|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:37:52 06-01-08 Temat postu: |
|
|
Ja nie wiem, co on kombinuje Można się tylko domyślać, ale twoje pomysły są niezbadane. Tak samo nie mogę być pewna, że John przeżyje do końca. Ale póki co dzielnie się trzyma i to jest najważniejsze
Cytat: | Abruzzi gora |
zgadzam się no i czekam na new |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:18:47 21-01-08 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | Ja nie wiem, co on kombinuje Można się tylko domyślać, ale twoje pomysły są niezbadane. Tak samo nie mogę być pewna, że John przeżyje do końca. Ale póki co dzielnie się trzyma i to jest najważniejsze
Cytat: | Abruzzi gora |
zgadzam się no i czekam na new |
Maly offtop - wlasnie przegladam strone Wikipedii o "Sadze o Ludziach Lodu" (szczerze polecam) i zobacz tytul 20 tomu:
Skrzydła kruka ("Korpens vingar")
Przysiegam, ze to przypadek i nie ma nic wspolnego z moja telenowela - chyba, ze podswiadomie .
Co do fanficka - Michael w tym epizodzie sie odsloni, wyzna, o co mu chodzi. I powie nam, jaki plan wykombinowal - ale czy mu sie uda? .
---------------------------------------------------------------------------
Episode 20 - "LJ"
Komisarz Valverde przeglądał dokumenty zaległych spraw, jakie od niewiadomego czasu zalegały jego biurko i powoli przeżuwał wykałaczkę. Wiedział, że powinien skupić się na papierach, zająć wreszcie tym, co tak długo już odkładał, ale jedna rzecz wciąż zajmowała mu umysł - to niesamowite odnalezienie uciekiniera z Fox River. Z jednej strony bardzo go to cieszyło, w końcu w tej okolicy zaczęło dziać się coś ciekawego, poza tym dawało mu to sporą szansę na awans i być może nawet wyjazd z tej dziury. Z drugiej strony nie za bardzo uśmiechał mu się fakt, że jego teren stać się może miejscem działania mafii. Wtedy interesująca sprawa mogłaby przerodzić się w krwawe rozgrywki, a tego nie chciał.
Westchnął i odłożył zdjęcia, którym się przyglądał. I tak nie potrafił się skoncentrować. Czuł, że nie będzie w stanie zająć się jakąkolwiek inna pracą, nim nie dowie się wszystkiego, co łączyło się z Johnem Abruzzi'm i jego cudownym "zmartwychwstaniem". To było zbyt intrygujące.
Jakby w odpowiedzi na jego rozmyślania Mark Butler, policjant, który otwierał bagażnik samochodu Massima Cavaldiego, wybrał właśnie tą chwilę, by powiadomić szefa o wydarzeniu spod szpitala.
- Kilka minut temu człowiek wracający ze szpitala Świętego Serca natknął się na ciało lekarza leżące w zaułku przy budce telefonicznej. Wygląda na to, że denat został postrzelony sześć razy w klatkę piersiową i zginął na miejscu.
- Powiedziałeś "Świętego Serca"? - Valverde czuł, jak w jego mózgu zapalają się niezliczone światełka zainteresowania. Każde z nich sygnalizowało pojawienie się nowej teorii, nowych powiązań, nowych tropów.
- Dokładnie, szefie. Co ciekawe, udało mi się ustalić, że zmarły był przydzielony do opieki nad znanym nam dobrze pacjentem. To najprawdopodobniej ta sama sprawa.
- Znaleźliście już coś ciekawego na miejscu zbrodni? - komisarz uwielbiał takie chwile, lubił działać, widzieć, jak z czasem każda zagadka znajduje swoje rozwiązanie, a on doprowadza do rozwikłania nawet najtrudniejszej z nich.
- Ekipa jest już na miejscu. Jak na razie nie zgłosił się żaden świadek i może być z tym kłopot - ten zaułek jest rzadko uczęszczany, mężczyzna, który znalazł ciało, sam go niedawno odkrył, kiedy chciał sobie skrócić drogę do domu.
- Gdzie jest teraz?
- Daniel Roy spisuje jego zeznania. Facet jest nieźle roztrzęsiony. Odwiedził siostrę w szpitalu i miał całkiem dobry humor, bo lekarz przekazał mu dobre wieści, ale kiedy natknął się na trupa, od razu stracił ochotę na wszystko.
- Rozumiem. Zaraz z nim porozmawiam, a potem pojedziemy na miejsce zbrodni.
W międzyczasie Michael Scofield starał się zachować spokój, ale czuł, że nie pomoże mu zaciskanie pięści i zaraz wybuchnie. Mówił przyciszonym, ale drżącym od zdenerwowania głosem:
- Wiem, że ci się to nie podoba i szczerze mówiąc, mnie też nie, ale wiesz, że to nasza jedyna szansa, żeby...
- Żeby co?! - przerwał mu równie zirytowany rozmówca. - Narażasz całą na rodzinę na niebezpieczeństwo dla jakiegoś pacjenta, który zasłużył się dla nas tylko tym, że ma powiązania z Abruzzi'm? Oszalałeś?
- Nie mów tak do mnie - inżynier powoli tracił cierpliwość. - Mówiłem już twojemu ojcu, że mam swoje powody i...
- Więc mi je wyjaw! - LJ prawie wrzasnął. - Powiedz mi, dlaczego mam ryzykować wszystkim, łącznie z utratą życia i rodziny, kiedy udało nam się w miarę zapanować nad naszym życiem po tym wszystkim, co przeszliśmy?!
- Ja też chciałbym wiedzieć - wtrącił się milczący dotąd Lincoln. - Nie chcę się z tobą kłócić, ale jestem zaskoczony, że prosisz mojego syna o coś takiego. Nie dosyć ci przeżyć z czasów, kiedy najpierw razem siedziliśmy w Fox River, a potem ty w Sonie?
- Właśnie przez pamięć tamtych zdarzeń zwracam się do ciebie o pomoc, LJ - Scofield nie rezygnował, równocześnie odpowiadając na pytanie brata. - Pamiętasz, Linc, kiedy siedzieliśmy w więziennej kapliczce i zastanawiałem się, co zrobić z Fibbonaccim, czy wydać go Abruzzi'emu i Falcone? Powiedziałem wtedy, że waham się, czy niewinny człowiek powinien ginąć za naszą sprawę.
- Pamiętam - odparł trochę już spokojniejszy starszy Burrows. - Ale nadal ani ja, ani mój syn nie rozumiemy, o co tu chodzi i dlaczego akurat LJ...
- Bo tylko on może to zrobić. Tylko on może nam pomóc.
- Wam? Wam, czy komuś, kogo nawet nie znam? - syn Burrowsa dalej nie mógł się pogodzić ze swoją misją. - Co zrobisz, jeśli mnie rozpoznają?
- Już zapomniałeś, jak świetnie radziłeś sobie z agentami FBI? - odparł jego wujek.
- Ale wtedy chodziło o moja matkę! O pomszczenie jej i mojego ojczyma. To znaczy bardziej jej, bo sam wiesz, jaki on był...
- Wiem, LJ. Ale fakty są faktami, na pewno dasz sobie radę. Proszę cię, wysłuchaj mnie do końca i zgódź się na tą wyprawę.
- Najpierw podaj mi powód!
- Już mówiłem, ale widocznie mnie nie zrozumieliście - Michael westchnął. - Uwolnienie mojego brata z więzienia było tylko naszą rodzinną sprawą. Wciągnąłem w to mnóstwo osób, wkroczyłem w ich życie i je zniszczyłem, jak choćby Sary. A David Apolskis? Zginął przez to, że uciekał wraz ze mną. Chciałbym naprawić te krzywdy tak, jak tylko mogę.
- Nie wrócisz im życia, Michael. - Lincoln wstał i położył pocieszająco rękę na ramieniu brata.
- Wiem. Ale jeśli w jakiś sposób mogę zrobić coś dobrego dla tych, którzy zostali w to wplątani...
- Chwileczkę - LJ wciąż miał coś do powiedzenia. - Rozumiem trochę, co wujek chce powiedzieć, ale co ma do tego Abruzzi i ten pacjent? Jemu też zniszczyłeś życie? - zakpił młodszy z Burrows'ów.
Scofield zamyślił się.
- Spędziłem tu sporo czasu na myśleniu. Doszedłem do wniosku, że gdyby nie mój plan, nie moja potrzeba załatwienia sobie samolotu, sprawa nie skończyłaby się tak, jak powinna.
- Zaraz, zaraz - LJ aż kipiał w środku. - Żal ci Abruzzi'ego, tak? A zdajesz sobie sprawę, że gdyby nie twój plan, to ojciec już dawno by nie żył? Chyba nie powiesz, że jakbyś miał drugą okazję, to wybrałbyś inaczej wiedząc, jak to się skończy? Że poświęciłbyś tatę, żeby tamci mogli żyć? O ile wiem, ten gangster sam się prosił o śmierć!
- Nikogo bym nie poświęcił, a w szczególności twojego ojca - zaprotestował Scofield. - Ale też nie chciałem, żeby jego wolność została okupiona rzeką krwi.
- Dobrze wiesz, że nie dało się inaczej! Że to było jedyne wyjście! Wyczerpaliśmy wtedy wszystkie możliwości - słyszysz?! Wszystkie! Dawniej cię podziwiałem za to, co zrobiłeś, byłeś moim bohaterem, ale teraz...teraz cię nienawidzę! - LJ szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia i zatrzasnął za sobą drzwi.
- Nie przejmuj się - odezwał się cicho Lincoln. - Przejdzie mu i na pewno się zgodzi. Rozumiem twoje powody i jestem po twojej stronie.
- Dziękuję - Michael objął brata. - Po śmierci Sary zacząłem się zastanawiać nad własnym życiem i ja...Licoln...coś we mnie potrzebuje to zrobić. Coś we mnie każe mi się dowiedzieć, kim jest ten pacjent i czemu prosił o pomoc.
- Załatwię to z synem, nie martw się. Ufam ci. To dzięki tobie żyję.
Scofield smutno się uśmiechnął.
- Jeszcze raz dziękuję. Obiecuję ci, że LJ nie ucierpi w żaden sposób.
- Michael - spoważniał jeszcze bardziej Lincoln - Nie obiecuj tego, czego nie jesteś pewien, że dotrzymasz. Zdaję sobie sprawę, jak niebezpieczne jest to, co każesz zrobić mojemu synowi, ale godzę się na to - bo czuję, że podążasz słuszną drogą. Nigdy w ciebie nie zwątpię. Zaczekaj - porozmawiam z nim od razu.
Burrows udał się do drugiego pomieszczenia, a Michael usiadł na krześle, na którym siedział podczas rozmowy telefonicznej brata z lekarzem ze szpitala Świętego Serca i ukrył twarz w dłoniach.
- Saro...wybacz mi...wybacz mi, proszę...Może chociaż w ten sposób odkupię twoją śmierć.
Theodore Bagwell właśnie pieklił się do telefonu.
- Że co się stało? Lekarz gdzieś dzwonił, a wy nie wiecie, gdzie?! Mam nadzieję, że przynajmniej robotę wykonaliście jak należy! Nie, nic nie róbcie, pilnujcie tylko dalej, sam się zorientuję, co narobił ten idiota w fartuchu!
Rzucił słuchawką i popatrzył na siedzącego naprzeciwko Alexa Mahone.
- Jakieś kłopoty? - zapytał były agent, widząc złe spojrzenie T-Baga.
- Ci kretyni rozwalili doktora ze szpitala, w którym leży nasz wspólny znajomy, ale niestety nie wiedzą, do kogo dzwonił! A jeśli się komuś wygadał? Muszę wiedzieć, z kim rozmawiał!
- Z kimkolwiek to robił, i tak nikt nie przedrze się przez ochronę, jaką po cichu wystawiłeś. Abruzzi w końcu będzie twój, tak, jak chciałeś.
- Spokojnie, szefie - poparł Alexa siedzący obok Murzyn. - On ma rację, mysz się nie prześlizgnie.
- Nie chcę tego spieprzyć, nie tym razem - Bagwell przypomniał sobie, jak nie udało mu się uśmiercić Johna w Fox River. - Chcę, żeby cierpiał.
- I będzie, szefie i będzie - zapewnił go czarnoskóry człowiek.
- Bardzo się cieszę, Antoine - zgryźliwie odparł Theodore. - Ale jeśli znów coś spartaczycie...
- Jak dotąd, nie popełniłem żadnego błędu - uniósł się honorem Mahone.
- Oby tak dalej, panie agencie - zadrwił T-Bag. - Antoine tylko czeka na pańską pomyłkę.
Murzyn uśmiechnął się szeroko.
- Dokładnie, Alex, dokładnie. Ja tylko czekam. Szanowny pan Bagwell wyznaczył mnie do poprawiania cudzych błędów. Zamierzam wykazać się w tej pracy jako gorliwy uczeń.
Mahone mimowolnie zadrżał wewnątrz. To była groźba i to nie nawet nie do końca zakamuflowana.
Dwa dni później do szpitala Świętego Serca wszedł pewnym krokiem młody człowiek. Rozejrzał się i udał w stronę stanowiska przełożonej pielęgniarek.
- Dzień dobry. Szukam kogoś, kto zajmuje się przyjęciami do pracy. Polecono mi ten szpital jako idealny dla początków mojej kariery w medycynie.
- O ile wiem, nie szukamy nikogo - dostał szybką odpowiedź od zabieganej kobiety. - Ale jak panu zależy, proszę porozmawiać z Hectorem, tędy proszę - wskazała mu drogę.
