|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 20:36:23 19-12-08 Temat postu: |
|
|
Będzie dzisiaj Tylko go dokończę |
|
Powrót do góry |
|
|
mili~*~ Mistrz
Dołączył: 24 Gru 2007 Posty: 12296 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 22:09:02 19-12-08 Temat postu: |
|
|
Czekam xD |
|
Powrót do góry |
|
|
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:11:05 19-12-08 Temat postu: |
|
|
i ja |
|
Powrót do góry |
|
|
tinkerbell Prokonsul
Dołączył: 13 Mar 2008 Posty: 3933 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:25:30 19-12-08 Temat postu: |
|
|
cekam |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 23:25:23 19-12-08 Temat postu: |
|
|
Odcinek 34
Szare, zimne oczy skierowała na kolumnę liczb, którą właśnie podliczyła. Suma końcowa była pokaźna i wskazywała na poważny zysk. Niech sobie różne grupy spod znaku kościoła grożą potępieniem i gniewem bożym, a księża straszą ogniem piekielnym. Finansowo „Ogród Edenu” stał bardzo dobrze.
Ktoś zapukał do drzwi. Priscilla spojrzała na mały złoty zegarek stojący na biurku. Zbliżała się godzina spotkania z Dubem Abernathym.
– Proszę.
Przezornie schowała papiery do najniższej szuflady biurka. Była bogata. Nikt nawet nie przypuszczał jak bardzo.
Dub zawsze wpadał w pośpiechu. Dzisiaj też tak zrobił, tylko zamknął za sobą drzwi tak cicho, jakby bał się obudzić dziewczyny śpiące na górze. Często zastanawiał się, kiedy Priscilla odpoczywa. Zawsze była na nogach aż do wczesnych godzin rannych, to jest do czasu zamknięcia „Edenu”. Podczas gdy krupierzy i dziewczyny spali do późnego popołudnia, by wypocząć przed wieczorem, ona pracowała w swym biurze i przyjmowała
wybranych klientów. Dobrze wiedział, że nie był jedynym, lecz tylko jednym z niewielu.
Nic dziwnego, że jej bar uchodził za najbardziej dochodową instytucję w mieście. Dochody szły w parze z zaangażowaniem Priscilli.
– Priscillo, kochanie! – Dub zdjął kapelusz, położył go na stoliku przy drzwiach i wszedł do
pokoju.
– Cześć, Dub. – Powitanie Priscilli było znacznie chłodniejsze niż zwykle.
Normalnie brał ją w objęcia i długo, mocno całował na przywitanie. Dziś wymknęła mu się,
podeszła do stolika.
– Drinka?
– Tak, bardzo proszę.
Wyczuł od razu jej rezerwę i wiedział, co jest tego przyczyną. Losy ich romansu zaczynały się komplikować. Lubił Priscillę i przepadał za spotkaniami z nią, jednak wkrótce będzie musiał uporządkować swe sprawy. Ostatnio dołączyła do jego kościoła bardzo atrakcyjna wdowa. Mieszkała sama w spokojnej dzielnicy, w pięknym domu otoczonym wysokim
żywopłotem. Wczoraj przyszła do banku po poradę na temat swych finansów. Nie miała może
doświadczenia Priscilli, ale mógłby ją wiele nauczyć. Przecież wdowy tak bardzo potrzebują czułości i opieki! Związanie się z nią nie niosło za sobą zbędnych komplikacji i to był duży plus. Priscilla wręczyła mu szklankę; drugą nalała sobie. Przeszła do sypialni na zapleczu biura. Dub podreptał za nią jak wierny piesek.
– Zapomniałeś o spotkaniu w zeszłym tygodniu – powiedziała obojętnie, sprawdzając swój wygląd w lustrze.
– Bardzo mi przykro, kochanie. Zwołano nagle zebranie zarządu. Nawet nie miałem możliwości powiadomić cię. Nie gniewasz się, prawda?
– Nie – odpowiedziała w kierunku swego odbicia w lustrze. – Dodałam jedynie normalną należność do twojego rachunku – zaśmiała się sztucznie.
Zdusił w sobie gniew.
– Jesteś na mnie zła?
Odwróciła się do niego. Rozpuszczone włosy opadały na ramiona. Miała na sobie długi błękitny szlafrok. Szerokie rękawy w kształcie dzwonów, wykończone koronką, sięgały nadgarstków. Materiał przylegając do ciała, uwydatniał jej wciąż szczupłą figurę.
– Zła? Nie, Dub. Zawiedziona. Ostatnim razem, gdy byłeś u mnie, obiecałeś zrobić porządek z fanatykami religijnymi.
– Nie obiecywałem.
– To brzmiało jak obietnica. Myślałam, że masz wpływ na opinię publiczną.
– Wiesz doskonale, co może zrobić pojedynczy człowiek przeciwko tłumowi.
– Tłumy są jak owce. Idą tam, gdzie się je prowadzi. Skieruj je w innym kierunku. Odwróć ich uwagę od „Pół Akra Piekła”.
– Jak mam to zrobić?
– To już twój kłopot. – Chodziła po pokoju, wyraźnie zdenerwowana. – Nigdy cię o nic nie
prosiłam. I teraz też nie proszę. Chcę jedynie w spokoju prowadzić swój interes, jak każdy
mieszkaniec tego miasta. Czym on się różni od piekarni, rzeźni czy wytwórni świec? Tamtych
jednak nikt nie straszy wiecznym potępieniem. Jestem gotowa założyć się o tygodniowy zysk, że prowadzę ten interes uczciwiej niż ktokolwiek inny w tym mieście.
Usiadł ciężko na otomanie. Kłótni i sporów miał dosyć w banku i uciekał przed nimi. Tu oczekiwał poprawy nastroju przy pomocy Priscilli i kilku szklaneczek whisky. To wszystko.
Patrzył na nią. Była wściekła. Oczy jej błyszczały twardo i zimno. Nigdy jeszcze nie widział u niej zmarszczek wokół oczu i ust. Kiedy się pojawiły?
– Bardzo trudno porównywać twój interes z piekarnią – powiedział sucho. – Jak mam odciągnąć uwagę szeryfa od tego miejsca, skoro tylko tu zawsze coś się dzieje? W ostatni weekend została zamordowana jedna z twoich dziewcząt. Priscilla siadła na taboreciku przed toaletką, żeby przypudrować sobie ramiona, nos i szyję oraz piersi.
– To jest ryzyko tego zawodu. Każda dziewczyna, która zaprasza klienta do pokoju, wie o tym doskonale. Wszystko może się zdarzyć. Może trafić na romantycznego głupka, który zapłaci każdą cenę tylko za patrzenie. Może też nieszczęśliwie trafić na farmera, któremu uciekła żona, bo miała dość dojenia krów i macania kur, albo na zazdrosnego kochanka czy na pomylonego zbawiacza świata, który bierze sobie do łóżka kurwę, a potem w ramach ślubu złożonego Bogu morduje ją, gdyż sprowadziła go na złą drogę.
– W zeszłym tygodniu na ulicy doszło do strzelaniny. Trzech kowbojów posprzeczało się przy pokerze. Dwóch z nich nie żyje.
– To nie u mnie.
– Jednak porządni ludzie nie...
– Porządni ludzie! – przerwała mu. Wstała i znowu zaczęła przechadzać się po pokoju. – Nie
rozśmieszaj mnie. Oni są porządni? Dlatego że starają się zniszczyć mój interes? To jest w
porządku? Czy właśnie taki pomysł podsuwa im nowy kaznodzieja? Zrób z nim coś!
– Nie mogę. Ma za sobą coraz więcej ludzi, coraz większe poparcie. Ostrzegałem cię przed nim, Pris. On wywiera nacisk na szeryfa. Wcześniej czy później szeryf będzie go musiał posłuchać. Kaznodzieja ma duży wpływ na wyborców, a wybory są w tym roku.
Jeśli od zamknięcia lokalu w „Pół Akra Piekła” będzie zależał ich wynik, możesz być pewna, że szeryf znajdzie sposób, by to zrobić. Chce dalej sprawować ten urząd.
– Przecież to oszust. Jest tu niemal każdej nocy, i to z tymi, których wsadza do pudła.
– Wiem to – odrzekł cierpliwie Dub. – I ty o tym wiesz. Ale ci, tam – wskazał głową w stronę miasta – nie wiedzą. A nawet gdyby wiedzieli, to nie obchodziłoby ich to, najważniejsze, by szeryf utrzymywał spokój w mieście.
– Cholera! – zaklęła głośno.
Siadła ponownie na taborecie i założyła nogę na nogę. Szlafrok rozchylił się z przodu, odsłaniając uda. Dub był zafascynowany długością i kształtem jej nóg. Dotychczasowa rozmowa znudziła go. Nie po to oderwał się od zajęć.
– Dziecinko – rzekł pojednawczym tonem. – Wiem, że jesteś zdenerwowana.
– Cholernie!
– Robię, co w mojej mocy.
– To za mało.
