Forum Telenowele Strona Główna Telenowele
Forum Telenowel
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Orchidea
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 52, 53, 54 ... 58, 59, 60  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
El.
Komandos
Komandos


Dołączył: 16 Sie 2008
Posty: 679
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 11:47:35 28-12-08    Temat postu:

Ach ta Pris i Grady..Muszą wszystko zepsuć..Szkoda że tela będzie sie kończyć.I choć nie komentowałam jej to gdy pojawił sie odcinek czytałam go:)Jestem ciekawa co dalej z telki wyniknie:)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maite Peroni
Idol
Idol


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 1320
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 15:01:13 28-12-08    Temat postu:

Odcinek 38
– Dziecko? – Ana jeszcze raz powtórzyła to słowo. To musi być pomyłka. Przecież była jedynym dzieckiem matki.
A może nie?
Ogarnął ją gorączkowy niepokój. Priscilli udało się wyprowadzić ją z równowagi.
Dziecko! Czyżby to był ten sekret, którego Ross i Lydia strzegli przed nią i Lee? Czy to był klucz do ich przeszłości? W tej chwili już nie chciała jej poznać. Niech sekrety przeszłości pozostaną dochowane. Jeśli Priscilla, kobieta o wątpliwej reputacji, podzieliła się z nią taką wiadomością, to na pewno nie powodowała nią życzliwość. Nie potrafiła jednak uwolnić się spod jej hipnotycznego wpływu i słuchała dalej.
– Nikt nie wiedział, kim jest Lydia, ani skąd pochodzi. Nie wiadomo również, czyje było to
dziecko.
– Kłamie pani! Nie było żadnego dziecka! – zawołała Ana zachrypniętym głosem. – Moja
matka nigdy nie miała dziecka poza mną!
– Miała, miała, moja droga. Zmarło w lesie. Ma i Zeke Langston je pochowali. Po wozach szybko rozeszła się wieść, że chłopcy Langstonów znaleźli w lesie dziewczynę z martwym
dzieckiem.
– Nie wierzę ci.
Priscilla uśmiechnęła się sarkastycznie.
– Wierzysz, panienko, wierzysz. Jesteś dość inteligentna i musiałaś wiedzieć, że przeszłość
rodziców kryje tajemnice.
– Nieprawda!
– Czy matka nie mówiła ci, że została wzięta do wozu Rossa, by własnym mlekiem karmić niemowlę, które zostało po śmierci jego żony?
Ana zacisnęła usta i z furią rzuciła Priscilli w twarz:
– Kłamiesz!
– Zapytaj ją.
– Ma Langston wzięła ją do pomocy przy Lee.
– Ona go wykarmiła piersią. Moja matka była w wozie Colemana, gdy Ma przyprowadziła Lydię. Na własne oczy widziała, że z piersi Lydii cieknie mleko.
– Nie!
– Chyba wiesz, że skoro karmiła piersią, to musiała mieć dziecko.
– Kłamiesz!
– A może to twoja matka kłamie? O tym nie pomyślałaś? Spytaj ją. Zobaczysz, co ci powie o
dziecku. Nie wiem, kto mógł być jego ojcem. Spytaj też Rossa. Nigdy nie wierzyłam...
– Priscilla! – wrzasnął Carlos wybiegając z hotelu. Wszedł do niego od strony Trzeciej Ulicy i natychmiast poszedł na górę. Nie zastawszy Any, skierował się do wyjścia na Throckmorton i od razu zauważył dziewczynę pogrążoną w rozmowie z Priscilla.
Już sam ten widok był dla niego szokujący. Serce mu zamarło, gdy dostrzegł bladość Any i jej zaciśnięte usta. Cholerna dzi**a! Przeklęty dzień, w którym ją poznał! Jeżeli skrzywdziła Ane, powiedziała jej coś, czego wiedzieć nie powinna – zabije ją!
– Do diabła! Skąd się tu wzięłaś?
Wepchnął się między kobiety, by w razie czego chronić Ane.
– Właśnie tędy przechodziłam i spotkałam miłą pannę Coleman. Trochę sobie poplotkowałyśmy. Przed chwilą pytałam, jak wiedzie się jej rodzicom.
Nie wierzył w ani jedno jej słowo. Przede wszystkim interesowała ją wyłącznie własna osoba. Z całą pewnością też spotkanie nie było przypadkowe. Ktoś musiał jej wskazać Ane. Bez potrzeby Priscilla nigdy nie pokazałaby się na głównej ulicy miasta w sobotni ranek. To spotkanie musiało być zaplanowane i nie wróżyło Anie nic dobrego.
– Ana, wejdź do środka.
Obeszła ich dookoła jak lunatyk i weszła do hotelu.
– Coś jej powiedziała? – spytał groźnie, kiedy Ana zniknęła już w budynku.
– Nic takiego. Ja...
– Co jej powiedziałaś? – powtórzył głośniej.
– Dlaczego jej nie spytasz? – rzuciła hardo.
– Zaraz to uczynię. I niech Bóg ma cię w opiece, jeśli zrobiłaś jej krzywdę. Zaśmiała się drwiąco.
– Biedny Carlos. Najpierw matka, teraz córka. Jesteś chyba specjalistą od beznadziejnych
przypadków, co? Kiedy się z tego wyleczysz, zawsze możesz wrócić do mnie. Ja mam to, czego ci naprawdę potrzeba.
– Nie, Pris. Jest odwrotnie: to ja mam to, czego ty potrzebujesz.
Nienawiść wykrzywiła jej twarz. Odwróciła się gwałtownie, otworzyła parasolkę i ruszyła chodnikiem. Jedni walczyli o nią, inni zapijali się na śmierć, jeszcze inni zabijali. A ten sukinsyn śmiał się z niej! Ależ go nienawidzi! Teraz przekonała się, jak chroni tę , małą. Wariat! Chyba zakochał się w niej tak jak przed laty w Lydii. Bolało ją nie to, że zakochał się najpierw w jednej, a teraz w drugiej, lecz że wolał je od niej. Kiedy się to wszystko zaczęło psuć? W dniu śmierci jego brata? Może. Ale Carlos chyba wykorzystał ten fakt jako pretekst do zerwania. Wszyscy tak z nią postępują. Wszyscy ją wykorzystują. Chętnie wyładowują na niej swoje frustracje, używają jako przedmiotu, ale czy kiedykolwiek, poza ochłapami, otrzymała cokolwiek od któregoś z mężczyzn? Czy któryś popatrzył na nią takim wzrokiem jak Carlos na tę dziewczynę? Pogardzała nimi wszystkimi. W tym momencie jeden z nich pojawił się w polu jej widzenia. Dub Abernathy przechodził przez jezdnię ze swą korpulentną żoną i córeczką o końskiej buzi. Kłaniał się znajomym, których spotykał. Niemrawa córeczka uśmiechała się nieśmiało, gdy przedstawiał ją mężczyznom. Żona robiła wrażenie dobrze odżywionej i zadowolonej z siebie kwoki. A ona? Priscilla? Czemu nie czuje się zadowolona? Ciekawe, czy pani Abernathy byłaby taka spokojna, gdyby wiedziała, co potrafi wyprawiać w łóżku jej mąż? Bez namysłu Priscilla zeszła na jezdnię. Szła powoli, starając się zwrócić na siebie uwagę. Zmierzała w kierunku powoziku, do którego wsiadały obie panie Abernathy. Stanęła obok w momencie, gdy Dub jedną nogę postawił już na stopniu. Poczuła dreszcz zadowolenia, gdy na twarzy pani Abernathy zauważyła przerażenie, a twarz córki zbladła jak kreda. Wiedziały, kim jest, i to sprawiło jej przyjemność.
– Dzień dobry, Dub – powiedziała lekko zachrypniętym, zdradzającym zażyłość głosem i na
tyle głośno, by przechodzący dobrze słyszeli, że zwraca się do niego po imieniu.
Zamarł w bezruchu. Dopiero po chwili odwrócił głowę, i spojrzał na nią wzrokiem, który powinien zabić. Nie powiedział słowa. Jak ogłuszony wsiadł do powoziku, uderzył konia batem i ruszył ostro. Priscilla rozejrzała się dokoła. Miała widownię. To dobrze. Dubowi przyda się trochę upokorzenia. Z radością wysłuchałaby jego wyjaśnień składanych żonie. W lepszym już nastroju weszła na chodnik i ruszyła w kierunku „Pół Akra Piekła”. Kiedy Carlos wszedł do pokoju, Ana siedziała bez ruchu na krześle pod oknem.
– Ana?
Przeszedł przez pokój i ukląkł przed nią. Wziął w ręce jej dłonie.
– Ana, co jest? Co ona ci powiedziała?
Odwróciła od okna błędne oczy i spojrzała mu w twarz.
Minęła chwila, zanim go rozpoznała. Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się drżącymi wargami.
– Nic, Carlos. Nic takiego.
Nie wierzył: widział przerażenie malujące się na jej twarzy.
– Powtórz mi całą rozmowę. I niech ją Bóg broni, jeśli sprawiła ci ból. Ja ją...
– Nie, Carlos – przerwała mu szybko.
Nie chciała, by ktokolwiek poznał temat tej rozmowy. Najpierw musiała sobie wszystko
uporządkować i wyrobić opinię na ten temat. Carlos wiedział o tamtym dziecku. Razem z bratem znalazł przecież w lesie Lydię z martwym niemowlęciem. I to była ta cała tajemnica?
Czyżby jej matka już przedtem była zamężna? Jeśli tak, to czemu jej tego nie powiedziała? Może była panną w ciąży? Nie, to nie do pomyślenia! Tylko czy istnieje inne wytłumaczenie? Nawet nie próbowała udawać, że wiadomość jej nie poruszyła. Zabolała, i to ogromnie, zwłaszcza że dowiedziała się wszystkiego od dziwki Carlos'a.
– Nic mi nie jest, Carlos. Naprawdę. Byłam zaskoczona, że zaczepiła mnie na ulicy.
– Zaczepiła cię?
– Zaczepiła – to może za mocno powiedziane.
Podeszła do mnie.
Ana wstała z krzesła; skoro całe zdarzenie jest już poza nią, chciałaby jak najszybciej o nim