Młodzieniec udał się we wskazanym kierunku i już po chwili siedział przez mężczyzną około pięćdziesiątki, z jasnymi włosami i piwnymi oczami, świdrującymi przybysza na wylot.
- Dlaczego akurat u nas? Nie przypominam sobie, żebym miał zamiar przyjmować kogoś do pracy w ostatnim czasie. Widzę, że ma pan wspaniałe referencje, panie...
- Clifford, Henry Clifford - podpowiedział usłużnie ubiegający się o pracę.
- ...panie Clifford. Z drugiej strony kiedy czytam, co pan osiągnął do tej pory na studiach...Brzmi to zachęcająco. Chirurgia, tak? Staż na chirugii...hm, dobrze. Przyjmiemy pana.
Szeroki uśmiech wypłynął na twarz nowoprzyjętego pracownika szpitala.
- Dziękuję, bardzo dziękuję, nie pożałuje pan.
- Proszę teraz udać się do doktora Schmitta, on panu wszystko pokaże.
Clifford wyszedł, a Hector zastanowił się chwilę. Dziwne...bardzo dziwne...Niedawno zabito poprzedniego chirurga, a teraz zgłasza się ktoś na jego miejsce...Będzie musiał powiadomić o tym Anderetti'ego...jak tylko się z nim skontaktuje.
Musiał to odłożyć na później, ponieważ wezwano go do pacjenta przeżywającego kryzys. Zapisał sobie jednak w pamięci konieczność pogaduszki z Anderetti'm. Na pewno nie zapomni!
Walczył. Nadal walczył. Sam nie wiedział, skąd ma tyle sił, ale nie odchodził, nadal wisiał w tej przestrzeni między życiem i śmiercią. Tkwił, wciąż był tutaj. Miał tylko nadzieję - o tak, tylko nadzieja mu pozostała - że doktor jednak zadzwonił i że skontaktował się ze Scofieldem...I że numer jest jeszcze aktualny. I że Michael nie odmówi mu pomocy. Że nie zawiedzie. Dziwne, że lekarz nie wrócił po tym, jak wtedy opuścił szpital, teraz przychodził jakiś inny. Może...może coś się stało? Być może spełnił jego prośbę i dlatego zginął? To zawsze jakaś szansa. Kolejny trup na jego drodze, kolejna śmierć...Ale nawet, jeśli tak było, to tym razem nie wyrzucał sobie niczego. Dla rodziny jest gotów na wszystko. Na wszystko. Nieważne, czy oni dla niego zrobiliby to samo. Nieważne.
Valverde skończył wizytę na miejscu zbrodni i zdecydował, że czas na rozmowę z Sylvią Abruzzi. Stał właśnie przed drzwiami razem z Butlerem i usiłował wejść do środka.
- Szefie, tam chyba nikogo nie ma.
- Widzę - mruknął komisarz. - Czyżby wyjechali? Samochód stoi na miejscu. Ciekawe - nieodłączna wykałaczka przesunęła się w lewo. - Przydałby się nakaz rewizji, być może w środku nikogo nie ma...a może jest, ale nie może nam odpowiedzieć na wezwanie. Rozumiesz? - zwrócił się do Marka.
- Owszem - Butler poczuł mrowienie na karku. - Sugeruje pan, że...
- Że ktoś tu był przed nami, tak. Niekoniecznie w dobrych zamiarach. A może ona dobrze wiedziała, co się dzieje i teraz czeka w umówionym miejscu na małżonka? Kto wie, kto wie...Jedziemy do Świętego Serca! - nagle się zdecydował. - Utniemy sobie pogawędkę z panem "Mafia". Długą pogawędkę...
The end of episode 20 |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:43:52 23-01-08 Temat postu: |
|
|
Przeczytam w wolnej chwili, bo teraz naprawdę nie mam czasu Nie myśl sobie, że zapomniałam, po prostu zostawiam najlepsze na później
Pozdrawiam! |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 0:32:07 24-01-08 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | Przeczytam w wolnej chwili, bo teraz naprawdę nie mam czasu Nie myśl sobie, że zapomniałam, po prostu zostawiam najlepsze na później
Pozdrawiam! |
Alez nie ma sprawy, bede czekac . |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:32:19 26-01-08 Temat postu: |
|
|
Już przeczytałam! I powiem szczerze, że jestem coraz bardziej zachwycona! Co prawda przyznam, że to nie moje klimaty [a jakie są moje klimaty? sama nie wiem...] ale wszystko co piszesz, wydaje się być niemal doskonałe. "Niemal" bo sama wiesz, jak uwielbiasz uśmiercać moich ulubieńców
A co do odcinka: no, teraz coś o Majkelku, Linkolnie i ElDżeju D Rozumiem chłopaka, że ma żal do wujka. Ale co Scofield za to może, że on chce wszystkim pomagać? No a ostatecznie przyznał się, że nie naraziłby Burrowsa na niebezpieczeństwo...
Wyczuwam coś wiszącego w powietrzu. A najgorsze jest to, że zaczynam się bać. Kombinacje, o których ostatnio dużo tu czytam, mogą już nigługo doprowadzić do nieszczęscia! Ciekawe, co tam wymyślisz |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:35:51 26-01-08 Temat postu: |
|
|
Post pod postem, ale co tam. To jest uzasadnione
Cytat: | Maly offtop - wlasnie przegladam strone Wikipedii o "Sadze o Ludziach Lodu" (szczerze polecam) i zobacz tytul 20 tomu:
Skrzydła kruka ("Korpens vingar")
Przysiegam, ze to przypadek i nie ma nic wspolnego z moja telenowela - chyba, ze podswiadomie .
|
"Sagę o ludziach lodu" czytała moja mama i była zachwycona. Powiedziała "że kiedyś da mi przeczytać". Szczerze powiem, że nie wiem, gdzie trzyma te książki, może w piwnicy, bo ja tylu w moim domu nie widziałam No i to "kiedyś" już dawno minęło, a ja nie przeczytałam
Ja wierzę, że przypadkowo ten tytuł. Z rachunku prawdopodobieństwa wynika, że prędzej czy później tytuły mogą się powtarzać i to nie z winy autorów.
Pozdrawiam serdecznie! |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:19:03 26-01-08 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | Już przeczytałam! I powiem szczerze, że jestem coraz bardziej zachwycona! Co prawda przyznam, że to nie moje klimaty [a jakie są moje klimaty? sama nie wiem...] ale wszystko co piszesz, wydaje się być niemal doskonałe. "Niemal" bo sama wiesz, jak uwielbiasz uśmiercać moich ulubieńców
A co do odcinka: no, teraz coś o Majkelku, Linkolnie i ElDżeju D Rozumiem chłopaka, że ma żal do wujka. Ale co Scofield za to może, że on chce wszystkim pomagać? No a ostatecznie przyznał się, że nie naraziłby Burrowsa na niebezpieczeństwo...
Wyczuwam coś wiszącego w powietrzu. A najgorsze jest to, że zaczynam się bać. Kombinacje, o których ostatnio dużo tu czytam, mogą już nigługo doprowadzić do nieszczęscia! Ciekawe, co tam wymyślisz |
Nowy odcinek juz sie pisze, wrzuce go pewnie w przyszlym tygodniu (choc dzisiaj postaram sie cos dopisac).
Hehe, czyli nie jest doskonale, bo ich usmiercam? . Ja tam widze duzo wiecej wad .
Scofield juz ma taka nature, nawet chyba w jednym odcinku pewien lekarz mowil, ze on juz taki jest.
Wisi, wisi i to duzo . Slusznie kombinujesz, teraz juz "tajemnice Johna" zna bardzo wiele osob i to wszystko moze wrecz wybuchnac na rozne sposoby (przyznam sie, ze juz mam ogolny zarys). Bedzie dramatycznie.
monioula napisał: | Post pod postem, ale co tam. To jest uzasadnione
Cytat: | Maly offtop - wlasnie przegladam strone Wikipedii o "Sadze o Ludziach Lodu" (szczerze polecam) i zobacz tytul 20 tomu:
Skrzydła kruka ("Korpens vingar")
Przysiegam, ze to przypadek i nie ma nic wspolnego z moja telenowela - chyba, ze podswiadomie .
|
"Sagę o ludziach lodu" czytała moja mama i była zachwycona. Powiedziała "że kiedyś da mi przeczytać". Szczerze powiem, że nie wiem, gdzie trzyma te książki, może w piwnicy, bo ja tylu w moim domu nie widziałam No i to "kiedyś" już dawno minęło, a ja nie przeczytałam
Ja wierzę, że przypadkowo ten tytuł. Z rachunku prawdopodobieństwa wynika, że prędzej czy później tytuły mogą się powtarzać i to nie z winy autorów.
Pozdrawiam serdecznie! |
Pewnie mi gdzies ten tytul utkwil w umysle. Co do "Sagi", to mam ja w wersji "komputerowej", czyli w formie plikow tekstowych, jesli chcesz, chetnie sie podziele. |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:09:59 29-01-08 Temat postu: |
|
|
BlackFalcon napisał: | Nowy odcinek juz sie pisze, wrzuce go pewnie w przyszlym tygodniu (choc dzisiaj postaram sie cos dopisac). |
Czekam z niecierpliwością
Cytat: | Hehe, czyli nie jest doskonale, bo ich usmiercam? . Ja tam widze duzo wiecej wad |
Autor zawsze krytycznie podchodzi do swoich opek, wiem coś o tym
Cytat: | Scofield juz ma taka nature, nawet chyba w jednym odcinku pewien lekarz mowil, ze on juz taki jest. |
Pamiętam, pamiętam... ale fajnie, że w fanficku nie koncentrujesz się tylko na wątku John, choć nie ukrywam, że on mnie najbardziej interesuje
Cytat: | Wisi, wisi i to duzo . Slusznie kombinujesz, teraz juz "tajemnice Johna" zna bardzo wiele osob i to wszystko moze wrecz wybuchnac na rozne sposoby (przyznam sie, ze juz mam ogolny zarys). Bedzie dramatycznie. |
I znowu mnie straszysz... zobaczymy, co tam wymyślisz, nie spoileruj bo mi już paznokci zabrakło po "Sadze..."
[quote="monioula"]Post pod postem, ale co tam. To jest uzasadnione
Cytat: | Pewnie mi gdzies ten tytul utkwil w umysle. Co do "Sagi", to mam ja w wersji "komputerowej", czyli w formie plikow tekstowych, jesli chcesz, chetnie sie podziele. |
Na razie i tak nie mam czasu, a gdybym miała na komputerze aż tyle, to bym nie odeszła od niego i siostra niechybnie by mnie zabiła
Pozdrawiam i czekam |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:36:43 30-01-08 Temat postu: |
|
|
Cos mi sie wydaje, ze mam innych Czytelnikow, ktorzy sie wstydza wypowiedziec (sadzac po ilosci wyswietlen . Zachecam .
monioula napisał: | Czekam z niecierpliwością |
Oto nowy odcinek.
monioula napisał: | Autor zawsze krytycznie podchodzi do swoich opek, wiem coś o tym |
...co oznacza dobrego autora...
monioula napisał: | Pamiętam, pamiętam... ale fajnie, że w fanficku nie koncentrujesz się tylko na wątku John, choć nie ukrywam, że on mnie najbardziej interesuje |
Staram sie pisac o wszystkich, tym bardziej, ze sa mi potrzebni do rozwoju akcji, ale wiesz, o kim mi sie najlepiej pisze i czyj watek jest mi najblizszy .
monioula napisał: | I znowu mnie straszysz... zobaczymy, co tam wymyślisz, nie spoileruj bo mi już paznokci zabrakło po "Sadze..." |
OK, nie bede . John zrobi to za mnie na koncu odcinka ;D.
monioula napisał: | Na razie i tak nie mam czasu, a gdybym miała na komputerze aż tyle, to bym nie odeszła od niego i siostra niechybnie by mnie zabiła
Pozdrawiam i czekam |
Znam to z doswiadczenia . To moze kiedys .
Jeszcze cos mi sie przypomnialo - przelozony Clifforda nazywa sie Schmitt. Jakiez bylo moje zdziwienie, kiedy stalam na przystanku i minela mnie ciezarowka z ogromnym napisem "Schmitt". Jakby tego bylo malo, pod spodem pisalo "Petersahr", czy tez "Peterhars" (Peter to imie aktora grajacego Johna, jakby cos .
----------------------------------------------------------------------
Episode 21 - "Clifford"
Henry Clifford do tej pory nie mógł pojąć, jak to się stało, że ojciec potrafił go przekonać. Może sprawiło to jego spojrzenie, takie proszące, mówiące wręcz "jesteśmy razem tylko dzięki wujkowi, pamiętaj o tym", czy też spokojne słowa, ojcowskie ramiona i przypomnienie tego, o czym dobrze wiedział - jesteśmy rodziną, Michael nigdy nas nie zawiódł - tym razem nie zawiedźmy my jego? W sumie nie było to takie ważne, cokolwiek z tego zadziałało, Lincoln Junior słuchał teraz doktora Schmitta, który udzielał mu pouczeń, jak należy postąpić z pacjentem leżącym na łóżku i wodzącym przestraszonym wzrokiem po dwóch ludziach w białych fartuchach. LJ sam się bał, ale na razie udawało mu się nie pokazać tego światu.
- Jak pan widzi, pacjent przeżył poważny wypadek, ale opanowaliśmy groźną sytuację i teraz przechodzi rehabilitację. Jako chirurg powinien pan ocenić, jakiej formy rehabilitacji potrzebuje pan Merol. Proszę wykazać się wiedzą i poinformować mnie, co by pan mu zalecił.
