|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
telka Motywator
Dołączył: 23 Lis 2008 Posty: 228 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:56:13 31-12-08 Temat postu: |
|
|
moge tez prosic o przesłanie odcinków na meila [link widoczny dla zalogowanych] z gory dziekuje
a co do docinka wspaniały ja jednak mam nadzieje ze sie dobrze skonczy a moze napisz dwa zakonczenia a my se wybierzemy ktory nam sie podoba |
|
Powrót do góry |
|
|
Princessa Dyskutant
Dołączył: 18 Lis 2008 Posty: 136 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:39:18 31-12-08 Temat postu: |
|
|
Cudny odcinek;**
Dobrze ze Carlos zdobył sie na odwage i powiedział wszystko Anie Super, ze bedą mieli dziecko i Carlos zaproponował Anie ślub Tylko czemu ona tak myśli i sie zdenerwował..., mam nadzieje, że nie wyniknie z tego nic złego...
Czekam na new;*** |
|
Powrót do góry |
|
|
Maximum Prokonsul
Dołączył: 23 Sie 2008 Posty: 3624 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 12:18:49 01-01-09 Temat postu: |
|
|
Przepraszam ale dopiero zobaczyłam te 4 ostatnie odcinki
Ana i Carlos ... było cudnie
Szkoda, że Ana pomyślała, że Carolos chce ślubu tylko przez dziecko
Także mam nadzieję, że wszystko się ułoży
Pozdrawiam i czekam na NEW |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 13:23:35 01-01-09 Temat postu: |
|
|
Odcinek 44
Grady Sheldon wracał do zdrowia. Połamane żebra nie dokuczały mu już przy oddychaniu bądź poruszaniu się. Siniaki na twarzy były prawie niewidoczne. Zewnętrzne obrażenia goiły się szybko, natomiast zraniona duma wciąż dawała o sobie znać niczym otwarta rana.
Cholerny kowboj! Ross Coleman upokorzył go na oczach całego miasta; to był jeszcze w stanie znieść. Ale żeby ta gówniara, Ana, miała stawiać jakiegoś włóczęgę ponad Grady'ego Sheldona? Tego już było za wiele! Langston nie śmierdział groszem, a jednak poleciała za nim. To była zniewaga, której nie mógł darować. Przez wiele dni siedział zamknięty w pokoju
hotelowym, lecząc rany i podsycając w sobie chęć zemsty. Żądza odwetu stała się siłą napędową jego życia. Zapłacą za wyrządzone mu krzywdy i to będzie najcudowniejszy dzień, na który czeka z niecierpliwością. Terroryzował pokojówki wrzeszcząc na każdą, która odważyła się wejść i spytać, czy czegoś nie potrzebuje. Żył wyłącznie alkoholem; z początku – by uśmierzyć ból, później z lenistwa. Nie mył się, nie golił, nie robił nic, tylko wciąż od nowa przysięgał Langstonowi i całej rodzinie Colemanów zemstę. Tego dnia obudził się z potwornym kacem. Wyczołgał się z przepoconego i rozgrzebanego łóżka, zażądał kąpieli w pokoju, ogolił się i powoli przeobraził się w ludzką istotę.
Teraz, gdy wchodził do „Ogrodu Edenu”, czuł się znowu pewny siebie. Był przekonany, że najgorsze ma za sobą; teraz musi się zacząć dobra passa. Na samą myśl o whisky przeszedł go dreszcz, zamówił więc piwo. Nie zauważył, że barman skinął na jednego z kelnerów, który natychmiast udał się do prywatnych pomieszczeń właścicielki. Pojawiła się w barze bezzwłocznie. Niecierpliwie czekała na jakąkolwiek wiadomość od Sheldona. Od
wielu dni nikt o nim nic nie wiedział. Wysłała nawet list do Larsen, ale nie dostała odpowiedzi. Miała mu do przekazania wiadomość nie cierpiącą zwłoki.
– Grady! – uderzyła go wachlarzem w plecy. – Gdzieś się włóczył, niewdzięczniku? Już traciłam cierpliwość.
Rozpromienił się na jej widok. Czekała na niego. Może nawet tęskniła? Jego serce wezbrało dumą: miał oto przed sobą najbardziej wymagającą i najtrudniejszą do zaspokojenia dziwkę w całym stanie, która na dodatek za nim tęskniła!
– Wpadłem w kłopoty. – Na moment jego brązowe oczy straciły blask; wspomnienie ciosów,
jakie otrzymał od Carlos'a, i odmowa Any dotknęły go do żywego. Z pewnością oboje serdecznie się z niego uśmieli.
Priscilla od raz wyczuła jego nastrój. Współczującym gestem położyła mu rękę na
ramieniu i biustem otarła się o jego pierś.
– Mam nadzieję, że jakoś sobie poradziłeś – jej słowa zabrzmiały ciepło.
– Niezupełnie – uśmiechnął się z przymusem. – Ale pomożesz mi o tym zapomnieć, co?
Uwodzicielsko zmrużyła oczy.
– A jak myślisz? Bardzo mi ciebie brakowało. W jakimś sensie była to nawet prawda. Ostatnio odczuwała brak męskiego towarzystwa. Dub Abernathy boczył się na nią wyraźnie i unikał jej. Nie był w „Ogrodzie Edenu” od czasu pamiętnego spotkania.
Nie miała mężczyzny, odkąd Carlos ją odepchnął. Obraziła go wtedy, ale ciągle wskrzeszała w pamięci jego długie, szczupłe uda, aż robiło się jej gorąco, a w podbrzuszu czuła mrowienie. Patrzyła na Grady'ego błyszczącymi oczami. Jej palce zawędrowały pod kamizelkę i koszulę mężczyzny.
– Chodź, dzisiaj zrobię wszystko, byś poczuł się szczęśliwy. – Wilgotnym językiem przesunęła po umalowanych wargach. – Na różne sposoby. Poprowadziła go do swojego pokoju. Po drodze szepnęła jeszcze coś kelnerowi, temu, który powiadomił ją o obecności Grady'ego. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, już ją miał w objęciach.
– Boże, jakaś ty piękna!
Jej usta pracowały na równi z mózgiem.
– Jeżeli wyświadczę ci przysługę, czy zrobisz coś dla mnie?
– Co na przykład?
– Jeszcze się nie zdecydowałam. Ale przyrzekasz?
– Jasne. – Gotów był na wszystko, byleby jej język drażnił jego wargi. – Przysługa za przysługę.
– Wiedziałam, że to powiesz.
Miała na sobie sukienkę z głębokim dekoltem, który go wabił, a Grady nie omieszkał skorzystać z tego zaproszenia.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Priscilla odsunęła się od Grady'ego.
– To ktoś ważny dla nas obojga. Wierz mi. Nieważne, co będę mówiła, staraj się tylko
przytakiwać. – Przesunęła dłonią po jego twarzy, piersi, brzuchu i niżej. – Tym zajmiemy się za chwilę, dobrze?
Jej szept i gest były tak obiecujące, że nie zatrzymywał jej, gdy wyślizgiwała się z jego objęć.
