|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mrs.Pattinson Mocno wstawiony
Dołączył: 01 Sie 2007 Posty: 5200 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 0:44:20 13-12-08 Temat postu: |
|
|
Lubię sentymentalnego na starość, Carlosa, który tak bardzo kocha nasza Ane, że nie potrafi jej zdradzić. Ale za to nie lubię Any, która tańczy z kązdym facetem byle by tylko zrobić na złość Carlosowi. Co musi się stać, żeby ten kowboj zrozumiał wreszcie, że nie może żyć bez Any?! mam nadzieję, że ta chwila szybko nastąpi. |
|
Powrót do góry |
|
|
mili~*~ Mistrz
Dołączył: 24 Gru 2007 Posty: 12296 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 19:45:34 13-12-08 Temat postu: |
|
|
Oby to nie ranczo Any się paliło!!! Ach ale przynajmniej Carlos nie zaliczył Dory!! IO dobrze! Oni sa trazem świetni xD Tak sobie działają na nerwy no genialni poprostu Super odcinek |
|
Powrót do góry |
|
|
Mrs.Pattinson Mocno wstawiony
Dołączył: 01 Sie 2007 Posty: 5200 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:02:33 13-12-08 Temat postu: |
|
|
tutaj chyba chodzi o ten pożar który spowodował Randy ;p |
|
Powrót do góry |
|
|
ola9626 Big Brat
Dołączył: 15 Paź 2008 Posty: 813 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Głąbolandu[071] Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:08:15 13-12-08 Temat postu: |
|
|
czy mogłabym prosić o pzresłanie mi wszystkich odcinków na maila???
[link widoczny dla zalogowanych] |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 19:19:38 14-12-08 Temat postu: |
|
|
Odcinek 33
– Ross, to jest...
– Cicho bądź, kobieto, i pocałuj mnie.
– Ale...
Zamknął jej usta swoimi, wyciszając w ten sposób nieszczere protesty. Udawała, że się broni, ale jej pocałunki były namiętne. Położył ją na kocu na sianie, nie zważając na to, że gniecie jej odświętną sukienkę.
Goście odjechali. Muzykanci zapakowali instrumenty i gotowali się do drogi. Ross odesłał Ma do domu, nie pozwalając niczego sprzątnąć. Wszyscy w River Bend mogą teraz zażywać
odpoczynku. Ross i Lydia cieszyli się swoją samotnością. Językiem smakował jej usta, rękoma zaś burzył fryzurę, wyjmując z włosów spinki i pozwalając im swobodnie opaść.
– Wstydź się – wyszeptała, kiedy zaczął gładzić jej szyję.
– Dobrych manier miałem dosyć przez cały ten wieczór, a teraz mam ochotę na przypomnienie sobie paru szaleńczych epizodów z naszej młodości.
– Ach to dlatego zaciągnąłeś mnie na siano, zamiast do naszej szacownej alkowy?
– Jest coś podniecającego w igraszkach na sianie, nie uważasz?
– Powinieneś to wiedzieć – mówiła z udawaną powagą. – Przecież często, w samym środku dnia, zwabiałeś mnie tutaj. I za każdym razem strasznie się bałam, że dzieci bawiące się w chowanego mogą nas nakryć. Ross zaśmiał się cicho i rozpiął jej stanik.
– Taki strach jeszcze bardziej podnieca. Lydia zanurzyła palce w gęstych włosach Rossa i
przyciągnęła jego głowę do siebie.
– Nie potrzebuję żadnych dodatkowych podniet. Za każdym razem, kiedy się z tobą kocham, jestem wystarczająco podniecona.
– Wpędzasz się w kłopoty, mówiąc takie rzeczy – oświadczył niskim, wibrującym głosem.
– Kocham w tobie tę dzikość – szeptała Lydia. – Rozpoznaję w tym dawnego Sonny'ego Clarka. Jesteś moim jedynym i kocham cię, bez względu na to, pod jakim nazwiskiem żyjesz.
W jej oczach pojawiły się ciepłe błyski; jemu też udzielało się jej wzruszenie.
– Kocham cię, Lydio.
– Wiem o tym. Ja też cię kocham.
Całowali się z pasją, której dwadzieścia lat wspólnego życia nie ostudziło.
Leżeli obok siebie, oddychali pośpiesznie i wsłuchiwali się w monotonną, tajemniczą pieśń
cykad. Rozpięła mu koszulę i palcami muskała obrośniętą pierś, szepcząc słowa miłości i oddania. Byli kochankami, którzy są sobie przeznaczeni.
– Ana wygląda na zadowoloną, nie sądzisz? – spytała nagle.
Ross westchnął i przyciągnął ją bliżej.
– Rzeczywiście. Jest mądra i nieustępliwa, jak pewna kobieta, której imienia nie wymienię. –
Uszczypnął ją delikatnie w pośladek. – Aby ją okiełznać, potrzebny jest ktoś z charakterem, nie taki mięczak jak Grady Sheldon.
– Ale martwisz się o nią? Tak trochę, czasem?
– Tak, martwię się. I cały czas o niej myślę, wiesz przecież.
Skinęła głową, ocierając się policzkiem o jego ramię.
– Nie potrafię oswoić się z myślą, że nasza córka nie jest już dziewczynką. Stała się kobietą i może stanąć na własnych nogach. Za wszystkie decyzje, jakie teraz podejmie, będzie sama odpowiadać, i to mnie przeraża. Jest taka impulsywna. Łatwiej już zaufać pomysłom Lee. Chyba dlatego, że to chłopak. Chcę nadal ochraniać Ane, choć z daleka.