– Poprawię się. – Tracił cierpliwość. Jak ta dzi**a śmie tak z nim rozmawiać? O, apetyczna wdówka, ta jest zupełnie inna. Wie, jak się wobec niego zachować! Wczoraj w jego biurze była jak owieczka: mówiła cichutko, słodkim i pełnym uszanowania głosikiem.
– Chodź, Pris. Mamy tracić na kłótnię tę godzinę, na którą udało mi się urwać z banku? – Zrobił pokorną minę i wyciągnął ręce. Takie teatralne gesty nie robiły na niej żadnego
wrażenia. Znała go dobrze i wiedziała, jak z nim postępować. Wiedziała również, że jeśli stanąłby przed wyborem, czy bronić jej, czy siebie, nie miałby absolutnie żadnych wątpliwości. W takiej sytuacji musiała przede wszystkim dbać o siebie. Podniosła się z taboretu. Chwyciła końce paska, którym przewiązywała szlafrok, i pociągnęła. Pasek
opadł na podłogę. Szlafrok rozchylił się i bardzo wolno zsunął z ramion. Stała przed nim zupełnie naga.
– Nigdy nie miałam zamiaru kłócić się z tobą. Twoja przyjaźń jest mi zbyt droga. Kiedy tu jesteś, szkoda mi tracić czas na gadanie o interesach. – Przeciągnęła się jak przebudzona kotka. – Te sprawy będziemy mogli omówić w banku. Zawsze znajdę chwilę, by tam wpaść.
Oderwał oczy od jej płaskiego brzucha.
– Oboje wiemy, że nie możesz tego zrobić – zaśmiał się nerwowo, niepewny, czy żartuje, czy
mówi poważnie.
– W takim razie radzę ci, abyś zabrał się energicznie do roboty, a wtedy nie będzie powodu
do marnowania czasu na niepotrzebne konwersacje. Stanęła naprzeciw niego, piękna i wyzywająca.
– Co na to powiesz, Dub? Zrobisz to dla mnie?
– Oczywiście, Pris. Możesz na mnie liczyć. Zawsze ci pomagałem, no nie?
– Dotychczas zawsze. Teraz też mnie nie zawiedź.
– Nie, na pewno nie – odpowiedział z twarzą wciśniętą w ciepły, drżący brzuch.
Chwyciła go za głowę i pociągnęła do góry.
– Pamiętaj, polegam na tobie – szepnęła mu gorąco w twarz, udając całkowite zapamiętanie w
miłosnej grze.
– Lee! Micah! – Ana radośnie witała się chłopcami, którzy weszli za Carlos'em do kuchni.
– Nie spodziewałam się was dzisiaj.
– No, właśnie. Będziesz miała nas czym nakarmić?
– Zaraz coś przygotuję.
Cieszyła się z ich przyjazdu. Ich długie, kanciaste sylwetki zdawały się rozsadzać kuchnię, ale
radowało ją zamieszanie, jakie wprowadzili. Ostatnio jej dom był za cichy.
– Zdecydowaliśmy się przyjechać przed zmrokiem, trochę się rozejrzeć. – Lee serdecznie
uściskał siostrę. Micah niedbale bujał się na krześle.
– Musimy pozostawić po sobie trochę bałaganu, nieprawdaż?
Podeszła do niego i niespodziewanym kopnięciem chciała przewrócić krzesło. Był szybszy – już siedział normalnie.
– Czuj się jak w domu, Micah.
Otoczył ramieniem oparcie krzesła i rozglądał się dokoła. . – Staram się, staram.
– Siadaj, Lee – zwróciła się do brata.
Nagle poczuła się skrępowana. Nigdy nie gotowała dla nikogo poza Carlos'em. Czy będą z niej żartować?
– Ty też siadaj, Carlos. – Po raz pierwszy od wejścia do domu spotkała jego spojrzenie. – Kolacja jest gotowa.
– Dziękuję.
– Zaraz przyniosę jeszcze dwa talerze.
Od czasu wizyty Grady'ego rzadko ze sobą rozmawiali. Zauważyła jednak, że Carlos trzyma się bliżej domu. Robił dokładnie to, co zapowiadał: chronił ją przed Sheldonem. Przyjmowała to z mieszanymi uczuciami: była mu wdzięczna, bo nie musiała spotkać się z Gradym, jednocześnie irytowała ją ta stała czujna opieka. Bez względu na to, co powiedziała obydwu mężczyznom – nie miała zamiaru wychodzić za mąż.
– To gulasz – wyjaśniła, nakładając im na talerze aromatyczną potrawę. – Zrobiłam go dokładnie według przepisu Ma, ale powszechnie wiadomo, że nikt jej nie dorówna.
Lee nabrał pełną łyżkę, włożył do ust, potrzymał przez chwilę, kilka razy poruszył szczękami,
przełknął i oblizał wargi z głośnym mlaśnięciem.
– Dziecinko, to naprawdę dobre.
– Całkiem niezłe – poparł go Micah. Carlos nie powiedział nic; wziął łyżkę i jadł
mechanicznie.
Ana przyniosła chleb własnego wypieku. Miała się czym pochwalić – był złocisty, z chrupiącą skórką, delikatny i dobrze wyrośnięty. Ma podała jej najlepszy przepis.
W końcu siadła z nimi do stołu, ale zdołała zjeść niewiele między kolejnymi wybuchami śmiechu. Chłopcy mieli do opowiedzenia tyle niewiarygodnych historyjek, że nie zamykały im się usta. Przysięgali przy tym, że wszystkie są prawdziwe, w co Ana wątpiła.
Jak dobrze było znowu śmiać się. Carlos przez większość wieczoru był milczący. Jeśli rozmawiali dotąd, to tylko na temat farmy. Zaprzestał swych conocnych wypraw do miasta. Była pewna, że uczynił to ze względu na ewentualną wizytę Grady'ego. Nie powtórzyły się też żadne czułe pocałunki i mogły już nigdy się nie zdarzyć. Starali się schodzić sobie z drogi.
– Nie mam dla was nic na deser z wyjątkiem zeszłorocznego dżemu z czarnych jagód do chleba.
– Mnie to odpowiada – powiedział Micah, sięgając po kolejną kromkę.
– Mnie też.
– Następnym razem proszę uprzedzić panią domu o przyjeździe – z udaną powagą zwróciła się do chłopców. – Będzie lepiej przygotowana na przyjęcie tak szacownych gości.
– To moja wina – odezwał się Carlos. – Spotkałem ich dzisiaj nad rzeką i zaproponowałem nocleg. Będzie im wygodniej wyjechać stąd rano. Ana wróciła z komórki z garnkiem dżemu.
– Wyjechać? Dokąd?
– Jedziemy do Fort Worth po stado – odparł Lee.
– Carlos nic ci nie mówił?
Spojrzała na swego rządcę.
– Chyba zapomniał.
– Wspominałem ci o tym po przyjęciu.
– Owszem, ale ani słowa o terminie wyjazdu.
– Jutro nasz wielki dzień! – Micah nałożył sporą porcję dżemu na swój chleb. – Wstąpimy do pie...
– Micah! – Lee spojrzał na niego ostrzegawczo i oczami wskazał na Ana.
– Wstąpicie do Priscilli? – dokończyła słodkim głosem Ana.
Micah połknął kęs chleba bez gryzienia.
– Miałem na myśli...
– Dobra, dobra. Już ja wiem, co miałeś na myśli. Nie jestem głupia. Pewnie Carlos chce was
przedstawić swej przyjaciółce Priscilli?
Lee z wrażenia upuścił łyżkę i spojrzał na siostrę.
–Wiesz o niej?
Ana zerknęła szyderczo na Carlos'a.
– Trochę mi o niej opowiadał; wiem, że pali cygara... Chłopcy spojrzeli po sobie, potem na
Carlos'a; ten skinął niedbale ręką.
– Blefuje.
Ana zaśmiała się.
– No cóż, może wreszcie będę miała okazję poznania tej sławetnej Priscilli Watkin. Jak długo się tam zatrzymamy?
Ani jeden mięsień nie drgnął Carlos'owi na twarzy, gdy odpowiadał:
– Micah, Lee i ja zatrzymamy się tam kilka dni.
– A ja?
– Ty nie jedziesz.
Starannie wytarła usta serwetką, złożyła ją i na powrót umieściła koło talerza.
– Pojadę.
– Nie tym razem, Ana.
– Owszem oraz za każdym razem, kiedy zechcę – powiedziała niezbyt głośno, ale tak dobitnie, że dalsza dyskusja wydawała się bezsensowna.
– No tak, cóż, mamy... – zaczął się jąkać Micah; poderwał się z krzesła i wywrócił je. Nachylił się, by je podnieść.
– Tak, mamy jeszcze coś do zrobienia – poparł go Lee. – Chodź Micah, załatwimy wszystko i będzie z głowy! – Ruszyli do drzwi.
– Muszę sprawdzić derkę pod swoim siodłem.
– I co jeszcze?
– Nic. Położymy się w stajni. Do zobaczenia rano! – zawołali i wyszli.
Komedia się skończyła i zantagonizowana para została sama w kuchni. Oboje patrzyli na siebie jak pretendenci do drogocennej nagrody, o którą teraz muszą stoczyć walkę.