Poszła otworzyć drzwi. Był zaskoczony gościem Priscilli – jedną z jej najstarszych dziwek. Grady zupełnie nie wyobrażał sobie, w jaki sposób ta stara prostytutka może go zainteresować; mało – może okazać się bardzo przydatna. Usiadła przy stoliku, a Priscilla bez
pytania nalała jej podwójną porcję whisky.
– Sugar, to jest pan Grady Sheldon, prawnik, o którym ci opowiadałam.
Grady spojrzał na mówiącą z niedowierzaniem: do czego ona zmierza? Ale Priscilla ani drgnęła, tylko wskazała mu krzesło obok siebie.
– Co by pan powiedział na małego drinka, panie Sheldon?
Zapominając o odrazie do alkoholu, odrzekł szybko:
– Chętnie. Bardzo proszę.
– Już go tu kiedyś widziałam. Myślałam, że to któryś z twoich klientów – Sugar po dawce alkoholu mówiła niewyraźnie. Zauważyła, że szefowa ostatnio traktuje ją przyzwoicie. Sugar dostawała tyle whisky, ile chciała, a nawet mogła bezkarnie pozostawać w swojej sypialni. Otrzymała też nowy szlafrok, ten, który akurat miała na sobie, jako wyraz
wdzięczności za lata „wiernej służby”.
Sugar znała życie i wiedziała, że za wszystkie uprzejmości będzie musiała zapłacić. I to pewnie drogo. O co chodzi z tym facetem? Nie wygląda ani na prawnika, ani na policjanta. Za nerwowy i za blady jak na jej gust. A może ta sprytna „mamuśka” chce ją wrobić w jakąś nieczystą sprawę? Może teraz tak ją smaruje masłem, żeby potem łatwiej ją było upiec?
– Pan Sheldon cieszy się moimi specjalnymi względami – podkreśliła Priscilla. – Jednak dzisiaj jest u nas służbowo. Jak zapewne wiesz, do naszego domu oraz do „Pół Akra Piekła” trafiają, niestety, różni kryminaliści. Pan Sheldon często szuka u nas odprężenia, jako że jego praca jest bardzo wyczerpująca.
– Czym on się zajmuje? – Sugar nalała do szklanki solidną porcję alkoholu.
– Poszukuje przestępców.
Sugar podejrzliwie spojrzała na Priscillę, potem na Sheldona.
– Pamiętasz historię, jaką mi opowiedziałaś o Rossie Colemanie? Pan Sheldon również chętnie by ją usłyszał.
– Dlaczego?
– Chciałby sprawdzić, czy to w ogóle możliwe... A poza tym, byłaby szkoda, gdyby przepadła poważna nagroda...
– Nagroda? – Sugar po raz pierwszy od wejścia do pokoju wykazała zainteresowanie rozmową.
– Jak mówiłeś, ile ona wynosi? – spytała niewinnie Priscilla.
– Hm, chyba pięćset dolarów – improwizował.
– Zdawało mi się, że wspomniałeś o tysiącu.
– No tak, dwie raty po pięćset.
Nadal był zdezorientowany, lecz skoro sprawa dotyczyła Rossa, to mogło być interesujące.
– Dasz mi tysiąc dolarów, jeśli ci opowiem historię o Colemanie? – zawołała Sugar. –
Dlaczego?
– To może być bardzo ważne – odpowiedziała Priscilla wymijająco.
Sugar momentalnie stała się podejrzliwa. Tych dwoje coś knuło. Czuła to wyraźnie.
– Nie chcę, żeby ktoś miał przeze mnie kłopoty...
– Nawet jeśli to jest przestępca? – wpadła jej w słowo Priscilla.
Grady spojrzał na Priscillę ze zdumieniem. Coleman przestępcą? O, diablica! Chrząknął i rzekł bardzo oficjalnie:
– Jeśli wiesz coś, co mogłoby się przyczynić do aresztowania kogoś poszukiwanego przez prawo, a zataisz to, możesz być oskarżona o współudział w przestępstwie. Priscilla spojrzała na niego z uznaniem.
– Nie chcę, żeby ktoś miał przeze mnie kłopoty – powtórzyła Sugar; stała się czujna. Przypomniała sobie tych dwóch miłych chłopaków, którzy odnosili się do niej z pełnym szacunkiem, Carlos'a, który zawsze traktował ją uprzejmie...
Z drugiej jednak strony nie chciała skończyć jako żebraczka pod miejskimi stajniami. Tu w „Ogrodzie” miała ciepły kąt, łóżko, a od czasu do czasu nawet butelkę.
Za pieniądze sprzedawała się niemal całe swe życie; raz więcej, raz mniej – co za różnica?
– Co chcesz wiedzieć? – spytała Grady'ego. Priscilla położyła rękę na jej ramieniu.
– Opowiedz tę historię panu Sheldonowi, tak jak opowiadałaś mnie.
Sugar spojrzała na Grady'ego. Starał się nie okazywać zniecierpliwienia i ciekawości.
– Pracowałam w Arkansas – zaczęła niepewnie.
– To było w 1872 roku – uzupełniła Priscilla. Sugar potwierdziła skinieniem głowy.
– Pracowałam dla zdziry, która nazywała się LaRue. Była to...
– Trzymaj się sprawy Colemana – przerwała jej Priscilla. – Kiedy spotkałaś go po raz pierwszy?
– No tak... Nasz wóz rozwalił się za miastem. Niedaleko tego miejsca nad strumieniem obozował jakiś tabor. Przysłany stamtąd facet pomógł nam. Potem nawet pojechał z nami do miasta. Każda z nas miała na niego oko, ale chyba żadnej się nie udało. A później to już musiałyśmy się zająć tymi z kolei, bo byli napaleni jak stado byków... Tak to było. A później już go nie widziałam. Grady spojrzał pytająco na Priscillę. Odwiedzić burdel to żadne przestępstwo. Gdyby tak było, to połowa mężczyzn znalazłaby się za kratkami.
Priscilla uśmiechnęła się uspokajająco.
– Mów dalej, Sugar.
– Już byśmy o nim zapomniały, gdyby nie pojawił się szeryf, taki Pinkerton, który szukał Colemana. Miał ze sobą jego teścia.
– Ojca Lydii? – spytał Grady. Priscilla pokręciła przecząco głową.
– Nie. To musiał być ojciec pierwszej żony Rossa.
– Matki Lee? – domyślił się Grady. – Czemu szukali Colemana?
Sugar bez skrępowania zaczęła drapać się pod pachami.
– Ktoś zamordował jedną z naszych dziewczyn. Nikt nie miał pojęcia, kto to mógł zrobić. Coleman na pewno nie, bo go z nami wtedy nie było.
– Ciągle nie rozumiem... – Grady kręcił się niespokojnie na krześle.
– Niejasne w całej sprawie było to – ciągnęła Sugar – że ten Coleman to tak naprawdę nie był
Coleman.
– Co? – Grady wyprostował się i natężył uwagę. – To nie był Coleman?