Ujął w ręce jej głowę.
– Kocham nasze dzieci. I zawsze boję się o nie.
Lydia przymknęła oczy. Ona doskonale znała ten stan, o którym mówił Ross. Za każdym razem, kiedy na chwilę traciła z oczu Lee czy Ana, doświadczała rozpaczliwego uczucia ostateczności. Bała się, że właśnie ostatni raz widziała swe dziecko. Wiedziała, że to nierozsądne, ale nic nie mogła na to poradzić.
Podparła się na łokciu, by spojrzeć mu w oczy.
– Może nie dręczyłyby nas takie niemądre strachy, gdybyśmy mieli... mogli mieć więcej dzieci?
Znowu to samo – pomyślał Ross.
Spojrzał jej prosto w twarz; wciąż był przekonany, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał w życiu. Nie była klasyczną pięknością jak Victoria Gentry, ale na jej twarzy malowało się wzruszenie i radość, i siła – cała jej osobowość. Oczy wprost promieniowały bogactwem wnętrza.
– Lydio, przez dwadzieścia lat dawałaś mi więcej szczęścia, niż mogłem oczekiwać. Powiedziałem ci, że dla mnie nie jest ważne, ile mamy dzieci.
Opuściła bezradnie oczy.
– Pamiętam twoje słowa. Ale nadzieja to zupełnie inna sprawa.
– W naszym życiu, nawet gdybym miał taką możliwość, nie zmieniłbym nic od dnia, kiedy
wyjechaliśmy z Mosesem i dzieckiem z Jefferson.
– Tak się cieszę, że mamy Lee. I przez resztę życia będę wdzięczna Bogu za Ane. Jedyne moje życzenie to urodzić więcej dzieci. Zawsze o tym marzyłam, Ross.
Od dłuższego czasu ich rozmowy kończyły się takim zwierzeniem. Nie potrafiła zaakceptować faktu, że nie mogła zajść w ciążę po urodzeniu Any. Ross zapewniał ją setki razy, że nie czuje się z tego powodu zawiedziony. Kochał Lee. Wprawdzie był on synem innej kobiety, ale Lydia wykarmiła go własną piersią i wychowała. Raz na zawsze chciałby usunąć z jej twarzy ten powracający wyraz smutku. Wiedział jednak, że to nierealne, dlatego za każdym razem starał się zająć jej myśli czym innym.
– Lydio, nie masz nad czym ubolewać – powiedział bardzo cicho. – Zawsze byłaś moją
jedyną radością i szczęściem.
Ana wyszarpnęła spinkę z włosów i rzuciła ją w ciemność poza siebie. Potem chwyciła następną, i tak wyrzucała jedną po drugiej.
– Co, u diabła, robisz?
– Rozpuszczam włosy.
– Czemu?
– Bo już dłużej nie mogę wytrzymać.
– Czego, na miłość boską?!
Potrząsnęła głową, a wiatr rozwiał jej włosy. Jedwabisty pukiel musnął policzek Carlos'a.
– Przestań.
– Boli mnie głowa od tych grzebieni i spinek. Lubię, kiedy wiatr bawi się moimi włosami. A poza tym to nie twój interes.
Mruknął coś niezrozumiałego i skierował wzrok na konia ciągnącego wóz.
– Przynajmniej siedź spokojnie, bo możesz spaść i skręcić sobie kark.
W Anie coś się gotowało. Była niespokojna i nie mogła usiedzieć na miejscu. Jako dziecko zwykle wyładowywała złość na Lee, rozpoczynając z nim sprzeczkę.
Teraz też była w nastroju do awantury. Carlos zdawał się tego nie zauważać. Spokojnie
powoził i palił to swoje przeklęte cygaro. Bez wątpienia jego myśli obracają się wokół tej
małej ladacznicy Dory Lee. Ana nie mogła zapomnieć widoku tych dwojga wyłaniających się z ciemności.
Dora Lee rzuciła jej tylko triumfujące spojrzenie, z kolei Carlos szepnął coś do Micaha i Lee,
rozśmieszając ich. Bez wątpienia powiedział coś nieprzyzwoitego. Najchętniej wymierzyłaby
każdemu policzek, gdyby tylko mogła. Niestety to było niewykonalne. Tańczyła więc, śmiała się, kokietowała, udawała, że to najlepsza zabawa w jej życiu, chociaż w rzeczywistości była
nieszczęśliwa i przygnębiona. Ilekroć wyobraziła sobie Carlos'a całującego Dorę Lee, ogarniała ją czarna rozpacz.
Była o niego zazdrosna, zanim jeszcze zjawił się na tym koszmarnym ślubie.
Zazdrosna o to, że wesoło spędzał czas z innymi ludźmi. Wiedziała, że to uczucie jest bezsensowne, ale nie mogła go zwalczyć.
– Dobrze się bawiłeś? – Musi przerwać to kłopotliwe, nieprzyjemne milczenie, bo inaczej
wybuchnie gniewem.
– U-hm – mruknął zamiast odpowiedzi, wciąż wpatrzony przed siebie.
– Nie dziwię się, że jesteś zadowolony. Miałeś do wyboru tyle panienek... – Nie dokończyła zdania, tylko podniosła głowę i popatrzyła w gwiazdy. Udawała, że to, co Carlos robił na przyjęciu, nic a nic ją nie obchodzi. – Ja również doskonale się bawiłam. Uwielbiam tańczyć. Jutro z całą pewnością będę miała obolałe nogi. – Chciała mu dać do zrozumienia, że nie brakowało jej partnerów do tańca.
