam po śmierci, pamiętam, że na ręce miał dziwną szramę, jakby głęboką ranę po cięciu nożem, starą bliznę. A przecież spotkał się ze mną niedługo wcześniej i nic takiego nie widziałam!
- Podczas spotkania przeżyłaś wielkie wzruszenie, nie przyjrzałaś się zbyt dobrze jego dłoniom, cieszyłaś się samym jego widokiem. Tą ranę odniósł w więzieniu, wiesz, jacy tam są ludzie. Jeden nawet kiedyś przecież prawie odciął mu głowę!
- Tak, wiem. Ale ta rana nie daje mi spokoju. Wyglądała na kilkuletnią.
- Zaręczam ci, że pochowaliśmy właściwego człowieka! - zaśmiał się nerwowo z własnego żartu.
- Wiem o tym, Salvatore. Nigdy byście mnie nie oszukali. Ani jego, ani mnie. Przyznam ci się do czegoś. Kiedy powiedzieliście mi o jego śmierci, przyjechałam go zobaczyć. Nie mogłam nawet pocałować go ostatni raz, bo...bo nie miałam w co, bo ust już nie było...Zrobiłam więc to w rękę - tą ze szramą. Nawet nie wiesz, jaka byłam zaskoczona, że kilka godzin po zgonie czyjaś dłoń może wydawać się zupełnie obca...Jakby należała do kogoś innego.
Niewygodną rozmowę przerwał dźwięk telefonu Salvatore.
- Tak, zgadza się, jest tu ze mną. Dobrze, senatorze, będziemy czekać.
Po rozłączeniu się Messini'ego przekazał jej wiadomość:
- Giacomo tu jedzie. Ma ci coś ważnego do powiedzenia.
- Tak wcześnie?
- Powiedział, że to pilne.
W międzyczasie Nicole bawiła się z bratem, razem układali puzzle.
- Jak długo będziemy tu mieszkać? Tęsknię za domem. - powiedziała nagle do Johna Jr.
- Nie wiem, naprawdę. Pewnie pan Salvatore nam powie, kiedy możemy wrócić.
- Mam nadzieję, że szybko. O czym mówił pan Salvatore, kiedy rozmawiał z mamą w samochodzie? Jak miałbyś zastąpić tatę?
- Wiesz, że ojciec prowadził dość niebezpieczne życie. Z drugiej strony to, co robił, było bardzo ważne dla wszystkich, więc pewnie Messini chciałby, żebym kontynuował jego dzieło.
Obojgu zrobiło się smutno na wspomnienie ojca. Nieszczęsne dzieci! Gdyby wiedziały, że ich ukochany tata właśnie umiera samotnie, leżąc nieprzytomny gdzieś przy starej fabryce, za towarzystwo mając tylko zniszczone budynki i wiatr, poniżany przez siedem lat, odsunięty od rodziny i świata, czekając tylko, aż ostatnia kropla z jego żył zrosi ziemię i udręczone serce przestanie bić...
The end of episode 15 |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|