zapomnieć. Nie miała ochoty powtarzać Carlos'owi rozmowy, także dla jego dobra. Teraz wiedziała, dlaczego tak troskliwie strzegł tajemnicy Lydii; nie chciał, by ktokolwiek mógł o jej matce pomyśleć coś złego. On ją uwielbiał. I to również raniło serce Any.
– Priscillą rzeczywiście rozmawiała ze mną o rodzicach, wspominała też o Lee. Myślę, że chciała mnie przerazić faktem pobytu Lee w jej domu. Powiedziałam jej, że to dla mnie nic nowego. To wszystko. W tym momencie przyszedłeś.Od kłamstwa zrobiło jej się gorąco, więc zdjęła żakiet i rzuciła go na łóżko. Już nie miała ochoty na jazdę dorożką. Wycieczka przez miasto też jej nie bawiła. Carlos nie był przekonany, że powtórzyła mu całą
rozmowę z Priscillą. Wiedział jednak, że niczego więcej już się nie dowie. Jeżeli Priscillą powiedziała jej coś o Gradym, to Ana pewnie woli to zachować dla siebie.
– Szedłem do hotelu, aby ci powiedzieć, że wyjeżdżamy.
– Kiedy?
– Pociągi już kursują. Kupiłem bilety. Musimy być gotowi na popołudnie, więc zacznij pakowanie. Chłopców zostawiłem na stacji, mieli dopilnować załadunku bydła i koni.
– Dobrze.
Normalnie zaczęłaby z nim sprzeczkę, bo chciałaby pozostać w mieście jeszcze kilka dni
dłużej, ale w tej chwili nic nie było normalne i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie.
Dlaczego ludzkie losy muszą być powikłane przez kłamstwa czy tajemnice? Dlaczego matka nie powiedziała jej i Lee o tamtym dziecku? Dlaczego nikt jej o tym nie powiedział? Ma, Moses, Carlos? Czyżby to było aż tak wstydliwe?
– Dasz sobie radę sama?
Stał blisko niej. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
Jakie jeszcze tajemnice kryły? Tak rzadko zdradzały, co Carlos czuje i myśli.
– Nie martw się o mnie.
Wydawało się, że weźmie ją w ramiona. Już podniósł ręce, już... i bezradnie opuścił je wzdłuż
ciała.
– Przyjdę po ciebie około jedenastej.
Bez słowa skinęła głową. Marzyła, by ją objął. Jego nocne oszustwo, nawet gdyby oznaczało, że jej nie kocha, nie miało w tej chwili żadnego znaczenia. Chciała znaleźć się w jego ramionach, by doznać tam pocieszenia i ukojenia. Potrzebowała jego ciepła,
jego siły. Podszedł do drzwi, otworzył je i zatrzymał się nagle.
– Ana... – poczekał, aż na niego spojrzy. – Na pewno wszystko w porządku?
– Tak – zdobyła się na wymuszony uśmiech. – Pójdziesz wreszcie na stację dopilnować moich krów czy nie? Bo jeśli nie, to najpierw cię zastrzelę, a potem wezmę sobie innego rządcę. On też próbował się uśmiechnąć, ale wypadło to tak samo nieprzekonująco jak jej żart. Wcisnął kapelusz na głowę i już go nie było. Gdy schodził po schodach miał mocno zaciśnięte pięści. Cała ta wyprawa to jedno pasmo koszmarów. Chciałby stąd
wyjechać jak najszybciej. Ana poskładała swoje rzeczy i poukładała je w
torbie. Nie przebierała się. Wiedziała, że gdy dotrą do Larsen, zamieni konia na pozostawiony w stajni wóz. Za chwilę wszystko był gotowe. Siadła przy oknie i obserwowała ruch uliczny.
Czy musiała doświadczyć tylu nieszczęść, żeby osiągnąć dojrzałość? Jej matka przechodziła różne koleje losu. Jakie było jej życie, zanim Carlos i Luke znaleźli ją w lesie? Dlaczego wszyscy tak uparcie ukrywali istnienie niemowlęcia? Dlaczego Carlos, po tak pięknym dniu, wymknął się nad ranem z hotelu? Dlaczego wolał łóżko Priscilli od jej łóżka? Dlaczego, dlaczego, dlaczego. Pytania kłębiły się w głowie i nakładały na siebie. Czy kiedykolwiek znajdzie na nie odpowiedź? Zbliżała się jedenasta. Na odgłos pukania do drzwi natychmiast odpowiedziała:
– Proszę. Słyszała, że drzwi się otwierają, a potem cicho zamykają. Odwróciła się. To nie Carlos stanął w progu. Ani Lee, ani Micah.
– Grady! – krzyknęła i zakryła usta ręką.
– Cześć, Ana.
– Co tu robisz?
– Langston nie powiedział ci, że jestem w mieście? Zdjął kapelusz i położył na stole. Był
odświętnie ubrany. Miał nieskazitelnie białą koszulę z wysokim kołnierzykiem. Jego twarz wydawała się ziemista i niezdrowa.
– Nie. Kiedy widziałeś Carlos'a?
– Przedostatniej nocy. Od tamtego czasu usiłuję się z tobą zobaczyć, ale on ciągle cię pilnuje.
Nieoczekiwanie poczuła lęk. Dobrze wychowany mężczyzna nigdy nie zdecydowałby się na wejście do pokoju hotelowego, w którym przebywa samotna kobieta. Zupełnie nie myślała o zachowaniu konwenansów, gdy w grę wchodził Carlos, ale Grady'emu chciała to przypomnieć w nadziei, że wyjdzie. Sposób, w jaki na nią patrzył, zaczął ją denerwować.
– Co robisz w FortWorth?
– Interesy – odpowiedział wymijająco. – Musiałem nagle wyjechać z Larsen. Inaczej
powiadomiłbym cię o tym. Podszedł bliżej.
– Przemyślałaś moją propozycję?
– Myślałam o tym.
– I co?
Podniosła się z krzesła i stanęła tak, by oddzielało ją od niego.
– Jeszcze się nie zdecydowałam.
Grała na zwłokę w oczekiwaniu na Carlos'a. Dlaczego jej nie powiedział, że Grady jest w mieście?
– Kilka miesięcy temu byłaś zdecydowana. Co się zmieniło?
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Ty o to pytasz? Wszystko się zmieniło. Ja. Ty. Sytuacja.
– Ja na pewno nie; jestem ten sam i ty jesteś ta sama. Sytuacja, jak to nazywasz, też się wyjaśniła.
Jak mógł mówić z taką obojętnością o straszliwej śmierci swej żony i nowo narodzonego dziecka?
– Sposobu, w jaki do tego doszło, nie nazwałabym naturalnym.
– Ani ja – rzekł i spuścił głowę. – Wcześniej już ci powiedziałem, że czuję się tak, jakbyś mi dała szansę. Kocham cię i chcę, byś została moją żoną. Czy nic do mnie nie czujesz?
Nie, nie czuła nic: ani miłości, ani nienawiści czy choćby litości. Zainteresowanie się nim było wielką pomyłką w jej życiu. Jak mogło jej się wydawać, że go kocha? Jak mogła nie spostrzegać jego ograniczenia? Miałaby spać z nim w jednym łóżku?
Oddać mu swoje ciało? Nigdy! Był tylko jeden mężczyzna, z którym mogłaby ją łączyć zażyłość.
Carlos Langston.
Kocha go.
Bez względu na to, ile razy ją zranił. I nawet nie próbowała wyobrazić sobie życia z kim innym. Już raczej wolałaby żyć sama. Tego wszystkiego nie
mogła otwarcie powiedzieć. To mogło być niebezpieczne. Nie ufa Grady'emu. Do tej pory nie zachowywał się w ten sposób, zawsze potulny i uniżony, zwłaszcza w obecności rodziców. Czy rzeczywiście jest taki jak dziś? Może tylko grał rolę pokornego, by zrobić dobre wrażenie na Rossie? To nowe oblicze byłego narzeczonego przerażało ją.
Na wszelki wypadek zaczęła mówić:
– Oczywiście, że coś czuję. Ale nie mogę tego sprecyzować. Mimo wszystko, tamto się zdarzyło... Potrzebuję czasu na uciszenie emocji, muszę uporządkować myśli i zdecydować, czego chcę naprawdę.
Patrzył na nią przenikliwie, aż odwróciła oczy. Postąpił w jej kierunku jeden, następnie drugi
krok... Stała jak wrośnięta w podłogę. Czuła nieprzepartą chęć ucieczki, ale za plecami miała już tylko okno.
– Zastanawiam się, co cię odmieniło. A może powinienem spytać, kto cię odmienił.
Zwilżyła wargi. Która godzina? Gdzie jest Carlos?
– Co masz na myśli? Rozejrzał się po pokoju.
– To duży pokój. Chyba za duży jak na jedną osobę? Teraz patrzył na nią tak oskarżycielsko, że wpadła w złość.
– Powiedz wyraźnie, o co ci chodzi!
– Langston stoi przy tobie jak cień. Zastanawiam się, czy on przypadkiem nie przekracza swoich obowiązków?
Oczy jej zapłonęły nienawiścią.
– Carlos to stary przyjaciel mojej rodziny. Jest rządcą na moim ranczu. Obiecał ojcu, że będzie się mną opiekował. I robi to, jak umie najlepiej.
– O jego licznych podbojach miłosnych krążą legendy. Powinnaś usłyszeć, co o nim mówią
dziewczyny we wszystkich burdelach w mieście...
– Czyżbyś tam był i podsłuchiwał?
Na moment wprawiła go w zakłopotanie, ale zaraz mówił dalej:
– Tak. Chodziłem tam. Jestem mężczyzną.
– Lepiej milcz! – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Jak śmiesz przychodzić tu i insynuować mi
nieuczciwość, gdy wszystko rozsypało się przez twoje łajdactwo!
Roześmiał się nieszczerze.
– Jesteś piękna, kiedy się złościsz. Może powinienem podziękować Langstonowi. Może lubisz trochę brutalności, o czym dawniej nie wiedziałem. Chwycił ją za ramiona, przyciągnął do siebie i zaczął całować. Krzyk uwiązł jej w gardle, ale z całych sił walczyła z nim, nie tyle ze strachu, co w przypływie prawdziwej furii.
– O tak, Ana, bij mnie – sapał z ustami na jej szyi. – Czy tak samo robisz z Langstonem? Myślisz, że jestem głupi, że nie wiem, co o was mówią?
– Puść mnie! – krzyknęła; uwolniła na moment rękę i uderzyła go z rozmachem w twarz.
– Wyjdź za mnie, Ana. Zobaczysz, będzie nam wspaniale.
Chciała wołać o pomoc, ale jego usta zdusiły jej krzyk. Opasał ją rękami jak stalową obręczą. Nie mogła się poruszyć. Zaczynała się dusić, gdy nagle z trzaskiem otworzyły się drzwi.