– Możesz je wymoczyć i po kłopocie.
– Oczywiście, że to zrobię. – Niech go diabli z tym pouczającym tonem! – Nie wiem tylko, co Dora Lee będzie musiała wymoczyć – rzuciła z furią.
– Zauważyłaś?
Ana roześmiała się sztucznie.
– Jej jest wszystko jedno, z kim to robi. Byleby nosił portki.
– Myślisz, że to prawda? – spytał i językiem przesunął cygaro w ustach; Ana miała
przemożną chęć wyrwać mu je i rzucić w ślad za spinkami do włosów.
– Wszyscy w mieście znają jej reputację.
– Hmm – mruknął znowu. – Uważam, że jest pociągająca.
– Pociągająca?! Mogę się założyć, że już to sprawdziłeś.
– No tak.
– Nie jest ci przykro, że mnie, a nie ją, musisz wieźć do domu?
Lekceważąco wzruszył ramionami, co ją jeszcze bardziej rozzłościło.
– Widziałam was, jak wymykaliście się z przyjęcia. I co?
Zasłużenie cieszy się swoją opinią? – Nie dała mu czasu nawet na otwarcie ust. – Jestem pewna, że tak. Widziałam głupawy uśmieszek na jej bezmyślnej buzi, kiedy wróciliście. Nie wstyd ci? Odsunęła się od niego na sam koniec deski.
– Pewnie ją całowałeś, nie mówiąc o reszcie. Pieściłeś ją? Słyszałam, że pozwala na wszystko. Nie robi z tego żadnej tajemnicy! A ta jej pupa – niby taka kształtna – to tylko tłuszcz! Może to jej figura zrobiła na tobie wrażenie? Pokazała ci ją w całej krasie w świetle księżyca?
Carlos spokojnie zaciągnął się cygarem i pozwolił, by dym bardzo powoli ulatywał z ust. Z rozmachem rzucił niedopałek do wody, kiedy przejeżdżali przez most na rzeczce.
– Nie całowałem jej ani nie zrobiłem żadnej z tych rzeczy, o których mówisz. – Dopiero teraz odwrócił się i zmierzył Ane obojętnym spojrzeniem. – Powinnaś być z tego zadowolona.
Gdyby ją uderzył, nie byłaby bardziej dotknięta. Spojrzała na niego zawstydzona własnymi słowami. Nie mogła złapać tchu. Nagle uleciał cały jej tupet. Odwróciła głowę, raptem skrępowana. Dalej jechali w milczeniu. On również był zazdrosny, ale nie chciał zwady z Aną. Zdusił w sobie gniew. Zastanawiał się, czy nie jest dla niej zbyt okrutny.
Może powinien otoczyć ramieniem te pochylone plecy i zdobyć się na słowa przeprosin?
Nie, Carlos! – powiedział sobie. Jeśli teraz ją obejmiesz, wszystkie twoje dobre chęci zdadzą się psu na budę.
Jej zapach – tego mu brakowało, gdy tylko odchodził od niej na kilka kroków. Świetnie
wygląda w tej sukience: mocno dopasowana w talii,
Starał się wmówić sobie, że obezwładniająca go momentami czułość to uczucie typowe na przykład dla wujka kochającego swą bratanicę. Nie było to dobre tłumaczenie, ponieważ pociąg do niej nie miał nic wspólnego z pokrewieństwem.
Nie, Carlos! Nie dotykaj jej! Raz już zrobiliście głupstwo, za które teraz oboje drogo płacicie! Nie powtarzajcie tego! Gdy wjechali w podwórze, Ana szybko zeskoczyła z wozu, jakby chciała uciec. Całym wysiłkiem woli trzymała dumnie uniesioną głowę, choć czuła się bezgranicznie upokorzona. Wiedział o tym i dlatego nie mógł jej tak zostawić.
– Ana.
Zatrzymała się. Serce zabiło jej gwałtownie, gdy spojrzała na niego.
– Tak?
– Nie powinienem był tego mówić.
– Ale to prawda?
Przeskakiwał wzrokiem z miejsca na miejsce, byleby nie patrzeć na nią, nie widzieć, jak cierpi! Chciał jednak choć na moment odwlec pożegnanie.
– Ross powiedział mi o handlarzu bydła z Fort Worth. Podobno ten człowiek pomógłby nam kupić małe stado za zupełnie przyzwoitą cenę. Co o tym myślisz?
Nie chciała rozmawiać o bydle. Chciała go spytać, dlaczego ją tak traktuje. Czy nic do niej nie czuje? Czy potępia za to, do czego go skłoniła? A może kpi z jej niezręcznych prób omotania go?
– Ty jesteś autorytetem w tej dziedzinie. Zgodzę się z twoją opinią.
– Tak... – zakłopotany ujął lejce i zaczął się nimi bawić. – W takim razie wkrótce powinienem
pojechać do Fort Worth i porozmawiać na ten temat.
– Jeśli uważasz, że to najlepsze rozwiązanie... Skinął głową.
– No to dobranoc.
Ana proszę cię, nie patrz na mnie w ten sposób. Chciałbym wziąć cię w ramiona... ale nie
mogę! – tłumaczył się w myślach.
– Dobranoc!
Carlos, dlaczego karzesz mnie za grzech, który popełniliśmy? Przecież ja nadal chcę być twoja. – Nie odważyła się wypowiedzieć tych słów.
– Pozamykaj dobrze drzwi – przypomniał Carlos. Pamiętam cię taką słodką i miłą i pragnę cię bardzo, ciągle na nowo. Ale nie mogę, nie mogę...
– Zamknę. Dobranoc.
Tamtej nocy byłeś dla mnie taki troskliwy, opiekuńczy i czuły. Dlaczego się zmieniłeś? – To
pytanie również zostało zadane tylko w myślach Any.
Weszła do pustego, ciemnego domu i zamknęła za sobą drzwi. Carlos czekał, aż zobaczył światło lampy w jej sypialni. Dopiero wtedy pojechał dalej, w kierunku stajni.
– O Boże!
Szczapy wysunęły się z rąk Ana i spadły na podłogę. Jedną ręką zakryła usta, aby powstrzymać krzyk, a drugą chwyciła się za serce.
– Ty tutaj?!
Grady Sheldon wyszedł z cienia na werandzie i z wahaniem postąpił w jej kierunku.
– Jak się masz, Ana? – spytał nieśmiało.
Przezwyciężyła pierwszy strach, ale w dalszym ciągu nie czuła się pewnie. Carlos z kowbojami pracował daleko poza domem, oczyszczając pastwisko z ciernistych krzaków i kamieni. Była sama w domu; wyszła na moment do szopy po drzewo. Ze wszystkich mężczyzn na świecie jego najmniej się tu spodziewała. Ochłonęła z zaskoczenia, a jego bezczelność zaczęła budzić w niej złość. Podniosła szczapy.
– Powiem ci, jak się czuję: jestem zdumiona, że ośmieliłeś się tu pojawić. Jeśli natychmiast nie znikniesz, zastrzelę cię.
Ominęła go i ruszyła do drzwi. Chwycił ją za rękę.
– Muszę z tobą porozmawiać.
– Ja nie odczuwam takiej potrzeby. Radzę ci: lepiej zejdź mi z oczu i nigdy więcej się tu nie
pojawiaj.
– Słyszałaś o mojej... mojej żonie?
Na nowo spłoszona, spojrzała na niego. Pożar, który zabrał Wandę i Doggie'go Burnsa, był ciągle najświeższą sensacją w okolicy. Carlos opowiedział jej o tym po powrocie z Larsen dwa tygodnie temu.
– Zaskoczyła mnie ta smutna wieść. Śmierć twojej żony to prawdziwa tragedia, ale mnie nie dotyczy.
– Posłuchaj mnie – powiedział ostrożnie. – Chcę tylko wyjaśnić, wytłumaczyć się. Nigdy nie dałaś mi takiej możliwości. A to chyba nie jest w porządku.
– Twój postępek, Grady, też nie był w porządku. Teraz przepraszam cię, nie mam czasu. Muszę przygotować kolację. – Weszła do domu i przed zamknięciem drzwi dodała: – Nie chcę cię więcej widzieć. Nigdy tu nie wracaj.
Uwiązał konia z drugiej strony zagrody i dlatego nie widziała, jak odjeżdża. Dopiero teraz poczuła, że drży. Wytarła spocone dłonie o nogawki spodni. Najwyższy czas zabrać się do przygotowania posiłku. Postanowiła nie wspominać Carlos'owi o tej wizycie. To mogłoby go tylko zdenerwować. Od powrotu z przyjęcia w River Bend zachowywali się względem siebie poprawnie i uprzejmie. Odstąpiła od poprzedniego zamiaru, aby przygotowywać mu jedzenie na tacy i wystawiać za próg, gdyż zaraz po posiłku wychodził i jechał do miasta. Nie chciała nawet myśleć, dokąd się udaje i z kim się spotyka. Do szynku? Zobaczyć Dorę Lee?
Nigdy nie zasypiała przed jego powrotem. Żyli obok siebie, tolerując się wzajemnie.
Pojawienie się Grady'ego nie było warte wzmianki, a mogło tylko popsuć tę kruchą koegzystencję. Była pewna, że Grady nie poważy się na powrót po tak stanowczej odprawie.
Ale zrobił to. Wrócił następnego dnia. Mniej więcej o tej samej porze. Później zastanawiała się, czy planował swe wizyty tak, by nikogo poza nią nie zastać. Tym razem zapukał do tylnych drzwi. Trzymał w ręku bukiet kwiatów.
– Mówiłam ci przecież, byś nigdy nie wracał...
– Mogę wejść?
– Nie! Odejdź!
– Ana, proszę cię. Proszę.
Przyjrzała mu się. Zmienił się. Jego twarz nie była już jak dawniej chłopięco przystojna, uczciwa i beztroska. Miał zmarszczki wokół oczu i ust, których przedtem nie widziała. Wyglądał mizernie. Poczuła litość. Może też cierpi? Nie! To niemożliwe. Mężczyźni zawsze wychodzą z takich sytuacji nietknięci. Tak powiedziała Lydia. Mogła to być litość, ale równie dobrze odwaga. Zdecydowała się pokazać mu, że się go nie boi. Otworzyła szerzej drzwi. Przestąpił próg. Nie poprosiła, by usiadł. Niezgrabnie trzymał w ręku kwiaty; dopiero po chwili położył je na stole.
– Ana, zdaję sobie sprawę, że masz powody do gniewu.
– Nie żywię do ciebie nienawiści. W ogóle nic do ciebie nie czuję. Wszelkie uczucia umarły, gdy dowiedziałam się o twojej zdradzie.
Zapatrzył się w swoje buty. Do licha! Wcale nie miał ochoty odgrywać pokornego cielęcia. Nie przyszedł tu jako skruszony grzesznik. Jeszcze trochę, a powie jej, że całą rodzinę Colemanów może piekło pochłonąć!
Ale nie! Musi się opanować. Mogą mu się przydać, tym bardziej że dwa ostatnie tygodnie to
był najgorszy okres w jego życiu. Przede wszystkim musiał udawać zbolałego i zaszokowanego faktem śmierci w pożarze swej żony i teścia. Potem było normalne w takich sprawach dochodzenie. Zakończyło się tak, jak przewidział. Ogień i śmierć uznano, z braku jakichkolwiek innych poszlak, za przypadkowe, ale niepokoił Grady'ego sposób, w jaki szeryf i wiele innych osób w mieście przyglądało mu się.
Potrzebował wsparcia rodziny Colemanów. Jeśli uzyska jej przebaczenie, wówczas cała społeczność też go przyjmie. Jego interesy nadal nie były zagrożone, bo jego tartak był jedyny w okolicy, lecz ludzie już go nie szanowali. Poza tym wcale niebłahą sprawą był las, który teraz należał do Ana. By wejść w jego posiadanie, Grady gotów był przełknąć gorzkie pigułki, które mu podawała. Musiał grać rolę załamanego i cierpiącego; kobiety bardzo lubią, gdy mają okazję wybaczać mężczyznom. Nie potrafią się oprzeć pokusie zdobycia nad nimi przewagi, Ana nie powinna być wyjątkiem...
– Ana, scena w kościele była ohydna. Gnębiło mnie to bardziej ze względu na ciebie niż na mnie. Wiedziałem bowiem, co musisz przeżywać, dowiadując się o mnie takich rzeczy.
– Naraziłeś mnie i moją rodzinę na wstyd przed całym miastem.
–Wiem.
– To nie jest coś, co można łatwo zapomnieć.
– Mam nadzieję, że w przyszłości... – zaczął żarliwie. – Jeśli tylko dasz mi szansę wytłumaczenia się.
– Nie chcę żadnych wyjaśnień. Lepiej już idź stąd!
– Ana, proszę cię, wysłuchaj mnie.
Zwilżył wargi i z wyciągniętymi rękami zrobił krok w jej kierunku.
– Okropna jest myśl o tym, w jaki sposób zginęła Wanda, Doggie, niemowlę, wszyscy. Zarazem jednak czuję się jak ktoś, kto został skazany na dożywocie i nagle go uwolniono.
Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że ta dziewczyna nic dla mnie nie znaczyła...
– Kochałeś się z nią! – krzyknęła. Zwiesił głowę.
– Wiem, wiem. Wierz mi, żałuję tego ogromnie. Byłem z nią jeden, jedyny raz – kłamał jak z nut. – Przysięgam! Takiej dziewczyny jak Wanda nie można kochać. Chodziło o coś innego... Poza tym nieprawdą jest, że byłem ojcem jej dziecka; przysięgam Bogu, że nie byłem! Niestety, nie mam możliwości, by to udowodnić.
– Dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. Rzecz w tym, że mnie zdradziłeś i zdradziłeś miłość, którą mi wyznawałeś.
– Wiem, że tobie, szanującej się kobiecie, trudno zrozumieć ten rodzaj pożądania. – Oczy miał opuszczone, więc nie mógł zauważyć pobladłych nagle policzków Ana. – To czasem się zdarza; nim się zreflektujesz, już zrobiłeś rzeczy, których później żałujesz.
Kiedy zaryzykował i podniósł głowę, chcąc sprawdzić, jaki skutek odniosły jego słowa – już nie patrzyła na niego.
– To wszystko wydarzyło się tak szybko – zaczął mówić dalej, przyjąwszy jej milczenie za dobrą monetę. – Pojechałem tam, bo chciałem kupić trochę samogonu. Była sama. Ona... ona, możesz sobie wyobrazić, jak potrafiła być bezwstydna. Wówczas wracałem prosto od ciebie i bardzo cię pragnąłem. Kiedy ją całowałem, wydawało mi się, że to ty... Tylko że ona nie chciała przestać. Nie powinienem mówić ci takich rzeczy, ale dotykała mnie i pieściła...
– Dość! Przestań! – Ana zacisnęła palce na oparciu krzesła z taką siłą, że poczuła ból.
Jak na ironię losu przypomniała sobie, jak błagała Carlos'a, by ją posiadł. Przymilała się do niego i użyła wszystkich argumentów, posunęła się nawet do tego, że wypomniała mu jego miłość do Lydii. Miała oczy pełne łez. Boże! Nic dziwnego, że nią pogardzał! Tak
samo, jak Grady pogardzał tą dziwką.
– Musiałabyś być mężczyzną, żeby to zrozumieć.
Kiedy się zrobi pierwszy krok, nie ma już odwrotu. Traci się panowanie nad sobą. Po wszystkim znienawidziłem sam siebie. Nie mogłem uwierzyć, że coś takiego zrobiłem. Przysięgam, później nie tknąłem ani jej, ani żadnej innej kobiety. Chcę jedynie ciebie, bo cię kocham! Otarła łzy. W Grady'ego wstąpił nowy duch; sądził, że płacze z jego powodu. Spojrzała na niego.
– Czego chcesz ode mnie? Po co naprawdę przyszedłeś?
– Chcę cię mieć z powrotem. Znowu proponuję ci małżeństwo.
– To wykluczone! Zdecydowanie potrząsnął głową.
– Nie! Musisz mi tylko wybaczyć. Ana, błagam cię. Zrobiłem błąd! Jeden niefortunny krok! Nie mogę za to płacić przez całe życie. Powiedz, że to przemyślisz. Nie mogę bez ciebie żyć. Tak bardzo cię kocham.
Dziwiła się, jak pusto brzmią te słowa. Zaledwie kilka tygodni temu myślała, że go kocha. Czy rzeczywiście go kochała? Co czuje teraz? Tylko smutek. Miłość? Coraz bardziej przekonywała się, że to słowo nic nie znaczy. Używa się go zastępczo do nazywania najróżniejszych odczuć...
Czy miała prawo go potępiać? Przecież postąpiła podobnie. On zawiódł ją, prawda, ale ona też zdradziła tych, którzy ją kochali: rodziców, Mę, Lee, Micaha, samego Carlos'a. Carlos. Tak, kocha go. Musi się przyznać sama przed sobą, że tak jest.
Kochała go całe życie. Było to radosne, głębokie uczucie ukryte w niej, wydobywające się na zewnątrz za każdym razem, gdy widziała Carlos'a. Uczucie wszechogarniające, które nawet nie wymagało okazywania.
Ale ta, ta miłość jest inna: przysparza jej jedynie bólu, czasem poniżenia. Musi ją przeżywać w ukryciu. Nie wolno jej okazywać. Nie powinna w ogóle istnieć.
Grady oferuje rozsądne wyjście z sytuacji. Jeśli go poślubi, nie będzie musiała się szarpać, bronić i walczyć.
Miała jednak obawy i zastrzeżenia. Nie był już chłopakiem pewnym siebie i swojej przyszłości. Naznaczyło go piętno zdrady, którego tak szybko nie da się zmazać. Jego żal wydaje się szczery, ale czy ona potrafi mu jeszcze kiedykolwiek zaufać?
Jakby czytając w jej myślach, powiedział:
– Wiem, że możesz mi nie wierzyć, ale wszystko, co powiedziałem, jest prawdą. Ubóstwiam cię, Ana. Jesteś wszystkim, czego pragnę.
Ciekawe, czy równie żarliwie wyznawałby jej miłość, gdyby wiedział, że nie jest już dziewicą? – pomyślała.
Grady się zmienił, ale ona jeszcze bardziej. Ana Coleman, niewinna i czysta, już nie istniała.
– Nie sądzę, byśmy mogli do siebie wrócić. Wyciągnął w jej kierunku rękę.
– Nie, nie dawaj mi dzisiaj żadnej odpowiedzi. Przemyśl to.
Nagle poczuła się straszliwie zmęczona. Pragnęła jedynie, żeby sobie poszedł.
– Zgoda, ale potrzebuję czasu.
– Rozumiem.
Zdobył się na odwagę; podszedł, ujął jej rękę, podniósł do ust i ucałował nieśmiało. Gdy ją puścił, opadła bezwładnie.
– Nie dam ci spokoju, Ana, dopóki się nie zgodzisz. Odwrócił się i wyszedł.
Opadła na krzesło, ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Od tygodni, od dnia przyjęcia w River Bend i poprzedzającego je popołudnia, siłą woli powstrzymywała się od łez; teraz płynęły z jej oczu obfitym strumieniem. Jak proste byłoby życie, gdyby ślub doszedł wtedy
do skutku. Żyłaby szczęśliwa, nic nie wiedząc o spotkaniach Grady'ego z Wandą Burns, a Carlos pozostałby nadal jej wiernym przyjacielem. Nie byłoby między nimi wrogości ani wzajemnych animozji. Jak mogła kiedyś pomyśleć, że noc z nim rozwiąże problemy?
Poderwała się, usłyszawszy jego kroki. Zapukał i nie czekając na zaproszenie, otworzył szeroko drzwi. Nie zdążyła nawet odwrócić twarzy; zauważył jej łzy.
– O co chodzi? Co się stało?
– Nic.
– Płakałaś? – podszedł bliżej i stanął za jej krzesłem.
– Nie.
– Przecież widzę. Nie kłam.
Zsunął kapelusz na tył głowy. Pasemko jasnych włosów opadło mu na czoło.
Serce biło jej tak mocno, że nie mogła nad sobą zapanować.
– Och, Carlos!
Nagle znalazła się w jego ramionach z głową wtuloną w jego pierś. Jej łzy moczyły mu koszulę.Ukrył twarz w jej włosach, a dłońmi pieścił pochylone plecy, przyciągając ją ku sobie. Trzymał ją tak długo, aż ustał spazmatyczny płacz. Dopiero wtedy delikatnie uniósł do góry jej głowę.
– Może mi powiesz, co się stało?
– A uwierzyłbyś, że to katar sienny? Spojrzał na leżące na stole kwiaty.
– Nie miałaś go nigdy dotąd.
– Skąd możesz wiedzieć? Nie było cię tutaj. Zawsze odjeżdżałeś. Zawsze mnie zostawiałeś...
Gestem nakazującym milczenie przyłożył palec do ust.
– Przepraszam cię. Przepraszam za każdy raz, kiedy cię opuszczałem, za każdy gest i każde słowo, które cię mogło zranić albo urazić.
Jedną ręką dotknął jej policzka. Drugą objął ją wpół i przyciągnął do siebie, aż jej piersi zwarły się z jego piersią, a jej usta z jego ustami. Zadygotała podniecona i przywarła do niego z całych sił.
– Kto cię uczył całować? – spytał po chwili.
– Ty.
– Tak cię nie uczyłem. Otwórz usta.
– Nie chcę. Pomyślisz, że jestem podobna do tej PriscilliWatkin albo Dory Lee Denney.
– O, Boże! Nie! Całuj tylko po swojemu, zgoda?
Właściwie nie pozostawił jej wyboru. Językiem delikatnie wodził po jej ustach, aż rozchyliły się. Wtedy zagłębił się w nie, przenikający i penetrujący, docierając do podniebienia i zębów. Nie zamierzał przestać – scałowywał łzy z jej rzęs, dotykał wierzchołka nosa końcem języka, pozostawiał lekkie pocałunki na wciąż mokrych policzkach. Tulili się do siebie wyciszeni, odprężeni, uszczęśliwieni.
– Dlaczego płakałaś?
– Już ci powiedziałam: to katar sienny – uśmiechnęła się.
Zanurzył palce w gęste włosy, ustami uchwycił płatek jej ucha.
– Nie znasz na to lepszego lekarstwa niż zbieranie kwiatów?
– Ja ich nie zbierałam.
– To skąd się tu wzięły?
– Grady mi je przyniósł.
Podniósł głowę i przez długie sekundy przyglądał się jej z niedowierzaniem.
– Chyba źle cię zrozumiałem.
– Grady mi je przyniósł – powtórzyła; wystraszyła się napięcia, jakie odmalowało się na jego twarzy.
– Grady Sheldon? – Starał się wypowiedzieć pytanie lekkim tonem, ale niezupełnie panował nad sobą. Ana wyprostowała się.
– Tak. Grady Sheldon.
Rzucił kapelusz w kierunku wieszaka przy drzwiach. Trafił szczęśliwie za pierwszym razem. Zaciśnięte pięści wcisnął w kieszenie spodni.
– Pozwoliłaś mu wejść?
Jego postawa, agresywny ton i słowa oburzenia wyraźnie dawały jej do zrozumienia, że uważa ją za nierozsądną. A to jej się nie spodobało.
– Dlaczego nie?
Podeszła do zlewu i z braku innego zajęcia zaczęła pompować wodę.
– Dlaczego nie? – krzyknął, aż zadźwięczały szyby w oknie.
– Tak, dlaczego nie? – rzuciła wyzywająco. – Pamiętasz chyba, że kiedyś miałam go poślubić.
– Owszem – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Pamiętam również ranę w jego ramieniu, w dniu twego ślubu, za to, że zrobił dziecko jakiejś puszczalskiej.
– Masz oryginalny sposób zestawiania spraw.
– O czym myślałaś, pozwalając mu wejść, gdy byłaś zupełnie sama?
Dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, jak nieroztropnie postąpiła. Lee powiedział jej, że Ross groził Grady'emu jeszcze w kościele. Taki dumny mężczyzna jak Grady nie mógłby puścić tego płazem. A gdyby dzisiaj przyszedł tu szukać zemsty zamiast przebaczenia? Na szczęście tak nie było. Zresztą nawet gdyby miała jakieś wątpliwości, i tak by się w tej chwili do nich nie przyznała.
– Przeprosił mnie za wszystko, co się zdarzyło, i ponowił propozycję małżeństwa.
Patrzył na nią osłupiały, nie wierząc własnym uszom. W końcu roześmiał się.
– Chyba nie wzięłaś tego poważnie?
– A może?
Oczy zwęziły mu się niebezpiecznie. Nie wierzył Grady'emu! Pożar, który pochłonął Wandę i jej ojca, nie wydawał mu się przypadkowy. Nienawidził tego sukinsyna od momentu, kiedy go zobaczył w kościele. Od razu wiedział, że nie nadaje się na męża Ana. Nie cierpiał układnych, grzecznych, miękkich typów – jak ten Sheldon.
– Czy przestraszyła cię ta kreatura?
– Nie.
– Co ci powiedział?
– To moja sprawa.
– Nie próbuj się stawiać, panno Coleman. Gdyby Ross się dowiedział, że on tu się kręci, zastrzeliłby go jak psa.
– Zapewne polecisz do River Bend i usłużnie doniesiesz o wszystkim.
– Nie jestem plotkarzem, Ana – przerwał jej. – A ty nie jesteś dzieckiem.
– Zgadza się. I dlatego mogę przyjmować kwiaty według własnego uznania. Jesteś rządcą Plum Creek. Uwzględniam twoją opinię, jeśli idzie o ranczo, natomiast rady dotyczące moich spraw osobistych bądź uprzejmy zachować dla siebie. Nie wiedział, czy ma ją udusić, czy znów całować.
Był wściekły. Stał przez moment bez ruchu. Potem chwycił rękawice, kapelusz i wybiegł trzasnąwszy drzwiami. Szedł rozgniewany przez podwórze, nawet w kuchni było słychać brzęk jego ostróg. Zepsuty do szpiku kości bachor! Nie wie, co jest dla niej złe, a co dobre. Nie potrafiłaby rozpoznać swej szczęśliwej karty, nawet gdyby trzymała ją przed oczami! Czy ona nie zdaje sobie sprawy, że Carlos próbuje ochronić ją przed takimi ciemnymi
typami jak Grady i takimi napalonymi podrywaczami jak Randy?!
A zresztą, do diabła; niech sobie smarkula robi, co chce! Czemu ma się do niej wtrącać, jeśli ona sobie tego nie życzy? Niech się zadaje nawet z tym całym Sheldonem.
Dwie rzeczy wiedział wszakże na pewno; to, że jutro też wstanie słońce, i to, że zabije Grady'ego Sheldona, zanim ten zdąży jej dotknąć. |
|
Powrót do góry |
|
|
mili~*~ Mistrz
Dołączył: 24 Gru 2007 Posty: 12296 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 19:49:46 14-12-08 Temat postu: |
|
|
Ach świetny odcinek Ten pocałunek... A juz tak pięknie się zapowiadało.... wiedziałam ze coś będzie z rodzicami Any!!
Carlos jest zazdrosny iu martwi sie o Anę Ach oni sa cudni Uwielbiam ich |
|
Powrót do góry |
|
|
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:03:05 14-12-08 Temat postu: |
|
|
ŁAŁ MYŚLAŁAM ZE TEN ODCINEK NIE MA KOŃCA ALE NIESTETY JEDNAK WSZYSTKO CO DOBRE KIEDYŚ SIE KOŃCZY
Lidia i Ross to wspaniałe małześtwo, po tylu latach porafią być ze sobą tak szczerzy i bezpośrdni w rozmowach i mieć jeszcze tak figlarne pomysły na seks
Ana o prawdziwa wolna dzewczyna, nawet spinki ją ograniczają
A ta obopulna zazrdrośc podczas podrórzy, przynajmnie Carlos potrafił ugryść się w jezyk bo dziewczyna to juz kompletnie nie panowala nad swoja zazdroscią
matko ten wrdna tym z tartaku nie da je spokoju dokupi nie dostanie ego czego chce, nieeznosze go i mam nadzieje ze Carlos szybko wykona swoje postanowienie
jakie to bylo cudowne gdy Ana wtuliła się w jego silne ramiona i w nich dochodziło do siebie, no i ten pocałunek, rozpływam sie
Szkoda tylko ze skończyło sie kłutnią ale mam nadzieje ze mimo wszystko Carlos nie da jej nikomu skrzywdzic |
|
Powrót do góry |
|
|
Żaba King kong
Dołączył: 06 Gru 2008 Posty: 2902 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 20:52:06 14-12-08 Temat postu: |
|
|
a miało być tak pięknie...ten pocałunek był obiecujący,a le? Ale Grady.. odcinek był cudowny i taki długi.... xdd i cos było między rodzicami Any xd i Grady sę ujawnił za dużo tego było dzisiaj nie wiem co jeszcze napisać xd
odcinek bajeczny;********* |
|
Powrót do góry |
|
|
Andzia2 Prokonsul
Dołączył: 25 Lip 2008 Posty: 3501 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Lubomierz Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:21:32 14-12-08 Temat postu: |
|
|
Boski!!!
Głupi Grandy kretyn jeden
A Ana czemu zrobiła na złość Carlosowi??
czekam an new!!!1 xD |
|
Powrót do góry |
|
|
angie Idol
Dołączył: 11 Mar 2007 Posty: 1146 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:07:13 14-12-08 Temat postu: |
|
|
Wybacz mi, że często nie komentuję, ale wiedz że czytam Kolejny cudny długaśny odcinek, który miałam nadzieję, że się nie skończy...
Nie mogę uwierzyć, że Grady miał szczelność pojawić się w domu Any, a
co dopiero prosić o wybaczenie i proponować małżeńswto. No ale cóż,
taki typ jako on do wszystkiego jest zdolny, by zdobyć to co chce. Mam
tylko nadzieję, że Ana w porę się opamięta i przejrzy na oczy
Co od Carlosa, lepiej żeby nie wyjeżdzał, bo kto wie co się może stać...
Czekam na kolejny odcinek i pozdrawiam cieplutko |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 20:12:37 17-12-08 Temat postu: |
|
|
Nowy odcinek w piątek |
|
Powrót do góry |
|
|
Andzia2 Prokonsul
Dołączył: 25 Lip 2008 Posty: 3501 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Lubomierz Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:33:52 17-12-08 Temat postu: |
|
|
czekam xD |
|
Powrót do góry |
|
|
tinkerbell Prokonsul
Dołączył: 13 Mar 2008 Posty: 3933 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:07:56 17-12-08 Temat postu: |
|
|
Ciekawe czy Carlos zabije tego Gradyego ale zazdrość to aż nim miota
ale on mi się nie podoba, chce się zemścić na Ana dupek jeden, szczególnie po tym co zrobił ostatnio jest w stanie na wszystko neich Carlos jej broni, żeby potem nie żałował że jest za późno...
lol scena z latawicą była dobra Ana wściekła a Carlos to chyba pierwszy raz w życiu się oparł pokusie uprawiania seksu co ta miłość robi z człowiekiem..hihi
czkekm na ten newik :** |
|
Powrót do góry |
|
|
Natiii234 Debiutant
Dołączył: 06 Cze 2008 Posty: 37 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:25:22 19-12-08 Temat postu: |
|
|
Ajj, odcineczek boski. Ana i Carlos <3
Kiedy new? Miał być dzisiaj.. |
|
Powrót do góry |
|
|
angie Idol
Dołączył: 11 Mar 2007 Posty: 1146 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:27:19 19-12-08 Temat postu: |
|
|
Właśnie, kiedy new? Czekamy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|