– Jadę.
– Nie pojedziesz.
– Zobaczymy.
– Nie mogę zabierać kobiety do FortWorth i kupować w jej towarzystwie krów. Tylko dlatego, Ana.
Zerwała się z krzesła.
– To jest moje ranczo. Nie sadzisz, że powinieneś porozumieć się ze mną, zanim kupisz cokolwiek? Carlos wstał również.
– Pytałem cię!
– Ale nie podałeś żadnych szczegółów.
– Bo ich nie znam. Ross skontaktował się z tym człowiekiem i umówił mnie na ten piątek. To
wszystko, co wiem. A ty i tak nie pojedziesz.
– Będziesz potrzebował pomocy.
– Poprosiłem Micaha i Lee, żeby pojechali ze mną, bo nie chcę odrywać Jima, Pete'a ani
Randy'ego od pracy, którą należy wykonać na przyjęcie stada.
Nagle wpadł jej do głowy pomysł, którego właściwie wolałaby nie wypowiadać głośno, ale nie mogła się powstrzymać.
– Nie boisz się, że Randy spróbuje mnie podrywać podczas nieobecności mojej „mamuśki”?
Postąpił ku niej, wyraźnie rozdrażniony.
– Sama nie zostaniesz, przeniesiesz się do River Bend. Wszystko już uzgodniłem z Rossem i Lydią.
– Niestety. Musisz to zmienić, bo ja pojadę do FortWorth.
– Już kupiłem bilety na pociąg.
– Ja też potrafię to uczynić.
Uznał, że kłótnia do niczego nie doprowadzi, a jedynie utwierdzi dziewczynę w uporze. Starał się więc przemówić jej do rozsądku.
– To nie jest odpowiednie miasto dla dziewcząt, Ana.
– Byłam już tam.
– Kiedy?
– Kilka lat temu. Z ojcem i matką.
– Tym razem może być zupełnie inaczej. Może ci się nie podobać. Tam nie jest bezpiecznie dla samotnej dziewczyny.
– Przecież nie będę sama. Ty, Micah i Lee będziecie ze mną.
– Nie przez cały czas! – zawołał. Spojrzała na niego podejrzliwie.
– Dlaczego tak bardzo ci zależy, żebym nie pojechała? Jaki jest prawdziwy powód? Zupełnie
mnie nie interesuje, co chcesz robić. Jeśli myślisz, że będę ci przeszkadzała w piciu czy hazardzie albo przy dziwkach, to się mylisz.
– Jak mogłabyś mi w czymkolwiek przeszkadzać?
– No to dlaczego na mnie krzyczysz?
– Bo ty krzyczysz!
– Musisz jechać aż do Fort Worth, by sobie pofolgować? Nie możesz tego załatwić tu w mieście? Przecież chyba po to jeździłeś co wieczór do Larsen?
– Tak! Tylko po to tam jeździłem. Ale te miejscowe atrakcje już mi się znudziły.
– Nie wierzę!
Stanęli naprzeciw siebie jak bokserzy gotujący się do walki.
– A ja i tak pojadę! – Ana była nieugięta. Carlos siłą hamował wybuch gniewu. Z
doświadczenia wiedział, że jeśli Ana się uprze, to koniec.
– Wyjeżdżamy wcześnie rano.
– Będę gotowa.
Bez słowa zatrzasnął za sobą drzwi. Ana postarała się, by rano nie musieli na nią
czekać. Zanim Carlos wyprowadził ze stajni Stormy'ego, już siedziała na swoim miejscu.
Zamierzała jechać do miasta wozem ze względu na bagaż, który zabierali ze sobą.
Carlos rzucił w jej kierunku niechętne spojrzenie, dostrzegając przy okazji jej koronkowy kapelusz. Poza formalnym powitaniem nie wyrzekł słowa. Ona z kolei była zbyt podniecona, by zwracać uwagę na jego humory. Nawet reakcja robotników meldujących się do pracy nie zraziła jej. Kiedy oznajmiła, że jedzie do Fort Worth, Pete spojrzał zdziwiony na Carlos'a i spytał:
– To prawda? – Jego dwuznaczny uśmiech wskazywał, co o tym sądzi.
Carlos wzruszył ramionami i wskoczył na siodło. Konie pozostawią w stajni w mieście; będą
potrzebne do przeprowadzenia stada w drodze powrotnej. Z FortWorth do Larsen mieli zamiar przewieźć je pociągiem. Radość, jaką okazywali Micah i Lee, była zaraźliwa. Jechali po obu stronach wozu i swymi żartami pobudzali Ane do śmiechu. Jedynie Carlos od samego początku traktował wyprawę naprawdę serio.
Stacja była pusta. Carlos zeskoczył z konia.
– Kupię bilet dla Any i sprawdzę, czy pociąg nie ma opóźnienia. Potem zaprowadzimy konie i
wóz do stajni i wrócimy tu. Podczas gdy Micah i Lee przekomarzali się na temat planów pobytu w FortWorth, Ana obserwowała plecy Carlos'a. Miał rzeczywiście imponujący wygląd – szerokie bary i wąskie biodra. Na podróż włożył swój codzienny kowbojski ubiór – rzeczy były czyste, a kapelusz odkurzony. Lepsze ubranie zapakował do torby przytroczonej do siodła – miał zamiar nałożyć je dopiero na spotkanie z handlarzem. Pierwsze promienie wschodzącego słońca jeszcze bardziej rozjaśniły mu włosy. Ana musiała przyznać, że Carlos to najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego znała, mimo że ciągle była na niego wściekła za chęć pozostawienia jej w domu. I był taki nieprzyjazny! Mógłby powiedzieć choć słówko, czy podoba mu się jej sukienka. To był strój wyjściowy, najelegantszy, jaki miała. Gorset podkreślał szczupłość talii. Sukienka koloru brzoskwini współgrała z karnacją Any, a eleganckie rękawiczki i koronkowy kapelusz powodowały, że czuła się w pełni wartościową
kobietą. Carlos jednak obrzucił ją tylko przelotnym spojrzeniem, co zabolało ją bardziej niż głośna obelga.
Szarpnęła koronkę zdobiącą rękawiczkę. Pewnie w Fort Worth Carlos urwie się do swej przyjaciółki, Priscilli Watkin. Jak temu zapobiec? Myśl o spotkaniu Carlos'a z inną kobietą przyprawiała ją o bicie serca. Czy inną pieści tak samo jak ją? Całuje z tą samą namiętnością? Obrazy kobiet bez imion i twarzy tłoczyły się pod powiekami i nie mogła się ich pozbyć.
Nie widziała, jak wzburzony Carlos wyszedł z budynku stacji, ale Micah i Lee zaraz domyślili się, że coś nie jest w porządku.
– Co się z nim dzieje, do cholery?
– Nie mam pojęcia. Przypuszczam, że to nie z mojego powodu.
– Ten diabelski pociąg nie jedzie – zawołał w ich stronę.
– Co? Dlaczego? – spytali jednocześnie.
– Strajk. Robotnicy zablokowali tory w kilku miejscach, aż do Dallas. Zarząd kolei nie chce użyć siły. A nic nie zapowiada szybkiego końca negocjacji. Cholera! – Z rozmachem kopnął grudkę ziemi, aż wzbił się tuman kurzu.
– I co teraz zrobimy? – spytała nieśmiało Ana.
– Nie wiem.
– Twoje spotkanie z panem...
– Culpepperem – dopowiedział.
– ...Culpepperem było uzgodnione na piątek, tak?
– Tak, to jeszcze kilka dni, ale... – Nagle przyszedł mu do głowy pomysł. – Możemy wybrać się tam konno. Co myślicie, chłopcy, o spaniu pod gołym niebem? – spytał Micaha i Lee, na których twarzach odbijało się rozczarowanie z powodu nieudanej wycieczki.
– Nam to nie przeszkadza – zawołał natychmiast Lee. – Co, Micah?
– Jasne!
– No, to w porządku – rzucił Carlos zdecydowanie.
– We dwójkę pojedziecie do sklepu i kupicie najpotrzebniejsze rzeczy na drogę: kilka puszek
fasoli, dwa-trzy funty wędzonego boczku, trochę kawy, woreczek mąki, pudełko naboi, dwa
niewielkie rondelki, jakiś tani czajnik. Nie będziemy potrzebowali koców, jeśli dacie radę spać na derkach spod siodeł. Tak? To dobrze. Spotkamy się przy sklepie, skoro go tylko otworzą. Przyda się nam zapasowy koń, więc jadę pogadać o tym do stajni. Chłopcy ruszyli natychmiast. Nawet nie pomyśleli o pożegnaniu się z Aną. Wydawało się, że Carlos
też, dopóki nie wpadł na nią.
– Ana, dziewczyno! – ujął ją za ramiona. – Niemal zapomniałem o tobie. Trafisz sama do River Bend?
– Jasne.