– Puść ją, bo cię zabiję, Sheldon!
Grady zamarł w bezruchu, słysząc wyraźnie dźwięk odwodzonego kurka rewolweru. Trzymając jeszcze ręce na ramionach Any, odwrócił głowę i spojrzał na tego, kto groził mu śmiercią.
– Zastrzelę cię, jeśli natychmiast jej nie puścisz – powtórzył Carlos, a widząc, że Grady ociąga się, dodał: – Nie myśl, że to tylko słowa. Nieraz wcielałem je w czyn.
Po spotkaniu z Priscillą Grady nabrał większej pewności siebie, ale jego odwaga ulotniła się pod wpływem groźnych błysków w oczach Carlos'a.
– To nie twój interes, Langston. To sprawa między mną i Aną. Prosiłem ją o rękę – odważył
się powiedzieć.
Carlos spojrzał na dziewczynę i spytał:
– Chcesz wyjść za niego?
Oparła się o krzesło, pochylając głowę. Włosy zakryły jej twarz.
– Nie, nie! – krzyknęła.
– Pani powiedziała: nie. Wynoś się!
Grady błyskawicznie ocenił sytuację i roztropnie zdecydował się wycofać. Z godnością, na jaką było go stać, przemierzył pokój i nałożył kapelusz. Carlos obserwował każdy jego ruch. Kiedy był już niemal w drzwiach, odwrócił się i powiedział:
– Jedź sobie z tym kowbojem. Już mi na tobie nie zależy. Rewolwer Carlos'a upadł na podłogę, gdy ten doskoczył do Grady'ego. Jedna pięść wylądowała u nasady nosa, drugą trafił Sheldona w żołądek. Zaatakowany zwinął się z bólu, a wtedy Carlos chwycił go lewą ręką za włosy, a prawą wymierzył potężny cios w sam środek twarzy. Efekt był straszliwy –
Grady miał zakrwawioną twarz i wybite zęby. To nie był jeszcze koniec. Carlos chwycił go za klapy marynarki i rzucił o ścianę. Kopnął go w podbrzusze, a wtedy Grady zapragnął jedynie
śmierci.
– Z całą przyjemnością posłałbym cię do piekła, Sheldon. Nie zrobię tego tylko dlatego, żeby Colemanowie nie mieli kłopotów. Ale obiecuje ci solennie, że jeśli kiedykolwiek zbliżysz się do Any, nic już cię nie uchroni od śmierci. Zrozumiałeś? – Carlos potrząsnął nim gwałtownie. – Zrozumiałeś?
Głowa Grady'ego podniosła się i opadła w geście potwierdzenia. Gdy Carlos puścił go, opadł
bezwładnie na podłogę. Carlos chwycił torbę Any i razem z dziewczyną wyszli z pokoju. Grady jak przez mgłę widział, jak schodzą na dół.
– Zapłacicie mi za to – wykrztusił rozbitymi wargami.
Samopoczucie Priscilli nie uległo poprawie po powrocie do „Ogrodu Edenu”. Wciąż słyszała
drwiący śmiech Carlos'a i widziała przerażone spojrzenie Duba. Była w nastroju do walki. Widok Sugar Dalton siedzącej w ciemnym kącie salonu, ze szklaneczką whisky w ręku, również nie poprawił jej humoru. Zdejmując kapelusz i rękawiczki, rozglądała się za
pozostałymi kobietami. Sugar przyciągała niewielu klientów, a koszty jej utrzymania były takie same jak i innych.
– Dlaczego nie odpoczywasz na górze? Jutro sobota i będzie masa roboty.
– Bardziej potrzebowałam drinka niż snu – odparła Sugar. Od czasu, gdy Priscilla uderzyła ją w twarz, starała się schodzić z jej oczu. – Poza tym zupełnie nie mogę spać. Priscilla chwyciła ją za brodę i uniosła do góry. Przyglądała się nalanej twarzy, tępym oczom, matowym włosom.
– Wyglądasz potwornie. Jeśli nie doprowadzisz się do porządku, nie zejdziesz wieczorem do pracy. A jeżeli tego nie uczynisz, jutro będziesz wyrzucona. Sugar podniosła się.
– Dobra, dobra – wymamrotała niezbyt przytomnie.
– I wykąp się, do cholery! Śmierdzisz!
dzi**a zaśmiała się cicho i szczelniej owinęła się tanim szlafrokiem.
– Nic dziwnego. Miałam dzisiaj męczącą noc. Gdybyś sama nie była tak zajęta, pewnie byś
zauważyła. – Poszła w kierunku schodów. – Młody Micah przypomniał mi Carlos'a sprzed lat, a Lee Coleman jest równie przystojny jak jego tatuś.
Priscilla zatrzymała ją w jednej chwili.
– Coś ty powiedziała?
– Powie-wiedziałam...
– Nieważne. Kiedy spotkałaś Rossa Colemana?
– Nie pa-a-miętasz, jak ci o tym opowiadałam? – Sugar popatrzyła na nią bezmyślnym wzrokiem. – Kiedy mnie zaangażowałaś, odkryłyśmy, że już wcześniej nasze drogi się skrzyżowały. Pra-acowałam u tej zdziry LaRue w Arkansas. A ty byłaś w przejeżdżającym tamtędy pociągu. Priscilla zaczynała powoli domyślać się wszystkiego.
– Opowiedz mi o tym jeszcze raz.
Posadziła Sugar z powrotem na krześle i nalała alkoholu również dla siebie. Jak przełknęła,
przypomniała sobie, że wkrótce po zatrudnieniu Sugar, która przybyła do Teksasu z Tennessee, nowo przyjęta kobieta zaczęła dowiadywać się, czy tym samym pociągiem nie przyjechał mężczyzna nazwiskiem Coleman. Potem szybko zmieniła temat i Pris sądziła, że to tylko pijackie opowieści dziwki, która nie była zadowolona z poprzedniej pracy.
– Opowiedz mi wszystko o tym spotkaniu. Sugar wzięła do ręki szklankę.
– To było właśnie wtedy. Widzisz, on w rzeczywistości nie nazywa się Coleman.
Priscilla z zadowoleniem patrzyła, jak Sugar wlewa w siebie potężny łyk alkoholu. Ledwie
skończyła, już miała przed sobą następną szklankę whisky.
Ana kołysała się w rytm jadącego pociągu. Ten ruch uspokajał ją, skłaniał do snu. W wagonie robiło się coraz ciemniej. Paliło się jedynie kilka niewielkich lamp.
Popatrzyła na mężczyznę siedzącego obok niej i wyglądającego w tej chwili przez okno. Wyczuł jej wzrok, bo natychmiast spojrzał na nią. Jasne brwi ostro uwidaczniały się na tle ciemnej twarzy. Spod nich patrzyły na nią niewiarygodnie niebieskie oczy. Wiedziała, że wszystkie przykre myśli ma wypisane na twarzy. Zamieszanie wokół przeszłości matki, wiadomość o jej martwym dziecku, wizyta Grady'ego, jego chamskie zachowanie – wszystko to wywołało taki zamęt w jej głowie, że nie mogła się pozbierać. Patrząc na twarz Carlos'a, zapominała o wszystkim. Myślała jedynie o tym, jak ten człowiek podbił jej serce.
– Dziękuję ci.
Ledwie poruszyła ustami. On jednak usłyszał.
– Za spranie kogoś, kto na to zasłużył? Nie musisz mi za to dziękować. To była dla mnie czysta przyjemność.
– Byłeś ze mną, kiedy najbardziej cię potrzebowałam.
– Zawsze tak bym chciał.
Słowa te były nie tylko kurtuazyjnym zwrotem. Carlos zdał sobie sprawę, że nie ma sensu walczyć dłużej ze swoim uczuciem. Zmęczyły go ciągłe ucieczki przed samym sobą i udawanie, że miłość ta nie istnieje. Ana zawładnęła nim całkowicie, a on dobrowolnie stał się jej ofiarą. Co będzie teraz? Z całą pewnością musi coś postanowić, nawet gdyby to miało oznaczać pójście do Rossa i wyznanie mu wszystkiego. Nie rozumiał samego siebie. Wydawało mu się, że bił Sheldona tylko dlatego, iż ten użył przemocy wobec Any. Ale to nie była prawda: bił go z czystej zazdrości, która go zaślepiała. Gotów był zabić Grady'ego za samo dotknięcie dziewczyny. Co powiedzą jej rodzice, jego matka na wieść, że on chce się ożenić z Aną? Będzie to dla nich szok, ale to bez znaczenia. Nie liczyły się żadne zdania czy sądy, tylko to, jak ta dziewczyna patrzy na niego i jak on czuje to każdym nerwem.
– Naprawdę byś tego chciał?
– Czy chciałbym być zawsze pod ręką, gdy będziesz mnie potrzebowała?
Skinęła głową.
– Tak, Ana. Chciałbym. – Dotknął palcami jej warg. – Czy ten sukinsyn nie zrobił ci jakiejś
krzywdy?
– Nie.
– Żadnej?
– Nie, przyszedłeś w samą porę.
Dotknął delikatnie jej policzka, a ona błyskawicznie odwróciła głowę i ucałowała wnętrze
jego dłoni. Jeśli się w tej chwili nie odsunie, to zrobi coś głupiego. Chociaż? Ludzie pewnie całują się w pociągach, a słońce i tak wschodzi co rano. Spojrzał w drugi koniec przedziału, gdzie siedzieli Micah i Lee. Opierali się mocno o ścianki. Kapelusze mieli nasunięte na oczy. Spali. Carlos objął ręką jej ramiona i delikatnie przyciągnął do siebie. Nie poczuł żadnego oporu: garnęła się do niego. Pochylił głowę i natychmiast napotkał jej usta. O takim pocałunku oboje marzyli od dawna. Gdy podniósł głowę, twarz miał rozjaśnioną
uśmiechem.
– Postaraj się zasnąć. Gdy się obudzisz, będziemy w domu.
Ułożył jej głowę w zagłębieniu między swą brodą i obojczykiem. Wyciągnął długie nogi tak daleko, na ile pozwoliła ławka. Trzymał ją tak, jakby była kruchym skarbem.
Słowo „dom” nabrało dla niej zupełnie nowego znaczenia. Po raz pierwszy od wielu dni poczuła się bezpieczna. Ciepło twardego, szczupłego ciała Carlos'a wnikało w nią, usuwając strach i złe myśli. Jak nieznaną dotychczas pieszczotę przyjęła jego ciepły oddech we włosach i na policzku. Za oknami pociągu padał gęsty deszcz, tak bardzo wyczekiwany po długiej suszy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maite Peroni
Idol
Idol