– Nie. To był Clark, Sonny Clark. Z bandy braci James. Możecie sobie wyobrazić podniecenie dziewczyn, gdy dowiedziały się, że ocierały się biodrami o jednego z tej bandy? A ta suka LaRue zrobiła na tym fortunę; wszystkim rozpowiadała o tym fakcie. Oczywiście, kiedy został zabity, ona...
– Zabity?
– W tym miejscu sprawa zaczyna być naprawdę interesująca – wtrąciła się Priscilla. – Opowiadaj dalej, Sugar.
– Dwa miesiące później LaRue dostała list od tego Pinkertona, że Sonny Clark został zastrzelony. Wszystkim dziewczynom było go szkoda; był przystojny i miał taką ładną żonę i wszystko... Pociągnęła łyk ze szklanki.
– Przez całe lata nawet o tym nie myślałam. Dopiero jak spotkałam się z Priscillą i jak zaczęłyśmy wspominać dawne dzieje, przypomniałam to sobie. Bo Priscillą powiedziała, że
taka rodzina Colemanów mieszka na wschodzieTeksasu. Może to tylko zbieg okoliczności z tym nazwiskiem? To zresztą nie mój interes. Grady siedział bez ruchu. Starał się ułożyć
wszystkie te informacje w jakąś logiczną całość. Wynikało z nich, że Ross Coleman to jeden z członków bandy braci James, złodziej, morderca, ukrywający się pod zmienionym nazwiskiem przez tyle lat.
Grady najchętniej skakałby z radości. Musiał jednak zachować powagę.
– Czy jeszcze coś? – zwrócił się do Sugar.
– Nie.
– Bardzo mi pomogłaś. Jutro dostaniesz nagrodę.
– Dziękuję ci, Sugar. – Priscillą wstała, dając jej do zrozumienia, że spotkanie zakończone.
Odprowadziła ją do drzwi.
– Wyglądasz na zmęczoną. To było chyba bardzo wyczerpujące, co? Idź się połóż. Przyślę ci do pokoju jakąś buteleczkę.
Priscillą zamknęła za nią drzwi i wolno odwróciła się do Sheldona.
– Co ty na to?
Podbiegł do niej, chwycił ją w ramiona, uniósł i
rozpoczął taniec radości.
– Kupię ci futra i obsypię diamentami!
– To mi niepotrzebne – zawołała. – Prosiłabym tylko o możliwość współuczestniczenia w twoim interesie drzewnym. Masz świetne pomysły, a ja mogę wnieść jako swój udział poważną gotówkę na ich sfinansowanie.
Przestał tańczyć i postawił ją na podłodze. Nigdy
nie zastanawiał się nad zawiązaniem spółki. A już na
pewno nie ze znaną w całym stanie prostytutką. Ale to będzie problemem dopiero w przyszłości, ponieważ teraz zamierza świętować.
– Dam ci wszystko, co chcesz, Pris. Nigdy nie czułem się tak szczęśliwy.
Po chwili przestał się śmiać.
– A jeśli to są wymysły pijanej dziwki, która chce zwrócić na siebie uwagę?
Jednak wszystko, co Sugar powiedziała, pasowało do siebie: Ross nie miał żadnej dalszej rodziny, nie był przeciętniakiem, który mógł bez trudu zginąć w tłumie. Rola wyjętego spod prawa przestępcy pasowała do niego idealnie. Zanim jednak Grady przedsięweźmie odpowiednie kroki, sprawdzi, czy opowiadanie Sugar może być prawdziwe.
– Nie wierzyłam Sugar – Priscilla zdawała się czytać w myślach Grady'ego. – Zaczęłam sprawdzać jej opowieść. Tutejszy szeryf jest moim przyjacielem. Sprawdził kartotekę z listami gończymi, ale jego dokumentacja nie sięga tak daleko wstecz. Wysłał depeszę do Memphis. Tam w rejestrze poszukiwanych znaleźli nazwisko Sonny Clark: był włamywaczem i mordercą, tak jak cała banda Jamesów. Zniknął i został uznany za zmarłego w 1869 roku. Trzy lata później pojawił się ponownie pod zmienionym nazwiskiem – jako Ross Coleman. Potem doniesiono, że został zastrzelony przez człowieka Pinkertona, o nazwisku Majors.
– To powinien być rok 1872.
– Data zgadza się z opowiadaniem Sugar. Grady chodził nerwowo po pokoju.
– W opowiadaniu są ogromne luki. Dlaczego na przykład detektyw napisał raport o śmierci
Colemana i zamknął sprawę?
Priscilla nie zapędzała się tak daleko. Nie chciała, żeby Sheldon przez nadmierny pośpiech zepsuł wszystko. Potrzebowała go jedynie do wykonania brudnej roboty: zemsty na Carlos'u Langstonie – za to, że odrzucił jej względy – i na tej czarnowłosej dziewczynie – bo dla niej to zrobił. Reszta jej nie interesowała.
– Kto to wie? Kogo to będzie obchodziło, jeżeli go
im dostarczysz? Wyobraź sobie ludzi, którzy drwili z
ciebie z powodu ślubu z córką tego bimbrownika.
Teraz będą patrzeć na ciebie z uznaniem i strachem, gdy postawisz przed sądem jednego z bandy braci Jamesów. Będziesz sławny! – Wtuliła się w niego. – Już w tej chwili twoja bliskość zapiera mi dech w piersiach! Przywarł ustami do jej ust. Seks i żądza odwetu opętały go na równi. Zaniósł Priscillę do sypialni i jednym szarpnięciem zerwał z niej sukienkę. Ona
kilkoma wprawnymi ruchami zdjęła z niego ubranie.
– Wiesz, co masz robić, kochanie? – spytała dysząc.
–Wiem. Jutro ruszam do Larsen.
Zwarli się w miłosnym uścisku podnieceni perspektywą zwycięstwa.
Coś się Ma nie podobało. Coś było na opak. Wyczuwała to tak, jak zwierzęta wyczuwają zmianę pory roku.
Przyjechała do Any następnego ranka po przyprowadzeniu stada. Uparła się, że przeprawi się
tratwą przez rzekę, a resztę drogi przebędzie pieszo. Wyjęła Anie szwy za pomocą małych nożyczek. Obejrzała dokładnie bliznę i stwierdziła, że rana zagoiła się.
Kiedy dziewczyna przytuliła się do jej ogromnych piersi i zaczęła szlochać, Ma złożyła to na karb przeżyć związanych z operacją. Potem jeszcze długo siedziały koło siebie w milczeniu, pijąc herbatę. W końcu Ma zaczęła zbierać się do drogi powrotnej. Robiła to z ciężkim sercem. Wiedziała, że Ana coś dokucza, ale nie odgadła przyczyny. Może tęskni za matką i dlatego płacze? Kiedy jednak Carlos odprowadzał Mę do rzeki, powróciło pierwotne przeczucie czegoś poważniejszego niż tęsknota za domem i matką.
– Mamo, dlaczego nie weźmiesz Stormy'ego?
– Moje nogi wcale nie są słabsze od jego nóg. Wolę się przejść.
– Co jest Ana? – Carlos zrównał z nią krok.
– Nie wiesz?
– Nie widziałem jej wczoraj wieczorem, a dzisiaj od rana byłem bardzo zajęty.