– Wspaniale. Powiedz zatem rodzicom, co się stało. Kolej zwróci mi pieniądze za bilety i za to kupię rzeczy na drogę. Możemy przyjechać kilka dni później, niż planowaliśmy. Zawiadowca powiedział mi, że strajk nie potrwa dłużej niż parę dni, więc może wrócimy pociągiem. Do widzenia! Przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował w usta. Wiedziała jednak, że zrobił to zupełnie odruchowo. Potem wskoczył na konia i popędził do stajen na drugi koniec ulicy Głównej.
Nawet się nie obejrzał.
– Do piątkowego wieczora musimy załatwić wszystkie sprawy. Potem będziecie mieli czas dla siebie. – Zęby Carlos'a błysnęły w świetle ogniska. – Odpowiada to wam?
Micah fiknął kozła z radości, a Lee klasnął w ręce.
– I na noc z soboty na niedzielę też zostaniemy? – zapytał.
– Pewnie – zgodził się wielkodusznie Carlos i położył się wygodnie, opierając głowę na siodle. – Obiecałem wam rozrywkę czy nie?
– Nie mogę się doczekać...
– Sza...
– Co się stało? – szeptem spytał Lee.
– Cii... – Micah tylko skinął ręką.
– Co jest?!
– Chyba kogoś słyszałem przy koniach – szepnął Micah do starszego brata.
Carlos zerwał się natychmiast na równe nogi i sięgnął po sześciostrzałowego colta. Przyłożył palec do ust.
– Bądźcie cicho!
Wszyscy trzej zamarli w bezruchu. Słychać było jedynie szum drzew i trzask palących się gałęzi. Po chwili rozległ się wyraźny odgłos łamanych czyimiś stopami gałązek. Trzy pary oczu starały się przeniknąć ciemność. Nie czekali długo: w kręgu światła pojawił się młody kowboj. Ubrany był podobnie jak cała trójka – w drelichowe spodnie, roboczą koszulę, kamizelkę i nieodłączną apaszkę. Był bez rewolweru. Twarz krył pod kapeluszem z
szerokim rondem. Milcząc patrzyli, jak sięga po niego, zdejmuje z głowy, a kaskada włosów rozsypuje mu się na ramiona. Usłyszeli znajomy dziewczęcy głos:
– Dobry wieczór, panowie! |
|
Powrót do góry |
|
|
tinkerbell Prokonsul
Dołączył: 13 Mar 2008 Posty: 3933 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:55:05 19-12-08 Temat postu: |
|
|
wiedziałam że ona nie da łatwo za wygraną i wróci do nich :]]
świetny odcinek
boję się spotkania między Priscilla a Aną..
Carlos jaki odruch bezwarunkowy hihi czy oni naprawdę myślleli że Ana jak grzeczniutka dziewczynka wróci bez żadnych problemów do domu? ech Ci mężczyźni coś chyba im troszkę popsuła burdelowe plany na przyszłość..
już nie mogę się doczekać kolejnego odcinka :* |
|
Powrót do góry |
|
|
Mrs.Pattinson Mocno wstawiony
Dołączył: 01 Sie 2007 Posty: 5200 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:58:05 19-12-08 Temat postu: |
|
|
Ana jest strasznie uparta. ;p
musiała się tam dostać (;
przypuszczam, że to wszystko przez bliskie spotkanie Carlosa z Priscillą, teraz przynajmniej będzie miała szansę go kontrolować. ;p
tak łatwo się chłopak od niej nie uwolni ; D
czekam na kolejny odcinek. |
|
Powrót do góry |
|
|
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 0:01:11 20-12-08 Temat postu: |
|
|
O matko Ana jest nie do zdarcia, przyjechaal do nich ubrana po kowbojsku, super
Ciekawa jestem jak teraz Carlos pojdzie do tej dziwki, wogóle jak zareaguje na Ane
Ach to bylo dobre, wszystko dokłanie zapalonał, chciał odesłać ja do rodziców a ona i tak zrobiła swoje, zuch dziewczyna
Dobrze ze carol coroni Ane przez tym idiotą
Ciekawa jestem co bedie dalej, ja juz czekam na newsa |
|
Powrót do góry |
|
|
Żaba King kong
Dołączył: 06 Gru 2008 Posty: 2902 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 2:35:46 20-12-08 Temat postu: |
|
|
aj, Ana to uparciuch ciekawe jaka teraz bd mieć rozrywkę i to być dobre xdd Ciesze się, ze Carlos opiekuje sie dziewczyną i chroni ją przed Gradym...
czekam na new;*** |
|
Powrót do góry |
|
|
Andzia2 Prokonsul
Dołączył: 25 Lip 2008 Posty: 3501 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Lubomierz Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 21:21:46 20-12-08 Temat postu: |
|
|
super!!! xD
boski i czekam na new!!
mam nadzieje ze ten kowboj to Ana xD
czekam!! xD |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 22:04:22 20-12-08 Temat postu: |
|
|
Odcinek pojawi się jutro wieczorem. Bo muszę wkońcu zacząć pisać odcinek do Kiedy morze opada i do Dziewczyny zwanej Roxan |
|
Powrót do góry |
|
|
tinkerbell Prokonsul
Dołączył: 13 Mar 2008 Posty: 3933 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 22:21:13 21-12-08 Temat postu: |
|
|
to będzie dzisiaj ? |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 11:34:13 22-12-08 Temat postu: |
|
|
Odcinek 35
Carlos odezwał się pierwszy.
– Do diabła! Co tu robisz?
Ana nawet na niego nie spojrzała. Zbliżyła się do ogniska i siadła po turecku.
– Ta kawa pachnie całkiem apetycznie.
Carlos chwycił ją za ramiona i postawił na nogi.
– Omal cię nie zastrzeliłem – zachrypiał prosto w jej twarz. – Nie mogłaś podejść normalnie albo wcześniej zawołać, a nie podkradać się?!
– Nie podkradałam się. – Uwolniła ramię z jego uchwytu. – Jechałam za wami cały dzień. Dobrze, że nie jestem zbójem, Komanczem czy kimś takim, bo już byście nie żyli.
Micah i Lee nie potrafili ukryć niezadowolenia. Lubili towarzystwo Ana, ale woleli Carlos'a. Był ich idolem. Już liczyli na to, że wprowadzi ich w nocne życie Fort Worth. Niespodziewane pojawienie się Ana bez wątpienia popsuje mu humor, a im pokrzyżuje plany.
Mimo to Lee podziwiał siostrę za odwagę. Żadna ze znanych mu dziewczyn nie zdecydowałaby się na samotną całodzienną jazdę konną.
– Kiedy postanowiłaś jechać za nami? – spytał. Uklękła przy ognisku i nalała sobie kubek kawy.
– Od samego początku. W mieście rozjechaliście się w różnych kierunkach i nie miałam możliwości zawiadomić was, że nie zamierzam zrezygnować z podróży z powodu drobnej niedogodności, jaką jest strajk.
– Drobnej niedogodności? – wykrzyknął Carlos; jego złość jeszcze nie wygasła. – Nawet w połowie nie zdajesz sobie sprawy, na co się narażasz.
Nie zareagowała na jego słowa.
– Widziałam, jak wyjeżdżaliście z miasta. Wtedy kupiłam sobie ubranie odpowiednie do tego rodzaju podróży. Wóz zostawiłam w stajni. Walizkę wraz z listem do rodziców zaniosłam na pocztę; odbiorą je razem z innymi przesyłkami. Dogoniłam was po niecałej godzinie.
Cały czas zwracała się jedynie do Lee i Micaha, mimo to pierwszy zareagował Carlos.
– Myślisz, że jesteś bardzo sprytna, tak?
– Znalazłam was bez żadnych trudności.
– Nie próbuj nawet udawać, że nie masz poobcieranych pośladków, bo i tak nie uwierzę.
– Nic z tych rzeczy!
– Jutro będziesz miała pęcherze, a potem...
– Ty na nich nie będziesz siedział – rzuciła mu zaczepnie. – Czuję się świetnie. Zawsze marzyłam o takiej wycieczce, o spaniu przy ognisku, pod gołym niebem. Nigdy mi na to nie pozwalano, ponieważ jestem dziewczyną.
– I to cię niczego nie nauczyło? – spytał ostro Carlos. – Dlaczego, do cholery, zawsze starasz się zachowywać jak chłopak? Nic dziwnego, że twój narzeczony znalazł sobie inną!
– Carlos! – Micah nigdy nie przypuszczał, że jego brat potrafi być taki okrutny.
– No co? Dlaczego nie siedzi teraz w domu, nie gotuje, nie szyje jak wszystkie kobiety? Jest
niezadowolona, że jest kobietą. Ona... Cholera! – Machnął ręką, odwrócił się i poszedł w kierunku pasących się koni.
Micah i Lee ze współczuciem patrzyli na Ana. Pochyliła nisko głowę. Lee pogłaskał ją po plecach, a Micah podał jej talerz podgrzanej fasoli.
– Nie martw się. Prześpi się i przejdzie mu.
Rano nic nie wskazywało na to, by złość Carlos'owi minęła. Wydał rozkaz zwinięcia obozu jak surowy kapral. Dał im ledwie moment na przełknięcie sucharów i wypicie obrzydliwej podgrzewanej kawy. Miał rację co do jednego: pośladki Ana były obtarte niemal do krwi, ale nie dała nic po sobie poznać. Lekko wskoczyła na siodło.
– Skąd wzięłaś konia? – spytał Carlos, gdy za moment do niej podjechał.
– Pożyczyłam od pana Daviesa ze stajni. – Pochyliła się i poklepała rumaka po karku.
– Pożyczyłaś? – spytał zdziwiony. – Ja musiałem kupić. Posłała mu promienny uśmiech.
– Widzisz, że jako kobieta jestem całkiem niezła? Jeśli na tego Daviesa patrzyła tak jak teraz na niego, to wcale by się nie zdziwił, gdyby ten stary cap podarował jej konia.
Irytowało go, że jest wypoczęta i rześka. Myślał, że wstanie sztywna i połamana, z podkrążonymi oczami, że będzie go prosiła o chwilę zwłoki... A tu nic: oczy błyszczą jak zwykle, a na policzkach wykwitły świeże rumieńce. I jak prosto trzyma się w siodle! Ale chociaż o jeden guzik wyżej powinna zapiąć koszulę, bo inaczej te cycki jej wyskoczą...
Cholera!
– Pospiesz się, bo zostaniesz tu! – ostrzegł.
Spiął Stormy'ego ostrogami i pozostawił ją w kłębach kurzu.
Mimo upływających godzin zły humor go nie opuszczał. Jechali szybko, zatrzymując się tylko, by napoić konie w mijanych strumieniach i nieco się pokrzepić. Posuwali się w kłębach kurzu. Ana nie poskarżyła się ani słowem; wpierw dałaby sobie uciąć język, niż coś takiego zrobić. Bolały ją dosłownie wszystkie mięśnie. Włosy miała przepocone pod kapeluszem. Nie mogła go zdjąć, bo chronił twarz przed prażącym słońcem. Była pewna, że piegi na nosie nabrały brunatnego koloru. Późnym popołudniem, podczas jazdy na zachód, słońce świeciło niemiłosiernie prosto w twarze. Ana modliła się o chmurę, o jedną maleńką nawet chmurkę, która by zasłoniła ten rozżarzony dysk i przyniosła choć chwilową ulgę. Niestety, niebo było nieskazitelnie niebieskie i czyste. Nawet chłopcy, którzy na skinienie Carlos'a gotowi byli pójść do samego piekła, teraz niespokojnie kręcili się w siodłach.
– Hej, Carlos! – zawołał nagle Micah.
– Ta-a?
– Patrz, tam jest jakiś dom.
– I co z tego?
– Wyobrażam sobie, jak cudownie smakuje łyk zimnej wody. Spróbujemy?
Ana gotowa była go wycałować; nawet na torturach nie przyznałaby się, że jej manierka już od dawna jest pusta. Usta i gardło miała zupełnie wyschnięte.
Carlos ściągnął wodze, koń stanął w miejscu, a jeździec zmrużonymi oczami przyjrzał się całemu obejściu.
– W porządku. Zatrzymamy się i sprawdzimy, czy są gościnni.
Chłopcy ruszyli galopem. Gdy Carlos spojrzał na Ana, ta wzruszyła ramionami, jakby woda, picie i tym podobne rzeczy były jej całkowicie obojętne, potem wolno ruszyła za chłopcami. Farmer rąbał drzewo. Obejście było niezbyt bogate, ale zadbane. W niewielkiej stajni mieściło się kilka mlecznych krów, muł i koń. Za drucianym płotem chodziły kury. Tuż przy domu był dobrze utrzymany ogród, pełen fasoli, cebuli, rzepy i dyni. Farmer, widząc nadjeżdżających, odłożył siekierę, wyjął chusteczkę z kieszeni i otarł twarz. Zdjął
kapelusz, powachlował nim spocone czoło, i włożył nakrycie głowy z powrotem.
Wszystkie ruchy wykonywał powoli i jakby przypadkowo, ale Carlos od razu zauważył dubeltówkę wiszącą na ścianie stajni, odbezpieczoną i gotową do wystrzału. Nie miał mu tego za złe, przeciwnie – obowiązkiem mężczyzny jest chronić rodzinę i dom. W tych niebezpiecznych czasach, kiedy pełno było bezrobotnych kowbojów przemierzających cały kraj w poszukiwaniu zajęcia, rabusiów napadających na pociągi, strajkujących robotników – broń była jedynym środkiem obrony.
Carlos z daleka chciał uspokoić farmera.
– Cześć! – zawołał przyjaźnie.
– Jak się macie – odrzekł zagadnięty, ale nie poszedł w ich kierunku. Czekał, aż podjadą bliżej.
– Moglibyśmy dostać trochę wody?
Farmer przyjrzał się im uważnie. Carlos położył ręce na łęku siodła, Micah i Lee poszli za jego przykładem. Nie ruszali się. Kiedy farmer spojrzał na Ana, oczy mu zabłysły, ale zaraz zwrócił się do Carlos'a.
– Skąd jesteście?
– Spod Larsen.
Już dawno Carlos nauczył się nie udzielać więcej informacji, niż było to konieczne. Im mniej wiedział jeden o drugim, tym lepiej. To była najlepsza metoda.
– Jedziemy do Fort Worth kupić bydło. Pociągi nie chodzą, bo kolejarze strajkują.
Farmer skinął głową uspokojony. Usłyszał o strajku od przejeżdżającego dzisiejszego ranka
sąsiada.
– Obsłużcie się – wskazał im koryto do pojenia i studnię. Zeskoczyli z koni i rozkulbaczyli je na chwilę. Ana musiała uważać, by jakimś grymasem nie zdradzić, jak bardzo jest obolała.
Kiedy Carlos, zwrócony do niej tyłem, prowadził Stormy'ego do koryta, mogła choć przez moment pomasować siedzenie.
– Jak to znosisz? Goni nas... – Lee zamilkł nagle i spojrzał ponad jej ramieniem. Ana odwróciła się i zobaczyła młodą dziewczynę wychodzącą z domu. Lee chrząknął głośno, by zwrócić na nią uwagę Micaha.
– Cześć – odezwała się niepewnie dziewczyna. – Jestem Norma. Chcecie się napić?
– Właśnie o czymś takim marzymy – odrzekł Micah z ujmującym uśmiechem.
– Chyba czytasz w moich myślach – dodał Lee. Ana patrzyła na chłopaków z nie skrywanym
rozdrażnieniem. Czy zdają sobie sprawę, jakie głupie mają miny? Przecież ta Norma to nic
nadzwyczajnego: ma duże, brązowe oczy, średnio uformowane piersi pod perkalową sukienką i słodki głosik. To wszystko. I to ma być powód do robienia z siebie osłów?
Dziewczyna spojrzała przelotnie na Ana i zignorowała ją, natomiast chłopców zaprowadziła
do studni. Carlos wdał się w rozmowę na temat koni z farmerem, który był bardzo zainteresowany Stormym. Z jedną nogą opartą o koryto i zsuniętym na tył głowy kapeluszem Carlos pochylił się do przodu, by dać odpocząć swym napiętym ramionom. Ana podeszła do studni i natychmiast zauważyła, że Norma z zainteresowaniem przygląda się Carlos'owi.
– Czyją ona jest żoną? – zapytała Norma chłopców, którzy nie spuszczali z niej wzroku.
– Niczyją – roześmiał się Micah.
– To moja siostra – wyjaśnił Lee zapatrzony w Normę, a szczególnie w jej wyraźnie zarysowane piersi, widoczne pod perkalową sukienką, gdy dziewczyna nachylona czerpała wodę.
– Nie będziecie mieli nic przeciwko temu, że też się napiję? – Ana już od minuty stała przy
studni, ale nikt na nią nie zwracał uwagi. Norma bezceremonialnie podała jej duży kubek.
– A ten do kogo należy? – wskazała wzrokiem Carlos'a, który przy korycie pilnował, by konie zbytnio się nie opiły.
– Do mnie! – Ostry ton Ana spowodował, że Lee i Micah odwrócili się do niej ze zdziwieniem.
– To mój brat – dodał Micah.
– Aha! – Norma spojrzała nieprzyjaźnie na Ana. Nawet chłopcy wyczuli od razu, że
dziewczyny nie darzą się sympatią. Ana niemal z rozpaczą patrzyła na swój niechlujny wygląd: miała potargane włosy, czuć ją było końskim potem. Norma natomiast miała starannie zaczesane włosy, a pachniała jak domowy świeży chleb.
– Chyba twój mąż jest bardzo stary, co? – spytała Ana. Policzki dziewczyny pokrył nagły rumieniec.
– To mój ojciec.
– Aha! – Ana starała się naśladować ton głosu Normy. – Mogę jeszcze dostać wody?
– Proszę, oczywiście.
Ana wzięła kubek świeżej, chłodnej wody i poszła z nim w kierunku Carlos'a. Zbliżając się
przywołała na twarz najpiękniejszy uśmiech, na jaki w tej chwili mogła się zdobyć.
– Proszę, Carlos. Pewnie też masz ochotę się napić.
– Była pewna, że Norma przygląda się jej uważnie. Carlos spojrzał na Ana podejrzliwie, ale wziął kubek z jej rąk.
– Dziękuję.
– Bardzo proszę. – Jeszcze raz uroczo uśmiechnęła się do niego. Norma z tej odległości i
tak nie słyszała, co do siebie mówili. Ana na krótko przyciągnęła uwagę Normy,
gdyż od studni dał się słyszeć wesoły chichot, którym farmer się zainteresował.
– Norma, co się tam dzieje?! – zawołał.
– Nic, tato!
– No to na nas czas – powiedział szybko Carlos.
Wyczuł, że zachowanie córki działa farmerowi na nerwy.
Nic na świecie nie było w stanie rozgniewać mężczyzny bardziej niż choćby cień podejrzenia, że zagrożona została cnota córki. A w tych czasach takie niebezpieczeństwo groziło każdej dorastającej dziewczynie. Kowboje byli postrachem rodziców mających córki. Trzeba je było
chronić za wszelką cenę. Na ten temat śpiewano nawet piosenkę zaczynającą się od słów:
„Nie wydawajcie swych córek Za chłopców udających kowbojów...”
Carlos wylał resztę wody i podał kubek Ana.
– Oddaj kubek tej młodej damie i siadajcie na konie. Micah, Lee, jedziemy.Wtej chwili!
Jego ton nie podlegał żadnej dyskusji i wymuszał natychmiastowe działanie. Chłopcy skłonili się Normie, przykładając palce do kapeluszy. Ana oddała kubek, a jej pożegnalny uśmiech zdawał się mówić: Widzisz, ja z nimi odjeżdżam, a ty musisz zostać w tej dziurze, razem z twoim starym... Carlos jeszcze raz podziękował farmerowi i jako ostatni wskoczył na konia. Poczekał, aż jego trójka kawałek odjedzie, i dopiero wtedy odetchnął z ulgą. Podczas tej podróży nie chciał mieć żadnych kłopotów. Zwłaszcza teraz, kiedy Ana jechała z nimi. Poprzedniego wieczora był gotów ją zabić. Na początku nawet ucieszył się z jej widoku. Zanim wpadł w furię, jego serce zabiło mocno, kiedy spojrzał na Ana stojącą w kręgu światła. Dopiero jej upór wzburzył go. Tysiące niebezpieczeństw czyhało na nią na szlaku, dlatego postanowił omijać miasteczka. Jej atrakcyjna uroda musi przyciągać spojrzenia wszystkich młodzików, co zawsze rodzi komplikacje.
Ana była uparta. Zachowywała się spontanicznie, a dopiero później zastanawiała się
nad skutkami swoich czynów. To cud, że dotychczas nie było z nią poważniejszych kłopotów; Carlos za wszelką cenę chciał ich uniknąć także w dalszym ciągu wyprawy.
Przyglądał się jej, gdy jechała przed nim. Był pewien, że ma odparzone siedzenie. Wiedział
doskonale, co to za ból. Z jej ust jednak nie padła żadna skarga. Twarda. Uśmiechnął się mimo woli, gdy patrzył na kołyszące się w siodle dziewczęce biodra. Miała najkształtniejszą... Odwrócił oczy. Co on, do cholery, najlepszego robi? Spiął Stormy'ego i zrównał się z całą trójką.
– Rozbijemy obóz przy pierwszym napotkanym strumieniu.
Od tego momentu starał się jechać przodem. Po niedługim czasie dostrzegli kępę wierzb i
przepływający obok strumień. Ana zaoferowała się zrobić kawę, mając w pamięci wczorajszą lure przygotowaną przez mężczyzn. Zgodziła się również przyrządzić posiłek, jeśli naznoszą chrustu, rozpalą ognisko, a po jedzeniu umyją naczynia. Żaden nie zaprotestował. Po skończonym posiłku siedli wokół ogniska, niezbyt blisko, bo wieczór był bardzo
ciepły. Carlos oparł się plecami o siodło i zapalił cygaro. Lee poszedł w krzaki za potrzebą.
Carlos pewnie nie zwróciłby nawet uwagi na Micaha, gdyby ten nie siedział jak wrośnięty w
ziemię. Spojrzał w tym samym kierunku co młodszy brat.
W pewnym oddaleniu Ana siedziała plecami zwrócona do ogniska. Zdjęła koszulę. Stanik odbijał się bielą na czarnym tle nocy. Czesała się. Podnosiła pukle z karku, pochylała
nieznacznie głowę i pozwalała słabym powiewom wiatru owiewać nagą szyję. Skóra miała złotawy odcień w blasku ogniska.
Reakcja Carlos'a była natychmiastowa. Poirytowany odwrócił się do Micaha, który ciągle siedział bez ruchu, obserwując z zachwytem dziewczynę.
– Mucha ci wpadnie do gęby, jak będziesz ją tak rozdziawiał – szturchnął go butem.
Chłopak zerwał się, przyłapany na gorącym uczynku, ale jeszcze raz zerknął na Ana.
– Jest rzeczywiście ładna, prawda? Carlos spojrzał w kierunku dziewczyny.
– Tak, jest ładna. A teraz zajmij się czym innym, dobrze? Micah wyczuł, że brat nie jest zadowolony.
– Carlos, ja sobie przy tym nic nie myślałem.
– W porządku. Ale gap się w innym kierunku.
Wstał, gdy Lee wrócił do ogniska.
– Pójdę kawałek w dół strumienia ochłodzić się. Radzę wam położyć się i przespać. Mamy przed sobą ciężki dzień.
Ana przyglądała się ginącej w ciemności postaci.
Ciągle był w złym humorze i cokolwiek mówił, brzmiało to opryskliwie. A przecież cały dzień zachowywała się przykładnie, nikomu nie sprawiała żadnych kłopotów. Czy okazał jej choć odrobinę uznania? Gdzie tam!
Z westchnieniem włożyła szczotkę do torby. Przemyła twarz i szyję w wiadrze wody, którą Lee przyniósł ze strumienia, i zaraz poczuła się lepiej. Ostatniego centa dałaby za ciepłą kąpiel! Jutro wieczorem, w hotelu, wymoczę się za wszystkie czasy – pomyślała.
Chłopcom najwyraźniej nie chciało się jeszcze spać; coś sobie szeptem opowiadali.
– O czym szepczecie?
– Nic, nic.
– Chcemy się... to jest, chyba się trochę przejedziemy.
– Przejechać się? Czy wyście powariowali? Przecież jechaliście cały dzień!
– No tak. Ale widzisz...
– Chcemy się trochę ochłodzić.
– No właśnie! Jak Carlos wróci, powiedz mu, że chcieliśmy się trochę ochłodzić.
Nim zdążyła zareagować, już siedzieli na koniach i po cichu opuścili obóz. Ana ponownie ułożyła się na swej derce. Jeśli im chciało się włóczyć w środku nocy, to już nie jej sprawa.
Carlos nie przyjął ich wyjazdu z obozu tak spokojnie.
– Pozwoliłaś im, tak ot, po prostu, wyjechać, zamiast próbować ich zatrzymać?!
Zerwała się na równe nogi.
– Co miałam robić? Przecież to dorośli mężczyźni.
– Mogłaś mnie zawołać.
– To nie mój interes.
– Jak dawno odjechali?
– Jakieś pół godziny temu.
Klnąc pod nosem siadł na swojej derce.
– Nie znajdę ich w ciemnościach. Mogę tylko czekać, aż sami wrócą.
Ana odwróciła się na bok i oparła na łokciu.
– Wiesz, co myślę?
– No?
Dlaczego nie włożyła koszuli? Jeśli uważa, że ciemności nocy ją okrywają, to się myli. Ten kusy stanik ledwo mieścił piersi, szczególnie w tej pozycji, jaką w tej chwili przybrała. Górna ich część wychylała się niebezpiecznie poza krawędź koronki, gotowa w każdej chwili uwolnić się od krępującego materiału.
– Oni pojechali zobaczyć się z tą dziewczyną.
– Z jaką dziewczyną? – oderwał oczy od jej piersi.
– Córką farmera?
– Z Normą – rzekła słodko. – Nie widziałeś, że próbowali ją oczarować?
– Widziałem – mruknął i odwrócił się. – Jej ojciec też to zauważył. Mam nadzieję, że nie narobią głupstw. – Wpatrzył się w noc.
– Są zwariowani na punkcie dziewczyn. Tylko o nich mówią i myślą. A to takie głupie. – Położyła się na derce z założonymi rękami.
Carlos chrząknął.
– Głupie? O czym wobec tego rozmawiają dziewczyny? Nie o chłopakach?
– Niektóre tak. Ja – nie.
– Co? Nie?
– Nie.
– Ależ, Ana, jestem przekonany, że nie mówisz prawdy. Założę się, że... – urwał w połowie zdania, kiedy rozległ się huk dalekich wystrzałów. Ana podniosła się.
– Co to?