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 1320
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 15:10:42 28-12-08    Temat postu:

Zapomniałam napisać, że ten odcinek w całości pisany jest przez moją przyjaciółkę
Powrót do góry
Zobacz profil autora
julcia
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 10 Lip 2008
Posty: 7059
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:10:09 28-12-08    Temat postu:

Twoja przyjaciólka tez pieknie pisze, powinna pisac swoja telkę na forum jesli jeszcze tego nie robi bo ma dziewczyna talent
Carlos zawsze gotowy do obrony Any, ta głupia dzi**a nie moze zmieśc zniewagi i braku zainteresowania z jego strony, chyba sama sie w nim podkochuje
Ten mędzny tatrtakowiec to prawdziwe ścierwo, w dodatku nachalny bydlak, nie wiadomo co by się stało gdyby Carlos nie przyszedł, dobrze ze Ana nie zaufała temu bydlakowi
Mam nadzieje ze "kowboj" uderzał bardzo, ale to bardzo mocno tą gnide
Ach Carlos juz sie nie broni przez tym uczuciem, cudowna scena w pociagu
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mili~*~
Mistrz
Mistrz


Dołączył: 24 Gru 2007
Posty: 12296
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 18:31:28 28-12-08    Temat postu:

Twoja przyjaciołka pisze równie cudownie co ty Odcinek cudowny niestety krutki komentarz bo mam mało czasu na internecie
Cudownie ulozylo sie pod koniec!!! Nareszcie nie chca walczyć!!!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mrs.Pattinson
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 01 Sie 2007
Posty: 5200
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 18:41:20 28-12-08    Temat postu:

na samym końcu mi ulżyło. nareszcie wszystko zmierza ku lepszemu.
mimo tych niedomówień, ataku Priscilli, a później Grady'ego na Anę, wszystko to wynagradza ostatni scena.
i jestem pod wrażeniem stylu pisania twojej przyjaciółki, nie wiedziałam, że może być ktoś, kto dorówna twojemu stylowi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Andzia2
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 25 Lip 2008
Posty: 3501
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lubomierz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 21:23:58 28-12-08    Temat postu:

odc cudowny!!
kretynka z tej pirs
jakby nie Carlos to ten debil gardy by ja zgwałcił ;/
ostatnia scena najlepsza :*
czekam na new!! xD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maite Peroni
Idol
Idol


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 1320
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 13:23:27 29-12-08    Temat postu:

Odcinek 39
Gdy wjeżdżali do Larsen, jeszcze padało. Carlos musnął wargami czoło śpiącej Any i powiedział cicho:
– Zbliżamy się do domu.
Ziewnęła szeroko, wstała i rozprostowała ramiona. Dopiero wtedy otworzyła oczy i od razu uśmiechnęła się do niego. Odwzajemnił uśmiech i objął ją ramieniem. Lee i Micah też zaczęli się ruszać. Pasażerowie powoli zbierali swój bagaż, gotując się do wyjścia.
Ana usiadła i bezskutecznie próbowała rozprostować wymięte ubranie. Była podniecona i
chcąc to ukryć, szukała zajęcia dla rąk. Obserwowała Carlos'a; chciała sprawdzić jego reakcję na tak długie trzymanie jej w objęciach. Nie było jednak na to czasu. Musieli dopilnować rozładunku bydła, koni, sprowadzić wóz ze stajni i przygotować się do drogi. Wszystko komplikowała fatalna pogoda.
Micah określił całą sytuację dość jednoznacznie:
– Deszcz jest, rzeczywiście, bardzo potrzebny, ale nie do tego stopnia, żeby akurat teraz lało nam na łeb jak z cebra.
Poprzez strugi deszczu Carlos starał się dojrzeć, czy nie przejaśnia się na horyzoncie. Niestety nic nie wskazywało na to, by słońce miało pojawić się w niedługim czasie.
– Nie wyobrażam sobie pędzenia bydła na ranczo w taką pogodę – powiedział do chłopców.
Nerwowo przygryzał dolną wargę. Wszyscy patrzyli na niego i czekali na polecenia. Lee nie mógł powstrzymać ziewania.
Carlos odwrócił się do Any.
– Rozmawiałaś z tym mężczyzną w stajniach. Jak sądzisz, zgodziłby się przetrzymać nasze stado, aż będzie je można zabrać?
Uśmiechnęła się, zadowolona, że prosi ją o pomoc.
– Spróbuję to załatwić. Skinął głową.
– Bardzo dobrze. A wy, śpiochy, obudźcie się wreszcie i dopilnujcie wyładunku krów. Ana,
dasz sobie radę w tym deszczu?
– Spytaj ich – wskazała brodą na chłopców.
Otworzyła drzwi i zniknęła im z oczu.
– Co jest, Micah? – spytał Carlos.
– Zmusiła nas do zabawy na deszczu. Po niej woda spływa jak po kaczce. Nic nie potrafi zepsuć jej humoru.
Carlos uśmiechnął się do siebie.
– Ruszajmy.
Najpierw poszli do koni, osiodłali je i wyprowadzili z wagonu. Następnie, po sprawdzeniu,
czy w pobliżu nie kręcą się pasażerowie, otworzyli burtę wagonu i opuścili ją na ziemię, tworząc w ten sposób stromy pomost, po którym krowy mogły zejść.
– Od jak dawna tu pada? – spytał Carlos kolejarza.
– Zaczęło się wczoraj po południu. Wyczekiwaliśmy deszczu, ale nie tyle od razu – kolejarz splunął z rozmachem na ziemię i skrył się pod dachem. Chciał odsunąć się od krów, które niezgrabnie złaziły z wagonu po śliskich deskach. Nie lubił zajmować się bydłem; zostawiał to kowbojom, którzy znają się na tym.Lee i Micah byli aż nadto gorliwi. Popędzali swoje
konie, pokrzykiwali i pogwizdywali na krowy.
– Spokojnie, spokojnie! – wołał Carlos. – Bo jak się spłoszą, to w panice przecwałują nam przez Główną
Ulicę i trzy dni będziemy ich szukać. Gdy przybyli do stajen, było wszystko gotowe.
Pusta zagroda czekała już na krowy, a drugą przygotowano dla byka.
– Może chciałabyś zostać w mieście, Ana? – spytał z troską Carlos. Mimo jej wcześniejszych
przechwałek odnośnie do deszczu, była przemoczona i trzęsła się z zimna.
– Nie. Wolałabym pojechać do domu. Przyjrzał się jej uważnie: ociekała wodą,
przemokła do suchej nitki, tak samo jak on. Nawet w butach miał pełno wody, która chlupała przy każdym kroku.
– Zostawmy tutaj wóz. Odbierzemy go, kiedy wszystko trochę przeschnie. Wątpię, czy drogi są przejezdne.
– W takim razie będziesz jeszcze potrzebowała konia? – spytał pan Davies.
– Nie, dziękujemy. Ana pojedzie ze mną.
Bylibyśmy wdzięczni za suchy koc, jeśli ma pan jakiś w zapasie – rzekł Carlos.
Kiedy kilka minut później wyjeżdżali z miasta, przedstawiali godny pożałowania widok. Lee i Micah kiwali się apatycznie w siodłach, powracając myślami do wydarzeń ostatnich dni. Strużki wody cieknące z rond kapeluszy, spływały im po plecach. Carlos posadził Ane w siodle przed sobą i szczelnie owinął pożyczonym kocem. Otoczył ją ramionami, lecz nawet ciepło jego ciała nie było w stanie jej rozgrzać. Od czasu do czasu przebiegały po
niej zimne dreszcze, przenikały do szpiku kości i odbierały ochotę do życia. W innym przypadku cieszyłaby się, jadąc z nim na koniu, otoczona jego ramionami.
Gdy dojechali do mostu na rzece, gdzie drogi się rozwidlały, Carlos ściągnął wodze i spytał:
– Dokąd pojedziemy, do River Bend czy do twego domu? Myśl o suchym, ciepłym łóżku w pokoju na górze domu rodzicielskiego przyciągała jak magnes. Nie czuła się jednak na siłach, aby opowiadać rodzicom o podróży. Zresztą tęskniła za swoim domkiem.
– Chcę jechać do domu.
Nie musiał pytać, co ma na myśli. Wystarczyło, że na ułamek sekundy spojrzał jej w oczy, i zaraz wiedział wszystko.
– Ana chce jechać za rzekę – powiedział do Lee i Micaha. – Powiedzcie wszystkim, że czuje się dobrze i że podróż była udana. Jeśli jutro też będzie lało, przekażcie chłopakom, żeby nie przyjeżdżali do roboty. Zasłużyliśmy na dzień wolnego. Zwłaszcza Ana.
– Uważaj na moście, Carlos – ostrzegł Micah. – Poziom wody bardzo się podniósł.
Carlos zauważył już wcześniej, że woda znacznie przybrała.
– Będziemy ostrożni. Jedźcie do domu i zawiadomcie, że wszystko jest w porządku. Nie ma
powodów do obaw. Patrzył, jak chłopcy znikają w deszczu, a potem obejmując Ane wjechał koniem na most. Zwierzę, czując nastrój swego pana, szło ostrożnie, ale pewnie. Nawet po ciemku Ana dostrzegła rwącą wodę. Wzdrygnęła się pod wilgotnym kocem i
całym ciałem przylgnęła do Carlos'a. Gdyby była sucha i nie tak zmarznięta! Nie czuła się dobrze i sama nie wiedziała, co jej jest. Jeśli tylko znajdzie się w swoim domu, na pewno poczuje się lepiej. Dotarli do brzegu i Carlos westchnął z ulgą. Rano, o ile rzeka opadnie, przyjrzy się temu mostowi. Musi go dokładnie wyremontować, nawet gdyby mieli przez to sprowadzać stado o dzień później. W strugach deszczu dom wyglądał na opuszczony. Natomiast dla Any nic na świecie nie było piękniejszego. Carlos zsiadł pierwszy, potem zdjął ją z konia i zaniósł do domu. Wyjęła klucz z torebki i otworzyła drzwi. Oboje weszli do środka. Palce mu drżały przy zapalaniu lampy.
– Nabrudze ci tu... – zostawiał na podłodze mokre ślady.
– Daj spokój. – Drżała z zimna. – Proszę cię, rozpal ogień. Jest tu chyba jakieś suche drzewo.
Sprawdził skrzynkę z drewnem.
– Wszystko jest przygotowane. To pewnie zasługa Jima. Idź zdjąć szybko mokre ubranie. Zanim wrócisz, ogień będzie buzował w kominku. Poszła do sypialni, niosąc lampę i zapałki. Ręce miała zdrętwiałe z zimna i nie mogła zapalić lampy. Najpierw musi się przebrać i rozgrzać, a wówczas dreszcze ustąpią. Może i w głowie się rozjaśni? Bo teraz wszystko jest jakieś dziwne i nieswoje. I zbiera się jej na wymioty. Zrzuciła z siebie mokre ubranie i skrupulatnie rozwiesiła na oparciu krzesła. Włożyła flanelową nocną koszulę, owinęła się w gruby szlafrok, nałożyła wełniane skarpety. Czyżby miała gorączkę? Może dlatego tak jej
zimno? Ale przecież jest lato. Nawet przemoczona, nie powinna odczuwać chłodu. A może była głodna? Na wspomnienie o jedzeniu żołądek podszedł jej do gardła. Nie, była chyba chora. Zeszła na dół. Carlos dotrzymał słowa: pomarańczowe i złote języki ognia zachłannie lizały ułożone w kominku szczapy.
– Podejdź bliżej ognia – wziął ją za rękę i podprowadził. Od razu zauważył, że ma gorączkę.
Szkliste oczy błyszczały nienaturalnie. Rozmasował jej ramiona.
– I jak teraz?
– Lepiej.
Dostrzegła, że on jest wciąż w mokrym ubraniu.
– Musisz się też przebrać.