– Wraca do zdrowia. Wszystko dobrze się goi. Jak rzadko komu.
Ma przysłoniła oczy rękami i uważnie spojrzała na syna.
– Wyglądasz na strapionego. Czy coś ci dolega?
– Nie. – Przygryzł trzymane w zębach cygaro.
– Brzuch cię boli?
– Gdzież tam!
– Możeś na kogo wściekły?
– Co mama!
– Hm – mruknęła z niedowierzaniem.
Gdy doszli do rzeki, Carlos upewnił się, że bezpiecznie wsiadła na tratwę. Zanim chwyciła do
ręki długą żerdź do odpychania, powiedziała:
– Dbaj o tę dziewczynę, słyszysz?
– Ona sama potrafi o siebie zadbać – burknął pod nosem.
– Nie, nie potrafi! – rzuciła matka ostro, zastanawiając się, czy mogłaby mu jeszcze sprawić
zasłużone lanie. – Jest słaba na ciele i duszy. Rano wypłakiwała oczy.
Carlos unikał wzroku matki.
– Powiedziała ci coś? – spytał z wahaniem.
– A powinna?
Wzruszył tylko ramionami, zaskoczony jej bystrością. Ma zanurzyła żerdź w wodę i kiedy wbiła ją w dno, naparła na nią całym ciężarem ciała. Coś było na pewno nie w porządku. I to coś dotyczyło ich obojga. Głowę by za to dała. Bez względu na to, co to było, oboje woleli na ten temat nie mówić. Najlepiej więc zostawić ich samym sobie; muszą to załatwić między sobą. Na koniec zostawiła Carlos'owi jeszcze tylko jedną radę: – Uważaj, żeby nie pracowała zbyt ciężko. Ma nie byłaby zadowolona, widząc Ane niosącą miednicę z mokrą bielizną i rozwieszającą pranie na lince. Następnego dnia po odwiedzinach Ma młoda kobieta zdecydowała, że pranie nie może czekać już ani dnia dłużej. Poza tym praca pozwalała
jej oderwać się od bolesnych myśli. Carlos jej nie kochał. Litował się tylko nad nią. Cała
jego czułość, uprzejme zachowanie i porywające duszę pocałunki miały swe źródło w litości, nie w miłości.
A, diabli z nim!
Co teraz zrobić?
Wiedziała, co ludzie myślą o dziewczynach, które prowadzą się „po małżeńsku” przed ślubem. Wprawdzie już nie kamienują ich publicznie, ale nadszarpnięta reputacja stawia je poza nawiasem społeczności. Ojciec dziecka często pozostaje nie znany, dziewczyny zaś wysyła się daleko od domu rodzinnego. Rodzina szuka krewnych w Europie albo wynajduje chorobę, która wymaga specjalistycznego leczenia. Wszyscy jednak wiedzą, że jedzie ona rodzić nieślubne dziecko. Zdarza się, że ani dziewczyna, ani dziecko z takiego „leczenia” już nie wracają. Rodzice Any nigdy by jej nie opuścili. Była pewna ich miłości i dlatego nie bała się banicji. Choćby nie wiadomo jaką hańbą ich okryła, nie odrzucą jej, ale będzie to dla nich straszliwy cios. Czy to wytrzymają? Czy ona to wytrzyma?
Musi. Nawet jeśli to będzie bardzo trudne. Ona będzie żyła dla swego dziecka.
Postawiła miednicę z bielizną pod sznurem i ręką obmacała brzuch. To przerażające i jednocześnie cudowne uczucie, że oto tam, w środku, nosi dzieciątko. Dziecko Carlos'a.
Pociągnęła nosem, bo poczuła, że łzy napływają jej do oczu. On pewnie w ogóle nie myśli o tym, że będzie ojcem. Obarczył ją całą winą. Rządcą został nie z własnej woli. Stało się tak, bo w jakimś stopniu czuł się zobowiązany do tego. Zabrał jej dziewictwo, więc chociaż tak chciał spłacić swój dług wobec jej rodziców. No cóż! Ona nie potrzebuje litości. Litości od
kogoś takiego jak Carlos Langston. Kimże on jest, aby się nad nią litować! Nic już jej nie cieszyło. Nawet pasące się stado czerwonych krów nie interesowało jej. Tylko ze względu na trzech kowbojów pomachała ręką, zaśmiała się i coś krzyknęła, stojąc w drzwiach domu. Dla Carlos'a miała jedynie zimne spojrzenie, pełne wyrzutu i potępienia. Zrozumiał to; od chwili
porannej awantury nie spotkali się ani razu. Carlos. Carlos. Carlos. Dlaczego nie może przestać o nim myśleć? Czemu nie może zapomnieć czułości, z jaką jej dotykał? Jego głębokiego głosu, pieszczoty rąk, smaku ust? Bo nie ma poczucia dumy! Choć umysł go odrzucił, jej ciało tęskni za nim. Dlaczego była na tyle głupia, że go pokochała, zamiast nim pogardzać od samego początku? Nachyliła się i wyjęła z miednicy mokrą sztukę bielizny, i zarzuciła na linkę. Wtedy poczuła ostry ból w podbrzuszu. Przez chwilę nie opuszczała rąk, mocno trzymając się sznura. Oddychała głęboko, aż ból przeszedł. Zastanawiało ją wcześniej, że nie ma okresu, ale wytłumaczyła to stresem związanym z nieudanym ślubem oraz przemęczeniem po przeprowadzce na ranczo. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że może być w ciąży. Jej organizm już zaczął wysyłać sygnały świadczące o odmiennym stanie. Skrócony oddech, zmęczenie, osłabienie, zawroty głowy, nudności to nie pozostałości po niedawno przebytej operacji, tylko oznaki ciąży. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maximum Prokonsul
Dołączył: 23 Sie 2008 Posty: 3624 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:11:40 01-01-09 Temat postu: |
|
|
Odcinek wspaniały
Ma i jej intuicja
Szkoda mi Any ale to poczęści też jej wina nie chodzi mi o to, że jej wina w tym, że jest w ciąży tylko, że sądzi, że Carlos chciał wźąść z nią ślub a litości.
Moim zdaiam Ana nie powinna wyciągać pochopnych wnioskówn.
Pozdrawiam i czekam na NEWSA |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 14:13:25 01-01-09 Temat postu: |
|
|
telka napisał: | moge tez prosic o przesłanie odcinków na meila [link widoczny dla zalogowanych] z gory dziekuje
|
Wysłałam wczoraj, ale miałam problemy z pocztą i jakby nie doszło napisz. Wyślę ponownie |
|
Powrót do góry |
|
|
Żaba King kong
Dołączył: 06 Gru 2008 Posty: 2902 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:20:15 01-01-09 Temat postu: |
|
|
O.o ja jak zwykle omine 2 odc ;|
bosz Ana jest w ciąży xdd
ej ale tu miał być happy end, bo jak Anie coś do łba strzeli i powie, że to dziecko Gradiego? ;|
łaaa, mam głupie pomysły xddd
ale ciekawi mnie jak się potoczą ich losy
czekam na new;**** |
|
Powrót do góry |
|
|
julcia Mocno wstawiony
Dołączył: 10 Lip 2008 Posty: 7059 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:21:28 01-01-09 Temat postu: |
|
|
Odccinek jak zwykle bardzo ciekawy i zaskakujący
Przeszłośc ojca Any nie jest za ciekawa, jesli ta dwójka to wykorzysta a napewno to zrobi to zniszczy nie tylko Anę
Ma jak prawdziwa matka czuje wszystko, ciekawe czy coś jej w głowie świta
Any i jej duma, najwazniejsze ze cieszy sie z dziecka |
|
Powrót do góry |
|
|
Princessa Dyskutant
Dołączył: 18 Lis 2008 Posty: 136 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:26:28 01-01-09 Temat postu: |
|
|
Odcinek jak zawsze świetny
Przeszłość Rosa nie ciekawa, szykują sie kłopoty... Gardy i Pris na pewno coś wykombinują
Ma wyczuje wszystko...
Ana i Carlos czy oni muszą sie na siebie gniewać i z soba nie gadać
Biedna Ana czemu ona myśli ze Carlos jest z nią z litości... |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 16:36:11 01-01-09 Temat postu: |
|
|
Odcinek 45
– Co to, u diabła, ma znaczyć? – Trzej mężczyźni, zajęci znakowaniem stada, podnieśli głowy.
– Zabrzmiało jak trzy strzały z rewolweru – rzekł Pete.
– To były strzały. – Carlos ruszył w kierunku Stormy'ego uwiązanego po drugiej stronie płotu. Widząc pozostałych biegnących za sobą zawołał: – Zostańcie tu. Strzały dochodzą z domu. Jeśli Jim albo ja nie wrócimy w ciągu pięciu minut, niech jeden z was przeprawi się przez rzekę i sprowadzi ludzi z River Bend, a drugi niech postara się dostać jak najbliżej domu i zobaczy, co się dzieje.
Wskoczył na konia i ruszył galopem w kierunku domu.
Przed kilkoma minutami wysłał Jima do stajni po cęgi; może to on strzelał, wzywając pomocy? Czy Ana coś się stało? Serce biło mu jak oszalałe. Kiedy wpadł na podwórze, zauważył Jima nachylającego się nad leżącą na ziemi postacią. Carlos w biegu zeskoczył z konia.
– Co się stało?
– Nie wiem, Carlos. Zobaczyłem ją leżącą, gdy wychodziłem ze stajni. Wygląda mizernie.
Strzelałem, żeby ktoś tu przyjechał.
– Postąpiłeś właściwie – odparł Carlos; ulżyło mu, gdy przekonał się, że strzały oznaczały jedynie wezwanie pomocy. Ukląkł na ziemi.
– Ana?
Podłożył rękę pod głowę dziewczyny i lekko uniósł.
– Przynieś trochę wody – zwrócił się do Jima.
Za chwilę garnek stał obok. Carlos wziął trochę wody na dłoń i spryskał twarz leżącej. Jej powieki drgnęły i cicho jęknęła. Carlos jeszcze raz zwilżył jej twarz. Tym razem próbowała wytrzeć policzek.
– Przytomnieje – szepnął Jim.
Otworzyła oczy, ale zaraz je zamknęła; ostre światło słońca wyraźnie ją raziło.
– Co się stało? – spytała słabym głosem. Carlos odetchnął z ulgą.
– Nic jej nie będzie – powiedział do Jima. – Tylko zemdlała. Jedź i powiedz im o tym, zanim poruszą całą okolicę.
Jim pojechał natychmiast.
Carlos wziął Ana na ręce i przytulił do piersi.
– Mogę iść.
– Nawet pełzać nie dasz rady.
– Postaw mnie na ziemię.
– Nie.
– Czuję się dobrze.
– Zamknij się! – warknął na nią.
– Nie mów do mnie w ten sposób!
– Będę mówił tak, jak mi się podoba!
Doszedł do werandy i posadził ją w fotelu na biegunach.
– Po co, u diabła, na takim słońcu robiłaś pranie?
– Potrzebowałam czystych rzeczy.
– Nie mogłaś poczekać na mnie? Przecież bym to zrobił.
– Nie! O nic nie będę cię prosiła.
– Mogę wiedzieć dlaczego?
– Bo nie chcę być w żadnym stopniu zależna od ciebie. Nie chcę twojej litości. Sama potrafię zadbać o siebie!
– I o ranczo? I o dziecko? Podniosła dumnie głowę.
– Jeśli będzie trzeba – tak! Zaklął pod nosem.
– Teraz posłuchaj uważnie, młoda damo, co mam ci do powiedzenia. Jesteś rozkapryszonym
bachorem! Upartym, humorzastym i dumnym. Ale zapomniałaś o jednym – pobieramy się! Zemdlałaś dzisiaj i to może powtórzyć się w każdej chwili. Robotnicy zaczną gadać. Operacja będzie wytłumaczeniem tylko do czasu – przerwał, by zaczerpnąć powietrza. – Bardzo szybko ktoś się domyśli prawdy. A jak będzie już widać? Co wtedy zamierzasz robić?
Wargi zaczęły jej drżeć.
– Coś wymyślę.
– Nic nie będziesz wymyślać! Będziemy już małżeństwem! – Skarcił ją spojrzeniem. – A jako
twój mąż zastrzelę każdego, kto pod twoim adresem odważy się wypowiedzieć choć jedno złe słowo!
Nagle spoważniał.
– Teraz idź i przebierz się w coś odpowiedniego na uroczystość ślubną, ponieważ zaraz jedziemy do miasta. Dzisiaj. I jeszcze jedna sprawa: jeśli znowu zaczniesz pleść takie głupoty jak tamtego rana, przyrzekam ci prawdziwe lanie.
– Kochasz mnie, Carlos?
Pytanie zbiło go z tropu. Rozpogodził się w jednej chwili. Oczy nabrały ciepła.
– Gdybym cienie kochał, to czy pogodziłbym się z takim traktowaniem mnie?
Uśmiech ożywił jej twarz.
– Jeżeli moja zgoda na ślub miałaby opierać się na formie oświadczyn, to na pewno wybrałabym Grady'ego. Był bardziej romantyczny. Przyszedł elegancko ubrany, z kwiatami i słodyczami, i mówił mi, jaka jestem piękna. Powiedział, że Bóg zabrał niebu anioła, gdy posyłał mnie na ziemię.
– Nie wierzę, żeby ten dureń sam potrafił coś takiego wymyślić! – Carlos skrzywił się.
– W każdym razie tak to brzmiało.
Przyglądał się jej twarzy. Zębami ściągnął rękawicę, którą jeszcze miał na ręku. Palcami
dotknął wymizerowanego policzka dziewczyny.
– Dla mnie jesteś najpiękniejsza – mówił drżącym ze wzruszenia głosem. – Jesteś kobietą, na
którą absolutnie nie zasługuję. Uwielbiam z tobą spać; po raz pierwszy w życiu ma to dla mnie ogromne znaczenie. Chcę z tobą zasypiać i budzić się u twego boku. Chcę widzieć, jak bawisz moje dziecko. – Pochylił się, delikatnie ucałował jej piersi, a potem zagłębił twarz w ich miękkiej pełni. – Nie mogłem uwierzyć, gdy lekarz mi to powiedział. Z początku byłem przerażony, że mogę ciebie stracić, i nie myślałem o dziecku. Dopiero później, kiedy
czuwałem przy twoim łóżku, rozmarzyłem się tak, aż chciało mi się płakać. Nigdy nie myślałem, że będę miał dziecko. Jeśli to będzie chłopiec, nazwiemy go Luke; jeśli dziewczynka – no cóż, zabiję każdego sukinsyna, który próbowałby zrobić jej to, co ja
tobie! – Całował jej brzuch z czułą żarliwością. – Nie jestem materiałem na dobrego męża, Ana. Nie mam właściwie nic, co mógłbym ci ofiarować. Ale urobię sobie ręce po łokcie, by z tego miejsca stworzyć wspaniały dom dla nas i naszego dziecka! A teraz, jeśli na takich warunkach przyjmiesz tego tu „włóczęgę, dla którego końskie siodło jest domem”,
zostaniesz panią Ana Langston przed zachodem słońca.
Jego słowa brzmiały dla Ana jak najpiękniejsza poezja miłosna.
– Jeśli chcesz żenić się ze mną tylko ze względu na dziecko, to nie rób tego. Nie chcę za męża
męczennika siedzącego ze mną przy kominku w zimowe wieczory, a myślami towarzyszącego kumplom we włóczędze po prerii.
– Masz przed sobą faceta, który raczej rzuci cały świat, byleby móc we wszystkie noce znajdować się w łóżku z Ana Coleman. Nie żenię się z tobą przez wzgląd na dziecko.
Oparł głowę na jej ramieniu, jakby się nagle zawstydził.
– Szczerze mówiąc, to cieszę się, że dziecko stało się powodem naszego małżeństwa. Dawniej wydawałoby mi się to jedynie sennym marzeniem.
Wstała z fotela i objęła go.
– Carlos, bardzo cię kocham.
Przygarnął ją do siebie i pocałował wilgotne rozchylone wargi.
Potem delikatnie odsunął ją od siebie i rzekł:
– Idź i przygotuj się do ślubu. Powiem ludziom, że jedziemy do miasta.
– Ile mam czasu?
– Pół godziny.
Ana weszła do domu, żeby się umyć i ubrać. W trakcie czesania uświadomiła sobie, że Carlos
właściwie nie wyznał jej miłości.
– Dokąd jedziemy?
– Siedź grzecznie, pani Langston, dobrze? Chcę ci coś pokazać. – Jechali wozem do domu inną drogą niż zwykle.
– Niespodzianka?
– Traktuj to jako prezent ślubny.
– Jeden już mam – powiedziała, spoglądając z dumą na złotą obrączkę, którą Carlos włożył jej na palec na polecenie pastora. – Kiedy ją kupiłeś?
– Tego dnia, gdy załatwiałem formalności.
– Byłeś pewny, że się zgodzę?
– Nie, ale miałem nieśmiałą nadzieję. – Nachylił się i ucałował jej rozchylone usta. Poczuł ciepły język na swoich wargach.
– Wstydu nie masz, kobieto? – spytał z błyskiem w oczach.
– Nigdy, jeśli chodzi o ciebie. I nigdy nie miałam. Przypuszczam, że wcale nie jestem lepsza od Wandy Burns.
Żachnął się na te słowa.
– Spiorę ci pupę, jeśli będziesz porównywała się z nią!
– Przecież to prawda. Była w ciąży z mężczyzną, z którym jeszcze nie miała ślubu. Tak samo jak ja. Gdzie widzisz różnicę?
– Jest ich sto! – zawołał. – Byłaś tylko i wyłącznie z jednym mężczyzną. To zasadnicza różnica. Poddała się. Nie była dzisiaj wojowniczo usposobiona. Dzień był cudowny, a ona zbyt szczęśliwa, by się kłócić.
– Tak, byłam tylko z jednym. I kochałam go już wówczas, gdy przyszłam do niego do stajni. Inaczej nigdy bym tego nie zrobiła.
– Jestem szczęśliwy, że byłem wtedy pod ręką – szepnął jej do ucha.
Po chwili zatrzymał konia; stali pod łukiem utworzonym z pni dwóch drzew połączonych na
wierzchołkach długą, szeroką deską. Pod łukiem zaczynała się droga do domu. Nie jechali tędy do miasta i dlatego wcześniej nic nie mogła zauważyć.
– Co to jest?
– Niespodzianka.
Jak zwykle chciała zeskoczyć z wozu, lecz Carlos chwycił ją w pasie i powoli zestawił na ziemię.
– Musisz teraz bardzo na siebie uważać.
Zadrżała, gdy ręką delikatnie dotknął brzucha. Słodka pieszczota jego palców rozgrzała jej ciało.
– Carlos! – Łzy pojawiły się w jej oczach. Na desce był wypalony zgrabnymi literami napis: PLUM CREEK RANCH. – Zmienił ci się gust? Spodobała ci się ta nazwa?
– Nie – powiedział i pokręcił głową. – Nadal uważam, że to idiotyczna nazwa dla gospodarstwa, w którym hoduje się bydło.
– To dlaczego? Dlaczego zadałeś sobie tyle trudu? Obdarzył ją czułym spojrzeniem.
– Chciałem zrobić coś, z czego się będziesz cieszyła; coś, na widok czego roześmiejesz się
zamiast płakać. Narobiłem ci tyle kłopotów, tyle przykrości i biedy, więc chociaż raz chciałem sprawić ci radość.
Wtuliła się w jego ramiona. Objął ją i przytulił. Zanurzył twarz w jej włosy na karku, wdychając zapach perfum i dziewczęcego ciała.
– Może zajrzymy do koszyka, którym obdarzyła nas żona pastora, co? – spytał, gdy brakło mu już tchu.
Skinęła radośnie głową i patrzyła, jak kieruje konia w cień drzewa. Zdjął koszyk z wozu.
– Powiedz, czym ją przekupiłeś, że przygotowała ten koszyk?
Carlos rozmyślnie wyszukał pastora spoza Larsen. Gdyby sprawę załatwiał w kościele, do którego należała rodzina Colemanów, wieść o ślubie rozniosłaby się błyskawicznie docierając do Rossa i Lydii wcześniej, niż to było wskazane. Szczęśliwie ten pastor nie znał ani Ana, ani Carlos'a i bardzo się ucieszył, że może udzielić im ślubu. Jego żona grała podczas ceremonii na fisharmonii, a córka pełniła rolę świadka. Po skończonej uroczystości żona pastora wręczyła nowożeńcom koszyk, życząc im długich lat szczęścia. – Nie było żadnego przekupstwa. To moja uroda tak na nią podziałała – powiedział z udawaną zarozumiałością.
Wyszukał miejsce, gdzie rosła gęsta, pachnąca koniczyna. W powietrzu unosił się zapach sosny. Delikatny popołudniowy wiatr i gęste gałęzie dzikiego orzecha chroniły przed spiekotą.
– Mówisz o żonie czy córce? Ta druga patrzyła na ciebie zupełnie cielęcymi oczami.
– Nie zauważyłem. Widziałem tylko ciebie. Położył się na wznak w koniczynie i pociągnął
Ana za sobą. Nie dał jej nawet czasu na zebranie myśli; przywarł ustami do jej ust. Rękami pieścił jej piersi. Poruszała się pod nim niespokojna i spragniona. Kiedy usiadł, zawołała niezadowolona:
– Carlos, chodź!
– Jeśli zapomnimy się w tej koniczynie, zniszczysz swoją piękną sukienkę.
Zdjęła kapelusz i odrzuciła go na bok.
– Nie zależy mi na strojach. Pogłaskał ją po policzku.
– W takim razie jeszcze nie wydoroślałaś.
Pamiętam, że przy wszystkim, co kiedyś nosiłaś, albo brakowało guzików, albo były popękane szwy, czasem nawet dziury...
Ze śmiechem wyjęła spinki i rozpuściła długie sploty.
– Ma zawsze miała ze mną dużo roboty.
Przypominanie mi o tym nie jest objawem dobrych manier.
Przygotowany przez żonę pastora koszyk zawierał różne smakołyki: płaty wędzonej szynki, bochenek świeżego chleba, garnuszek dżemu śliwkowego, ciasto z tak delikatnym nadzieniem, że po dotknięciu zlizywali je z palców. Carlos rozkochanym wzrokiem śledził każdy ruch Ana.
– Przypominasz rozkwitły jaskier, kiedy tak siedzisz w trawie. – Miała na sobie złocistą
sukienkę, która swą barwą rzeczywiście przypominała kwiat, do którego ją porównał.
– Dziękuję ci, mężu.
Jak ona mogła kochać kogoś takiego jak Grady Sheldon, kiedy po ziemi chodził Carlos? Był wysoki i szczupły, muskularny i wysportowany. Poruszał się z niedbałą swobodą, ale drzemała w nim siła gotowa wybuchnąć w razie potrzeby. Jego brwi, z natury jasne, od długiego przebywania na słońcu stały się niemal białe. Głęboko osadzone oczy były tak intensywnie niebieskie, że przechodził ją słodki dreszcz, gdy się w nie wpatrywała. Kochała każdą bruzdę na twarzy, siłę charakteru, nawet jego upór... Patrzyła na męża z rozmarzeniem i tylko wzdychała.
– Zmęczona?
– Nie! – pokręciła przecząco głową.
– Chcesz do domu?
– Nie bardzo.
Oparł się plecami o pień drzewa.
– Połóż się. – Ułożył jej głowę na swoich kolanach.
Lato było ciepłe, ale nie upalne. Jedli wydobyte z kosza smakołyki i czuli się przyjemnie nasyceni. Pszczoły brzęczały w pachnących kwiatach koniczyny. Wiatr leniwie poruszał liśćmi drzewa. Obłoki, białe i puszyste, sunęły leniwie w niebieskiej próżni.
Włosy Ana pokryły kolana Carlos'a jak czarny obrus. Piersi jej unosiły się i opadały przy każdym spokojnym oddechu.
– Powinienem być już w domu i zabrać się do roboty, ale jestem zbyt rozleniwiony.
– A ja się zastanawiam, czy za powiedzenie czegoś takiego w tej chwili, nie powinnam cię zastrzelić. Nachylił się nad nią i szepnął:
– Jesteś cudowna, Ana Coleman.
– Ana Langston – poprawiła go, zanim ustami do-sięgnął jej ust.
Podniecony, całował jej wilgotne, gorące usta. Potem wolno rozpiął guziki gorsetu: nagie piersi ukazały się wśród koronek i wstążek. Pieścił je palcami, ustami. Wolno i podniecająco.
– Jesteś moja. Moja jedyna. Nikt inny. Tylko ty – szeptał. Z plączących się w jej głowie myśli jedna z nich uderzyła ją z nieodpartą siłą: czy to, co w tej chwili słyszała, odnosiło się również do Lydii?
Potrzebowała trochę czasu, by doprowadzić się do ładu. Palcami wyczesywała z włosów źdźbła trawy i liście. Nic nie mogła poradzić na zielone plamy na żółtej sukience. Pomogła Carlos'owi zebrać do kosza resztki jedzenia i zaraz poszli w kierunku wozu.
– Myślę, że czas zawiadomić rodziców... – czekał na jej reakcję.
– Zgoda, zresztą chciałabym to wykrzyczeć całemu światu.
Carlos nie był tak optymistycznie nastawiony.
– Obawiam się, że oni tak łatwo nie zaaprobują tego faktu. Powiedzmy im może o ślubie, ale nie wspominajmy na razie o dziecku, co? Zostawmy to na inną okazję.
– Przecież oni bardzo cię lubią, Carlos.
– Tak, ale nie jako zięcia. Szczególnie boję się reakcji Rossa – powiedział pochmurniejąc.
Ana nie podzielała obaw męża.
– Pozwól, że zajmę się ojcem, jeśli będzie robił jakieś trudności. Zresztą nieważne, czy zaakceptują to czy nie. Nic nie zmieni faktu, że jesteś moim mężem.
Jej optymizm był zaraźliwy. Odprowadzili wóz do domu, a potem przeprawili się tratwą przez rzekę. Carlos odprężył się na myśl, iż wreszcie nie będzie musiał kryć się ze swym
uczuciem do Ana. W każdej chwili może jej dotknąć lub objąć ją bez konieczności oglądania się, czy ktoś tego nie widzi. Jest przecież jego żoną i wszyscy powinni o tym wiedzieć.
Objął ją w pasie i weszli na podwórze River Bend. W bramie nachylił się jeszcze nad nią i ucałował prosto w usta.
– Mam bardzo potargane włosy? Wyłuskał źdźbło trawy i przygładził jej włosy.
–Wcale nie.
– Kłamczuch! Jak myślisz, mogą się domyślić, co robiliśmy po drodze?
Nachylił się do jej ucha i spytał szeptem:
– A zależy ci na tym?
– Nie! – zachichotała radośnie i pocałowała go w policzek.
– Co się z wami dzieje, do cholery? – głos Rossa uderzył w nich jak grom, aż odskoczyli od siebie. Coleman siedział na werandzie i palił fajkę, którą Ana przywiozła mu z Fort Worth. Naturalnie dostrzegł wymianę czułości. Nie zauważył tylko radosnego wyrazu ich twarzy. Widział jedynie faceta obejmującego jego córkę, faceta, który jego zdaniem nie miał do tego żadnego prawa.
– Puść ją!
– Tatku, mówisz do Carlos'a. Nie widzisz?
– Widzę aż za dobrze, do kogo mówię!
– Ross... – zaczął Carlos.
– Ana, do domu! – rzucił Ross rozkazująco.
Zamierzał posłać Bubbę Langstona do wszystkich diabłów, a Ana nie musi być tego świadkiem.
– Nie pójdę! I przestań tak na nas patrzeć. Nie jestem dzieckiem, tatku, i...
– Jesteś moim dzieckiem! – ryknął. I nie pozwolę, żeby byle kto obejmował cię jak jaką dziewkę...
– Dość, Ross! – powiedział stanowczo Carlos. – Uspokój się i pozwól mi wyjaśnić...
– Nie potrzebuję żadnych wyjaśnień. Wiem, co widziałem!
– Pobraliśmy się – głośno i uroczyście oznajmił Carlos. – Poślubiłem Ana dzisiaj po południu.
- Poślubiłeś?! – Ross wypuścił z zębów fajkę, która upadła mu pod nogi.
-Jestem jej mężem. Chodźmy do domu...
– Musiałeś mieć cholernie ważny powód do takiego pośpiechu. Wiem, co myślisz o kobietach i jak je traktujesz. Są dla ciebie jedynie zabawką.
– Tato, przestań! – krzyknęła Ana.
Kilku kowbojów usłyszało krzyki i przyszło zobaczyć, co się dzieje. Dziewczyna zarumieniła się po czubki włosów, widząc zbiegowisko.
– Jest tylko jeden powód, dla którego musiałbyś się żenić, ale lepiej dla was obojga, żeby to nie było to! Zrobiłeś... Ana jest ...? Pewnie tak! O, ty! A ja powierzyłem ją, sukinsynu, twojej opiece! Rzucił się na Carlos'a i z rozmachem uderzył go pięścią w szczękę. Ana krzyknęła i ruszyła w ich kierunku.
– Co się dzieje? – zawołała Lydia, zbiegając ze schodów werandy w nie dopiętej spódnicy. Ma biegła za nią ze ścierką w ręku. Lee i Micah skoczyli, by zatrzymać Ana.
Carlos nie zdołał jeszcze otrząsnąć się po pierwszym ciosie, gdy pięść Rossa wylądowała na jego brzuchu. Zgiął się i upadł na kolana. Potrząsnął głową, starając się oprzytomnieć. Myśl, że przyjaciel może mieć przy sobie broń, postawiła go błyskawicznie na nogi. Chyba jednak nie ma, bo inaczej nie wahałby się z niej skorzystać. Dobrze, że on również nie wziął rewolweru.
– Ross, nie chcę się z tobą bić, ale jeśli jeszcze raz spróbujesz...
Nie dokończył, gdyż potężny cios dosięgną! jego twarzy. Rozwścieczyło go to. Pochylił się i rzucił na Rossa. Obaj upadli na ziemię i potoczyli się po podwórzu, okładając się pięściami i kopiąc. Pot, błoto i krew pokrywały ich odzież. Widzowie bez słowa, choć z zażenowaniem, przyglądali się walce przyjaciół. Lydia nerwowo wyłamywała palce. Łzy spływały po twarzy Ana. Micah z bolesnym wyrazem twarzy przyglądał się niecodziennej scenie. Lee nie wierzył własnym oczom. Wszyscy byli tak wpatrzeni w walczących, że nikt nie zwrócił uwagi najeźdźca, który wjechał w bramę. Ucieszył go ten widok. Uśmiechnął się drwiąco. Za
chwilę ta walka nabierze kolorów. Zawołał głośno:
– Sonny Clark!
Ross znieruchomiał. Trochę zamroczony popatrzył na otaczających go ludzi. Wszystko widział jak na zwolnionym filmie. Zobaczył rozszerzające się z przerażenia oczy Lydii, widział, jak gwałtownie podrywa głowę i patrzy w stronę bramy. Widział też, że jej wargi składają się do okrzyku: nie! Ross podniósł się na drżących nogach i spojrzał w tym samym kierunku. Odruchowo sięgnął po rewolwer, ponieważ jeździec trzymał broń gotową do strzału. Huk rozdarł powietrze. Lydia i Ana krzyknęły, gdy Ross upadł przygnieciony przez Carlosa. Kilku z przyglądających się zasłoniło głowy rękami, kilku innych sięgnęło po broń.
Jeden Lee zachował przytomność umysłu: rzucił się na Micaha, zbił chłopca z nóg, wyszarpnął z olstra jego rewolwer, potoczył się po ziemi, ukląkł na jedno kolano i strzelił. Wieloletnie ćwiczenia nie poszły na marne – kula trafiła Grady'ego Sheldona dokładnie między oczy. |
|
Powrót do góry |
|
|
Maximum Prokonsul
Dołączył: 23 Sie 2008 Posty: 3624 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:19:20 01-01-09 Temat postu: |
|
|
Ana i Carlos ... świetnie, bosko
Ross moim zdaniem jest zbyt nerwowy
Głupi Grady jak ja go nie lubię ale dobrze mu tak
Podoba mi się zachowanie Lee ma chłopak cela
Odcinek świetny
czekam na newsa
Ostatnio zmieniony przez Maximum dnia 17:23:02 01-01-09, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Goda Detonator
Dołączył: 15 Maj 2008 Posty: 486 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 17:37:46 01-01-09 Temat postu: |
|
|
O Boże, kocham tą telkę
Odcinki są świetne, a ta końcówka... Właśnie to lubię w twoim stylu pisania. Ekstra opisy, dopasowane dialogi. Cudo.
Czekam na nowy, oby pojawił się jak najszybciej |
|
Powrót do góry |
|
|
Maite Peroni Idol
Dołączył: 03 Kwi 2008 Posty: 1320 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 17:41:22 01-01-09 Temat postu: |
|
|
Goda napisał: | O Boże, kocham tą telkę
Odcinki są świetne, a ta końcówka... Właśnie to lubię w twoim stylu pisania. Ekstra opisy, dopasowane dialogi. Cudo.
Czekam na nowy, oby pojawił się jak najszybciej |
Nowy - chyba dla niektórych niestety ostatni |
|
Powrót do góry |
|
|
bara2412 Idol
Dołączył: 08 Lut 2008 Posty: 1457 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 18:13:20 01-01-09 Temat postu: |
|
|
"Lydia i Ana krzyknęły, gdy Ross upadł przygnieciony przez Carlosa. Kilku z przyglądających się zasłoniło głowy rękami, kilku innych sięgnęło po broń."
Tylko nie mów, że Carlos chroniąc Rossa zginie! nie tak to ma byc;(
Odcinek jest śliczny, piękny, niepowtarzalny, ale smutny;(
Ana Langston zyskała szczęście u boku swojego męża, Carlosa, i co? nagle los sprawił że go nie będzie miała? że szczęscie było tak blisko? już miala je w ręce i nagle sie wyślizgnęło;(
czekam na następny odcinek z niecierpliwością mimo, iż będzie to ostatni |
|
Powrót do góry |
|
|
Princessa Dyskutant
Dołączył: 18 Lis 2008 Posty: 136 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:26:16 01-01-09 Temat postu: |
|
|
Cudny odcinek
Ana i Carlos w końcu małżeństwem
Dobrze ze sobie wszystko wyjaśnili
Ross chyba zbyt nerwowy i od razu musiał sie pobić z Carlosem, mam nadzieje ze nic z tego nie wyniknie...
Grady w końcu dostał za swoje... |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|