|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
justyna14.93-93 Cool
Dołączył: 29 Gru 2008 Posty: 510 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:19:09 21-02-09 Temat postu: |
|
|
odcinek świetny czekam na następny:) |
|
Powrót do góry |
|
|
Marz Prokonsul
Dołączył: 24 Sty 2009 Posty: 3639 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:59:41 21-02-09 Temat postu: |
|
|
Długie nogi, Lubię też sprężysty, zwarty zadek !!
Wymiękam !! Dosłownie wymiękam
Facet to ma wymagania, dobrze chociaż, że na dużych piersiach mu nie zależy.
On szuka pomocy domowej, która będzie sprzątać, gotować opiekowac się dziecmi, dobrze wygladać i zaspokajać go w łóżku... !!
Bardzo interesujące ;]
No więc żonke znajdzie sobie z ogłoszenia, ciekawe...
Zastanawiam się jakie będą ich relacje i co na to dzieci, czy zaakceptują ją ??Ogólnie wszystko mnie ciekawi. Nie mogę sie doczekać następnego odcinka.
Mam nadzieje, że szybko się pojawi
Pozdrawiam |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 14:36:12 22-02-09 Temat postu: |
|
|
Odcinek 3
Travis pracował na ranczu i wrócił do domu wykończony i zgłodniały. Nie miał nastroju do utarczek z kolejną opiekunką społeczną. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy musiał się spowiadać przed co najmniej trzema. Chyba rzeczywiście starały się mu pomóc, ale, mówiąc otwarcie, bardziej go to wkurzało, niż podnosiło na duchu. Każda taka wizyta przynosiła plon w postaci listy popełnionych wykroczeń. I kolejnego kazania na temat tego, że nie wypełnia należycie obowiązków opiekuna. Jeszcze jeden dowód na to, jaki z niego niedołęga.
- Cześć! - zawołał Travis, wchodząc do domu.
Zatrzymał się pośrodku kuchni: Shirley Miller siedziała za stołem, czekając na niego.
- Dzień dobry, panie Thompson.
Travis zawiesił kapelusz na kołku tuż przy drzwiach, podszedł do lodówki i wyjął dzbanek mrożonej herbaty, którą przygotował rano. Nie namyślając się, pociągnął prosto z dzbanka kilka długich, chłodnych łyków. Zauważył z irytacją, że pani Miller coś zapisała w notatniku, który miała zawsze pod ręką.
- Zauważyłam, że w pana lodówce stoi kilka niczym nie osłoniętych pojemników - stwierdziła. - Wiem, że uzna pan to za czepianie się drobiazgów, ale to bardzo szkodliwe dla zdrowia.
- Do stu diabłów! - Travis nie mógł w to uwierzyć: prawdziwa awantura z powodu resztki wczorajszej zupy! W dodatku z puszki.
Beth Ann uśmiechnęła się, dumna z jego słownictwa.
- Bardzo dobrze, wujku! Lepiej mówić o diabłach niż o gównie!
Opiekunka społeczna zmarszczyła czoło i szybko coś zapisała w notesie. Travis był wściekły jak nigdy w życiu. To babsko wylazło chyba z samego dna piekieł, żeby go dręczyć! Zmieniło jego życie w koszmar, pojawiając się nieoczekiwanie i udzielając mu rad, o które wcale nie prosił. Żeby się nie wiadomo jak starał, zawsze zrobił coś, co narażało dzieci Lec i Janice na fizyczną i moralną zgubę!
- Były na pana skargi, panie Thompson.
- A kto się skarżył?
Shirley Miller siadła na samym brzeżku kuchennego krzesła i ciężko westchnęła.
- Jestem zobowiązana do dyskrecji... ale ta osoba ma naprawdę na względzie dobro dzieci.
- Jasne!
- O ile wiem, Beth Ann w ostatnim tygodniu nie była w szkole przez dwa dni.
- Przeziębiła się.
Travis bał się spojrzeć na dziewczynkę, żeby nie zarzuciła mu kłamstwa prosto w oczy. Miała zwyczaj informować o jego grzechach każdego, kto akurat był w pobliżu. Przeważnie zdarzało się to w najbardziej nieodpowiednim momencie.
- Nie zadzwonił pan do szkoły, żeby uprzedzić, że Beth Ann się nie zjawi, ani nie napisał pan później usprawiedliwienia.
- Widzę, że nieusprawiedliwiona nieobecność jest równie wielkim grzechem jak zostawienie garnka z zupą bez pokrywki!
Opiekunka społeczna westchnęła i zamilkła na długą chwilę, po czym nów się odezwała:
- Mimo że pan jest najwyraźniej innego zdania, władzom stanowym wcale nie zależy na umieszczaniu tych dzieci w rodzinie zastępczej.
Travis wsparł swą imponującą postać o odrzwia i przybrał niedbałą pozę.
- Ciekawe, jakby to się im udało!
- Wcale mnie to nie ciekawi. Pan utrudnia mi zadanie, panie Thompson, a ja naprawdę chcę tylko panu pomóc.
- To się jakoś dogadajmy. - Travis wpatrywał się w nią twardym spojrzeniem, dopóki nie był pewien, że zrozumiała, iż mówi poważnie.
- Chyba się to nam nie uda - odparła pani w średnim wieku, a w jej głosie słychać było żal. - Robi pan rzeczywiście wszystko, co pan może, ale, mówiąc otwarcie, to o wiele za mało. Proszę spojrzeć na to pomieszczenie. Czy są to warunki odpowiednie dla dzieci?
Travis rozejrzał się po kuchni, starając się ocenić ją z punktu widzenia pani Miller. Cerata na stole pochodziła jeszcze z czasów jego dzieciństwa; była na rogach popękana i strzępiła się. Każde krzesło z innej parafii, siedzenia przetarte. Travis nie pamiętał, kiedy po raz ostatni malowano tu ściany, ale nie mogło to być znowu tak dawno! Chyba jakieś dziesięć lat temu. Dobrze, przydałoby się odnowić wnętrze domu - nie będzie się o to spierał. Jeśli chodzi tylko o to, żeby pomalował ściany i kupił parę mebli, nie ma sprawy. Cholera, zrobiłby wszystko, byle władze stanowe odczepiły się od niego!
W głębi duszy Travis wiedział, że pani Miller ma słuszność, ale to nie zmieniało sytuacji. To on będzie wychowywał Jima, Scotty’ego i Beth Ann, i żadna opiekunka społeczna ani nawet cały stan Montana nie odbiorą mu dzieci!
- Nie może pan karmić rozwijających się dzieci kluskami z serem cztery razy na tydzień.
Skąd ona się o tym dowiedziała, do cholery?! Travis mógł jedynie snuć przypuszczenia. Wyglądało na to, że pani Miller jeździ na miotle, krążąc nad „Trzema T” i zapisując w notatniku każdy jego postępek. Był pewien, że wiedziała, iż skłamał, mówiąc o nieobecności Beth Ann w szkole z powodu przeziębienia.
Ponieważ pięcioletnia dziewczynka została objęta popołudniowym programem zajęć dla przedszkolaków, Travis dopiero w drugiej połowie dnia miał kilka godzin wolnych od niańczenia. Na nieszczęście, nie zostawało z tego wiele na jego własne potrzeby: musiał przecież przygotować wieczorny posiłek z trzech dań.
Jeśli pogoda była ładna, brał ze sobą Beth Ann na obchód rancza, ale często się zdarzało, że tracił poczucie czasu i mała spóźniała się na szkolny autobus. Wtedy albo musieli gonić za nim z wywieszonym językiem, albo Travis własnym pikapem odwoził małą do miasta. Znacznie prościej było machnąć ręką na te zajęcia. Szczerze mówiąc, Travis nie uważał ich za tak ważne, by stale miał tracić bezcenne godziny pracy na jakieś wyścigi. Dzieciak umiał już trochę czytać; po co Beth Ann miała powtarzać wszystko od początku, kiedy znała już wszystkie litery na wyrywki?
- Nie jemy co wieczór klusek z serem - poinformowała Beth Ann z satysfakcją opiekunkę społeczną. - Któregoś dnia mieliśmy prażoną kukurydzę. I truskawkowe lody na deser.
Travis jęknął w duchu, ale nie powiedział nic na swoją obronę. Cóż zresztą mógł powiedzieć? Był wtedy zmęczony, całkiem wykończony, a gdy spytał Scotty’ego, co chce na kolację, ten wymienił dwa swoje ulubione dania. Travis chętnie spełnił jego prośbę.
Beth Ann podeszła do Travisa, jakby chciała okazać, że stoi po jego stronie. Docenił ten gest, ale wątpił, by to mogło wpłynąć na zmianę opinii opiekunki społecznej.
- Kiedy ostatnio czesał pan Beth Ann? - zapytała.
Travis zmarszczył brwi. Dzieciak nigdy nie potrafił ustać na miejscu, żeby mógł porządnie zapleść warkoczyki, jak to robiła jej mamusia. Poza tym mała nie znosiła bólu i zawodziła, gdy jej rozczesywał włosy. A Travis dostawał wtedy dosłownie kurczów żołądka. Prawie co noc słyszał popłakiwanie Beth Ann i niczym nie potrafił jej wtedy ukoić. Co wieczór siadywał przy niej i głaskał ją po główce, bo nie znał słów, które pocieszyłyby ją po stracie matki.
- O ile wiem, Klara Morgan przychodzi pomagać raz na tydzień?
- To prawda. - Emerytowana nauczycielka mogła być starą babą, ale zazwyczaj zostawała u nich dość długo, by przygotować kolację i Travis to doceniał. W dniu pogrzebu kilka pań z miasta zadeklarowało chęć pomocy. W swoim bólu Travis wrzasnął na nie, że nie potrzebuje żadnej pomocy, wcale jej sobie nie życzy! Niektóre mimo to przyszły, ale je wyrzucił. Tylko Klara Morgan zignorowała jego protesty i nadal odwiedzała „Trzy T”.
Drzwi się otworzyły i obaj chłopcy wrócili do domu wypełniwszy swoje obowiązki. Zobaczywszy, że Travis rozmawia z opiekunką społeczną, Jim i Scotty po cichutku wśliznęli się do kuchni.
- Dzień dobry, chłopcy! - powitała ich serdecznie Shirley Miller. Zapisała coś w notesie, a Travis wytężył wzrok, by zorientować się, o co chodzi. Nie miał pojęcia, jaką okropną zbrodnię popełnił tym razem?! Potem dostrzegł niewielką dziurę w koszuli Scotty’ego, na łokciu.
- Dzień dobry - odpowiedział Scotty, zerkając na wuja. Na twarzy dziecka odbił się niepokój. Travis uśmiechnął się szeroko, chcąc go uspokoić.
Jim nie odpowiedział na powitanie. Stał z tyłu bez słowa, jakby czekał, aż bomba wybuchnie. Patrzył niebezpieczeństwu prosto w twarz, nie zamierzając się cofnąć.
- Dam panu jeszcze trochę czasu, panie Thompson - powiedziała Shirley Miller, wstając z krzesła. Zatrzymała się i ponownie rozejrzała dokoła, jakby się obawiała, że przeoczy jakiś szczegół.
- Dziękuję - odparł Travis z prawdziwą wdzięcznością. Odprowadził ją do drzwi.
Pani Miller zatrzymała się w progu, a Travis wyczytał z jej oczu ostrzeżenie. Tym jednym spojrzeniem przypomniała mu, że jej obowiązkiem jest zadbać przede wszystkim o dobro dzieci. Jeśli okaże się konieczne zabranie ich z jego domu, pani Miller uczyni to bez wahania.
Po jej wyjściu Travis poczuł mdłości. Wiedział, że musi działać, i to szybko!
- Po co ona znów przyszła? - spytał Scotty, obserwując przez szybkę w drzwiach, jak samochód opiekunki społecznej znika, pozostawiając za sobą pióropusz pyłu.
- Ktoś złożył skargę.
- A ja wcale nie byłam przeziębiona - upomniała wujka Beth Ann. - Mamusia tłumaczyła nam, że zawsze trzeba mówić prawdę!
- Masz rację. - Travis wziął małą na ręce i mocno przytulił. Może nie był zbyt dobrym opiekunem, ale bardzo się przywiązał do dzieciaków.
- I co zrobisz? - spytała Beth Ann.
- Nie pójdę do żadnej rodziny zastępczej - odezwał się za jego plecami Jim.
- Nie będziesz musiał.
- Może nie będziemy mieli wyboru.
- Nieprawda - odparł Travis, stawiając Beth Ann na podłodze. Przeszedł przez kuchnię, wziął czystą kartkę papieru i ołówek. Potem przysunął sobie krzesło i siadł przy stole. Kulawe krzesło zachwiało się pod ciężarem Travisa.
- Co robisz? - Beth Ann przyciągnęła drugie krzesło i wgramoliła się na nie, a potem uklękła na siedzeniu i pochyliła w stronę wujka.
- Piszę ogłoszenie.
- Jakie?
- Że szukam żony.
Spodziewał się, że któreś z dzieci coś powie, a już na pewno Scotty, któremu buzia nigdy się nie zamykała! Ale dzieci milczały, nawet Beth Ann wpatrywała się w niego, jakby postradał zmysły.
- Potrzebujemy kogoś, kto nam pomoże, a ponieważ nikt się nie zgłasza na gospodynię, pomyślałem, że pewnie jakaś kobieta zgodzi się zostać moją żoną.
Scotty także złapał za krzesło i przysiadł się do nich.
- To można napisać ogłoszenie i dostać żonę?
- Jasne. - Cholera, nie miał pojęcia, jaka kobieta odpowie na jego ogłoszenie. Może żadna? Patrząc na dzieci, spostrzegł, że spoglądają na niego z taką ufnością, aż serce mu się ścisnęło.
- Dobra - stwierdził, śliniąc koniec ołówka. - Zróbmy sobie listę spraw, na których nam zależy.
- Powinna dobrze gotować - podsunął Jim.
Inni szybko przytaknęli, a Travis wpisał to na pierwszym miejscu.
- I szyć - dodała Beth Ann.
Kiedy przy jej najlepszej sukience oberwała się falbanka, Travis usiłował ją naprawić i niemal całkiem zniszczył tę toaletę. Miał tym większe wyrzuty sumienia, że była to ta sama sukienka, którą niechcący przefarbował na różowo.
- Jeśli ma tu z nami mieszkać, powinna lubić konie i krowy - dorzucił inteligentnie Scotty.
- Racja. - Travis szybko zapisał ten punkt.
- Może się zjawi Mary Poppins, jak myślisz, wujku?
- Kto taki? - spytał niecierpliwie Travis. To chyba nie była odpowiednia pora na bajki!
- Mary Poppins - powtórzyła Beth Ann. - Widziałam ją w kinie. Mamusia zabrała nas do kina w Miles City dawno, dawno temu. Mary zgodziła się jako niania do dzieci, takich jak my, tylko że one miały mamusię i tatusia. Fruwała z parasolką w ręce i w jednej chwili sprzątała bałagan w pokoju. - Dziewczynka urwała i podpierając brodę rączkami pochyliła się w stronę Travisa i jego listy. - I ślicznie śpiewała.
- Beth Ann chce, żebyś się ożenił z wróżką - wyjaśnił spokojnie Jim.
- A więc ktoś, kto potrafi czynić cuda i śpiewać. - Travis dodał i te dwa punkty do coraz dłuższej listy. Prawdę mówiąc, Beth Ann nie odbiegła daleko od prawdy: Travis potrzebował kobiety, która umiałaby czynić cuda.
A teraz musiał ją po prostu znaleźć. |
|
Powrót do góry |
|
|
Marz Prokonsul
Dołączył: 24 Sty 2009 Posty: 3639 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:45:03 22-02-09 Temat postu: |
|
|
No i nadszedł kryzys !!
Niby miła pani któa powinna pomóc, udzielić rad a tak naparwdę przynosi ze sobą coraz to większe kłopty !!
Travis jest załamany całą tą sytuacją,a nawet keidy sie stara to i tak wszystko jest przeciw niemu. Nie ma się co dziwić, że nie radzi sobie z ta sutuacja. W koncu z dnia na dzień nie zostaje się ojcem trójki dzieci. Nie radzi sobie z podstawowymi rzeczami w stylu rozczesanie włósków, czy zaplecienie warkoczyków małej Beth Ann. Ta dziewczynak jest przecudna, po prostu najlepsza !! Uwielbiam ją...
Pani Miller przynosi ze sobą kłopty i chłopcy o tym wiedzą. Zdaja sobie sparwe co im grozi jeśli sytuacja się nie poprawi. Żadne z nich nie chce trafić do rodziny zastępczej. Travis też stara sie z całych sił, jednak słabo mu to idzie.
W końcu zrozumiał nie ma innego wyjscia, trzeba napisać ogłoszenie.
Coś czuje, że bedzie to długieee ogłoszenie, zawierajęce wszystkie podstawowe zdolności jakie powinna posiadać przyszła żona !!
Ona powinna być conajmniej aniołem, lub wróżką.
To prawda cud jest im jak najbardziej potrzebny
Teraz tylko trzeba czekać, aż ktoś odpowie
Z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek.
Ostanio nadrobiałam twoje telki z działu "Zakończone telenowele" i jestem pod wielkim wrażeniem. Masz na prawdę wielki talent !!
Jestem fanką twoich twórczości, teraz już czytam na bieżąco i mam nadzieje, że tak samo będe komentować.
Pozdrawiam :* |
|
Powrót do góry |
|
|
justyna14.93-93 Cool
Dołączył: 29 Gru 2008 Posty: 510 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:55:43 22-02-09 Temat postu: |
|
|
odcinek świetny:) czekam na następny:) |
|
Powrót do góry |
|
|
Andzia2 Prokonsul
Dołączył: 25 Lip 2008 Posty: 3501 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Lubomierz Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:40:27 22-02-09 Temat postu: |
|
|
świetny
biedny Travis
mam nadzieje ze kobieta szybko się znajdzie xD
czekam na new |
|
Powrót do góry |
|
|
mili~*~ Mistrz
Dołączył: 24 Gru 2007 Posty: 12296 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 18:02:40 22-02-09 Temat postu: |
|
|
NAdrobione xD
Super odcinki
Ach Travis ma problemy
Nie zauwayłam fragmenty dlaczego dziewczynka nie była w szkole. Chyba nie powiedziałaś
Ciekawe czy ktoś odpowie na to ogłoszenie xD |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 18:13:17 22-02-09 Temat postu: |
|
|
mili~*~ napisał: | Nie zauwayłam fragmenty dlaczego dziewczynka nie była w szkole. Chyba nie powiedziałaś
|
Cytat: |
- O ile wiem, Beth Ann w ostatnim tygodniu nie była w szkole przez dwa dni.
- Przeziębiła się. |
Cytat: | Był pewien, że wiedziała, iż skłamał, mówiąc o nieobecności Beth Ann w szkole z powodu przeziębienia.
Ponieważ pięcioletnia dziewczynka została objęta popołudniowym programem zajęć dla przedszkolaków, Travis dopiero w drugiej połowie dnia miał kilka godzin wolnych od niańczenia. Na nieszczęście, nie zostawało z tego wiele na jego własne potrzeby: musiał przecież przygotować wieczorny posiłek z trzech dań.
Jeśli pogoda była ładna, brał ze sobą Beth Ann na obchód rancza, ale często się zdarzało, że tracił poczucie czasu i mała spóźniała się na szkolny autobus. Wtedy albo musieli gonić za nim z wywieszonym językiem, albo Travis własnym pikapem odwoził małą do miasta. Znacznie prościej było machnąć ręką na te zajęcia |
Nie jestem pewna czy dobrze cię zrozumiałam, ale on po prostu olał te zajęcia. |
|
Powrót do góry |
|
|
mili~*~ Mistrz
Dołączył: 24 Gru 2007 Posty: 12296 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 18:52:14 22-02-09 Temat postu: |
|
|
Acha omi dzieki No przemknęło mi te zdanie Dzieki :* |
|
Powrót do góry |
|
|
Sylwia1425 Wstawiony
Dołączył: 31 Gru 2008 Posty: 4845 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:14:53 22-02-09 Temat postu: |
|
|
zapowiada się ciekawie
podoba mi sie twój styl pisania
trafiłaś w 10 w moje upodobania, Ucker farmerem XD (wtajemniczeni wiedzą o co chodzi .....)
szkoda tylko ,ze nie choduje owiec
więc musze wybrac miedzy krówkami a konikami
czekam na następny =* |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 14:17:02 23-02-09 Temat postu: |
|
|
Odcinek 4
Widziała pani?
Mary Warner spojrzała znad biurka w stronę pustej sali biblioteki w Petite, w stanie Luizjana. Przez chwilę poprawiała okulary do czytania, zsuwając je na sam czubek nosa. Dopiero wówczas podniosła wzrok na Sally Givens, uczennicę trzeciej klasy szkoły średniej, która pomagała w bibliotece przez dwa popołudnia w tygodniu. Kiedy dziewczynka szła, śliczne niebieskie oczy nastolatki kryły się pod śmieszną, długą grzywką, która falowała zasłaniając połowę twarzy.
- Co takiego? - spytała cicho Mary.
- To ogłoszenie! - Karen przeczytała je, odkładając na półkę gazetę z Billings w stanie Montana. - Dziewczyna zachichotała i odruchowo odgarnęła grzywkę z oczu. Włosy po obu stronach głowy miała przesadnie wystrzyżone nad uszami, zupełnie jakby jakiś szaleniec dorwał się do brzytwy. Najwidoczniej było to najmodniejsze uczesanie i obie asystentki Mary chciały wyglądać jak ich rówieśniczki.
Mary zadała sobie w duchu pytanie: Co też dziewczęta pomyślą za dziesięć lat, oglądając swoje zdjęcia z tego okresu?
- Jakiś ranczer zamieścił ogłoszenie, że szuka żony - ciągnęła dalej Sally, bardzo ubawiona. - Może sobie pani coś takiego wyobrazić?
- Ranczer szuka żony - powtórzyła Mary, wtykając za ucho kosmyk włosów, który wymknął się z jej starannie upiętego koka. - Wybrał rzeczywiście dość niezwykły sposób.
- Karen mówi, że pewnie sama do niego napisze. - Po słowach Sally nastąpił wybuch stłumionego śmiechu, gdy Karen podchodziła do biurka stojącego pośrodku sali bibliotecznej.
- Nie mówiłam nic podobnego! - zaprzeczyła Karen. Miała prawie identyczną fryzurę jak Sally, z dodatkiem długiego, cienkiego warkoczyka zwisającego do połowy pleców.
- Jasne, Ted nigdy by ci na to nie pozwolił.
- Jesteś zazdrosna, bo zaprosił na Bal Absolwentów mnie, a nie ciebie - odgryzła się Karen i zamaszystym krokiem wróciła na swe poprzednie miejsce, stając koło dębowych, politurowanych półek na książki.
Jeżeli ów nieznany Ted zaprosił Karen zamiast Sally, panna Warner wcale mu się nie dziwiła. Spódniczki Karen kończyły się dobrych parę cali nad kolanami, stanowczo wyżej, niż wymagała tego przyzwoitość. Przynajmniej zdaniem Mary. Obie dziewczyny wróciły do swych obowiązków, żartobliwie dogryzając sobie na temat Balu Absolwentów. Mary czekała z niecierpliwością, kiedy sobie pójdą, zastanawiając się mimochodem, czy ona sama w ich wieku była równie swobodna? A właściwie: czy była kiedyś naprawdę w ich wieku? Jedno nie ulegało wątpliwości: nigdy nie musiała łamać sobie głowy nad tym, który chłopiec zaprosi ją na Bal Absolwentów. Przez całe cztery lata szkoły średniej nikt jej nigdy nie zaprosił.
Poczuła ostre ukłucie żalu za czymś, co się nigdy nie zdarzyło. Bardzo ją to zaskoczyło. Po chwili przypomniała sobie jednak, co naprawdę liczy się w życiu. W szkole średniej najważniejsza była jej praca w gazetce szkolnej. Mary redagowała ją zarówno w trzeciej, jak i w czwartej klasie: podobny zaszczyt nie spotkał żadnego z uczniów ani przedtem, ani potem. Choć Mary nie zapraszano ani na Bal Absolwentów, ani na wspólny bal trzecio- i czwartoklasistów, z całą pewnością znalezienie sobie partnera nie było jej życiową ambicją, jak w przypadku Sally i Karen. Obie nastolatki zaprzątały sobie tym głowę od wielu tygodni i rywalizowały o względy owego tajemniczego Teda.
Ranczer, który poszukiwał żony przez ogłoszenie, był najwidoczniej w sytuacji podbramkowej. Nierozważny, ryzykant - tak przynajmniej oceniała go Mary. Skąd można wiedzieć, co za osoba odpowie na podobne ogłoszenie?!
W dodatku ten biedak pochodził z Montany! Mary nie wyobrażała sobie, by ktoś z własnej woli zgodził się przenieść w surowy, bezwzględny świat Dzikiego Zachodu. Montana kojarzyła się jej z chmurami pyłu, wychudzonym bydłem i mroźnymi zimami. Jałowa kraina. Ona sama z pewnością nie chciałaby tam zamieszkać. Pochodziła z Południa. To był jej dom i jej świat.
Petite, niewielkie miasteczko, liczące niecałe pięć tysięcy mieszkańców, leżało w rozwidleniu rzeki. Otaczały je muliste wody, co rano unosiły się nad nim ciepłe mgły, spowijając całą okolicę delikatnym welonem romantycznej tajemniczości. Mary kochała Petite; odpowiadało jej, że życie toczyło się tam leniwie, godziny płynęły jak spokojne wody rzecznych odnóg, których powierzchnię tylko o świcie poruszał lekki wietrzyk.
Mary w dzieciństwie często chodziła na ryby ze swoim starszym bratem. Wymykali się z domu wczesnym rankiem i Clinton zabierał siostrę na czółno z wydrążonego pnia. To były najszczęśliwsze chwile w życiu małej Mary: łowienie ryb razem z bratem.
Clintona nie było już od czterech lat, a Mary nadal bardzo go brakowało. Żadna siostra nie miała lepszego brata. Był jej obrońcą, rycerzem w lśniącej zbroi, wzorem. Odziedziczył wszystkie najlepsze cechy Warnerów. Nie tylko był wyjątkowo przystojny, ale również mądry, odważny i pogodny. Kiedy zjawiał się w domu, nuda pryskała.
Gdy wieczorami w powietrzu unosił się zapach kwitnących magnolii, Mary i jej matka często siadywały na ganku, popijając domową lemoniadę. Clinton podkradał się z tyłu i wprawiał w ruch wiszącą ławeczkę, na której siedziały - i zaśmiewał się do rozpuku na widok zdumionych min matki i siostry.
Wszyscy członkowie parafii Terrebonne opłakiwali jego tragiczną śmierć.
Montana! Mary westchnęła i ze smutkiem potrząsnęła głową. Ten biedak z pewnością nie otrzyma wielu ofert, mało jest panien spragnionych osiedlenia się w tej ponurej części kraju. Ona sama być może dlatego, że żadnego nie znała - zawsze uważała ranczerów za ordynarnych prostaków, ciężko pracujących i żyjących w fatalnych warunkach. Z pewnością żaden hodowca bydła z Montany nie mógł się równać z dżentelmenem z Południa!
O ile dobrze pamiętała, ludzie z Zachodu nie znali się również na wykwintnej kuchni. Montana kojarzyła się jej z ostrygami z Gór Skalistych i krwistymi stekami, przypiekanymi nad ogniskiem.
W Luizjanie było całkiem inaczej: mogła poszczycić się kuchnią równie urozmaiconą i ciekawą jak historia tego stanu. Luizjana była pełna ducha i werwy, a Montana zawsze wydawała się Mary krainą surową i pustą. Nic dziwnego, że tamtejszy ranczer musiał szukać żony przez ogłoszenie!
Sally i Karen nadal wkładały książki na właściwe miejsca na półkach; z tej części biblioteki co chwilę dobiegał chichot dziewcząt. W którymś momencie Mary usłyszała, że Karen radzi Sally napisać do tego ranczera: przynajmniej zapewni sobie partnera na Bal Absolwentów.
Przez chwilę Mary chciała zwrócić dziewczętom uwagę na okrucieństwo takiego głupiego żartu, ale się rozmyśliła. Przecież tylko się droczyły! Tak naprawdę nigdy nie zrobiłyby czegoś równie podłego.
Chociaż Mary lubiła swe pomocnice, uważała ich żarty za gruboskórne. Dziewczęta były jednak bardzo młode i nie pojmowały, czym jest bezradność i wielka samotność, która zmusza do szukania pomocy u ludzi zupełnie obcych.
Był kiedyś czas - wiele lat temu, rzecz jasna - gdy i ona miałaby ochotę tak zażartować. Wiele lat temu. Te słowa zabrzmiały jej w mózgu jak nagłe, donośne uderzenie pioruna. Zaniepokojona swymi myślami wygładziła na kolanach granatową spódnicę. Wiele lat temu. Nagle poczuła się stara i zaniedbana. Miała dopiero dwadzieścia pięć lat, a można by pomyśleć, że stuknęła jej czterdziestka! Co więcej, w głębi duszy doskonale wiedziała, co to znaczy być samotną. Wyobcowaną. Odstawioną na boczny tor. Ogarnęło ją ogromne współczucie dla nieznajomego ranczera, gdyż wiedziała aż za dobrze, co go skłoniło do wysłania podobnego ogłoszenia.
Ten zupełnie niepożądany zalew uczuć wynikał być może - snuła przypuszczenia Mary - z faktu, że w lutym zmarła jej matka.
Uświadomiła sobie nagle, że teraz jest samiuteńka. Straciła swoich najbliższych. Ojciec zmarł, gdy miała szesnaście lat, a Clinton - ukochany starszy brat - zginął w katastrofie lotniczej. Matkę Mary, Savannah Warner, śmierć syna całkowicie załamała. Mary toczyła zażartą walkę z własnym bólem przez całe miesiące po śmierci Clintona, a potem po zgonie matki.
Nadeszła pora zamknięcia biblioteki; Karen i Sally pomachały i uśmiechnęły się do Mary na pożegnanie, a potem rzuciły się do drzwi. Obie nastolatki przypominały Mary rozbawione, młode spaniele. Gdy dziewczęta znikły, przystąpiła, jak co wieczór, do zamykania biblioteki.
Sięgnęła po sweter i stanęła pośrodku sali, patrząc z dumą na szeregi równiutko poukładanych tomów. Kręte, lśniące schody z mahoniu wiodły na piętro. W całym pomieszczeniu unosił się zapach cytryn.
Panowała zupełna cisza. Najmniejszego szmeru. Jak pusty wydawał się ten budynek!
Pusty.
Bez życia.
Mary ciężko westchnęła. Taka sama pustka panowała w jej duszy. Zacisnęła dłonie w pięści i wykręciła się na pięcie. Rzadko pozwalała sobie na taką jasną, szczerą ocenę własnego życia. Tym razem przyczyniła się do tego wieść o nieznajomym ranczerze. Nagle poczuła do niego nieuzasadniony żal.
Pozornie Mary prowadziła aktywne życie, miała mnóstwo zajęć. Praca w bibliotece dawała jej satysfakcję i stanowiła ambitne wyzwanie. Poza tym śpiewała w chórze kościelnym i była zdolną krawcową. Nie brakowało jej przyjaciół, z których najbliższa była jej Georgeanne.
Któż mógłby przypuścić, co się pod tym kryło? Nikt nie zdawał sobie sprawy z desperackich zmagań Mary z pustką życia. Dziś odczuwała ją jeszcze silniej niż zwykle. Od dawna nie czuła się tak źle. Miała wrażenie, że w jej wnętrzu rozwarła się jakaś ogromna próżnia, którą należało za wszelką cenę czymś zapełnić. Mary nie chciała myśleć, rozważać, ubolewać. Chowanie głowy w piasek stanowiło lekarstwo - do czasu. Za wszelką cenę starała się utrzymać kruchy spokój, spychając swe problemy w podświadomość. Tamte sprawy należało zignorować. Pogrzebać na amen.
Stojąc tak samotnie w pustej bibliotece, Mary odniosła nagle wrażenie, że ów budynek jest symbolem całkowitej jałowości jej życia; myśl ta odbijała się echem od ścian, rozbrzmiewała nie pieśnią, którą chętniej by usłyszała, ale ciszą.
Pustka, samotność i cisza. Cisza tak głośna, że Mary chciała zatkać sobie uszy, by nie słyszeć tego przeraźliwego milczenia!
Pospiesznie chwyciła torebkę i najnowszą powieść Jean Auel i skierowała się ku drzwiom. Jej delikatne palce dotknęły już zamka... gdy nagle zawahała się.
Żona. |
|
Powrót do góry |
|
|
justyna14.93-93 Cool
Dołączył: 29 Gru 2008 Posty: 510 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:22:56 23-02-09 Temat postu: |
|
|
odcinek świetny:) czekam na następny;) |
|
Powrót do góry |
|
|
Marz Prokonsul
Dołączył: 24 Sty 2009 Posty: 3639 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:40:11 23-02-09 Temat postu: |
|
|
Mary na pierwszy rzut oka wydaje sie byc dość nudną bibliotekarką nie posiadajacą własnego prawdziwego życia. Może żyje w świecie ksiażek...
Oosba spokojna i stonowana. Zagubiona, nieszczęśliwa...
Jednak z każdym zdaniem coraz bardziej przekonuje się do niej. Osoba potargana przez życie, starciła bliskich. Jest zagubiona.
Żyje samotnie. ;]
Wieść o mężczyznie z rancza poszukującym żony wywołuje u niej wiele głębszych przemyśleń. Wracają wspomneinia...
Może to jest właśnie to ... Może to jest rozwiązaniem... ;]
Czekam na kolejny |
|
Powrót do góry |
|
|
Andzia2 Prokonsul
Dołączył: 25 Lip 2008 Posty: 3501 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Lubomierz Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:25:32 23-02-09 Temat postu: |
|
|
super !!
biedna Mary
najpierw ojciec brat i matka
ale kończysz w takim momencie ze się nie da xD
czekam na new |
|
Powrót do góry |
|
|
Sylwia1425 Wstawiony
Dołączył: 31 Gru 2008 Posty: 4845 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 0:07:39 24-02-09 Temat postu: |
|
|
matko 2 opkoaja musiałabym napisac co Marzenka ,przeczytaj jej i wyobraż sobie ,ze to ja napisałam ......
Marzenka co wybieramy krówki czy koniki?
bo owiec nie ma |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|