– Już wychodzę.
Serce w niej zamarło. Nie chciała, aby ją opuścił. Stajnia, poprzez strugi deszczu, wydawała się bardzo odległa. Czuła się bardzo źle i potrzebowała jego pomocy. Chciała, żeby trzymał ją w ramionach, głaskał jej włosy, szeptał do ucha słowa pociechy i pokrzepienia. Tak właśnie czynili jej rodzice i to pomagało, ale nie może go o to prosić, bo zaraz powie, że to kobiece fanaberie albo, co gorsza, dziecinada.
– Jesteś pewna, że nic ci nie będzie?
– Zrobię sobie filiżankę herbaty i pójdę do łóżka.
– To dobry pomysł. Sen jest najlepszym lekarstwem. – Dotknął opuszkami palców jej
policzka. – To był bardzo męczący dzień. Skinęła głową.
– Masz rację. Czuję się senna.
– Będę niedaleko, gdybyś mnie potrzebowała. Dotknął ustami jej policzka i wyszedł w deszcz. Wielkie krople uderzyły w próg, gdy otworzył drzwi. Po jego wyjściu długo wpatrywała się w to miejsce. Stała bezradna czując, że jej żołądek zaczyna wykonywać jakieś przedziwne ruchy. W końcu zmusiła się, aby pójść do kuchni i napełnić czajnik wodą. Nie miała siły rozpalić ognia w piecu kuchennym, więc postawiła czajnik przy kominku, możliwie najbliżej płomieni. Z minuty na minutę czuła się gorzej. Skurcze żołądka powtarzały się w regularnych odstępach czasu. Zbierało jej się na wymioty; powstrzymywała je tylko siłą woli. Na zmianę drżała z zimna i pociła się w grubym szlafroku, tak że miała chęć go zrzucić. Woda w czajniku zaczynała bulgotać, gdy usłyszała pukanie do drzwi.
– Ana?
Otworzył drzwi, wszedł i szybko zamknął je za sobą. Siedziała skulona na niskim taborecie przy ogniu.
– Aż do dzisiejszej nocy nie wiedziałem, że dach stajni przecieka. Musiałem walczyć ze Stormym o jedyny suchy boks; koń wygrał. Nie miałabyś nic przeciwko temu, gdybym przespał się gdzieś tutaj?
– Będę czuła się lepiej, mając cię blisko siebie.
– Zrobiłaś już sobie herbatę? – spytał i położył pościel oraz suche ubranie, które dotychczas trzymał w ręku, na podłodze koło kanapy.
– Właśnie zamierzałam. Woda już się gotuje. Z przyniesionej pościeli wyciągnął butelkę
whisky.
– Dodam trochę do herbaty. To powinno cię
rozgrzać. Siedź przy ogniu i nie ruszaj się. Pójdę do kuchni, przebiorę się i zaraz wszystko przygotuję. Zabrał ze sobą czajnik i suche ubranie. Ana złapała się za brzuch. Takich bólów jeszcze nigdy nie miała.
Na szczęście najgorsze chyba przeszło, zanim Carlos wrócił do kominka z dwoma kubkami herbaty. Podał jej jeden, następnie siadł naprzeciwko niej na podłodze, postawił swój kubek tuż koło siebie, sięgnął po butelkę whisky i wyciągnął korek.
– To wyłącznie w celach leczniczych. Wlał jej do kubka trochę płynu.
– Ma leczyła mnie w ten sposób przez całe życie, kiedy miałem kaszel.
Uśmiechnął się, gdy dolał alkoholu do swego kubka.
– Podawała nam też samogon pędzony w górach Tennessee. – Zrobił śmieszny grymas i mówił dalej.
– Któregoś razu, gdy Luke przechodził krup, dostawał lekarstwo tak długo, że w końcu sam zaczął się go domagać. To dla Ma było nieomylnym znakiem, iż wrócił do zdrowia. Dla Any w tym momencie cały świat ograniczał się do jego osoby. Światło ognia tańczyło
w jego włosach, rzucało blaski i cienie na twarz, oświetlając raz czoło, raz nos, kości policzkowe i mocną szczękę. Uśmiechał się odprężony i opowiadał o bracie, którego kochał. Gdyby nie czuła się tak źle, z całą pewnością byłby to jeden z najmilszych momentów w jej życiu. Siedzą we dwoje, oddzieleni od reszty świata ścianą deszczu bijącego o szyby. Ból nie pozwalał jednak cieszyć się tym faktem. Małymi łyczkami popijała herbatę zaprawioną whisky w nadziei, że złagodzi ona dolegliwości. Carlos dorzucił szczapę do ognia. Miał do połowy zapiętą koszulę, wyłożoną na spodnie. Był rozluźniony i wcale nie śpieszył się z odprowadzeniem Any do łóżka.
– Już ci lepiej?
Położył się wzdłuż kraty kominka, koło jej nóg.
– Tak, o wiele – skłamała.
Najchętniej położyłaby się przy nim, twarzą przy twarzy, z ustami blisko jego ust i poddałaby się narastającej fali pożądania... Poczuła rozchodzące się po ciele ciepło, nie mające nic wspólnego z gorączką. A jeśli zaskoczy go i położy się obok, czy i tym razem się cofnie? Te rozważania zostały przerwane przez nieprzyjemne odczucia w dołku i przełyku. Za wszelką cenę starała się nie dopuścić do wymiotów w jego obecności. To byłoby zbyt upokarzające.
– Jestem senna, Carlos.Whisky jeszcze bardziej mnie usypia. Pójdę do łóżka.
Usiadł, nieco zdezorientowany i urażony.
– Oczywiście, Ana. Dobranoc.
Podniosła się z wysiłkiem i skierowała do sypialni, starając się nie dać poznać po sobie, jak jest słaba i wyczerpana. W drzwiach spojrzała na niego i zauważyła, że leje do kubka alkohol, już bez herbaty.
Po jego minie poznała, że jest zły i rozczarowany nie mniej niż ona.
– Dziękuję ci, Carlos, za wszystko.
Podniósł na nią oczy i skinął głową. Skończył drinka i znowu sięgnął po butelkę. Ana weszła do sypialni i zamknęła za sobą drzwi. W pokoju było wilgotno. Wślizgnęła się pod
zimną kołdrę i otuliła się starannie, aż poczuła ciepło. Zęby przestały jej szczękać, lecz nie mogła wyprostować nóg. Wiedziała, że ma wysoką temperaturę. To może być zapalenie płuc. Znowu zaczęło ją mdlić. Drzemała, świadoma dokuczliwych dolegliwości i częstych, przejmujących bólów brzucha. Za każdym razem, gdy budziła się z koszmarnego snu, odkrywała, że wszystko dzieje się naprawdę. Deszcz padał bez przerwy. Długie godziny nocne z wolna ustępowały przed rodzącym się dniem. Ciemność przeradzała się w szarość, ale nic nie wskazywało na poprawę pogody. We śnie chwyciła się za brzuch i krzyknęła
donośnie. Obudziła się, zdając sobie sprawę, że sen nie ukoił jej cierpienia. Podniosła się na łokciu i zwiesiła głowę poza brzeg łóżka. Całe ciało miała mokre od potu, a jednocześnie czuła przenikliwe zimno. Serce zaczęło bić jak oszalałe, krew pulsowała w skroniach.
– Ana!
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Carlos wszedł do środka, ukląkł przy łóżku i chwycił jej dłoń.
– Jesteś chora?
– Wyjdź – prosiła słabo. – Będę... muszę...
W ostatnim momencie wyciągnął spod łóżka porcelanowy nocnik. Miała silne torsje, które
skręcały jej ciało. Carlos widywał kowbojów chorujących z przepicia, ale z takim nasileniem
choroby nigdy się nie zetknął.
Kiedy wymioty ustały, opadła na poduszki całkowicie wyczerpana. Carlos nakrył naczynie
blaszaną pokrywką i usiadł na skraju łóżka. Dotknął jej dłoni, były wilgotne, zimne i bezwładne. Twarz miała bladą jak płótno, na którym leżała. Odgarnął mokre włosy z policzków.
– To ta przeklęta whisky.
Był zły na siebie, że dał jej whisky. Powinien wiedzieć, że jej organizm nie zniesie alkoholu.
Otworzyła oczy i potrząsnęła głową.
– To nie wina alkoholu. Czułam się źle znacznie wcześniej.
Poczuł strach.
– Kiedy? Od kiedy ci niedobrze?
– Zaraz po... – zaczekała, aż minie fala bólu. – Zaraz, jak dojechaliśmy do miasta – dokończyła z wysiłkiem.
– Czemu nic wtedy nie powiedziałaś? I w takim stanie męczyłaś się całą noc? Dlaczego mnie nie zawołałaś? Nie, nie mów nic. Czekaj, co tu zrobić?
Rozpaczliwie ściskał jej ręce, jakby to mogło przywrócić jej zdrowie.
– Zostań ze mną.
Chciała pogłaskać jego rękę, ale nie miała siły. Bała się, że umrze i nikogo przy niej nie będzie.
– Oczywiście, kochanie, zostanę. Nikt mnie stąd nie wyciągnie!
Trwał przy niej godzinami: trzymał jej głowę, gdy wymiotowała, i opróżniał nocnik, ocierał spoconą twarz wilgotną szmatką, przemawiał do niej czule i serdecznie. Przeklinał swą głupotę, pogodę, wszystko i wszystkich. Nie mógł sobie darować, że dał wolne kowbojom z powodu deszczu. Lało jednak bez przerwy i nikt by dzisiaj nie ryzykował przejścia rzeki.