Młodszy Burrows spocił się w środku. Scofield powiedział mu, co ma robić w takim wypadku, zresztą jego misja nie miała trwać długo, zaledwie kilka dni maksimum, ale jeszcze nigdy nie był w takiej sytuacji i nie był pewien, czy mu się powiedzie. Odparł jednak w miarę spokojnie:
- Na pewno przez pewien czas musi oszczędzać złamaną nogę, a potem nie pozwolić jej stracić zdolności ruchowej i ćwiczyć, aby przywrócić jej dawną sprawność. W końcu była wyłączona z gry przez ponad miesiąc.
Schmitt zmrużył oczy i popatrzył badawczo na stażystę.
- Przyznam, że nikt jeszcze nie odpowiedział mi w ten sposób - mówiąc wiele, ale nie dochodząc do sedna. Ale uznaję, bo zawarł pan najważniejsze - noga musi zachowywać się normalnie, nie wolno dać jej zwiędnąć jak kwiatek. Przejdźmy do następnego łóżka.
Co też zrobili. Burrows odetchnął z ulgą. Wujek powiedział mu: "Jeśli czegoś nie będziesz wiedział, mów tak, żeby wyglądało, że masz pojęcie o temacie, nie mówiąc w rzeczywistości żadnych konkretów. Wtedy nie przyłapią cię na błędzie. Staraj się nie wdawać w szczegółowe dyskusje na temat chirurgii."
Jak na razie mu się udało. Ale co będzie, jeśli Schmitt zechce sprawdzić go dokładniej? Zwierzchnik LJ'a wyglądał na kogoś, kto lubi męczyć podwładnych pytaniami o wszystko, co się da.
Kiedy kończyli obchód, lekarz zwrócił się do młodzieńca:
- Przyznam, że jesteś całkiem niezły, ale zobaczymy, co będzie potem. Jestem dosyć wymagający i musisz się przyłożyć, żeby móc dalej ze mną pracować.
- Dołożę wszelkich sił - zapewnił go fałszywy Clifford.
W międzyczasie minęli jeden z korytarzy, Schmitt nawet nie zwrócił na niego uwagi, tylko szybkim krokiem przemierzył odległość od jednej ściany do drugiej.
- Mogę o coś zapytać? - odezwał się Henry/LJ.
- Oczywiście. Po to tu jestem.
- Czy w korytarzu, który właśnie minęliśmy, też znajduje się oddział chirurgiczny?
Schmitt spojrzał na pytającego i odparł:
- Tam nie musisz wchodzić. To rejon zupełnie innego oddziału. Tam znajduje się...urologia.
- Urologia? Widocznie musiałem coś pomylić. Wrócmy do ostatniego pacjenta, mam kilka pytań - LJ odwracał uwagę przełożonego.
- A tak, to ciekawy przypadek, on...
Słowa Schmitta płynęły jakby obok Burrowsa, jego myśli były zajęte zupełnie czymś innym. "Urologia". Sam widział strzałki informujące, że tam znajduje się dalszy ciąg chirurgii. Wahanie się lekarza tylko potwierdziło jego przypuszczenia. Nie mógł w pierwszym dniu pracy zacząć węszyć, bo Schmitt wszędzie za nim chodził, zresztą nie tylko on, sporo osób było zaciekawionych nowym pracownikiem i ciągle ktoś go zaczepiał, ale obiecał sobie, że niedługo się tym zajmie. Może to tam ukrywają tego tajemniczego chorego?
W międzyczasie Valverde powziął pewną decyzję.
- Zanim jednak pogadamy sobie z tym człowiekiem, musimy coś sprawdzić...Butler, zajrzyj przez okno z tyłu budynku, miej broń w pogotowiu, w razie czego zawołaj mnie. Ja sprawdzę z tej strony.
- OK, szefie - Mark posłusznie wyjął pistolet i po cichu udał się we wskazane miejsce. Musiał przyznać przed samym sobą, że trochę się boi, kiedy składał podanie o pracę w policji, jakoś zapomniał, że będzie miał do czynienia z morderstwami i krwawymi scenami. Teraz, wiedząc, że w domu może zastać go naprawdę nieprzyjemna sytuacja, zastanawiał się, czy to był dobry pomysł.
- Nie zawaham się, nie zawaham się - szeptał, kiedy ostrożnie zaglądał do środka przez szyby. Wydawało mu się, że mieszkanie jest puste.
Valverde z drugiej strony doszedł do takiego samego wniosku, którym podzielił się z Butlerem, kiedy znów się spotkali.
- Z okien nie widać jednego z pomieszczeń, to najprawdopodobniej łazienka. - powiedział komisarz.
- Co zamierzamy? - spytał Mark.
- W razie czego powiemy naszym przełożonym, że obawialiśmy się o życie i zdrowie mieszkańców - odparł mu Valverde i wybił szybę w oknie. - Wchodzimy do środka.
Bardzo powoli, z bronią gotową do strzału badali każdy kawałek domu. Valverde otwierał drzwi chowając się za nimi i wyskakując w ostatnim momencie, żeby zaskoczyć ewentualnego przeciwnika. Nie odczuwał strachu, pamiętał, że ryzyko jest wpisane w pracę policji, poza tym już kilka razy go postrzelono i nie spodziewał się śmierci we własnym łóżku.
Dotarli w końcu do łazienki, razem stanęli przy wejściu i równocześnie kopnęli w drzwi.
- Tutaj też pusto, szefie.
- Chyba masz rację, Mark - komisarz opuścił broń. - Wydaje się, że wyjechali na dłużej.
- Zauważyłem, że wzięli ze sobą prawie wszystkie rzeczy. Nie opuścili domu w pośpiechu, wszystko jest posprzątane.
- Jestem bardzo ciekaw, dokąd wyjechali...Nie napotkałeś do tej pory żadnych wskazówek?
- Niestety nie, szefie.
- Hm...A to co? - Valverde skupił wzrok na malutkim skrawku, który leżał koło lewej nogi jednej z szafek.
Schylił się i podniósł kawalątek, przysuwając go bliżej oczu i przy okazji stękając, bo plecy odmówiły mu posłuszeństwa.
- Stary się już robię...Zaraz, zaraz - nagle się ożywił. - Zobacz, co tu mamy!
- Widzę kilka liter. Chyba tu pisze "Benigno". To po włosku znaczy "łagodny", prawda?
- A ty skąd to wiesz? - Valverde nagle się zainteresował.
- Ja...uczyłem się kiedyś włoskiego, szefie. - zawstydził się Butler.
- Już dobrze, dobrze, to twoja sprawa - po ojcowsku pocieszył go komisarz. - Ale nie to mnie zaintrygowało. "Benigno" kojarzy mi się z pewnym człowiekiem bardzo znanym w wyższych sferach, ostatnio nawet chyba przekazał sporą sumę na jakiś cel dobroczynny i było tak głośno w mediach, pamiętasz?
- Taak, chyba tak...Salvatore Benigno, prawda?
- Zgadza się. Co on ma wspólnego z Sylvią Abruzzi?
- Pochodzi z Włoch, tak samo, jak jej mąż.
- To nie to. Musi być coś więcej. Coś bardzo ważnego...albo coś nieistotnego.
- Sylvia jest dość bogata, może po prostu chciała też coś przekazać przez Benigno dla tych organizacji - Butler głośno myślał.
- Trzeba to sprawdzić. Swoją drogą, zobacz kolejny przypadek...a może nie przypadek, kto to wie...Znaleźliśmy Abruzzi'ego tak blisko miejsca zamieszkania jego żony...Zaczynam naprawdę ją podejrzewać.
- Niesamowite, szefie. Przez siedem lat nikt by ich nie podejrzewał? To czemu wcześniej nie wyjechali?
- Celne pytanie, Mark. Sądzisz, że ona o niczym nie wiedziała?
- Tak wygląda.
- OK, wychodzimy, trzeba uporządkować myśli. Mamy sporo rzeczy do zrobienia - porozmawiać z pacjentem, sprawdzić tego Benigno...
- Może pojedziemy tam od razu? - zaproponował Mark.
- Tak właśnie mam zamiar zrobić. Dowiem się tylko, czy nasi czegoś nie znaleźli.
Za chwilę obaj siedzieli w radiowozie, Valverde łączył się z posterunkiem.
- Nadal nic w tej sprawie spod szpitala?
- Niestety, szefie - odpowiedział mu ktoś po drugiej stronie słuchawki.
- OK, szukajcie dalej, ja jadę do Świętego Serca. Aha, jeszcze jedno - przejrzyjcie, czy mamy coś na Salvatore Beningo.
- Ale szefie...- jęknął tamten. - Przecież to wielka szycha, nie do ruszenia, poza tym na pewno w naszych aktach...
- Nie mówię o przestępstwie, zdaję sobie sprawę - kiedy komisarz to mówił, Butler zapalił silnik i ruszyli do szpitala - że tego tam nie znajdziemy, ale może jego nazwisko wypłynęło kiedyś...przy czymś. Sprawdź dobrze.
- OK, boss - Valverde usłyszał zrezygnowany głos podwładnego. - Już się biorę do roboty.
- A i jeszcze jedno - ustalcie miejsce pobytu Sylvii Abruzzi. Raczyła wyjechać i nie wiem, gdzie.
- Wedle rozkazu, szefie.
Komisarz zakończył połączenie i rozparł się wygodnie w fotelu pasażera.
- To będzie fascynujące - rozmowa z trupem. I to w szpitalu! - zaśmiał się bez cienia wesołości. - Obudź mnie, jak tam dojedziemy.
Abruzzi coś wyczuwał. Coś złego. Dziwił się, że jeszcze żyje, ale skoro tak, to może...Pozwolił sobie na lekki przebłysk nadziei - może jakimś cudem dane mu będzie jeszcze posprzątać to, co siedem lat temu nabrudził? Ale to przeczucie...Zimno, kładące mu się na serce...Co oznaczało? Niebezpieczeństwo grożące komuś z jego rodziny? Jemu samemu? Coś się zbliża...
Nie wiedział, że w tej samej chwili Giacomo Messini ma dość czekania. Podniósł słuchawkę i wybrał numer.
- Salvatore? U was wszystko w porządku?
- Tak, senatorze.
- To dobrze. Wysyłam do was Paulo Sempede, zabierze dzieciaka Sylvii. Jest ktoś, kogo musi poznać, a kto wprowadzi go w tajniki naszej organizacji.
- Rozumiem. Sylvia też się wybiera?
- Nie, Salvatore. Ona...mogłaby sprawiać kłopoty. Jej synem zajmie się osoba bardziej do tego odpowiednia. Jak będzie grzeczna, pozwolę, by syn ją odwiedzał.
- Wiesz, że się na to nie zgodzi. Co zrobić, jeśli zacznie...hm, protestować?
- Czy musisz mnie o wszystko pytać?
- Senatorze, zważywszy na to, kim ona jest...Potrzebuję pańskiej zgody.
- Tak, tak, wiem. Zaczynam już mieć dość całej tej rodzinki. Jak zacznie się stawiać, zorganizuj mały wypadek i po problemie.
- Jak pan chce. A jej córka?
- Zależnie od sytuacji, Salvatore. Nicole może być dobrą kartą przetargową w razie problemów. Zależy nam tylko na Johnie Jr., pamiętaj.
- Jeśli zlikwidujemy Sylvię, stracimy atut do walki z Abruzzi'm.
- Jakiej walki? - zirytował się senator. - On już jest trupem, wiem, co kombinuje Anderetti, robi to przecież za moją zgodą. A poza tym John nie musi wiedzieć, że jego żona - a być może i córka - nie żyją - jesli oczywiście do tego dojdzie. Zresztą będziemy mieć jego syna - i to pod naszą kontrolą. Wątpię, by zaryzykował życie swojego pierworodnego. Będzie jadł nam z ręki...jak pies.
The end of episode 21
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 15:43:46 30-01-08, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:09:50 31-01-08 Temat postu: |
|
|
A co mi tam, dam kolejny odcinek .
-------------------------------------------------------------------
Episode 22 - "Williamson"
Wysoki budynek szpitala zamajaczył przed oczami Butlera kilkanaście minut później. Obudził swojego szefa i razem wysiedli z samochodu. Wyspany Valverde skupiał myśli na tym, co miał powiedzieć człowiekowi, z którym zaraz się spotka. Weszli do środka i udali się w stronę stanowiska dla pielęgniarek.
- Dzień dobry, jestem komisarz Valverde - przedstawił się policjant, jednocześnie pokazując legitymację. - Chciałbym mówić z panem Hermanem Schmidtem.
W głębi duszy z niesmakiem zauważył, że pacjent ma nadane fałszywe nazwisko tak bardzo podobne do jednego z lekarzy. Co za idiota to wymyślił?
- Proszę bardzo. Zna pan numer sali, prawda?
- Oczywiście.
- W porządku. W razie potrzeby proszę dać mi znać.
Kiedy obaj policjanci odeszli, przełożona pielęgniarek zamyśliła się. Nie wspomniała ani słowem o tym, że niedawno było tu dwóch innych mężczyzn, wyraźnie jej tego zakazali. Musi poinformować pana Anderetti'ego o wizycie policji. Jak tylko spotka doktora Hectora Williamsona, poprosi go, by ten wspomniał o całej sprawie przy najbliższej rozmowie z Simone.
Valverde szybkim krokiem podążył do sali nr 28, za nim dreptał Butler, lekko przytłoczony faktem rozmowy - choć wątpił, że uda mu się wtrącić choć słówko - z tak znanym przestępca, jakim był John Abruzzi.
- Zamknij drzwi, Mark - Valverde z nieodłączną wykałaczką wydał polecenie podwładnego, kiedy znaleźli się już w pomieszczeniu.
Policjant z ciekawością spojrzał na łóżko. Ujrzał leżącego z zamkniętymi oczami Abruzzi'ego o kolorze trochę bardziej przypominającym żywego człowieka, niż kilka dni temu. John mógł już oddychać bez pomocy dodatkowych urządzeń, dlatego też wyglądał na zdrowszego, ale nadal był bardzo osłabiony. Komisarz podszedł bliżej i powiedział do Butlera:
- Widzę, że lekarze doprowadzili go do porządku, kiedy go tu przywieźli, był tak zaniedbany, jak jakiś żebrak. Kto by pomyślał, kim on naprawdę jest...Kiedy na niego patrzę, mam wrażenie, że to zwykły, chory pacjent...
- Podobno każdy podczas snu sprawia wrażenie niewinnego - wtrącił Mark.
- W jego wypadku to się sprawdza. Cóż, musimy go obudzić, nie mam całego dnia.
Nie musiał tego robić. Abruzzi sam otworzył oczy, zbudzony z drzemki głosami przy łóżku. Zobaczył ludzi w mundurach i spytał cicho:
- Kim jesteście?
Valverde przystawił sobie stołek i usiadł na nim, Mark stał w pobliżu.
- Policjantami z Goingtown. Jestem komisarz Valverde, a to Mark Butler. To moja ekipa znalazła pana koło fabryki i zawiadomiła pogotowie. Chcemy trochę porozmawiać o tym, co się stało. Przy fabryce i nie tylko.
- Jestem zmęczony...Zapewne wszystko już wiecie...od tamtej kobiety...więc czego jeszcze chcecie?
- Mamy kilka pytań - komisarz nie ustępował. - Na początek chcielibyśmy się dowiedzieć, jakim cudem pan w ogóle żyje, skoro siedem lat temu...
- Nic wam nie powiem.
- Słucham? - komisarz przerwał swój wywód. - Możesz być pewien, że i tak się tego dowiemy, a lepiej będzie, jesli to ty nam powiesz, niż miałbym się męczyć śledztwem - zirytowany Valverde zaczął mówić Johnowi na "ty".
- Ja i tak nie mam przyszłości jako wolny człowiek. Nic mi nie możecie zrobić, skazali mnie na dożywocie.
- Pamiętaj, że są gorsze więzienia, niż Fox River. Jeśli chcesz trafić tam z powrotem, musisz z nami współpracować, inaczej znajdziemy ci miejsce, gdzie stan Illinois będzie dla ciebie rajskim, ale odległym wspomnieniem! - komisarz podniósł nieco głos, ale na tyle, by pielęgniarka go nie usłyszała.
- Możecie zrobić, co chcecie. Nie obchodzi mnie to, co się ze mną stanie.
- Na pewno zaraz zacznie - nie wytrzymał komisarz. - Czy wiesz, że niedaleko szpitala zamordowano lekarza, który cię leczył? Na pewno masz coś z tym wspólnego!
- Nie kazałbym zamordować kogoś, kto mi pomagał...
- Wiem o tym! Ale to znaczy, że ktoś jeszcze jest zamieszany w całą tę sprawę! A ja chcę wiedzieć, kto! Ciekawi mnie też, gdzie umówiłeś się ze swoją żoną i dlaczego kazałeś tej biedaczce czekać aż siedem lat na wyjazd!
- Moją żoną? - John spojrzał przenikliwie na komisarza. - Co ona...ma do tego? - nagły strach przeszył jego duszę.
- Byłem u niej w domu, wszystko zniknęło, musiała gdzieś wyjechać jakiś czas temu. Budynek jest pusty, a ja jestem bardzo zainteresowany tym, co się stało i gdzie pojechała. Może ty mi to powiesz?
- Nie wiem...Sylvia...Wyjechała?...Ale przecież...To daleko...skąd więc...jak to?
- Daleko? - zaśmiał się Valverde. - Udajesz idiotę? Chcesz mi powiedzieć, że nic nie wiedziałeś, że ona mieszkała w pobliżu Goingtown?
- W pobliżu...Goingtown...? - szepnął zdziwiony. Gdyby tylko wiedział! Nie musiałby dzwonić po Cavaldi'ego i byłby teraz razem z nią! Ale nie...nie mógłby wkroczyć w jej życie po tylu latach...Nawet nie wiedział, czy by go jeszcze przyjęła, a jego powrót mógłby tylko wszystko skomplikować...Może już nawet jest mężątką. Mężatką...ta myśl zabolała, ale skupił się na czymś innym:
- Jesteście pewni, że wyjechała? Że nic...
- Jesteśmy. Nie ma śladów zbrodni. W tej chwili jej poszukujemy. I bądź pewien, że znajdziemy, z twoją pomocą, czy bez!
- Znajdźcie ją. Grozi jej...niebezpieczeństwo...Większe, niż myślicie...Mahone...Bagwell...
Komisarz i Butler nadstawili uszu. Znali te nazwiska bardzo dobrze.
- Chcesz powiedzieć, że i oni są w to zamieszani? - Valverde wyczuł, że to nieformalne przesłuchanie może dać mu wiele ciekawych informacji.
- Bagwell...nie wiem na pewno. Mahone tu był. Grozili...mojej rodzinie.
- Alexander Mahone, były agent FBI, groził twojej rodzinie? - starszy rangą policjant prawie parsknął śmiechem. - Myślisz, że w to uwierzę? Starasz się ociągnąć naszą uwagę od siebie, wmawiasz mi, że Alex byłby zdolny do czegoś takiego, że w ogóle poniżyłby się do rozmowy z takim...
- "Alex"...? - przerwał John. - Już rozumiem...To twój znajomy...Znajdź Sylvię. Wtedy...może się czegoś dowiesz.
- Zapominasz, że to ja tu jestem władzą - Valverde podniósł się z krzesła. - Ale nie martw się, cela już czeka na ciebie. Przytulna, ciepła i w otoczeniu miłych sąsiadów - psychopatów, zboczeńców, morderców...Akurat coś dla Johna Abruzzi! Jak tylko lekarz wyda pozwolenie, przyjedziemy tutaj i zabierzemy cię do domu. Idziemy, Mark - skinął na kolegę i razem wyszli.
- Panie ordynatorze! Panie ordynatorze! - głos przełożonej pielęgniarek dogonił na korytarzu śpieszącego na obchód Hectora Williamsona.
- Tak, o co chodzi? Nie mam teraz za bardzo czasu, idę na obchód i...
- To zajmie tylko chwilkę, a musi pan o tym wiedzieć - po tych słowach podeszła do niego bliżej i powiedziała cicho:
- Valverde z podwładnym właśnie wyszli. Domyśla się pan, u kogo byli.
- Komisarz Valverde? Pewnie chciał przesłuchać...
- Pewnie tak. Pomyślałam, że pan Ander...
- Ciszej! Tak, ma pani rację, podzielę się z nim tą informacją, jak tylko wrócę z obchodu. Dziękuję, że mi pani powiedziała.
- Zawsze do usług - i odeszła do swoich zajęć.
Jakieś pół godziny później Williamson bębnił palcami w blat swojego biurka. Anderetti wyraźnie zakazał mu się z nim kontaktować, chyba, że naprawdę w nagłych wypadkach.
- To jest nagły wypadek - przekonywał w myślach sam siebie ordynator. - Wizyta policji i ten młody chłopak...Henry Clifford. Być może Clifford nie ma z tym nic wspólnego, ale Anderetti powinien się dowiedzieć.
W końcu się zdecydował i wybrał numer. Telefon odebrał ochroniarz Bagwella, kazał lekarzowi chwilkę poczekać i minutę później - którą doktor spędził na nerwowym przełykaniu śliny - zgłosił się Theodore.
- Miałeś tu nie dzwonić, idioto! Jeśli kiedykolwiek sprawdzą...
- Przepraszam - Williamson był tak zdenerwowany, że ośmielił się przerwać Simone, chociaż normalnie nigdy by tego nie zrobił. - Muszę coś przekazać. Przed chwilą była tu policja, w wiadomej sali. Nie wiem, o co pytali. Poza tym niedawno, już po zamordowaniu naszego chiruga, zgłosił się do pracy jakiś młody chłopak o nazwisku Henry Clifford. Przyjąłem go na staż, ma bardzo dobre referencje i wydaje się zostać w przyszłości doskonałym chirurgiem. Schmitt go wprowadza.
- Młody chłopak? - Bagwell w zamyśleniu potarł prawą ręką brodę. - Jak wygląda?
Ordynator opisał Lincolna Juniora najdokładniej, jak potrafił.
- Kogoś mi przypomina...- mruknął T-Bag. - Kogoś w głębi mojej podświadomości. Pilnuj go dobrze. Jak tylko zrobi coś dziwnego, daj mi znać. Albo jeszcze lepiej - będę się z tobą co jakiś kontaktował, zdawaj mi raport o sytuacji. Oczywiście Schmitt nie pokaże mu naszego motylka, prawda?
- Nie, nie, oczywiście, że nie - Williamson pragnął jak najszybciej zakończyć tę rozmowę i wytrzeć spocone palce.
- To dobrze, to dobrze...A jak tam nasz motylek się sprawuje? Jeszcze nie zdycha?
- Nie, jeszcze nie i myślę, że przeżyje. To cud, ale chyba mu się uda. Ciekawe, co go aż tak trzyma na tym świecie?
- Chyba wiem, doktorze, chyba wiem. Nie jestem tylko pewien, czy jeszcze długo będzie miał to, czego się tak kurczowo złapał. Wracam do swoich spraw, ty zajmij się swoimi. Żegnam - i Theodoro odłożył słuchawkę.
- Hm, zastanówmy się - Bagwell upił łyk herbaty, odstawił kubek na stół, przy którym siedział i rozważał na głos słowa lekarza. - Młody człowiek...Ten sam oddział, co zabity przez nas chirurg. Krótki czas po zabójstwie. Czyżby to ktoś z mafii? Zaraz, zaraz...Lekarz, którego zabiliśmy...On gdzieś dzwonił. Czy to możliwe, że wezwał kogoś na pomoc Abruzzi'emu? Może ta gnida obiecała mu pieniądze, władzę, cokolwiek, czego i tak by nie spełnił, bo nie ma żadnej pozycji? Ale wróćmy do tego młodzieńca. Ta twarz...Chwileczkę! Już wiem! LJ! Lincoln Burrows! - uderzył pięścią w drewno. - Czyżby ten doktor...ależ tak! Skoro młodszy Burrows udaje Clifforda, to ten Meksykanin musiał dzwonić do kogoś z rodziny Scofielda...a może do niego samego - interesujące podejrzenie wkradło się do umysłu Theodore'a. - Scofield wysłałby swojego bratanka na pomoc Abruzzi'emu? Ciekawe...A może on nie ma pojęcia, kogo chce uratować, może ten lekarski kretyn nie zdążył mu nic powiedzieć? To będą mieli niespodziankę...A już na pewno LJ. Zastawimy na Burrowsa malutką pułapkę. Jeśli tylko czegoś spróbuje, jest już trupem. Być może nawet przyśpieszę swój plan i zgarnę Abruzzi'ego wcześniej, niż planowałem. Uwaga, nadchodzę, John! - zaśmiał się Bagwell. - Twój najgorszy koszmar powrócił, by cię wreszcie zabić!
The end of episode 22 |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 11:24:27 01-02-08 Temat postu: |
|
|
No i ładnie zbliża się starcie moich ulubieńców. T-Bag wydaje się tak zdeterminowany, że wyczuwam poważne kłopoty.
Z LJ'a niezły aktorzyna, ale jednak Theodore dzięki swojej dedukcji go rozpracował
Cytat: | Jak zacznie się stawiać, zorganizuj mały wypadek i po problemie.
- Jak pan chce. A jej córka?
- Zależnie od sytuacji, Salvatore. Nicole może być dobrą kartą przetargową w razie problemów. Zależy nam tylko na Johnie Jr., pamiętaj.
|
Ja się normalnie coraz bardziej boję o Johna, tak to już jest, jak się wiąże z mafią, tam nie ma przyjaciół, prędzej czy później... no, zobaczę co tam wymyślisz.
Dzięki za odcinek EXTRA! I zachęcam wszystkim, którzy czytają a nie komentuję do wyrażenia opinii o tym cudnym opku!
Pozdrawiam :* |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:10:13 20-02-08 Temat postu: |
|
|
Mnie "ugryzlo" tylko 2 odcinki, wiec ponownie je tu wklejam. W razie przywrocenia postow dubelki sie skasuje .
-----------------------------------------------------------------------------
Episode 23 - "Mistrz"
Benigno podszedł do drzwi i otworzył je szeroko.
- Witaj, Paulo. Przyjechałeś po Johna Jr., prawda?
- Owszem. Sylvia wie?
- Nie, wolałem jej nic nie mówić, wiesz, jak zareaguje. Jest w pokoju, przekaż jej wiadomość i rób to, co masz zrobić.
Sempede wszedł pewnie do środka i udał się od razu tam, gdzie wskazał mu Salvatore. Przywitał się z zaniepokojoną jego widokiem Sylvią i na stojąco przeszedł do rzeczy:
- Nie mam zbyt wiele czasu, Messini chce mnie widzieć jak najszybciej. Przyjechałem po twojego syna. Spakuj jego rzeczy.
- Jego rzeczy? - zbladła w jednej sekundzie. - Co masz na myśli?
- Jak to co? Senator zdecydował, że zabiera go do siebie. Chce go wprowadzić w tajniki naszej Rodziny. Bądź tak dobra i mi niczego nie utrudniaj. Gdzie jest chłopak?
- Sądzisz, że ci go oddam? - jej głos stwardniał. - Już mówiłam Giacomo, że nie zgadzam się na żadne wprowadzanie mojego syna w...
- Chyba się nie zrozumieliśmy - wszedł jej w słowo przybysz. - Senatora nie interesuje twoja zgoda, czy odmowa, wysłał mnie po Johna Jr. i masz wypełnić jego polecenia niezależnie od tego, co o nich myślisz. Czyżby nie wyraził się jasno podczas ostatniej wizyty?
- Posłuchaj, Paulo. Cokolwiek zrobi Messini, będzie musiał przejść najpierw po moim trupie, żeby odebrać mi syna.
Sempede westchnął.
- Savatore, idź po dziecko. Ja załatwię sprawę tutaj.
Benigno wyszedł. Sylvia uczyniła błyskawiczny ruch w jego stronę, ale Paulo wyciągnął broń i wycelował do kobiety.
- Nie radziłbym tego robić. Może w naszych kręgach cię cenią, ale wiesz, co ja sądzę o twoim zmarłym mężu...a więc i o tobie. Zrób choć jeden ruch, a twoje dzieci staną się sierotami. Teraz przynajmniej możesz liczyć na to, że senator pozwoli ci widywać syna.
W międzyczasie Salvatore wrócił z Johnem Jr. u boku.
- Witaj, chłopcze - powiedział do niego Paulo, kiedy razem z Benigno stanęli w pobliżu mężczyzny. - Twoja mamusia zastanawia się, czy wykazać choć odrobinę rozsądku i pozwolić ci pojechać do Messini'ego, czy też woli zostawić cię na tym świecie samiutkiego jak palec. Może ty ją przekonasz? Szkoda dywanu - zażartował Sempede.
- Mamo? - syn Abruzzi'ego zawahał się. - Czego chce ode mnie senator?
Zamiast matki odpowiedział mu Salvatore.
- Messini chce oddać ci wielką przysługę i włączyć do naszej organizacji. Twoja mama nie rozumie zaszczytu, jaki was spotyka i nie chce pozwolić ci jechać. Mam nadzieję, że okażesz się godnym następcą swojego ojca i wybierzesz się razem z Paulo.
- A co będzie z Nicole? Ona też ma jechać?
- Twoja siostra zostanie tutaj, tak samo, jak Sylvia. To nie jest prośba, synu. To jest rozkaz od samego Giacomo.
Chłopak spojrzał prosto w oczy matki. Potem powoli, jakby nadal rozważając własne słowa, powiedział:
- Pozwól mi jechać, mamo.
Coś lodowatego przemknęło przez jej duszę.
- Chcesz jechać...? Chcesz być taki, jak...Ale przecież wiesz...Nie, nie możesz! Nie chcę cię stracić tak samo, jak twojego ojca! - protest przerodził się w krzyk rozpaczy.
- Nie bój się o mnie. Wiem, co robię. Zaufaj mi, mamo. Senator zadbał o nas siedem lat temu - teraz czas, żebym mu za to odpłacił.
Strumień łez spływał jej po twarzy, ale musiała ulec, widząc jego zdecydowanie. Sempede w międzyczasie opuścił broń, wiedząc, że osiągnął sukces.
Kiedy chwilę potem John Jr. tulił się do matki, szepnął jej do ucha kilka słów, które spowodowały, że całe ciało Sylvii zesztywniało:
- Nie martw się, mamo. Robię to po to, by któregoś dnia spotkać na swej drodze morderców mojego ojca. To moja życiowa misja. Gdy ją wypełnię, wrócę do ciebie, obiecuję. Pożegnaj ode mnie Nicole.
Kilka minut później John Jr. opuścił dom i pojechał spotkać się z przeznaczeniem.
Theodore Bagwell mógłby wydać rozkaz zamordowania Lincolna Burrowsa Juniora już teraz, nie zrobił tego jednak. Był na tyle inteligentny, że zdawał sobie sprawę z faktu, iż zbyt duża liczba trupów w jednej okolicy może przyciągnąć czyjąś uwagę i spowodować, że policja zacznie bardziej interesować się szpitalem. Budynek ten był dla Rodziny sporowart, może nie tyle sam budynek, a ludzie w nim pracujący - T-Bag wiedział, że jest tam kilka osób szczerze oddanych "panu Anderetti'emu". Poza tym nie uważał LJ'a za groźnego przeciwnika, był raczej ciekaw, co wymyśli ten młodzieniec i chciał zabawić się jego kosztem. Co prawda skoro wiadomość dotarła do Scofielda - a tak prawdopodobnie było - to sytuacja robiła się ciekawsza, ale Theodore nie wątpił w powodzenie swojego planu. Nigdy nie uważał Michaela za jakiegoś geniusza, trzymał się go w niektórych sytuacjach, bo tak mu było wygodniej, a przy okazji Scofield odwalał za niego robotę, np. wymyślanie planu ucieczki, jak w Fox River, czy też w Sonie. Intrygujące, jak to los związał ich życie na dosyć długi okres. Na szczęście Bagwell uwolnił się od "pięknisia" na kilka lat, teraz znów chętnie stanie z nim oko w oko, jeśli będzie trzeba. Sona...Piekło, a zarazem wyzwanie - czy Bagwell potrafi sobie poradzić w takim miejscu. I potrafił. Już w pierwszych tygodniach zdobył pozycję, przypodobał się niekoronowanemu królowi więzienia. I mógł rozmawiać na swój sposób z Alexem Mahone, mógł prosto w twarz mówić temu narkomanowi to, co chciał, patrzeć na jego upadek, nawet dostarczać mu narkotyki...jeśli miał na to ochotę. O tak, Bagwell wiedział, że gdziekolwiek się znajdzie, zawsze będzie umiał wkręcić się na właściwe stanowisko. Tak samo było i dzisiaj, kiedy po Sonie trafił na samą górę, miał do czynienia z senatorem Messini'm, człowiekiem samym w sobie potężnym, a do tego jeszcze ważnym członkiem mafii. Mafii...T-Bag uśmiechnął się, zadziwiony złożonością ludzkich losów. Jego najgorszy wróg był wcześniej w tej samej organizacji, rządził, wydawał rozkazy, a teraz Theodore praktycznie zajął jego miejsce...nie, sięgnął nawet wyżej! Ponieważ Messini go słucha, liczy się z nim, a nie kłóci, jak to było z Abruzzi'm.
- Czas uspokoić naszego doktorka - powiedział i chwycił za słuchawkę. - Williamson? - zapytał kilka sekund później.
- Tak, to ja - ordynator z przerażeniem zauważył, że trzęsie mu się głos.
- Pamiętasz sprawę, z którą do mnie dzwoniłeś? Mam dla ciebie radę - zwracaj uwagę, czy nie kręci się za bardzo w okolicach pewnej sali. Ten młodzieniec będzie bardzo zainteresowany naszym pacjentem.
- W takim razie czemu go nie...
- Nie teraz, Hectorze, nie teraz. Wybacz moją słabość, ale chcę wiedzieć, do czego zamierza się posunąć ten gołowąs. On nie jest groźny, potraktuj go jako myszkę doświadczalną. Chętnie podrzuciłbym mu trochę serka, ale wolałbym nie fałszować wyników naszych badań.
- Badań? Jakich badań?
- W ogóle mnie nie słuchałeś, Hectorze - Williamson prawie widział, jak Bagwell karci go palcem jak niesfornego ucznia. - Co z ciebie za lekarz, skoro nie słuchasz, co się do ciebie mówi? - ton T-Baga nie emanował gniewem, raczej brzmiał pouczająco. - Będzie ci lepiej pracowało i żyło, jeśli się skupisz, uwierz mi. Mówiłem o badaniu zachowania tego chłopaczka, na razie damy mu wolną rękę, a jeśli przekroczy granicę i za bardzo zbliży się do rozwiązania zagadki, capniemy go w pułapkę - śmiech Bagwella nie należał do przyjemnych. - Jak myszkę! Pii, pii!
Hector po drugiej stronie słuchawki mimowolnie pokręcił głową. Wiedział, że T-Bag ma w sobie odrobinę szaleństwa, że jest człowiekiem nieobliczalnym i zdolnym do każdej podłości - ale Bagwell wciąż go zadziwiał. Owszem, czytał o eksperymentach na ludziach i to o dużo większej skali i dużo bardziej odrażających, ale w wykonaniu Theodore nawet zwykła obserwacja czyjegoś zachowania pachniała czymś okrutnym.
- W porządku. Będę miał na oku tego Clifforda - rozumiem, że nazwisko jest fałszywe? - zapytał, odrywając się od swoich rozmyślań.
- Oczywiście. Ale prawdziwe do niczego nie jest ci potrzebne. Zachowuj się jak lekarz badający zwierzę przeznaczone do eksperymentów. Anonimowe i skazane na śmierć. Możesz nawet notować. - Bagwell postukał się palcem po brodzie, zastanawiając się nad kolejnym krokiem. - Wiesz co? Pozwalam ci go uszkodzić, jak tylko będzie czegoś próbował. Ale nie zabić, w żadnym wypadku! Będzie mi do czegoś potrzebny. Ale jeszcze nie teraz. Pewnego dnia dobiorę się i do niego.
Kiedy skończył rozmowę, uśmiechnął się szczęśliwy po raz pierwszy od dawna. Oto los dał mu możliwość zemsty na śmiertelnym wrogu - i to zemsty na kilku frontach - normalnie, fizycznie, na samym człowieku, ale poza tym również psychicznie. Oprócz tego miał - a raczej jego szef, ale Messini i tak go lubił - w ręku rodzinę Abruzzi'ego - czegoż więcej można chcieć?
Odpowiedź na to pytanie dostał właśnie przed chwilą. Nigdy nie lubił Scofielda, drażnił go ten chłopak, który w taki sposób odrzucił jego zaloty...i jego kieszeń. A skoro sam Michael wepchnął mu w ręce własnego bratanka, to Bagwell nie zamierza przepuścić takiej okazji.
- Będzie zabawnie, będzie zabawnie - nucił człowiek, który miał na sumienie wielokrotne morderstwo i pedofilię.
Rozsiadł się wygodnie i otworzył szufladę swojego biurka, by wyjąć coś, co głęboko ukrywał, by nie drażniło mu oczu...i serca. Przysunął bliżej przedmiot do siebie i westchnął:
- Widzisz, Suzie Q, mogłabyś być teraz żoną jednego z najważniejszych ludzi w mafii...ale skoro nie chciałaś...Twoja strata. Wiesz co? Jeśli kiedyś zacznę się nudzić, może wrócę po ciebie? Co ty na to? - z początku przemawiał pewnym głosem, jednak kiedy mówił dalej spoglądając na fotografię, czuł, że coś mu rośnie w gardle. Kaszlnął, aby pozbyć się dziwnego uczucia i odłożył zdjęcie z powrotem na miejsce. - Nie czas na wspominki, muszę się dowiedzieć, czy Messini zgarnął już dzieciaka Abruzzi'ego.
W tym samym czasie samochód Paulo Sempede hamował przed niewielkim domkiem; kierowca rozmawiał właśnie ze swoim pasażerem:
- Podjąłeś słuszną decyzję, chłopcze. Messini wskaże ci drogę podobną do tej, jaką kroczył twój ojciec. Może nawet zajdziesz wyżej, dużo wyżej.
John Jr. nie odezwał się, wysiadł tylko milczący i razem z Paulo wszedł do środka domku. Za chwilę obaj stali w pokoju przed senatorem.
- Oczekiwałem was - Giacomo - dał znak, by przybysze usiedli. - Rozejrzyj się, chłopcze - Messini powiódł ręką po pomieszczeniu - tutaj teraz będziesz mieszkał. Zaopiekuje się tobą pewna kobieta, do której mam całkowite zaufanie. Słuchaj jej, ale pamiętaj, że to nie ona będzie twoim najważniejszym nauczycielem. Przydzielę ci kogoś, kogo traktuje prawie jak przyjaciela - nadał słowu "przyjaciel" zabarwienie podobne do tego, jakim na Sycylii określa się tych, którym Ojciec Chrzestny wyświadczył jakąś przysługę i w każdej chwili może żądać od nich spłaty tego długu. Ten mężczyzna odsłoni przed tobą wszystko, wiele lat temu ja zrobiłem coś dla niego, kiedyś on zrobi coś dla mnie. Darzę go więc prawdziwą sympatią - i tak w istocie było, senatorowi podobało się, że może liczyć na tamtego człowieka nawet w sprawach wymagających...pewnej finezji działania.
- Rozumiem. Obiecuję zostać wiernym uczniem mojego mistrza - odparł spokojnie John Jr.
- To mi się podoba. On niedługo tu przybędzie, kobieta czeka w drugim pokoju na mój znak. Paulo, zawołaj ją, ja w międzyczasie zaproszę do nas opiekuna chłopca - wyjął telefon i zaczął wybierać numer.
Sempede zniknął w dalszej części domu, Giacomo otrzymał połączenie i zawiadomił rozmówcę, że jest oczekiwany.
- Już tam jadę - przyszły nauczyciel syna Johna Abruzzi'ego z zadowoleniem przyjął wiadomość. - Pod moim okiem John Jr. nauczy się wszystkiego, co będzie mu potrzebne.
- Jestem tego pewien, Simone, jestem tego pewien.
The end of episode 23
Episode 24 - "Decyzja"
Abruzzi, gdyby miał lepszy humor i trochę więcej sił, na pewno by się roześmiał. Z jednej strony pilnowała go policja - z pewnością obstawili szpital i gdzieś snują się teraz podwładni Valverde, ale tak, aby nie wzbudzać podejrzeń - a z drugiej śmierć lekarza i znajomość postępowania mafii mówiła mu, że w okolicy kręcą się członkowie Rodziny. Dwie strony, nawzajem sobie wrogie, z czego mafia bardziej zdawała sobie sprawę z obecności policji, niż na odwrót. A wszystko po to, by upilnować jednego człowieka, mającego jeszcze kłopoty ze swobodnym chodzeniem! Całe Goingtown postawione na nogi, policja znalazła Cavaldi'ego i teraz szuka jego powiązań z mafią. Przypomniała mu się ucieczka z Fox River - wtedy poszukiwano ośmiu zbiegów i zaangażowano również spore siły.
- Miło wiedzieć, że tak się mnie boją - mruknął pod nosem, sam do siebie.
- Będą mieli sporo roboty, kiedy w końcu uda mi się stąd wyjść i dorwać tego przeklętego agenta i Anderetti'ego, kimkolwiek on nie jest, T-Bagiem, czy nie T-Bagiem. Na szczęście lekarze tutaj całkiem dobrze znają się na rzeczy i już niedługo postawią mnie na nogi - to były całkiem przyjemne rozmyślania.
Przymknął oczy, by zastanowić się, jak powinien postąpić po wyjściu - o ile będzie można to, co zrobi, nazwać wyjściem, zapewne dość gwałtownym. Nie może już popełnić żadnego błędu, za dużo ich zrobił podczas poprzedniej próby dotarcia do swoich...przyjaciół. To słowo zapiekło. "Przyjaciół". Byle nie takich, jak Cavaldi, ten zdrajca, któremu kiedyś uratował życie w ogrodach Willi Borghese. Cóż, musi się przyzwyczaić, że działa sam i tylko sam...ewentualnie z delikatną pomocą Scofielda. W końcu ma prawo żądać czegoś od Michaela po tym, jak tamten wciągnął go do swojego planu bynajmniej nie kierowany potrzebą pomocy skazanemu, a uzyskaniem środka przejazdu - czy też przelotu - po ucieczce z więzienia. Inna sprawa, że samolot odleciał bez nich, przelatując im praktycznie nad głowami, ale to nie zmienia faktu, że Scofield jest mu coś winien. Tym bardziej, że gdyby Michael wydał mu Fibbonacciego, to John nie musiałby jechać do motelu Globe i być w takiej sytuacji, w jakiej się znalazł. Ale nie obwiniajmy inżyniera o wszystko, w końcu Abruzzi też mógł trochę bardziej pomyśleć, niż bezkrytycznie ufać swoim...hm, współpracownikom. Przecież w tej "pracy" zdrada jest na porządku dziennym. Są ludzie godni zaufania, ale są i tacy, co sprzedaliby najbliższych za sześć - albo i mniej - centów.
Na początek wypadałoby znaleźć Sylvię i pokazać porywaczom, gdzie ich miejsce. Domek...Mahone mówił o domku. Czy to była przenośnia, czy naprawdę ukryli ich w jakiejś małej posiadłości należącej do mafii? Po siedmiu latach wszystko mogło się zmienić, natrafienie na ślad może być utrudnione...chyba, że znów spotka się z kimś, kto taką wiedzę posiada. Anderetti? Może warto jednak spotkać się z nim, przekonać, czy podejrzenia Johna co do jego tożsamości są słuszne i dowiedzieć się więcej o własnej rodzinie? W takim razie musiałby pozwolić, by ktoś z Rodziny zabrał go do Anderetti'ego. Czyli miałby po prostu czekać. Ciekawe, jak zamierzają poradzić sobie z policją w szpitalu?
Jednego się nauczył. I to dość boleśnie. Nie może iść na jakiekolwiek spotkanie z kimś potencjalnie niebezpiecznym sam. Nie bał się, to fakt, ale w pojedynkę za bardzo ryzykował, a póki nie uwolni swojej rodziny, nie ma zamiaru stracić życia. Tutaj przyda się Scofield...jeśli dostał wiadomość. Abruzzi spodziewał się, że dotarcie do tej sali będzie sprawiać trudności Michaelowi, czy komukolwiek, kogo ten by ewentualnie wysłał, wierzył jednak, że to się powiedzie. To nie jest Fox River.
Interesowało go - chociaż już dużo, dużo mniej - co stało się z parą, z którą spotkał się przy fabryce i oczywiście los kobiety z Goingtown. O ile pierwsze, to była tylko czysta ciekawość, to drugie było o wiele bardziej interesujące - przecież ona miała mu powiedzieć coś o Sylvii! Będzie miał okazję wyjaśnić wszystko, kiedy spotka się z żoną, na pewno dowie się całej prawdy. Jeśli w ogóle jest cokolwiek wyjaśniać, wątpił, żeby jego żona zrobiła coś tak...raniącego własnego męża. Wiedział, że go kochała. Prawdopodobnie tamta kobieta kłamała, chcąc, aby ją oszczędził.
- Już niedługo was zobaczę - pomyślał o córce i o synu i uśmiechnął się. - Macie twardego ojca. Teraz już od was nie odejdę, obiecuję. Nic i nikt nie będzie od was ważniejszy. Nawet Fibbonacci.
Clifford, a raczej LJ, miał zupełnie odmienny humor od Johna. Spędził w szpitalu już jakiś czas i nadal nie wiedział, jak ma zebrać jakiekolwiek informacje o tajemniczym pacjencie. Za każdym razem, kiedy zbliżał się do tamtego korytarza, miał wrażenie, że ktoś go obserwuje, że jeśli tylko skręci, zostanie zatrzymany i może nawet zdemaskowany. Na całe szczęście nie był tak bardzo znany, jak jego ojciec i wujek, ale i tak nieustannie obawiał się, że ktoś go rozpozna. Nie wiedział też, który z lekarzy dzwonił do jego ojca, a zapytać nie mógł - co było dość oczywiste. Ostatnio wydawało mu się, że ktoś powiedział coś o jakimś zamordowanym lekarzu, co całkiem pozbawiło go odwagi. Na razie i tak nie było sensu kontaktować się z wujkiem, ale niedługo to zrobi...i jak tak dalej pójdzie, to poprosi go, by zrezygnował z tej straceńczej misji. Co LJ'a obchodzi Abruzzi i powiązany z nim pacjent? A jeśli przez ten telefon niepowołani ludzie dowiedzą się, gdzie obecnie mieszka Michael Scofield? Jeśli przez to coś stanie się wujkowi? Mało brakowało, a LJ wyszedłby ze szpitala, zrzucił gdzieś biały fartuch i nigdy więcej tu nie wrócił. Jednak coś go powstrzymało...
Właśnie nałożył sobie jedzenie w stołówce dla personelu szpitala i szedł do swojego stolika, mijając po drodze te już zajęte, gdy usłyszał cichy szept jednej z pielęgniarek.
- A jednak wraca do zdrowia. Wyślizgnął się śmierci już drugi raz, poprzednio po Fox River...
LJ zwolnił kroku na tyle, by nie wzbudzać podejrzeń i starał się usłyszeć coś jeszcze, udając, że boi się rozlać to coś, co w stołówce nazywali zupą. Nie usłyszał jednak zbyt wiele, bo przełożona pielęgniarek, do której zresztą były kierowane te słowa, bardzo szybko ucięła rozmowę:
- Cii! Nie możemy o tym rozmawiać! Ten pacjent...nie istnieje.
Młodszemu z Burrows'ów krew zastygła w żyłach, kiedy zorientował się, że kobieta patrzy na niego uważnie, sprawdzając, czy czegoś nie słyszał. Przybrał trochę nieporadny wyraz twarzy i powiedział przepraszająco:
- Duża porcja - uśmiechnął się ostrożnie.
- Faktycznie - głos przełożonej brzmiał zupełnie jak kogoś, kto odprawia służbę. - Sądzę jednak, że trafi pan do swojego stolika.
- Oczywiście, oczywiście - wycofał się szybko Burrows, z ulgą siadając w samym kącie jadalni - bliżej nie mógł, aby nie wzbudzać podejrzeń. I tak już przeczuwał, że kobieta będzie miała go na oku. Jak pewnie wszyscy - westchnął w duchu.
Jadł i próbował uspokoić rozedrgane serce, jednocześnie zastanawiając się nad słowami przełożonej. "Poprzednio po Fox River...". "Dwa razy wyślizgnął się śmierci...". Czyżby? Nie...To nie ma najmniejszego sensu.
W potrawie musiał znajdować się kawałek kości - zupa była robiona na mięsie - bo Burrows mało się nie zakrztusił, kiedy pomyślał, kim może być chory. Niby wszystko pasowało, chociaż brzmiało conajmniej idiotycznie. Co jak co, ale zmarli nie wstają z grobu - nawet, jeśli należą do mafii. To musi być ktoś inny. Ktoś, kto...może jakimś cudem zdobył ten numer telefonu i teraz...a jeżeli to pułapka na jego wujka? - LJ nagle znieruchomiał. Jeśli poprzez bratanka chcą dotrzeć do Scofielda? Ale nie - skoro znają numer, to pewnie wiedzą, gdzie jest Michael, więc nie fatygowaliby się dzwonieniem, tylko od razu tam pojechali - chyba, że znają tylko cyfry, bez adresu...Zdecydowanie nie dla niego takie kombinacje, zostawi to wujkowi, niech on się tym martwi. On tylko postara się wypełnić misję i znika stąd jak najszybciej.
Coś przyszło mu do głowy. Ta pielęgniarka...Nie przełożona, to oczywiste, ale ta druga coś wie i nie za bardzo umie trzymać język za zębami. Może ona mogłaby...Ale czas, LJ ma tak mało czasu, w każdej chwili mogą go rozpoznać. Gdyby nie to, rozważyłby zbliżenie się do dziewczyny i próbę wyciągnięcia od niej kilku informacji. Jakikolwiek skrawek wiadomości, pół słowa dałoby mu szansę na wyjaśnienie sytuacji. Może warto spróbować?
Los mu sprzyjał, bo obiekt jego zainteresowania właśnie został sam przy stoliku i kilka sekund później skończył swój posiłek. Kobieta wstała i zamierzała wrócić na oddział chirurgii. Burrows nie mógł przepuścić takiej okazji, podniósł się szybko, nie żałując niedojedzonej zupy i podszedł do pielęgniarki.
- Ja...czy możemy chwilkę porozmawiać? - zapytał tonem wskazującym na lekkie zdenerwowanie, jakby się wstydził.
- Za kilka minut muszę być na chirurgii, wolałabym przełożyć tą rozmowę na później. Czy to coś pilnego?
- Chciałbym panią przeprosić. To przeze mnie miała pani kłopoty. - kobieta ruszyła, chcąc wyjść za jadalni, LJ szedł obok niej.
- Kłopoty? Nie rozumiem, o czym pan mówi.
- Pani szefowa...cóż, nie była zbyt miła, mam wrażenie, że przez przypadek naraziłem panią na nieprzyjemności. Proszę mi uwierzyć, nie chciałam przeszkodzić w rozmowie.
- Nie przeszkodził pan - zbliżali się już do dyżurki pielęgniarek. - Dyskutowałyśmy o jednym z pacjentów, jego charakter sprawia nam pewne trudności, toteż zastanawiałyśmy się, jak sobie z tym poradzić. Pan, jak rozumiem, jest tym nowym stażystą na oddziale, prawda?
- Tak, zgadza się, Henry Clifford - przedstawił się LJ. - Który to był pacjent, jeśli wolno spytać? Jestem tu od niedawna i chciałbym się jak najwięcej nauczyć, a jak na razie nie natknąłem się na nikogo, kto miałby trudny charakter. Jeśli tak się stanie, pani rady na pewno mi pomogą.
- Nancy Hodges. Chodzi o pana Merola. - skłamała naprędce. - Jego kłopoty z nogą dają się we znaki nie tylko jemu, ale i nam.
- Pan Merol? - Lincoln Jr. nie misiał udawać zdziwienia, wybór akurat tego chorego był wręcz szokujący - staruszek należał do najspokojniejszych ludzi, jakich chłopak widział w życiu. - Ale przecież wygląda na takiego łagodnego.
- To tylko pozory, proszę mi wierzyć. A teraz muszę pana przeprosić, mam dużo pracy - już znikała w pomieszczeniu, kiedy Burrows zdążył jeszcze powiedzieć:
- Proszę mi mówić Henry!
Nie otrzymał odpowiedzi. Zamyślony został na korytarzu - wyraźnie wyczuł, że Nancy czegoś się bała. Wiedział, co to było - bała się, że powie za dużo, że nakieruje go na ślad właściwego pacjenta - tego, o którym rozprawiała w jadalni. Ale pierwszy krok został zrobiony, być może niedługo poczyni kolejny...
Simone Anderetti był bardzo podekscytowany, kiedy parkował pod wskazanym przez Giacomo adresem. Za kilka sekund stanie oko w oko z kolejną częścią jego zemsty - z synem Abruzziego. Położy ręce na przyszłości tego chłopca, ukształtuje go według własnych zasad, kierując się wskazówkami zarówno senatora...jak i swoimi. Nie kłamał, kiedy powiedział Messini'emu, że nauczy młodzieńca wszystkiego, co tamten powinien umieć. Przede wszystkim - poza oczywiście takimi podstawami, jak przetrwanie i dbanie o własne interesy, a także całkowite posłuszeństwo Rodzinie - w szczególności senatorowi...i nauczycielowi oczywiście - Bagwell nauczy go czegoś jeszcze. Nauczy go prawdy. Prawdy o ojcu. Theodore pokaże mu, kim naprawdę był - czy też niestety jest, ale tego chłopak się nie dowie - John Abruzzi. Przedstawi go od właściwej strony.
Jak wiele T-Bag musiał teraz rozważyć, jak wiele propozycji miał dla Messini'ego! Mieli bowiem pewien plan co do dalszych losów starszego Johna, ale teraz słodkim pomysłem wydawało się Bagwellowi postawienie syna przeciwko ojcu i obserwacja, jak ten pierwszy wyzwala w sobie to, co wcześniej Theodore mu zaszczepi - nienawiść. Nienawiść i pogardę. Oczywiście musiałoby upłynąć sporo czasu, zanim do tego by doszło, nad chłopcem trzeba będzie sporo popracować, tym bardziej, że zmiana ma być tak poważna. Jednakże efekt...Humor Theodore psuł tylko fakt, że byłoby to przedsięwzięcie długofalowe, a on chce wdrożyć swój zamysł pognębienia Abruzziego od razu! Którykolwiek z tych planów wejdzie w życie, wszystkie zakładają jedno - ostateczne rozstrzygnięcie sprawy "Motylka". I to tragiczne rozstrzygnięcie. Ach, jakże to przyjemne myśli! Bagwell aż zadrżał z podniecienia, nieświadomie oblizując językiem wargi. Pomysł, jaki właśnie wpadł mu do głowy, kiedy przekraczał próg miejsca, gdzie czekał na niego senator z chłopcem, zadziwił nawet jego samego. A gdyby tak...na oczach ojca...na oczach Abruzziego...zabawić się nieco z jego synem? Zabawić tak, jak tylko Bagwell potrafił? Byłoby jeszcze cudowniej, gdyby ta zabawa została odwzajemniona, gdyby uprzednio John Jr...powiedzmy bardzo polubił swojego nauczyciela...Ech, marzenia - T-Bag aż się uśmiechnął, kiedy podawał rękę swojemu przyszłemu uczniowi. Dobrze, że John Jr. nie poznał jego myśli...
- Dzień dobry - przywitał się chłopak. - Pan Anderetti, prawda?
- Tak, to ja - Theodore usiadł na wolnym miejscu, wcześniej przywitawszy się z senatorem i Sempede. Kobieta mająca od teraz sprawować opiekę na młodzieńcem opuściła pokój i zajęła się przygotowywaniem czegoś do picia dla gościa. Była to osoba w wieku około czterdziestu lat, o krótkich czarnych włosach, piwnym spojrzeniu i dość wysokim wzroście. Kiedy jakiś czas wcześniej witała się z wychowankiem, kazała się nazywać Theresą, po czym stanęła w rogu pokoju i milcząc czekała na dalsze polecenia senatora.
Bagwell mierzył wzrokiem Johna Jr., jakby oceniał jego możliwości. Chłopiec siedział w ciszy, odpłacając przyszłemu mistrzowi - jak sam go nazwał - równie przenikliwym spojrzeniem.
Ciszę przerwał Theodore:
- Widzę, że masz w sobie ogień, masz wielki potencjał - ale i potrafisz być cierpliwy, nie zadawać pytań, gdy to jest zbyteczne. To się ceni. W naszej pracy nie wolno działać pochopnie, wiele decyzji trzeba grutnownie przemyśleć i czasami podjąć taką, która wydaje nam się nieodpowiednia, lub nawet dziwna. Okazuje się jednak, po pewnym czasie, że to właśnie ta decyzja była tą najwłaściwszą.
- Rozumiem, panie Anderetti - poważnie odparł chłopak.
- Nie, nie, nie nazywaj mnie w ten sposób - uśmiechnął się T-Bag. - Już wolę, byś mówił do mnie "Nauczycielu".
- Dobrze, Nauczycielu - zgodził się John Jr.
- To lubię - cmoknął z zadowoleniem Bagwell. - Posłuszny i pojętny. Pamiętaj, że nie wszystko będzie takie proste, czasem będziesz musiał zrobić coś wbrew sobie, wbrew własnym przekonaniom, dla dobra Rodziny.
- Panie Anderetti...Nauczycielu - poprawił się natychmiast. - Uczynię wszystko, co pan mi każe, będę słuchał z uwagą, ponieważ pragnę stać się godnym nazwiska mojego ojca. Chcę być taki, jak on.
Theodore tylko siłą woli ukrył wrażenie, jakie wywarły na nim te słowa. - Już ja ci pozwolę być taki, jak twój ojciec, wróbelku, jak bardzo się mylisz - pomyślał wściekle.
Wypił trochę kawy przyniesionej przez Theresę, aby złość z głębi duszy nie przedostała się do głosu i po chwili mówił dalej:
- Będę tu często przyjeżdżał, na pewno też będę zabierać cię na pewne...nazwijmy to, wyprawy, które pomogą ci spełnić twoje marzenie. Poznasz nowych ludzi, znasz już Salvatore i Sempede, ale jest nas dużo, dużo więcej. Zainteresował się tobą sam senator Messini, ale pamiętaj, że nie powinno cię to wbijać w dumę, tylko jeszcze bardziej dopingować do osiągnięcia sukcesu.
- Widzę, że już zacząłeś swoje nauki, Simone - przerwał ten wywód Messini. - I bardzo dobrze, im wcześniej, tym lepiej. Zostawię was teraz, porozmawiajcie sobie. Sempede - skinął na Paulo - wracamy.
Chwilę później opuścili posiadłość, John Jr. pozostał sam na sam z Bagwellem i Theresą. Rozpoczynała się jego nauka, mająca pomóc mu zemścić się na mordercach ojca. Nie wiedział, że czasami życie za wszelką cenę stara się nie dopuścić do realizacji tego, co sobie zamierzyliśmy, a mafia - mimo, iż sporo o niej słyszał - jest dużo bardziej skomplikowana, niż mu się zdaje i na wiele rzeczy po prostu nie sposób się wcześniej przygotować.
Helen Bridges nie mogła usiedzieć spokojnie. Coś ją gnębiło. Jeśli przeżył, a coś jej mówiło, że tak, to chciała spojrzeć w oczy człowiekowi, który miał ją zabić, chciała przekonać się, czy postrzał nie zmienił jego filozofii na życie, czy dalej jest takim samym zimnym mordercą, jakim był wcześniej. Zaśmiała się gorzko, kiedy przypomniała sobie ich rozmowę na temat odpuszczenia grzechów. Te kilka krótkich chwil, jakie z nim spędziła, odcisnęły jakieś przerażające piętno w jej umyśle, wciąż do nich wracała, mimo, iż były jej najkoszmarniejszymi wspomnieniami. Siedziała wtedy spokojnie, prowadząc rozmowę z mordercą. Być może kolejne wydarzenia powinny bardziej odcisnąć się w pamięci, ale ta dyskusja, ta...prywatność? Bo przecież mówiła o sobie, o swoich odczuciach, o poglądach.
- Odpuszczenie grzechów...I ty o tym mówiłeś. Jak śmiałeś w ogóle wymówić imię Pańskie? - szepnęła do siebie. - Nawet nie wiesz, jak bardzo chcę ci okazać moją pogardę, przekazać, jak niewiele jesteś wart, przekonać się, czy diabeł w twoim sercu nadal rządzi twoją duszą.
Wstała. Dojrzało w niej to, co już od dawna zamierzała zrobić, tylko nie zdawała sobie z tego sprawy. Podniosła słuchawkę i zadzwoniła na posterunek.
- Komisarz Valverde? Mam do pana ogromną prośbę.
- Tak, o co chodzi? - jakiż spokojny i kojący wydał się jej ten głos!
- Ja...Prosiłabym o przysługę...Chciałabym...- przełknęła ślinę, zbierając się na odwagę. - Muszę spotkać się z Johnem Abruzzim.
The end of episode 24 |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:15:11 21-02-08 Temat postu: |
|
|
Spotkać się z Johnem? Każdy kolejny odcinek jest coraz bardziej emocjonujący i pełen zagadek Świetnie, świetnie, uwielbiam czytać i nigdy nie mam dość, cieszę się, że aż dwa odcinki cię "ugryzły", szkoda, że nie wiecej, ale to też dobre
Cytat: | - Cii! Nie możemy o tym rozmawiać! Ten pacjent...nie istnieje.
Młodszemu z Burrows'ów krew zastygła w żyłach, kiedy zorientował się, że kobieta patrzy na niego uważnie, sprawdzając, czy czegoś nie słyszał. |
Uff... ale się dzieje, światek mafii coraz bardziej mnie przeraża. A T-Baga i tak nie mogę nie lubić. Obojętnie co zrobi, on i John są moimi ulubieńcami. Ale cieszę się też, że nie zrezygnowałaś z innych wątków (jak np. ten LJ, który jest świetny, wątek, nie syn Lincolna) |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 0:22:11 25-02-08 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | Spotkać się z Johnem? Każdy kolejny odcinek jest coraz bardziej emocjonujący i pełen zagadek Świetnie, świetnie, uwielbiam czytać i nigdy nie mam dość, cieszę się, że aż dwa odcinki cię "ugryzły", szkoda, że nie wiecej, ale to też dobre
Cytat: | - Cii! Nie możemy o tym rozmawiać! Ten pacjent...nie istnieje.
Młodszemu z Burrows'ów krew zastygła w żyłach, kiedy zorientował się, że kobieta patrzy na niego uważnie, sprawdzając, czy czegoś nie słyszał. |
Uff... ale się dzieje, światek mafii coraz bardziej mnie przeraża. A T-Baga i tak nie mogę nie lubić. Obojętnie co zrobi, on i John są moimi ulubieńcami. Ale cieszę się też, że nie zrezygnowałaś z innych wątków (jak np. ten LJ, który jest świetny, wątek, nie syn Lincolna) |
Te odcinki akurat juz byly na forum, tylko cos sie stalo z forum i - jak wiesz - poznikaly posty, stad moze nie zdazylas ich przeczytac, dlatego napisalam, ze mi je "ugryzlo", czyli, ze zniknely . Ale przynajmniej za to mialas dwa odcinki naraz do czytania . Kurcze, naprawde, tak bardzo mnie chwalisz, a ja nadal twierdze, ze na to nie zasluguje, za malo jest dynamiki i zwrotow akcji, ale jesli w mojej glowie ladnie posklejam to, co teraz szykuje dla moich bohaterow, to bedzie bardzo goraco...
Mafia pokaze swoje gorsze oblicze, chociaz akurat - nie liczac samego faktu, ze jest wloska, a ja kocham wszystko, co wloskie - nie cala jest taka zla, ma wiele zasad, ktore sa piekne...ale i ma wiele tych zlych, a z takim facetem, jak T-Bag u wladzy...
Oczywiscie, ze nie zapomnialam o LJ'u, to jedyna szansa na pomoc Johnowi...o ile on sam sie w koncu nie ruszy i nie pokaze nam, co naprawde potrafi .
Mam pytanie - co zrobisz, jak postawie naprzeciw siebie Johna i T-Baga? . Komu bedziesz kibicowac? :DDDD.
Ostatnio zmieniony przez BlackFalcon dnia 0:23:06 25-02-08, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 1 temat
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:41:55 26-02-08 Temat postu: |
|
|
A oto kolejny odcinek .
------------------------------------------------------------------------------
Episode 25 - "Rozpoznanie"
Valverde odstawił kawę na biurko i zapytał w miarę spokojnie:
- Słucham? Z kim chce się pani spotkać i po co?
Helen Brigdes właśnie straciła całą pewność siebie. Wyczuła, że komisarz jest conajmniej zirytowany i to nie tylko samym pomysłem odwiedzenia tego pacjenta, ale i faktem, iż wymieniła jego nazwisko przez telefon.
- To znaczy...rozumie pan...Miałam na myśli...
- Wiem, co miała pani na myśli - warknął Valverde. - Dobrze pani wie, że to spotkanie jest niemożliwe. Jak wiadomo, Abruzzi zginął pod motelem "Globe" siedem lat temu.
- Tak, oczywiście, ale...chodziło mi o człowieka spod fabryki. On żyje, prawda? - zaczęła się plątać coraz bardziej.
- Proszę już nic więcej nie mówić, pani Brigdes. Tak będzie lepiej zarówno dla pani, jak i dla mnie. Widzę, że ma pani pewien problem, w takim razie wyślę do pani kogoś, kto przywiezie panią na posterunek. Porozmawiamy osobiście.
- Dobrze, jak pan każe.
Kilkanaście minut później siedziała już przed nim i słuchała tyrady, jaką jej wygłaszał.
- Wydawało mi się, że się zrozumieliśmy - pani udaje się do siostry, a ja prowadzę śledztwo i nikt mi w tym nie przeszkadza. Najpierw ten tajemniczy telefon, w którym wypytuje pani o rodzinę tamtego człowieka, a teraz to. Zdecydowałem się powiedzieć osobiście, co o tym sądzę. Czy naprawdę nie ma pani nic ciekawszego do roboty, niż tylko ciągle...
- Proszę mi wybaczyć. Zdaję sobie sprawę, że przysparzam tylko kłopotów, ale nie zaznam spokoju, póki znów nie spojrzę mu w oczy. Nie potrafię pojąć, jak ktoś może być tak do końca zły, mieć w sobie tylko mrok.
- W takim razie nie widziała pani jeszcze setnej części tego, co ja. Proszę też nie próbować zrozumieć przestępców, oni mają własną logikę, a niektórzy są tak pokręceni, że nawet podobni im ich nie rozumieją. Oczywiście słyszała pani tą historię o nawróceniu tego łajdaka, ale osobiście twierdzę, że to tylko jego kolejny wybieg. Cóż poza jego słowami świadczyło o powrocie na dobrą drogę? Zresztą oni nigdy się nie zmieniają. Proszę więc nie liczyć na cokolwiek. Według mnie ta wizyta nie ma najmniejszego sensu. Na dodatek jest niebezpieczna, zarówno dla pani, jak i dla sprawy.
- Komisarzu...To nie o to chodzi. Ja...kiedyś miałam córkę. Straciłam ją...w okrutnych okolicznościach. Jej ojciec...- głos jej się załamał, przez chwilę nie mogła nic powiedzieć. - Po prostu muszę porozmawiać z kimś, kto jest ojcem, a równocześnie zabójcą. To...sprawa osobista, komisarzu.
Valverde westchnął. Co za uparta koza! Chociaż...w sumie co złego się stanie, jeśli się spotkają? Wystarczyłoby to dobrze zorganizować, nikt przecież - poza zaufaną ekipą, która była przy fabryce - nie zna prawdziwej tożsamości pacjenta. Wie też o wszystkim Alex Mahone, ale jemu akurat można wierzyć, również temu Murzynowi, który był razem z byłym agentem. Skoro to Alex za niego poręczył?
- W porządku. Z tego może nawet wyniknąć coś ciekawego. Ale musimy pani zamontować naszego małego pomocnika...
Czuła się dziwnie, bardzo dziwnie, kiedy wysiadała pod szpitalem. Nigdy wcześniej...nie, nieprawda. Miała już do czynienia z policją i to w jednej z najkoszmarniejszych spraw, jakie człowiek może przeżyć. To dlatego teraz tak bardzo nienawidziła wszystkiego, co wiąże się z przemocą. Próbowała zapomnieć o preszłości, ale wiedziała, och, jak dobrze wiedziała, że to jej się nigdy nie uda! Jej córka...Jej ukochana dziewczynka, jej...
Otrząsnęła się. Nie po to przyszła, by rozpamiętywać tamto zdarzenie. Dziś chciała tylko zrozumieć. Zrozumieć takich, jak on. Jak John Abruzzi...i jak tamten mężczyzna.
Stali przy informacji, Velverde musiał przyjść z nią aż tutaj, żeby mogła wejść.
- Zna pani numer sali. Proszę się niczego nie obawiać, nasi ludzie są w pobliżu, a i ja będę wszystko słyszał i w razie czego wkroczę. Proszę tylko nie zdradzić tego, co ma pani pod płaszczem.
- Panie komisarzu, ja...jeszcze raz dziękuję.
- Nie ma za co. Proszę mi tylko potem nie mówić, że pani nie ostrzegałem. Spotkania z bandytami to moja praca, ale pani...
- Poradzę sobie - nagle nabrała odwagi. Może sprawiła to bliskość stróża prawa? W końcu co mogło się jej stać? Dziś to ona miała przewagę, nie była sama, mogła również w każdej chwili wyjść z sali.
Kilka kroków. Trzęsącą się dłoń na klamce. Chyba nie była aż taka odważna, za jaką się brała. Przez ułamek sekundy chciała zrezygnować, zaczęła żałować, że się uparła na tą wizytę, ale trwało to krótko. Weszła do środka.
Nie spał. Rozmyślał po raz kolejny nad chwilą, gdy opuści to przygnębiające miejsce. Widok swoich rąk na szyi T-Baga byłby całkiem przyjemny, szczególnie gdyby Bagwell rozszerzył oczy tak, jak tylko on potrafi i patrzył z przerażeniem na swego oprawcę. Jest tak wiele możliwości...tak wiele możliwości, by pozbawić życia tego szczura. Abruzzi nigdy nie miał w duszy okrucieństwa, ale ponieważ Theodore ośmielił się zagrozić jego rodzinie, John nie będzie miał litości. Nie tym razem.
- Obyś już nigdy nie skrzywdził żadnego dziecka - szepnął do siebie pacjent.
Nie zdawał sobie sprawy, że Bagwell właśnie zastawia pułapkę na jego syna. Że z nim rozmawia i że wywiera coraz większy wpływ na chłopca. Że oślizgłe myśli T-Baga nie krążą tylko wokół nauki, jaką chce przekazać Johnowi Jr., ale i wokół czegoś jeszcze.
Oczy zbiega z Fox River i Helen spotkały się nagle. Zanim tu przyjechała, kilkanaście razy układała sobie w głowie tą chwilę, planowała, co powie i jak się zachowa. Teraz, kiedy już tu była, wszystko umknęło, jakby ktoś wymazał jej pamięć. A poza tym te słowa...O skrzywdzeniu dzieci. To najbardziej wytrąciło ją z równowagi. Przeczyło wszystkiemu, co o nim myślała. I kojarzyło się tak boleśnie z jej córką!
Czekał. Patrzył na nią, a w jego spojrzeniu widać było nieme pytanie. Czego chce ta kobieta? Po tym, jak uciekła, porzucając go ciężko rannego przy fabryce, nie spodziewał się jej już nigdy ujrzeć. W sumie trudno się jej dziwić.
Musiała coś powiedzieć. Tak wiele obiecywała sobie po tej rozmowie. Valverde też liczył, że dzięki podsłuchowi czegoś się dowie. Być może przypadkiem Abruzzi wygada się z czymś ważnym?
- Dlaczego mówisz o dzieciach? - odezwała się nareszcie. - Sam pewnie jesteś winien śmierci wielu z nich.
Sprawa z rodziną Bagwella nie była powszechnie znana, ale Bridges nieświadomie trafiła w najboleśniejsze miejsce. Do tej pory wyrzucał sobie tamen błąd...któremu tak naprawdę nie był winien. A przynajmniej nie tylko on.
- Jeśli przyszłaś tu opowiadać mi o moich zbrodniach, to najlepiej zrobisz, jak stąd wyjdziesz. Nie dosyć ci tego, co mogło zdarzyć się kilka dni temu? To, że wtedy udało ci się uciec, nie znaczy, że uda ci się to po raz drugi. Jeszcze mogę cię zabić, teraz, czy później. - pod tymi słowami skrywał coś, do czego by się w życiu nie przyznał, a już na pewno nie przed tą kobietą. Do bólu, jaki odczuł, kiedy przypomniała o tamtej tragedii, do uczuć podobnych do tych z chwili, gdy dowiedział się o zdarzeniu i tych tuż po przebudzeniach po koszmarnych snach z martwymi dziećmi. Te sny nękały go długo po całej sprawie, nawet kiedy zaczął już pracować w sklepie. Sny...miał ich wiele, głównie pojawiali się w nich ci, których zabił, ale byli też ludzie, których w ogóle nie znał, dowiadywał się tylko po ich śmierci z rąk mafii, że w ogóle zginęli. To jeszcze mógł znieść. Gorzej było ze snami o dzieciach w trumnach, podobnymi do tych, jakie nawiedzały go w Fox River. W szpitalu też je miewał, może w mniejszej ilości, ale tak samo przerażające. Budził się wtedy zlany potem.
- Nigdy więcej nikogo nie skrzywdzisz. Wrócisz do więzienia i świat o tobie zapomni. Bóg, którego ponoć tak szanujesz, wyśle cię tam, gdzie twoje miejsce. Żaden człowiek, dorosły, czy dziecko, nie będzie musiało drżeć ze strachu, płakać, po nocach wołać matki i prosić ojca, żeby... - przerwała. Co ją napadło, żeby to powiedzieć? Żeby...się tak odsłonić?
Nie zamierzał się jej tłumaczyć. Ale coś w jej wypowiedzi bardzo go zaciekawiło.
- Miałaś kiedyś dziecko, prawda? A potem je straciłaś. To dlatego tak bardzo nienawidzisz, to dlatego przyszłaś dziś do mnie. Czy to jego ojciec coś mu zrobił?
Łzy zaczęły cieknąć po policzkach, ledwo tylko usłyszała początek tej przemowy. Jak ten człowiek...nie, nie człowiek, potwór - upomniała samą siebie - jak on się domyślił, tak łatwo odkrył to, co zachowała głęboko w duszy! Dotarł do samego sedna, wypowiedział na głos to, co mroczną ręką już tak długo ściskało jej serce!
- To nie twoja sprawa! - praktycznie krzyknęła. Całkowicie zapomniała o podsłuchu, jaki założyli jej policjanci, w tej chwili istniała tylko ona, leżący człowiek i ta rozmowa, przybierająca zupełnie inny obrót, niż się spodziewała. - Nie masz prawa mówić o mojej córce!
- A więc jednak miałem rację. Ktoś bardzo skrzywdził ciebie i twoją córkę. Ona nie żyje, prawda?
Nie potrafiła powstrzymać strumienia łez, złapała się łóżka i wykrztusiła:
- Jej ojciec...Ufała mu...Zabrał ją...Odebrał mi, wyjechał, a ja nigdy ich nie widziałam. Kiedyś wysłał mi list, że umarła, ale moje serce nie wierzyło, nie chciałam w to uwierzyć! Więcej się nie odezwał. On...mógł ją nawet zamordować! Był...był taki, jak ty! - wykrzyczała mu w twarz. - Nie liczył się z niczym i z nikim, ludzkie życie było dla niego nie warte funta kłaków! Dlatego tu przyszłam, chciałam...nie wiem...zrozumieć, co nim kierowało, zrozumieć, jak może istnieć taki bydlak na tym świecie! Jesteś ojcem, a równocześnie mordercą! Gdybym tylko mogła, zabiłabym cię gołymi rękami!
- To nie ja skrzywdziłem twoją rodzinę. - powiedział spokojnie.
- Wiem! Ale kiedy pomyślę, że jest więcej takich zwierząt, jak mój mąż...A ty jesteś jednym z nich! Kiedy twoje dzieci się dowiedzą, czym zajmuje się ich ojciec, znienawidzą cię tak samo, jak ja nienawidzę jego!
- Ile ona miała lat? - zapytał cicho.
Zamilkła na moment. O ile gniew zakłócił na chwilę jej rozpacz, to teraz znów łzy płynęły potokiem.
- Trzy...Moja mała córeczka...
- Jak dawno temu on wyjechał?
- Sześć lat. Sześć lat męki - mówiła jakby do siebie, zapatrzona w przestrzeń.
- Mnie też uznano za zmarłego, a jednak żyję. Może tak samo jest z twoim dzieckiem? Bóg czyni cuda - jestem tego najlepszym dowodem.
Zamrugała oczami. On ją...pociesza? Każe jej wierzyć, każe rozwinąć się temu skrawkowi nadziei, jaki kwitnął wciąż w jej duszy gdzieś na samym dnie?
- Wierzysz w to? - zapytała, sama zaskoczona tym, co robi.
- Owszem. I ty też powinnaś. Walcz o swoją córkę, jak ja walczę o swoje dzieci. Do końca życia nie wolno tracić nadziei, nie wolno się poddawać. Wbrew temu, co o mnie myślisz, nie pozwolę zranić w żaden sposób mojej córki i syna i wiem, że zrobisz to samo.
- Przestań! Przestań natychmiast! - to było ponad jej siły. - Ty nie możesz przecież... - więcej powiedzieć nie potrafiła. Z płaczem wybiegła z sali, prawie wpadając na czekającego na nią Valverde.
- Już dobrze, proszę się uspokoić. Słyszałem wszystko. - objął ją i próbował pocieszyć. - Ta wizyta to był zły pomysł. Wszystko będzie dobrze, proszę się uspokoić.
- Wydobył wszystko, całe moje cierpienie, wszystko, wszystko, sięgnął prosto w sam środek mojego bólu, kazał mi wierzyć, czekać... - szlochała rozpaczliwie. - Wierzyć, że ona może kiedyś...że kiedyś...- reszta słów utonęła w ramieniu komisarza.
- Proszę postarać się zapomnieć o tej wizycie, nie myśleć o jego słowach, ten człowiek starał się tylko zadać pani ból, spowodować, żeby złe wspomnienia powróciły i dręczyły panią. Obiecuję, że odpokutuje i za to.
- Nie, nieprawda! Nieprawda! Nie zapomnę! - wyrwała się z objęć Valverde. - Najgorsze, że dał mi nadzieję, że dzięki niemu zaczynam ufać, że moja córka żyje! Nie sądziłam, że John Abruzzi mi...pomoże, ale to się stało!
Ledwo skończyła to mówić, rozejrzała się przerażona. Teraz oberwie od komisarza! Przecież krzyczała tak głośno, że na pewno ktoś ją usłyszał! Valverde też zastygł, ale wszędzie panowała cisza. Odetchnął z ulgą - chyba mu się poszczęściło, ale na drugi raz nie da się namówić na żadne wizyty ofiar przemocy u swoich katów!
- Przepraszam...- wyszeptała.
- W porządku, ale lepiej wracajmy. Odwiozę panią do domu, po drodze porozmawiamy.
Zrobiła, jak jej kazał. Ziarno jednak zostało zasiane, rzucone zostało przez przypadek, ani Valverde, ani Helen nie byliby szczęśliwi, gdyby wiedzieli, że nie byli sami podczas ich burzliwej rozmowy.
Człowiek, który przez przypadek podsłuchał jej krzyki, zamarł ze zdumienia. A więc jednak! Niesamowite stało się faktem! Trzeba natychmiast powiadomić właściwą osobę. Najpierw musi się uspokoić i sprawić, by przestała trząść się ta przeklęta taca z lekami, a potem spokojnie udać się tam, gdzie uprzednio zamierzał.
Kiedy policjant i Bridges wyszli na korytarz, tam nie było już nikogo. Panowała cisza, przerywana tylko odgłosami ich kroków. Walące serce LJ'a, który właśnie poznał pilnie strzeżoną tajemnicę, dławiło go w gardle, ale dźwięk nie wydostawał się na zewnątrz. Tak samo usiłował stłumić siłą woli swój oddech, by nikt nie słyszał, jak dyszy ze strachu i z podniecenia.
- Nie wierzę! - nagle czyjś głos przerwał ciszę i sprawił, że Burrows aż podskoczył. - Co za spotkanie! Lincoln Burrows Junior we własnej osobie!
The end of episode 25 |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|