– Strzały. Z dubeltówki, jeśli się nie mylę. Poderwał się i z siodłem w jednej ręce, a strzelbą
w drugiej biegł w kierunku Stormy'ego. Dziewczyna zrzuciła derkę z nóg i pobiegła za nim.
– Czy ten farmer może strzelać do Micaha i Lee?
– Prawdopodobnie.
Wrzucił z rozmachem siodło na konia, ściągnął opręg i poprawił strzemiona. Wyciągnął rewolwer z olstra i sprawdził, czy bębenek jest pełen. Wyćwiczonym ruchem wrzucił też do pochwy strzelbę. Jeszcze tylko sprawdził, czy ma do niej naboje.
Przerażona Ana patrzyła na niego bez słowa.
– Poczekaj, jadę z tobą! – zawołała, gdy już włożył nogę w strzemię.
– Nie, młoda damo. Tym razem mówię poważnie, Ana. Nie ruszaj się stąd. Zrozumiałaś?
Ściągnął wodze i pognał w ciemność. Dobrze wyszkolone zwierzę nogami wyczuwało
grunt. Carlos musiał jedynie uważać, by nie wypaść z siodła przy nagłych zwrotach konia. Liczył strzały powtarzające się z niepokojącą częstotliwością. Dochodziły z bliskiej odległości. Czyżby się mylił? Może to polowanie na dzikie gęsi? Bardzo chciałby,
żeby tak było. Zauważył w ciemności błyski strzałów, zanim wspiął się na wzgórze i spojrzał w wyschnięte koryto rzeczki, które mijali dzisiaj po południu. Zapamiętał je – było głębokie na jakieś dwanaście stóp i szerokie na około czterdzieści. Brzegi łączył wąski
most. Zatrzymał konia i wyjął strzelbę. Chłopcom dotychczas nic się nie stało. Widział
ich, jak kryją się w wysokiej trawie. Farmer strzelał do nich z dubeltówki stojąc po drugiej stronie mostu. Całe szczęście, że był marnym strzelcem. Konie chłopców rozbiegły się, Carlos wnet je złapał, wprowadził w zagajnik dzikich śliw i uwiązał. Wrócił do Stormy'ego i podjechał na skraj wąwozu. Strzelbę położył sobie na kolanach i wziął do ręki rewolwer. Chciał galopem przejechać wzdłuż rzeczki, strzałami przestraszyć farmera i w ten
sposób umożliwić chłopcom bezpieczne wycofanie się. Jak będą już przy koniach, pojedzie za nimi. Nie sądził, by farmer zdecydował się na pogoń, gdyż miał przy sobie dziewczynę. Carlos nawet posłyszał rozmowę tych dwojga.
– Tato, przysięgam, nic nie zrobiliśmy.
– Wymykanie się nocą z domu na spotkanie z dwoma napalonymi kowbojami nazywasz niczym?
Kolejny strzał z dubeltówki rozdarł powietrze.
– Na nic mi nie pozwalasz.
– Bo tak być powinno. Przyrzekłem twojej matce, że cię dobrze wychowam.
– Jestem dobrze wychowana. Chciałam tylko z nimi porozmawiać.
– Wiem, czego oni chcieli. I zdaje się, że przyszedłem w ostatniej chwili. Jeden z tych typów
już cię całował.
– To był zupełnie niewinny pocałunek.
– Zamknij się! Wrócimy do tego później.
Sprawa wyglądała dość poważnie. Jeśli chciał wydobyć chłopców z kłopotów, musiał zaryzykować. Ścisnął konia udami i galopem ruszył wzdłuż krawędzi wąwozu, strzelając na oślep, ale dość wysoko, by przypadkiem nie trafić farmera czy jego córki. Farmer przypadł do ziemi. Chłopcy nie marnowali czasu. Widząc, że to Carlos galopuje i strzela w biegu, bez chwili namysłu poderwali się i pędem ruszyli w kierunku koni. Farmer podniósł głowę i zobaczywszy, co się dzieje, znowu zaczął strzelać. Carlos zawrócił konia i powtórzył manewr, galopując w odwrotnym niż poprzednio kierunku. Był już na wysokości farmera, gdy nagle o mało nie wpadł na jeźdźca pędzącego na wprost niego.
– Do diabła...
Nie dokończył. Zatrzymał konia i w tym momencie kula z dubeltówki farmera zagwizdała mu
koło ucha. Spiął więc konia i skoczył do przodu. Za moment jednak załadował colta i ruszył z powrotem. Zauważył, że Ana gwałtownie zawróciła swego konia i zamierza pojechać w jego kierunku. Co ta głupia robi? Pcha się pod lufę ! I dlaczego, do cholery, nie włożyła koszuli? Jej biały stanik jest doskonale widoczny w ciemności. Kiedy mijali się w biegu, zawołała:
– Chłopcy są już przy koniach?
– Tak! Jedź do nich! – odkrzyknął.
Zawrócił konia, strzelił jeszcze kilka razy nad głową farmera i popędził w kierunku zagajnika.
Ana gnała tuż za nim. Kiedy dojechał, Micah i Lee siedzieli na swoich koniach.
– Ruszajcie! – wrzasnął w ich kierunku.
– Dziękujemy!
Carlos obejrzał się jeszcze, czy nikt ich nie goni, ale zobaczył jedynie gęsty tuman kurzu.
Dojechali do dogasającego ogniska. Carlos zeskoczył z konia pierwszy i spojrzał na brata. Micah stanął na ziemi i w tym samym momencie pięść Carlos'a wylądowała na jego szczęce.
– Co wy sobie myślicie, do diabła?! Chcecie, żeby nas wystrzelali, co? Macie mieć pozapinane portki, dopóki nie dojedziemy do FortWorth. Rozumiecie? Tam możecie zabawić się z każdą dziwką z „Pół Akra Piekła”, ale od porządnych dziewczyn trzymajcie się
z daleka!
Micah spojrzał na niego spode łba i tylko skinął głową na znak zgody.
– Tak jest! – zawołał Lee, zwilżył językiem usta i prosił Boga, żeby Carlos nie potraktował go tak samo jak Micaha.
– A teraz wygaście ognisko. Ten pomylony facet może przyjechać za nami. I wytrzyjcie dobrze konie. A potem spać. Ana, ty...
Obejrzał się dokoła, ale dziewczyny nie było.
– Gdzie Ana?
Micah, jeszcze ogłuszony ciosem, robił wrażenie, jakby nigdy w życiu nie słyszał takiego imienia. Lee rozglądał się uważnie wokół obozowiska.
– Wydawało mi się, że jedzie za tobą.
– Ana! – zawołał w ciemność Carlos. Strach chwycił go za pierś.
– Ana!!! – W odpowiedzi usłyszał jedynie gwałtowne bicie własnego serca.
– Widziałem ją, jechała tuż za tobą. Potem patrzyłem już tylko przed siebie.
Carlos wskoczył na grzbiet swego konia.
– Nie ruszajcie się stąd na krok! – rzucił i zniknął w ciemności.
Nigdy nie wpadał w panikę. Mówiono o nim, że nie ma serca. Ludzie, którzy bywali z nim na szlaku, widzieli, jak grzebał przyjaciół, nie okazując wzruszenia. Stalowe nerwy, lodowata woda w żyłach – tak o nim mówili towarzysze z przegonów. Zmieniliby zdanie, gdyby zobaczyli go teraz – pędzącego w kierunku wąwozu. Był oszalały ze strachu.
Co będzie, jeśli jeden, jedyny strzał farmera okaże się celny? Nie, to niemożliwe! Przecież już wracała z nimi do obozu. A może nie? W tym zamęcie trudno było się zorientować. Jeżeli bezpiecznie odjechała z tamtego miejsca, to gdzie jest teraz? Podjechał do wąwozu i zwolnił. Koń dyszał ciężko. Po raz pierwszy w życiu Carlos tego nie zauważył. Uporczywie wpatrywał się w ciemność. Serce zamarło mu z trwogi. Złapał się na tym, że
wypatruje ciała leżącego bez znaku życia, w kurzu, w kusym staniku czerwonym od krwi.
Przetarł oczy, jakby w ten sposób chciał wymazać ten obraz spod powiek. Wszystko dokoła było pogrążone w głębokiej ciszy. Wielokrotnie przejechał wzdłuż wąwozu, ale nie odnalazł ani śladu Ana, ani konia.
Nie pozostało mu nic innego, jak wrócić do obozu. Może odeszła na moment na stronę i nie słyszała wołania. To było prawdopodobne. Wyjechał z obozu tak nagłe, że nie miała czasu na powrót. Pewnie wszyscy troje są już w obozie i śmieją się z niego. Kiedy wrócił, jej wałacha nie było wśród koni. Lee i Micah posłusznie leżeli na swych derkach.
– Znalazłeś ją? – spytał Lee.
– Jeszcze nie, ale na pewno mi się uda. Ona musi być gdzieś w pobliżu. Prześpijcie się trochę.
Boże, gdzie ona jest?
Carlos przypominał sobie teraz każdą przykrość, jaką jej sprawił. Żałował każdego gestu i każdego słowa, jakim ją uraził. Nienawidził siebie. Nigdy sobie nie daruje, jeśli coś jej się stanie. Nigdy! A jeżeli farmer ją zranił i zaciągnął do domu? Jeśli pozwoli się jej wykrwawić? Jeśli... co? Jeśli i jeśli. Od tych „jeśli” zaraz zwariuje. Jeszcze raz obszedł obóz. Przeczesując dokładnie metr po metrze, nadsłuchiwał każdego szmeru. Nic. Już zawrócił w kierunku chłopców, by ich obudzić, i zastanawiał się, jak zdoła przekazać wiadomość o śmierci Ana jej rodzicom, gdy nagle usłyszał jakiś dźwięk.
Ktoś nucił.
Melodia dochodziła od strony strumienia. Bez chwili wahania ruszył w tym kierunku.
Jej koń był uwiązany do krzaka nad brzegiem. Spodnie i buty leżały na kamieniu, ona zaś stała na środku strumienia i polewała się wodą.
Nuciła coś.
Usłyszała brzęk ostróg i spojrzała w tym kierunku. Miała wciąż na sobie ten kusy biały stanik.
Zobaczywszy Carlos'a, zanurzyła się na tyle, na ile pozwoliła głębokość wody.
– Chcesz przyprawić mnie o zawał serca? – zawołała z pretensją w głosie.
– Ja ciebie? Do cholery, gdzie byłaś i co najlepszego robisz?
– Biorę kąpiel.
– Kąpiel! – ryknął.
Rzucił kapelusz na ziemię i zaczął odpinać pas z rewolwerem.
– Czekaj! Niech cię tylko dostanę w swoje ręce! Jego groźba zawisła w powietrzu; z wściekłością ściągnął jeden but, potem drugi. Oba szerokim łukiem wylądowały w trawie.
– Dlaczego jesteś na mnie zły? Nie urwałam się tak jak chłopcy. Ukarałeś ich?
– Tak. A teraz na ciebie kolej!
– Za co?
– Nie posłuchałaś mnie. Kazałem ci czekać w obozie. Co tam, do diabła, wyprawiałaś, szarżując jak kawalerzysta? A w ogóle, skąd masz rewolwer?
– Ojciec mi podarował na szesnaste urodziny. Nie mogłam posłuchać cię, Carlos. Lee i Micah byli w opałach. Sądziłeś, że będę tu siedzieć bezczynnie? Wiedziałam, że będę w stanie im pomóc, i pomogłam. Obaj wyszli z tego cało. Próbował rozpiąć guziki u koszuli, a ponieważ
drżały mu palce, nie udało mu się. Szarpnął więc, aż guziki odskoczyły ze strzępkami materiału.
– Dlaczego nie pojechałaś razem z nami do obozu? Wróciliśmy we trójkę, a ciebie nie mogliśmy znaleźć.
– Nałykałam się tyle kurzu. Byłam zgrzana i spocona, i marzyłam o kąpieli. Co masz przeciwko kąpieli?
– Zaraz ci pokażę! – Zdjął w końcu koszulę i rzucił ją obok butów. – Słyszałaś moje wołania?
– Nie. Myłam włosy i kilka razy zanurzałam się w wodzie.
Wszedł do wody. Ana instynktownie zaczęła się cofać.
– W czasie gdy myłaś sobie włosy i zażywałaś rozkosznej kąpieli, ja jak wariat przeczesywałem każdy kawałek gruntu nad wąwozem w poszukiwaniu twego ciała...
– Mego ciała?
– Bałem się, że jesteś ranna albo jeszcze gorzej. Nikt nie widział, żebyś wracała do obozu.
– I dlatego myślałeś, że mogłam zostać postrzelona? Ten farmer nie trafiłby nawet w swoją
stajnię!
– Raz mogło mu się udać! Zrobiłaś przecież z siebie niezły cel. Co cię podkusiło do tak durnego kroku? Sama wystawiałaś się na strzał!
– Martwisz się, że nic z tego nie wyszło? Lepiej trzymaj się ode mnie z daleka – wyciągnęła w jego kierunku rękę, jakby chciała go odepchnąć. – Co chcesz zrobić?
Woda zmoczyła mu spodnie, kiedy posuwał się pewnym krokiem do celu. Błyski w jego oczach dobitnie wskazywały, że ma zamiar spełnić swe pogróżki.
– Zaraz ci przyłożę. Myślę, że Ross będzie mi za to – tylko wdzięczny!
– O nie! Tego nie zrobisz!
Odwróciła się i zaczęła przedzierać się na drugą stronę strumienia. Chwilę ślizgała się po błocie, aż dotarła do twardego gruntu. Już chwytała się trawy, gdy poczuła na kostce stalowy uchwyt jego palców. Krzyknęła i zaczęła wspinać się na brzeg. Dalsza ucieczka nie była jednak możliwa. Ana padła twarzą w trawę. Carlos wyszedł na brzeg, chwycił ją za ramiona i obrócił na plecy.
Oboje oddychali ciężko.
– Prosiłem cię, byś dla własnego dobra pozostała w obozie. Ten wariat mógł cię zastrzelić.
Spojrzała mu prosto w oczy. Zauważyła w nich oprócz furii jeszcze coś, chyba strach. I drżały mu ręce.
Bardzo wolno podniosła ramiona, zanurzyła palce w jego włosy otaczające szczupłą twarz.
– I martwiłbyś się, Carlos? – spytała cicho. – Martwiłbyś się o mnie?
Zmrużył oczy, pochylił się nad nią i pocałował. Kurczowo ściskała jego włosy i przyciągała twarz do swojej. Pocałował ją znowu, wsuwając język między jej rozchylone wargi. Palcami delikatnie gładził mokre plecy.
Niespokojnie poruszyła się pod nim. Wtulił się między jej rozwarte uda. Kobieta i mężczyzna idealnie do siebie pasujący i pragnący siebie nawzajem. Dotknął ręką jej policzka i odgarnął z niego mokre włosy.
– O Boże! Tak! Niepokoiłbym się o ciebie i niepokoję, mimo że próbowałem o tobie nie myśleć.
Jak obuchem w głowę uderzyły go jego własne słowa: „Macie mieć portki pozapinane, dopóki nie dojedziemy do Fort Worth”. „Tam możecie zabawić się z każdą dziwką”. Oderwał się od dziewczyny i odsunął w ciemność, oddychając ciężko. Popatrzył na zupełnie zbitą z tropu Ana. „Ale od porządnych dziewczyn trzymajcie się z daleka”.
Sam robił dokładnie to, przed czym przestrzegał Lee i Micaha. Usiadł, podciągnął kolana do piersi i objął je rękami. Bezradnie pochylił głowę. Ana leżała bez ruchu. Oczy miała szeroko
rozwarte: nic z tego nie rozumiała. Chciała dotknąć jego nagich, zgarbionych pleców, ale nie śmiała. Oddychała ciężko, chrapliwie.
– Carlos, zrobiłam coś niewłaściwego? – spytała w końcu. – Jesteś zły na mnie?
– Nie.
– To dlaczego już mnie nie całujesz?
– Nie mogę.
– Czemu?
– Bo nie mogę się później powstrzymać... Zapadła przygniatająca cisza.
– Więc chciałbyś się ze mną kochać... – szepnęła.
– Tak.
– To dlaczego uciekasz?
– Wiesz dobrze, dlaczego. To nie jest w porządku. Twoi rodzice mi zawierzyli. Poza tym jestem dla ciebie za stary. Jestem za... – nie mógł chwycić powietrza. – Nie nadaję się dla ciebie.
Łzy napłynęły Ana do oczu.
– Ty mnie po prostu nie chcesz. Gwałtownie zwrócił twarz w jej kierunku.
– Chcę cię! Wiesz, że cię pragnę... Boże! – Ukrył twarz w dłoniach.
– To dlaczego? – zawołała z płaczem.
Wstał. Kilkoma gwałtownymi ruchami odrzucił z czoła włosy.
– Z tych wszystkich powodów, o jakich ci powiedziałem. To nie byłoby w porządku. Skończmy z tym.
Odwrócił się, dał nurka w płytką wodę i popłynął na drugą stronę. Kiedy wyszedł na brzeg, zobaczył, że ona nadal leży w trawie i cicho płacze. |
|
Powrót do góry |
|
|
Mrs.Pattinson Mocno wstawiony
Dołączył: 01 Sie 2007 Posty: 5200 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:03:17 22-12-08 Temat postu: |
|
|
o ile na początku podobał mi się strach Carlosa o Anę, o to, że przypadkiem może ją stracić, ta cała sytuacja nad jeziorem, gdzie nie potrafił powstrzymać już swoich uczuć, jego wyznania, to koniec mnie zasmucił. Czemu on jest taki głupi? Dlaczego jest przekonany, że nie może z nią być? Dlaczego on sam sobie to wmawia? |
|
Powrót do góry |
|
|
Żaba King kong
Dołączył: 06 Gru 2008 Posty: 2902 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:28:58 22-12-08 Temat postu: |
|
|
ojej.... koncówka jest smutna, bardzo smutna... oni muszą być razem...muszą.... ja che newa;);****** |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|