Nigdy w życiu nie czuł się tak bezradny. Mógł jedynie obserwować wijącą się z bólu Ane, stać obok bez możliwości ulżenia jej cierpieniu. Z upływem czasu stawało się jasne, że bez pomocy lekarskiej nie da sobie rady. Musi szukać ratunku. Podjął już decyzję.
– Ana, kochanie, spróbuję zorganizować pomoc. Ujrzał strach w jej oczach. Chwyciła go za koszulę.
– Nie! Nie zostawiaj mnie! Nie chcę sama umierać!
– Kto tu mówi o śmierci? – zawołał z przekonaniem.
Prosił Boga, żeby ona w to uwierzyła. – Poszukam doktora i sprowadzę go.
– Nie zostawiaj mnie, Carlos! Nie odchodź. Obiecałeś! Uzbroił się w cierpliwość i delikatnie
odsuwając jej ręce wstał, uśmiechnął się do niej przez łzy i wybiegł z domu. Błyskawicznie osiodłał konia. Walczył z myślami, czy wrócić i zostać przy niej. Nie! Wiedział, że tego zrobić nie może. Nie będzie długo sama. On skoczy tylko do River Bend i powiadomi ludzi. Ktoś przyjedzie do niej, a on uda się do Larsen po lekarza.
Mimo deszczu i błota dojechał do rzeki w rekordowym czasie.
– O, jasna cholera!
W miejscu, gdzie znajdował się most, widać było tylko rwący nurt spienionej wody. Pozostały jedynie fragmenty podpór przy każdym brzegu. Przęsła zostały zniszczone. Woda wirowała wokół roztrzaskanych słupów.
Wybór miał niewielki: albo posuwać się wzdłuż brzegu i szukać brodu, albo jechać od razu do miasta. Szukanie płycizn mogło trwać całe godziny, a na to nie miał czasu. Zawrócił do miasta. Larsen tonęło w deszczu. Większość sklepów była pozamykana. Głębokie kałuże pokryły powierzchnię ulic. Naczelnik poczty wywiesił dwie flagi: stanową i państwową, ale obie smętnie owinęły się wokół masztu. Carlos wszedł do budynku spytać o adres
najbliższego lekarza. Naczelnik siedział zagłębiony w lekturze o detektywie Pinkertonie, który trafił właśnie na trop bandy rabusiów kolejowych.
– Szukam doktora do nagłego przypadku.
– Nie wyglądasz na chorego – odrzekł z niechęcią naczelnik, nagle oderwany od lektury.
– Nie dla mnie, dla mojej... żony.
– Rozumiem. Którego wolisz?
– A ilu ich macie?
– Dwóch. Stary doktor Hewitt i młodszy, Angleton.
– To Angletona.
– Nie ma go w mieście. Na tydzień wyjechał do Arkansas zobaczyć się z rodziną żony.
– Gdzie mieszka ten drugi? – Carlos z trudem powstrzymywał wybuch gniewu.
Naczelnik cierpliwie wyjaśnił, jak znaleźć dom doktora Hewitta. Po wyjściu Carlos'a wytarł
pozostawioną przez niego kałużę wody i znów zagłębił się w powieści.
Dom doktora otaczał płot z białych sztachet. Okna były zasłonięte gęstymi firanami. Carlos uwiązał Stormy'ego do słupka i podbiegł do drzwi.
Zadzwonił, ściągnął z głowy kapelusz i strząsnął z niego wodę. Szczęście, że miał na sobie płaszcz nieprzemakalny, więc nie przemókł. Drzwi otworzyła starsza pani o stalowosiwych
włosach.
– Czy zastałem doktora Hewitta? Kobieta spojrzała na niego podejrzliwie.
– Jestem pani Hewitt. Czym mogę służyć?
– Muszę się widzieć z doktorem – powiedział z nie tajoną niecierpliwością.
–Wtej chwili je obiad. Szpitalik otwiera o trzeciej.
– Ale to nagły przypadek.
Kobieta nie kryła irytacji z powodu intruza, który przeszkadza w posiłku, ale Carlos przeszył ją tak zimnym wzrokiem, że straciła ochotę do dalszej dyskusji.
– Proszę poczekać.
Zamknęła mu drzwi przed nosem. Kiedy otworzyły się ponownie, stanął w nich mężczyzna,
który wycierał usta świeżo wyprasowaną chusteczką. Spojrzał z niechęcią na Carlos'a, oceniając go jako człowieka wyjętego spod prawa, który przyszedł szukać pomocy dla rannego kompana. Taki przynajmniej opis podała mu żona, a jej pierwsze wrażenie rzadko bywało błędne.
– Pani Hewitt powiedziała mi o nagłym wypadku...
– Młoda kobieta ma nieustanne, cuchnące torsje i skarży się na skurcze w całym brzuchu oraz bardzo silne bóle. Jest całkowicie wyczerpana. Bardzo pana potrzebuje.
– Zbadam ją po południu, jak tylko ją tu przywieziesz. Spróbował zamknąć drzwi, lecz Carlos
udaremnił mu ten zamiar.
– Ona nie potrzebuje pana po południu, ale natychmiast!
– Właśnie jem obiad.
– Nie interesuje mnie, co pan robi. Pojedzie pan ze mną, i to w tej chwili.
– Jak pan śmie wdzierać się do mego domu i w taki sposób domagać się...
– Zna pan rodzinę Colemanów?
– Idzie ci o Rossa Colemana? Tak, znam go.
– To jego córka, Ana, jest chora. Jeżeli zależy panu na życiu, niech pan bierze swoją torbę i
wszystko, co może być potrzebne, i jedzie ze mną. – Dla potwierdzenia powagi sytuacji wyciągnął rewolwer. – Już!
Usłyszawszy głośną rozmowę, pani Hewitt weszła do holu. To, co zobaczyła, przeraziło ją tak, że oparła się plecami o ścianę i tylko powtarzała:
– Ja nigdy, ja nigdy bym, nigdy...
– Nic się nie stało, kochanie – zapewnił ją pan Hewitt spokojnie i odłożywszy chusteczkę, zaczął się ubierać.
– Ten oto, powiedzmy: dżentelmen jest przyjacielem pana Colemana. Jest w tej chwili
bardzo zdenerwowany, mimo to przy najbliższej okazji poskarżę się Rossowi na jego zachowanie. Zerknął na Carlos'a.
Opinia Hewittów na temat jego manier była mu najzupełniej obojętna. Przed oczyma miał jedynie śmiertelną bladość twarzy Any i słyszał jej błagalny jęk.
– Ma pan konia?
– Mam powozik. W szopie na tyłach domu.
– To chodźmy.
Carlos schował rewolwer i ruszył za doktorem w kierunku szopy. Pomógł mu zaprząc konia, a potem wyprowadzić powóz z miasta. Złościła go nadmierna ostrożność doktora przy pokonywaniu kałuż na drodze. Liczyła się każda minuta! Zdawało mu się, że minęły wieki, odkąd ruszył na poszukiwanie lekarza.
Wpuścił Stromy'ego do stajni, a konia doktora ukrył przed deszczem w szopie. Było cicho, zbyt cicho. Carlos skierował się do sypialni, niepewny, co może zostać. Ana leżała nieprzytomna i oddychała płytko. Ustąpił miejsca przy łóżku lekarzowi. Ten z przerażającą powolnością zdejmował płaszcz i wieszał na oparciu krzesła. Potem zaczął umieszczać na czubku nosa oprawne w drut okulary. Gdy to wszystko skończył, zaczął odsuwać kołdrę, którą Ana była przykryta. Carlos podszedł bliżej i patrzył doktorowi przez ramię.
– Nie zacznę badać tej młodej damy, dopóki stąd nie wyjdziesz.
Gdyby tak rozpaczliwie nie potrzebował jego pomocy, chyba trzasnąłby go w tę pulchną buzię, ale obrzucił go tylko wymownym spojrzeniem i wyszedł z pokoju.
Spacerował niespokojnie po kuchni modląc się i klnąc na przemian. Z braku jakiejkolwiek roboty nakładł drzewa do pieca i rozpalił ogień. Może będzie chciała herbaty, może... może...
Jedna myśl za drugą przelatywała mu przez głowę, a każda następna gorsza od poprzedniej.
W końcu doktor wyszedł z sypialni, wycierając okulary chusteczką. Smutno kręcił głową.
– Co to jest? Co jej dolega? – Carlos domagał się natychmiastowej odpowiedzi, podczas gdy doktor zdawał się całą uwagę poświęcać czyszczeniu szkieł.
– Zapalenie ślepej kiszki.
Carlos odetchnął.
– Wyrostek robaczkowy. Tak myślałem.
– Bardzo mi przykro, młody człowieku – rzekł doktor i w geście współczucia położył mu rękę na ramieniu – ze względu na ciebie, dziewczynę, całą jej rodzinę. Ale nie mogę nic zrobić poza podawaniem środków uśmierzających ból... aż będzie, chciałem powiedzieć, no trudno... koniec.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
julcia
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 10 Lip 2008
Posty: 7059
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:12:13 29-12-08    Temat postu:

Maite jak mogłaś cos takiego wymysleć, czy oni nigdy nie mogą być szczęśliwi? Ja miaąłm nadzieje na ciąze a ty mi wyjezdzasz z umieraniem, mam załamkę
Powrót do góry
Zobacz profil autora
tinkerbell
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 13 Mar 2008
Posty: 3933
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: 14:28:13 29-12-08    Temat postu:

to jest jakiś dramat!
Maite nie uśmiercaj jej proszę, bo już całkowicie się załamię i stracę nadzieję że miłość nawet w pięknych powieściach umiera
Nie teraz kiedy Carlos zdał sobie sprawę że ją kocha...proszę...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Żaba
King kong
King kong


Dołączył: 06 Gru 2008
Posty: 2902
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:26:58 29-12-08    Temat postu:

że co?! :O
że koniec życia Any? :O
ja tego nie przezyje,...!
a co do odc;
ło bosz, rozpłynelam się przy 38
przy 39 ciarki mnie przechdozą...xdd
czekam na enw;*****
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maite Peroni
Idol
Idol


Dołączył: 03 Kwi 2008
Posty: 1320
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: 15:27:14 29-12-08    Temat postu:

miacollucci napisał:
to jest jakiś dramat!
Maite nie uśmiercaj jej proszę, bo już całkowicie się załamię i stracę nadzieję że miłość nawet w pięknych powieściach umiera
Nie teraz kiedy Carlos zdał sobie sprawę że ją kocha...proszę...


Spokojnie. Wszystko się wyjaśni w następnym odcinku.
Zakończenie mam już napisane i nie martw się na zapas.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
julcia
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 10 Lip 2008
Posty: 7059
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:54:59 29-12-08    Temat postu:

byle tylko nie śmierć, zdecydowanie bardzoej lubie śluby i ciaze
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mrs.Pattinson
Mocno wstawiony
Mocno wstawiony


Dołączył: 01 Sie 2007
Posty: 5200
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 15:55:26 29-12-08    Temat postu:

to zaczyna mi przypominać jedną z tych powieści Sparksa, w której doprowadza on do tego, że zakochani w sobie na zabój ludzie nie mogą być razem. On daje im z początku jednak trochę szczęścia, a Ana i Carlos go nie mieli. Nie możesz doprowadzić do tego, żeby Ana umarła nie zaznając choć trochę szczęścia u boku Carlosa...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maximum
Prokonsul
Prokonsul


Dołączył: 23 Sie 2008
Posty: 3624
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: 16:00:12 29-12-08    Temat postu:

Przeczytałam dwa ostatnie odcinki i mówię, że świetne
Carlos bardzo martwi się o Anę ... no i fajnie bo to oznacza, że mu na niej zależy
Ana ... biedaczka tyle musiała wycierpieć
Najpierw rozmowa z Pris potem Grady ją odwiedził i teraz ta choroba
Naszczęście Carlos ciągle jest przy niej
Pozdrawiam i czekam na NEW
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Telenowele Strona Główna -> Nasze zakończone telenowele i seriale Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 52, 53, 54 ... 58, 59, 60  Następny
Strona 53 z 60

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin