|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:47:02 16-11-07 Temat postu: Saga rodu McIntyre - Tom III - "Dziedzictwo rodu" |
|
|
monioula napisał: | Herardo zginął, ratując życie Benowi? To bardzo wspaniałomyślne, ale żal mi staruszka, bo bardzo go lubiłam. Bena też, bardziej niż Duncana, choć wiem, że opowiadanie jest o nim, to nie pałam do niego sympatią, nawet teraz kiedy pogodził się z Josephine i założyli rodzinę. No i Benjamin zniknął? Jak to? On ma nadal pojawiać się w "Sadze..." <prosi> |
Troche sie balam, ze po smierci Luciusa przestaniesz mnie lubic ;D. Ale zmarl szczesliwy, bo wiedzial, ze ocalil Duncana, a wiesz, jak on kochal Malcolma, wiec i jego syna...Przyznam sie, ze do tej pory (bo przeciez "Saga" nie jest jeszcze skonczona, na razie ma 4 tomy, kazdy po 2 czesci i czeka na wene brakuje mi Herarda, ale coz, nie moge go juz przywrocic do zycia, w koncu mial 90 lat i dostal taka smierc...jaka pewnie chcial umrzec...Klopot w tym, czy Duncan i Ben wypelnia jego prosby .
A wlasnie, Ben. Czy sie pojawi w dalszych odcinkach...To byloby zdradzanie dalszej czesci fabuly, ale...to bardzo mozliwe . Napisalam tak na koncu (o tej mgle wschodzacego slonca , bo to mial byc ostateczny koniec "Sagi" (taaak, obiecalam juz sobie koniec po smierci Malcolma , ale nie wytrzymalam i tak powstaly kolejne czesci...Zapraszam wiec na 1 czesc 3 tomu...
------------------------------------------------------------------------------
Część pierwsza - "Piekło na ziemii"
---1---
Tego dnia woda była ciemna i mroczna.Efekt ten potęgowała jeszcze ciemność nocy,jaka zapadała wokoło.Statek majestatycznie przemierzał bezkres Oceanu Spokojnego.Gwiazdy gdzieniegdzie rozświetlały granat nieba.Lekki wiatr zaglądał do wszystkich szpar w drewnie.Nie był zimny,co najwyżej przyjemnie chłodził.Zgodnie z nazwą oceanu,panował spokój i cisza.Zarówno pośród toni,jak i na pokładzie.Tym bardziej,że stał na nim-prócz sternika-tylko jeden pasażer.Był to mężczyzna,ubrany dosyć ciepło jak na tę porę roku.Spoglądał na fale,zapatrzony w ich igraszki.Miał siwe,można rzec-srebrzyste-włosy,okalające twarz silnego i twardego człowieka.Znać było,że przeżył wiele i to nie były bezpieczne przygody.Z prawej strony,tuż przy uchu,dało się dojrzeć głęboką szramę po cięciu nożem i to dosyć tępym.Nie była do końca dobrze zagojona,co potęgowało efekt nieprzystępności i nieprzejednania.Świadczyły też o tym oczy,ponure jak woda.Kiedy zawiało trochę mocniej,mężczyzna ten owinął się szczelniej płaszczem i zszedł do kajuty.Przeszedł korytarzyk,otworzył kluczem drzwi i zaraz je za sobą zatrzasnął.On jedyny zamykał swój pokoik.Rzucił klucz na stolik i zdjął okrycie.Potem położył się spać.Nie wiedział,że dwóch marynarzy prowadzi rozmowę na jego temat.Starszy z nich,o imieniu Duff,komentował właśnie dziwne zachowanie pasażera:
-Wsiadł kilkanaście dni temu i odezwał się tylko raz-kiedy pytał o termin przybycia do celu.
Od tamtej pory co wieczór staje na pokładzie i wpatruje się w toń.
-Masz rację,to niesamowite-odparł mu na to Giles.-Wygląda jak upiór,kiedy tak stoi.
Widziałeś,jaką ma bliznę?
-Tak.To znak,że nieraz uczestniczył w bójce...
Umilkli obaj,bo spostrzegli,że zjawił się kapitan.On też podejrzliwie patrzył na niecodziennego pasażera,ale dostał od niego zapłatę za kurs i więcej go nie obchodziło.Przyzwyczaił się,że w tym fachu nie zadaje się pytań.
---2---
Siwego człowieka nawiedziły sny.Przewijali się w nich różni ludzie i zdarzenia.W niektórych sam uczestniczył,część zaś była wytworem jego wyobraźni.Jedna wizja przychodziła zawsze ostatnia.Ona nigdy nie miała zakończenia-urywała się w tym samym momencie.Dziś też tak było.To obraz z gatunku tych niezbyt przyjemnych.Budził się po nim w złym nastroju.Otworzył oczy,wstał i poszedł coś zjeść.Przez całą podróż jadał sam,nikt nie ośmielił się dosiąść do tego "Mnicha",jak nazywali go potajemnie członkowie załogi"Abstinenta".Teraz też spożywał pokarm w ciszy i milczeniu.Niedługo jednak.Giles od początku pragnął poznać bliżej Mnicha,dlatego przysiadł się obok.Tajemniczy człowiek zmierzył go wzrokiem,ale nic nie powiedział.Giles długo wpatrywał się w jedzącego,aż nareszcie nie wytrzymał:
-Kim jesteś?-zapytał.
Mnich nie zwracał na niego uwagi.Zajął się konsumpcją.Marynarz zaczął tracić cierpliwość.
-Słuchaj,trollu!Pytałem cię o coś!-podniósł głos,nie mogąc znieść takiego lekceważenia.Nie doczekał się żadnej odpowiedzi.Spróbował więc ponownie,tym razem nieco ostrzej:
-Jeśli zaraz nie dostanę odpowiedzi,dopiszę kolejną szramę na twojej twarzy!-zagroził. Sięgnął po nóż.
Nigdy go jednak nie wyjął.Otóż siedzący do tej pory spokojnie Mnich zerwał się i błyskawicznym ruchem wykręcił mu rękę,drugą wyrywając sztylet zza pasa.Posiadał ogromną siłę,więc Giles aż wrzasnął z bólu:
-Złamiesz mi rękę,idioto!
Na próżno.Mógł tylko obserwować,jak przeciwnik bez mrugnięcia okiem roztrzaskuje mu kości.Kiedy ustał chrupot pękających piszczeli,Mnich odepchnął przerażonego marynarza pod ścianę i wyszedł,nie dokańczając posiłku.
Gdy znalazł się w kajucie i zamknął odrzwia,podniósł poduszkę.Pogładził zimny metal broni tam ukrytej i sprawdził,czy działa.Była w porządku.Na stole obok stała karafka.Zawahał się,ale wiedział,że musi zachować czujność,szczególnie teraz.Dlatego wychylił tylko jedną porcję.Obtarł dłonią wargi i zatkał butelkę.Spojrzał w jej głąb,jakby chciał wyczytać z niej swoją przyszłość.Sztylet, jaki odebrał marynarzowi,odbił się w szkle naczynia.Może mu się przydać...Wiedział,że we własnej obronie nie zawaha się zabić...Zabić.Znał smak tego słowa bardzo dobrze.Pamiętał pierwszy raz z przerażającą dokładnością.Dlaczego wtedy to zrobił?Nieważne.Tak miało być i kwita!Zresztą Giles był nikim.Jego śmierć nie wzruszyłaby go ani o cal!
W międzyczasie poszkodowany obmyślał zemstę.Nie dosyć,że Mnich był tutaj obcy,to jeszcze ośmielił się zaatakować!Nie dopuszczał do siebie myśli,kto tak naprawdę zaczął tę zwadę.Liczyło się tylko to,że Giles na tym ucierpiał.Nie zamierzał powiadomić kapitana o wydarzeniu,lecz samemu wymierzyć sprawiedliwość.Tym bardziej,że w mesie był wtedy obecny-prócz nich-tylko Duff.Ten na pewno nie zdradzi.Żałował,że zgubił gdzieś w tym całym zamieszaniu sztylet,ale w końcu nie był on jedyny na całym statku... |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:12:43 16-11-07 Temat postu: |
|
|
Trzymam za słowo, mam nadzieję, że Ben powróci
Nie przestanę cię lubić, bo uśmierciłaś Herarda, ale jak Ben się nie pojawi...
Trochę jestem zagubiona z tym tomem, mam nadzieję, że tajemnica i powiązania tych postaci wyjaśnią się w kolejnych rozdziałach (mam nadzieję, że będzie ich dużo ) |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 17:16:02 16-11-07 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | Trzymam za słowo, mam nadzieję, że Ben powróci
Nie przestanę cię lubić, bo uśmierciłaś Herarda, ale jak Ben się nie pojawi...
Trochę jestem zagubiona z tym tomem, mam nadzieję, że tajemnica i powiązania tych postaci wyjaśnią się w kolejnych rozdziałach (mam nadzieję, że będzie ich dużo ) |
Czyli cos mi sie udalo ))). Ale nie powiem, co, bo nie chce nic psuc ). Czlowiek ze statku odegra bardzo wazna role w "Sadze", a i dojda nowe postacie . Oto nastepna czesc:
---------------------------------------------------------------------------
---3---
Daleko od tych dramatycznych wydarzeń,w pewnej odległości od miasteczka zwanego Slumville,ubrany na czarno mężczyzna kładł świeże kwiaty na dwóch grobach.Nad jednym z nich dłużej się zamyślił.Miał okazję poznać bliżej zmarłego-w zasadzie znał obu,ale tego lepiej-i do tej pory tęsknił za nim.Niby niezbyt długo się znali,ale na tyle,aby zdążyć się zaprzyjaźnić.Obaj mieli coś wspólnego-spotkali kiedyś Malcolma McIntyre'a.To jego nagrobek był drugi.Luther wspominał właśnie chwilę śmierci Herarda Luciusa,najlepszego człowieka,jakiego kiedykolwiek znał.Stał nad miejscem jego spoczynku i wciąż miał wrażenie że tamta kula spudłowała,że Pokurcz nie mógł ich opuścić.Przeciwnie do Benjamina,który po tym tragicznym wydarzeniu wyjechał na zawsze i od dziesięciu lat nie mieli od niego sygnału.Był rok 1840 i poprzednie miesiące upłynęły im w miarę spokojnie,jeśli przyrównać je do tych w 1830.Lonely głęboko westchnął.Stracili wtedy tak wiele...Stanął mu przed oczami Indianin o imieniu Dzikość Serca,młody i dzielny wojownik.O nim też nic nie wiedzieli.Przypuszczali,że zginął zamordowany przez Olivera,ojca Benjamina.Zapewne tak było, bo skąd miałby jego amulet?Kowboj otarł łzę.Sarah.Ona też oddała ducha,tuż po wyznaniu synowi prawdy o jego ojcu.Dziś Duncan był mężem Josephine,córki tak bardzo ściganego przez jego ojca Franka Holiday'a,tego samego,który wymordował mu rodzinę.Trzeba dodać,że szczęśliwym mężem. Mieszkali w pięknym domu i byli rodzicami chłopca imieniem Noel.Miał teraz siedem lat.Po dziadku odziedziczył bardzo niebieskie oczy i prawie białe włosy.Można było powiedzieć,że Malcolm odrodził się w swoim wnuku.Od dziecka Noel słyszał przeróżne historie,a ponieważ był bardzo mądry,wkrótce poznał całą prawdę o swym pochodzeniu.Z miejsca pokochał dziadka i stał teraz obok Luthera,mocno ściskając jego rękę.
-Szkoda,że go nie poznałem-powiedział cicho.
-Miałem okazję go zobaczyć,ale niewiele większą od twojej-odparł Lonely.
-Wiem,ale ty go uratowałeś...A ja nawet nie zdążyłem mu powiedzieć,jak bardzo go kocham...
-On wie o tym,chłopcze.Jest z nami przez cały ten czas.Tak samo,jak Herardo...-teraz jemu smutek ścisnął serce.
-Mogę cię o coś zapytać?-powiedział po chwili milczenia Noel.
-Pewnie.
-Czy wujek Benjamin kochał Luciusa?-syn Duncana nazywał Bena wujkiem.
-Bardziej niż my wszyscy razem wzięci,przecież wiesz.
-To dlaczego nie odwiedza jego grobu,nawet z ukrycia?-zapytał chłopiec.
Zapadło milczenie.Noel miał rację.Gdyby nie ci,co pozostali w miasteczku,nagrobek całkowicie by zniszczał.Benjamin zamknął się w bólu i nie wypowiedział ani pół słowa,nim odjechał.
Potem słuch o nim zaginął,jakby nawet Lucius nigdy nie istniał.Nie wiedzieli nawet,czy Ben jeszcze żyje.
Odeszli razem do domu.Trafili akurat na porę obiadu,co wykorzystali na rozmowę o przeszłości.Lonely zjadł z nimi,traktowali go prawie jak członka rodziny.Lubił atmosferę tego miejsca,było tu tak rodzinnie i przyjemnie.Przyjemnie...W pewnej chwili Duncan powiedział głośno:
-Dawniej marzyłem o spotkaniu Savage'a i zabiciu go jako podłego bandyty,a teraz odwiedzam jego grób...-miał zamiar mówić dalej o nieprzewidywalności życia,gdy nagle zrozumiał,co rzekł.Ale było już za póżno.Ułamek sekundy Noel wpatrywał się z przerażeniem w twarz ojca,aż nareszcie wybiegł z salonu.Usłyszeli tylko huk gwałtownie zamykanych drzwi.Siedzieli tak chwilę jak sparaliżowani,aż wreszcie Josephine powiedziała:
-On pomyślał,że...-nie dokończyła.
Wszyscy wiedzieli,co pomyślał Noel o swoim ojcu.A on pobiegł do swojego pokoju i zatrzasnął drzwi.Rzucił się ze łzami na łóżko i wziął do ręki znaleziony gdzieś szkic przedstawiający Malcolma.Wyciął go z pewnej gazety,dawno temu.Dla niego był największym skarbem.Przedstawiał Savage'a gdzieś w jakimś mieście,zanim wsiadł na konia.Uchwycony z boku,tylko skosem
spoglądający na artystę i to przez przypadek.Jednak dało się zobaczyć jego twarz.Rysunek był dla Noela droższy od wszystkich innych.Jedyne,co pozostało mu po dziadku...Patrzył teraz na niego i płakał gorzko.
-Dlaczego umarłeś,dziadziusiu?Dlaczego?Tęsknię do ciebie,chociaż znam cię tylko z opowieści.Na pewno dobrze byśmy się rozumieli...Chciałbym choć raz móc się z tobą spotkać i opowiedzieć ci o tylu rzeczach...Pan Lonely mówi,że nadal tu jesteś,ale to nie to samo...Chciałbym dotknąć twojej ręki,pójść razem nad rzekę...-wiedział od ojca,że Savage jako mały chłopiec bardzo kochał rzekę.Zresztą tak było do końca jego życia...
Tak bardzo się rozszlochał,że nie potrafił się opanować.Gładził dłonią oblicze przodka i nie chciał nikogo widzieć.Dlatego nie odpowiedział na wołanie zza drzwi:
-Synku,przepraszam!Dobrze wiesz,że nie to miałem na myśli!Proszę cię,otwórz!
Pierwsze niepowodzenie nie załamało Duncana.Za wszelką cenę starał się wyjaśnić wszystko chłopcu.Niby Noel wiedział,że wcześniej ojciec nie za bardzo kochał Savage'a,ale dzisiejsze słowa były zupełnie czym innym.Duncan mówił,że chciałby zabić Malcolma!Nie liczyło się,że to było tak dawno.Skrzywdzić dziadka Noela!Wiedział,że Malcolm prowadził bardzo niebezpieczne życie i nie zaliczał się do lubianych postaci Dzikiego Zachodu,lecz z drugiej strony Noel pamiętał,co nim kierowało.Nigdy,nigdy nie wybaczy ojcu tego,co powiedział!Na próżno stoi teraz pod drzwiami i woła do syna.Na próżno!
---4---
Giles miał już plan.Zaczai się w ciemniejszej części korytarza i raz na zawsze załatwi ponurą sprawę.Tak też zrobił i czekał teraz w ukryciu.Kiedyś musi przecież wyjść!Przypuszczał,że Mnich może spodziewać się ataku,dlatego sam musi być bardzo ostrożny.Złamana ręka bolała przeokropnie,ale to jeszcze potęgowało chęć zemsty.Mijały powoli minuty nużącego oczekiwania.
Tymczasem Mnich stwierdził,że pora rozejrzeć się po okolicy.Zabrał ze sobą broń i otworzył drzwi.Na ten odgłos Giles tylko się uśmiechnął.Nadchodzi!
Widocznie jednak Neptun miał kaprys wprowadzić trochę urozmaicenia do sytuacji,gdyż nagle statkiem zatrzęsło.Mnich chwycił się odruchowo framugi,a Giles o mało nie stracił równowagi przy pierwszym wstrząsie.Równocześnie dało się słyszeć krzyki marynarzy,rozmieszczonych po różnych częściach statku.Zrobiło się zamieszanie,wszyscy biegali z jednego kąta w drugi.Mnich również usiłował się przemieścić,chcąc poznać więcej szczegółów na temat zdarzenia.Mógł się tylko domyślać,że w coś uderzyli.Spojrzał w dół,bo wydawało mu się,że pod stopami czuje wodę.Miał rację,
"Abstinent" zaczynał tonąć-powoli,ale nieodwołalnie.Trzeba było zacząć działać i to szybko.Postąpił parę kroków i znalazł się w pobliżu miejsca,gdzie ukrył się marynarz.On też widział,co się dzieje,ale chęć zemsty była silniejsza.Nie zrezygnował.Z biciem serca zobaczył Mnicha na wyciągnięcie ręki.
Wyciagnął swoją i złapał go za ubranie,usiłując wciagnąć do mrocznego zaułka-cicho i niepostrzeżenie.
Na próżno jednak.Tajemniczy mężczyzna był bardzo silny i bystry.Błyskawicznie rozeznał się w sytuacji i stawiał opór.Zaczęli się mocować,stojąc we wciąż przybierającej wodzie.Trwało to długą chwilę,wyglądali jak starożytne bóstwa,złączone wieczną walką.Obaj byli jednakowo silni.
Jednakże kolejny przechył,tym razem bardzo mocny,zadecydował o zwycięstwie jednego z nich.
Szczęśliwcem okazał się Mnich,który dzięki potknięciu się przeciwnika mógł zatopić nóż w jego ciele.Giles upadł,próbując złapać tamtego za nogę.
-Zaczekaj!-wyjęczał.-Nie zostawiaj mnie tutaj na pewną śmierć!-po tych słowach puścił nogawkę pogardliwie spoglądającego Mnicha i zemdlał.Jego niedawny przeciwnik po raz ostatni popatrzył na marynarza i nic sobie nie robiąc z prośby poszedł w kierunku szalup ratunkowych.
Dotarł tam dość szybko,nie przewidział jednakże,jaką panikę wśród załogi wywołało tonięcie statku.Byli tu wszyscy,łącznie z kapitanem,który odpłynął na jednej z pierwszych łodzi,nie do końca nawet wypełnionej jeszcze ludźmi.Siwy pasażer"Abstinenta"błyskawicznie rozejrzał się w poszukiwaniu drogi ucieczki.Dojrzał,jak ostatnia z szalup właśnie ma zamiar odpłynąć.Skoczył w kierunku niej,ale stłoczeni marynarze na jego widok jeszcze szybciej zepchnęli łódź na wodę.Nie chcieli mieć z nim nic wspólnego.Został sam-nie licząc Gilesa-na konającym statku,bez łodzi i szans na ratunek. |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:02:59 16-11-07 Temat postu: |
|
|
Dziękuję za objaśnienie. Fajnie, że będą nowe postacie, a nowy wątek mi się podoba i jest ciekawy. I możesz być z siebie zadowolona, bo scena z Noelem wywołała u mnie łzy Śliczny rozdział |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:21:40 16-11-07 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | Dziękuję za objaśnienie. Fajnie, że będą nowe postacie, a nowy wątek mi się podoba i jest ciekawy. I możesz być z siebie zadowolona, bo scena z Noelem wywołała u mnie łzy Śliczny rozdział |
Dzieki za pochwaly. Kurcze, ja tak jakos mam, ze lubie pisac wzruszajace sceny...W kolejnych czesciach tez bedzie ich duzo. Aha, Noel to wynik mojej tesknoty za Malcolmem, zobacz, jak on jest podobny . A nowy watek...Nic nie powiem . Kolejne czesci...
----------------------------------------------------------------------------------
---5---
Duncan zrezygnowany oparł się o zamknięte drzwi.W młodości wypowiedział wiele niebacznych słów,których teraz się wstydził.Kiedy lepiej poznał historię swojego ojca,zrozumiał go. Przestał wypierać się własnego dziedzictwa.Stał się prawdziwym McIntyre'm.Cieszył się,że Noel akceptuje to wszystko,wiedząc też,kim jest jego matka.Teraz jednakże miłość chłopca do zmarłego dziadka stanęła Duncanowi kością w gardle.
Właśnie na tą chwilę zjawił się Lonely.Poprosił przyjaciela,aby ten odszedł od drzwi i jemu pozwolił porozmawiać z Noelem.McIntyre zgodził się od razu.Chłopiec miał wielkie zaufanie do Lonely'ego.Ten ostatni powiedział głośno przez drzwi:
-To ja,Luther!Czy mógłbym z tobą chwilę porozmawiać?Proszę!
Odpowiedziała mu cisza.Zaraz jednak usłyszeli podejrzany hałas,dobiegający zza drzwi.Kowboj spojrzał przelotnie na Duncana,jakby pytał o pozwolenie.Ten skinął mu głową.Lonely kopnął nogą w odrzwia,otwierając je bez problemu.Niestety,spóźnili się.Pokój był pusty,a jedynym śladem po obecności Noela było otwarte okno i powiewająca na wietrze firanka.Żaden z nich nie miał pojęcia,gdzie Noel mógł się udać.
---6---
Czas naglił."Abstinent"zanurzył się już w większej części w oceanie,a reszta,przeraźliwie skrzypiąc,zaraz złamie się w pół i również pójdzie pod wodę.Jeżeli Mnich natychmiast czegoś nie wymyśli,zginie w otchłani.
Błyskawicznie przeanalizował sytuację.Wyjście miał jedno,jeśli zamierzał przeżyć.Pokład głośno zatrzeszczał i pęknął mu pod nogami,ale on ułamek sekundy wcześniej wybił się w górę i skoczył w lodowatą i mokrą przestrzeń Pacyfiku.Niedługo potem starał się nie zwracać uwagi na przenikliwe zimno,wciąż przeszywające mu ciało.Był zbyt twardym mężczyzną i za wiele przeszedł, by dać się opanować panice i pozwolić,aby zawładnęła umysłem.Nie wiedział dokładnie,gdzie się znajduje,mógł mieć bardzo blisko do brzegu,a z drugiej strony-wiele kilometrów.Wokoło miał ponurą toń i odległy horyzont-nic więcej.
Płynął tak już od wielu godzin i zaczynało mu brakować sił.Bolały go wszystkie mięśnie.Nie dojrzał nawet zarysu czegokolwiek,co przypominałoby ludzkie siedziby.Zaczynał tracić nadzieję. Zaraz się z tego otrząsnął i zwiększył wysiłek,nie chcąc dopuścić myśli,że czyni to na próżno.Rzucił okiem w górę,zdumiony nagłym półmrokiem.Zobaczył ciemne chmury.Zbierało się na burzę.Pierwsze krople deszczu wpadały już do wody.Zakres jego wzroku gwałtownie się zmniejszył.Gruchnął pierwszy grom,na sekundę rozświetlając okolicę.Pustka.
Długi czas potem zrozumiał,że to wszystko nie ma sensu.Był przemoczony,zmarznięty i głodny.Przerażony na pewno nie,raczej mający powyżej uszu całej sprawy i pogodzony z losem.Kolejna fala przykryła go zupełnie.
---7---
Spacer po nabrzeżu z synem zawsze był przyjemnością.Owszem,może dzień nie zachęcał do przechadzki ze względu na pogodę,mimo to potrafiła znaleźć radość w tej czynności.Na pewno sporo było w tym zasługi syna,uwielbiającego-z wzajemnością-matkę.Popatrzyła ukradkiem na niego. Prezentował się wspaniale.Był wysoki,zielonooki i bardzo przystojny.Miał czterdzieści pięć lat,ale nadal wyglądał młodo.Ubrany był schludnie i czysto,zresztą z widocznym gustem.Wiele kobiet spoglądało z zainteresowaniem i nawet starało zdobyć jego serce,lecz on zawsze,w bardzo kulturalny sposób-odmawiał.Twierdził,że nie spotkał jeszcze właściwej osoby.Co prawda matka urodziła go mając tylko dwadzieścia pięć lat,ale ojciec był już wtedy człowiekiem pięćdziesięciopięcioletnim. Przynajmniej tak mówiła mu matka,bo on go nie znał.Urodził się po ich rozstaniu.Nie mieli rozwodu,nie byli wszakże małżeństwem,ale darzyli się bezgraniczną miłością,pomimo różnicy wieku i tego,co według Nathaniela było tylko drobnym szczegółem.Wiedział z opowiadań matki,że ta druga rzecz bardzo przeszkadzała niektórym ludziom i bardzo dziwili się Lotus,że zadaje się z kimś takim.Ona jednak wiedziała swoje i broniła własnego szczęścia.Niestety,nie dane im było dożyć wspólnej starości.Miała teraz siedemdziesiąt lat i pozostały jej tylko wspomnienia,za to jednak otrzymała syna,za którego oddałaby życie.On za nią też.Ilekroć spojrzała na Nathaniela,przypominała sobie jego ojca.Brak akceptacji ze strony otoczenia nie miał wpływu na ich uczucie.Dla niej tamto było tym samym,co dla jej syna-błahostką,niewartą wspomnienia.
Szli dłuższą chwilę,kiedy Nathaniel powiedział:
-Wiesz,o czym myślę?Chciałbym,żeby był tu z nami tata.Na pewno zachwyciłby się tym groźnym,a zarazem pięknym widokiem oceanu.
-Masz całkowitą rację,synku.Twój ojciec znał ocean,chociaż nigdy go nie przepłynął.Brakuje mi go bardzo.
-Mnie też,chociaż go nie znałem.Wiem jednak,że był wspaniałym człowiekiem i tęsknię za nim.Zupełnie też nie rozumiem,dlaczego część społeczeństwa nie rozumiało tego związku.
-Mieli zbyt małe serca,żeby to pojąć.Minęło już tyle lat od naszego rozstania...
-Jak myślisz,czy on żyje nadal?-zapytał po chwili milczenia.
-Nie wiem.Byłby teraz bardzo stary.Modlę się jednak,aby dane nam było jeszcze się kiedyś spotkać i porozmawiać.Pragnę,żeby cię poznał.
-I ja o tym marzę.Podziękowałbym mu za uczucie,jakim cię obdarzył i za to,że to właśnie on jest moim ojcem.Chyba nie ma lepszego człowieka na ziemi od niego...
Nathaniel był skromny i nigdy nie zgodziłby się z kimś,kto powiedziałby mu,że jest odbiciem swego rodzica.Stwierdziłby,że daleko mu do kogoś tak dobrego i wyrozumiałego.Lotus opowiedziała mu wszystko,co sama wiedziała o ukochanym człowieku.Nie mieli przed sobą tajemnic,dlatego Nathaniel poznał wiele z życia ojca.Obliczył w myślach jego wiek.Westchnął cicho.Faktycznie,duża liczba.Może jednak kiedyś spojrzy ojcu w oczy i dane będzie Nathanielowi przytulić się do niego?Napłynęły mu łzy wzruszenia,gdy wyobraził sobie taką sytuację.Za czasów miłości Lotus i tamtego człowieka nie znano fotografii,ale matka doskonale pamiętała,jak wyglądał.Dlatego,na prośbę syna, kazała namalować portret jego ojca.Mistrz,któremu to zlecono,musiał bardzo uważnie słuchać wskazówek kobiety,lecz wywiązał się z tego zadania znakomicie.Obraz ten wisiał teraz w salonie,na centralnym miejscu.Ilekroć Nathaniel tam wchodził,patrzył na portret.Goście nie byli zachwyceni tą ozdobą,musieli jednak się przyzwyczaić,bo gospodarze za nic w świecie by się jej nie pozbyli.Dzięki temu mogli choć w ten sposób odczuwać jego bliskość.Zapatrzył się ponownie w wodę.Może losy rodzica rzuciły go gdzieś,gdzie może również obserwować ten sam widok?Może obaj podziwiają ten cud natury?
Bystre oczy Nathaniela przekazały mu nagle wiadomość,że dostrzegają coś dziwnego na brzegu.Przyjrzał się temu lepiej i zrozumiał.
-Mamo,tam leży jakiś człowiek-wskazał kierunek.
-Człowiek?To prawda,widzę go.Co zamierzasz?
-Być może potrzebuje pomocy.Chciałbym to sprawdzić.
Lotus uśmiechnęła się.Jej syn miał dobre serce i chętnie wyciągał do innych dłoń,zawsze jednak stawiając na przedzie dobro matki.Tym razem też poprosił,aby szła za nim w pewnej odległości i pilnie obserwował nieruchomą postać na piasku.
Postawili swoje stopy tuż obok.Nathaniel ostrożnie pochylił się nad nieznajomym.Ten leżał twarzą do dołu,z rozłożonymi rękami.Siwe włosy odcinały się wyraźnie od podłoża.Skąś ciekła krew.
Delikatnie obrócił rannego i sprawdził jego stan.Zorientował się,że najprawdopobniej jest to rozbitek z jakiegoś statku.Poszarpane i wilgotne ubranie,zapewne połamane żebra i kończyny,oraz rozbita głowa,prawie na pewno po uderzeniu o jedną z pobliskich skał.To stamtąd płynęła krew.
Porozumiał się wzrokiem z matką.Wiedziała,o czym myśli i zgodziła się na to.Później dowiedzą się,
kto to jest.Na razie najważniejsze jest jego życie. |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:24:00 17-11-07 Temat postu: |
|
|
Pięknie piszesz i w ogóle, ale nie ukrywam, że bardzo brakuje mina (że już o Herardo nie wspomnę) i z nadzieją czytą każdą linijkę Czuję się zagubiona i cały czas myślę... ah...
chyba udzielil mi sie melancholijny nastroj dnia |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 15:43:16 18-11-07 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | Pięknie piszesz i w ogóle, ale nie ukrywam, że bardzo brakuje mina (że już o Herardo nie wspomnę) i z nadzieją czytą każdą linijkę Czuję się zagubiona i cały czas myślę... ah...
chyba udzielil mi sie melancholijny nastroj dnia |
Brakuje Bena...Ja nic nie mowie . Ale bedziesz niezle zaskoczona . A Herardo...Coz...on juz nie wroci...Ale, ale...a nic nie powiem, tez Cie zaskocze .
Czemu masz taki nastroj? Wszystko w porzadku? Wybacz wscibstwo, ale czuje smutek ;/.
A tutaj kolejna czesc...
---------------------------------------------------------------------------------
---8---
Czuł się,jak gdyby to on był statkiem,który uległ złamaniu.Wszystkie kości dawały znać o swoim istnieniu ostrym bólem,a w szczególności żebra,faktycznie uszkodzone.Świat mu zawirował, gdy pierwszy raz otworzył oczy.Kiedy po paru minutach trochę się uspokoiło,nie był pewien,czy to wszystko nie jest snem.Zobaczył ozdobione z gustem ściany i niewielki,ale ze smakiem urządzony pokój.Leżał obecnie na miękkim łóżku,pośród pierzyn.Zbyt długie zastanawianie się nad tym,co się zdarzyło,zaowocowało potężnym bólem czaszki.Dotknął ręką głowy i pojął,że ma tam opatrzoną,ale jednak ranę.Skrzywił się lekko.Zaczęły mu się powoli przypominać ostatnie chwile,jakie zarejestrowała pamięć.Nie kojarzył tylko,jak się tu znalazł.Jego wspomnienia urywały się gdzieś pośrodku oceanu.Musiał uszkodzić sobie czaszkę,kiedy stracił przytomność,a któraś z fal rzuciła go na przybrzeżne skały.Układanka zaczynała nabierać kształtu,lecz nadal brakowało kończącego ją elementu.Wkrótce i to miało się wyjaśnić.Do pokoju weszła stara kobieta i powitała go uśmiechem.
-Widzę,że pan się już obudził.Przyniosłam posiłek,zapewne odczuwa pan głód po takiej przygodzie.
Dopiero teraz puste kiszki dały znać życia.Podniósł się powoli i przyjął podaną tacę.Mógł jeść własnymi siłami.
-Zapewne zastanawia się pan,skąd się tu wziął.Otóż mój syn i ja znaleźliśmy pana nieprzytomnego na brzegu.Sądzimy,że pochodzi pan z rozbitego statku.Jak się pan czuje?
-Całkiem nieźle,jeśli przyrównać to do samopoczucia na Pacyfiku-odparł.-Dziękuję za uratowanie mi życia.Mój statek zatonął,nie jestem pewien,czy ktokolwiek poza mną przeżył.
-Mam nadzieję,że tak.Przykro byłoby usłyszeć o śmierci towarzyszy podróży.
-Szczerze mówiąc,płynąłem sam,toteż w zasadzie nie miałbym kogo żałować.
-Rozumiem.Czy życzy pan sobie,żeby kogoś powiadomić?
-Nie,dziękuję.Nie mam rodziny.Skoro już o tym mowa-chciałbym podziękować też pani synowi.
-Może to pan zrobić osobiście,bo oto i on.
Istotnie,do pokoju wszedł również Nathaniel.Równie przyjaźnie powitał uratowanego.
-Cieszę się,że wraca pan do zdrowia.
-To zasługa pana i pana matki.
-Oraz pańskiego organizmu-dodał Nathaniel.-Wielu nie wytrzymałoby takiej przygody.
-Miałem ogromne szczęście.Jeszcze raz dziękuję.
-Doprawdy nie ma za co.Wszyscy ludzie na naszym miejscu powinni uczynić to samo.Pan wybaczy,nie przedstawiłem się.Nathaniel Deer,a to moja mama,Lotus-wyciagnął rękę w powitaniu.
-Everett Core-odwzajemnił uścisk.
Opowiedział im o wypadku,pomijając szczegóły dotyczące Gilesa i zwady z nim.Potem zapytał:
-W jakim mieście się znajduję?
-W Duskville.Dokąd pan zmierzał?
-Do Kanady.
Nie okazali zdziwienia na dźwięk tak dziwnego celu.Wyrazili tylko żal z powodu nie zakończonej podróży.
-Nie szkodzi,nie czekało tam na mnie nic ważnego.Czy mógłbym zobaczyć mapę?
-Ależ oczywiście-Lotus dała synowi znak,a ten zaraz przyniósł to,o co go proszono.Everett odszukał Duskville i czytał okoliczne nazwy.Przemierzał je obojętnie.
Tą potraktował wpierw tak samo-rzucił okiem i przeszedł dalej.Milisekundę później wrócił wzrokiem i jeszcze raz przeczytał nazwę pobliskiej wioski.Nie chciała się zmienić,brzmiała nadal w ten potworny i przeklęty sposób-Slumville.
Na szczęście pozostawili go,by odpoczął.Nie dał nic po sobie poznać,ukrył wrażenie,jakie wywarła na nim znienawidzona nazwa.Osada była położona w pewnej odległości od Duskville,ale Core przebywał zdecydowanie za blisko.Czy nigdy się nie uwolni,na wieki ma prześladować go ten koszmar?Czuł przez skórę,że to ta wioska,że to nie przypadek,a okrutne zrządzenie losu.
---9---
Tymczasem Duncan McIntyre poszukiwał syna konno.Niedawno rozdzielili z Lutherem teren między sobą i postanowili nie wrócić bez chłopca.Nie wyobrażali sobie jego utraty.
Na szczęście Noel wcale nie chciał uciekać z domu,potrzebował po prostu chwilę wytchnienia i samotności.Udał się na cmentarz,na grób babki,grób Sarah.Stał przy nim i szeptał do niej:
-To dzięki tobie dziadek był szczęśliwy.Ty jedyna rozumiałaś go na tym świecie.Nawet mój tata nie kochał go tak,jak ty.Obiecuję,że będziecie ze mnie dumni-ty i dziadek.Nigdy nie wyprę się mojego dziedzictwa!Przysięgam!
Tu znalazł go Luther.Odetchnął z ulgą na widok drobnej postaci.Zeskoczył z konia i stanął obok w milczeniu.Odmówił modlitwę w myślach i dopiero wtedy rzekł:
-Była wspaniałą kobietą.Zdążyłem to zauważyć przez ten krótki okres,kiedy ją poznałem.
-Dziadek Malcolm zaufał właśnie jej na całym świecie.
-Właśnie.A wiesz,dlaczego tak bardzo ją kochał?
-Bo została przy nim,choć cały świat go nienawidził?
-Owszem.Zrobiła to,bo potrafiła pojąć jego cierpienie,mimo,iż do niej też wpierw źle się odniósł.Ona jednakże umiała wybaczać.To właśnie czyniło ją tak drogą dla Malcolma.
Noel milczał.Wiedział,po co Lonely to mówi.
-Powiem ci coś.Twój ojciec przeżył szok,kiedy Sarah wyznała mu prawdę.Nie miał możliwości przekonać się,co w rzeczywistości brzmiało w duszy twego dziadka.Nie zdążyła niczego opowiedzieć.Sam musiał przyzwyczaić się do tej myśli i sam poznać Malcolma od tej drugiej strony.
Miał za przewodników Dzikość Serca,Herarda,Bena i mnie,ale żadnemu z nas nie ufał.Byliśmy dla niego obcy,przewracający uporządkowany świat do góry nogami.W końcu przyjął swoje pochodzenie.
Ty zrobiłeś to od razu,ale Duncan był przy tobie,gdy usłyszałeś historię swego rodu i to on ci ją opowiedział.Twoja matka jest córką Franka Holiday'a,najbardziej znienawidzonego człowieka przez Malcolma.Duncan i z tym nie mógł się pogodzić,a teraz jest szczęśliwy.Przebacz mu grzechy młodości,proszę.
Widać było,że chłopiec toczy wewnętrzną bitwę.Dlatego mu dopomógł:
-Twoja babka uwielbiała Duncana.Cieszyłaby się,gdybyś się z nim pogodził.
To przeważyło szalę.Noel wyrzekł:
-Wracajmy do domu.Tata na mnie czeka.
Szeroki uśmiech wypłynął na twarz starszego już kowboja.Zaraz siedzieli na wierzchowcu i kierowali się w stronę domu.
---10---
Przez cały ten czas dogadzano Everettowi,jak tylko się dało.Szybko powracał do zdrowia.
Tego dnia postanowił nawet zejść na posiłek.Chciał uczynić swoim dobroczyńcom niespodziankę,zamierzał więc po kryjomu zejść do saloniku po schodach.Czuł się całkiem dobrze,udało mu się nawet zapomnieć o tym,co znajduje się w pobliżu.Stawiał właśnie kolejne kroki na stopniach i z zadowoleniem stwierdził,że nie sprawia mu to zbytniej trudności.Niedługo będzie u celu.
Rzeczywiście,udało mu się to.Bardzo spodobał mu się ten dom i jego mieszkańcy.Ciekawie rozglądał się po pomieszczeniu.Zawadził okiem o portret wiszący na ścianie.Podszedł bliżej.Dopiero wtedy popatrzył na człowieka widniejącego na obrazie.
Lotus i Nathaniel rozmawiali w jednym z pokoi,gdy usłyszeli krzyk.Drgnęli oboje.Zaraz pobiegli tam,skąd dochodził.Ujrzeli Everetta,przeraźliwie bladego i leżącego bez czucia u stóp portretu. |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:08:21 24-11-07 Temat postu: |
|
|
Ah, tego też mi brakowało
Już nawet nie pamiętam, dlaczego miałam taki podły humor...
A już wiem,chodziło o to, że ktoś kogo bardzo lubię zrobił coś, o co bym go nie posądzała i było mi przykro, szczególnie, że zachowywał się jak gdyby nigdy nic...
Teraz mam już lepszy humor, więc lepiej komentować
Noel jest bardzo podobny do Malcolma i to widać. Nie tylko zewnętrzenie, ale bije od niego swojego rodzaju siła, życiowa mąrdrość... Cieszę się, że Luther go odnalazł, może teraz jego stosunki z Duncanem się poprawią, choć podejrzewam, że nadal będzie miał lekki żal.
Zaskoczysz mnie Herardo? Czyżby jakaś jego rodzina?
No i pewnie Ben powróci, nie mogę się doczekać
Super opowiadanie, mam nadzieję, że "Saga..." potrwa jeszcze wiele pokoleń |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 23:50:20 24-11-07 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | Ah, tego też mi brakowało
Już nawet nie pamiętam, dlaczego miałam taki podły humor...
A już wiem,chodziło o to, że ktoś kogo bardzo lubię zrobił coś, o co bym go nie posądzała i było mi przykro, szczególnie, że zachowywał się jak gdyby nigdy nic...
Teraz mam już lepszy humor, więc lepiej komentować |
Ciesze sie i z lepszego humoru i z komentarza od mojej wiernej Czytelniczki . Dobrze, ze wrocilas!
monioula napisał: | Noel jest bardzo podobny do Malcolma i to widać. Nie tylko zewnętrzenie, ale bije od niego swojego rodzaju siła, życiowa mąrdrość... Cieszę się, że Luther go odnalazł, może teraz jego stosunki z Duncanem się poprawią, choć podejrzewam, że nadal będzie miał lekki żal. |
Pamietaj, ze to madry chlopak. Ma to po dziadku .
monioula napisał: | Zaskoczysz mnie Herardo? Czyżby jakaś jego rodzina? |
Yyy...Jasnowidzka .
monioula napisał: | No i pewnie Ben powróci, nie mogę się doczekać |
Jak wyzej .
monioula napisał: | Super opowiadanie, mam nadzieję, że "Saga..." potrwa jeszcze wiele pokoleń |
Dzieki . Ile tylko mi weny starczy . Sa historie, ktore nawet czasem odkladam na dlugo, ale nie moge ich przestac pisac i potem do nich wracam ).
-----------------------------------------------------------------------------
---11---
Z prawdziwą troską usiłowali przywrócić mu świadomość.Nie potrafili wyjaśnić tego dziwnego zdarzenia.
-Czy to możliwe,żeby tak zareagował na ten obraz?-Nathanielowi było wyraźnie przykro.
-Nie był przygotowany na ten widok.Zaskoczyło go to.Przyznaj,że dla obcego to mógł być szok.
Argument był logiczny,ale jemu nadal kręciły się łzy w oczach,niezależnie od wszystkiego.
Skupił całą uwagę na gościu,aby przestać o tym myśleć.Core w końcu odzyskał przytomność.Powiódł prawie szalonym wzrokiem po zebranych.
-To tam nie wisi,prawda?-zapytał prawie błagalnie.-Nie wychodziłem z pokoju,a to był tylko sen!Błagam,powiedzcie,że tego tam nie ma!
-Panie Core-odezwał się gorzko Nathaniel-przykro mi,że tak bardzo nie podoba się panu ten portret.Prosiłbym mimo to o nie określanie go tak pogardliwie.To bardzo cenna dla mnie rzecz.
-Skąd pan...go ma?-wykrztusił z zaciśniętego gardła.
-Mama kazała go namalować na moją prośbę.Zdaję sobie sprawę,że może nie przedstawia osoby urodziwej,zwracam jednak uwagę,że jest to ktoś bardzo mi bliski.Urażając jego obraża pan mnie.
Everett bał się usłyszeć odpowiedź,to wszystko spadło na niego jak stukilogramowy głaz,pozostawiając po sobie miazgę.Lecz musiał się dowiedzieć.
-Co pana wiąże z postacią z portretu?
Nathaniel odparł z dumą:
-To mój ojciec.
Core nie do końca wiedział,co się z nim dzieje.Chyba wybuchnął śmiechem,a może tylko mu się wydawało?Możliwe,że dostał coś w rodzaju drgawek i ponownie zemdlał,bo nagle znowu miał nad sobą sufit.
Przez parę dni nie mógł wypowiedzieć ani słowa,z ust dobywał się jedynie bełkot,jakby pomieszały mu się zmysły.Był zresztą tego bardzo bliski.Trząsł się cały,nie potrafił wykonać żadnej czynności.Szok był tak potężny,że przewracał oczami,ale niczego nie widział.Nathaniel kiedyś w ostatniej chwili wyjął mu nóż z ręki,bo usiłował się nim pchnąć.Nie zapobiegł za to czemu innemu-chory przeorał sobie twarz paznokciami do krwi i konieczne były nowe opatrunki.Zerwał również bandaż z głowy,na szczęście już niepotrzebny.Od czasu do czasu ślinił się obficie.Sprowadzony lekarz nic nie poradził,przeżegnał się jedynie.
---12---
Los ulitował się nad nim dopiero po tygodniu.Wtedy to wrócił mu rozsądek.Ale i ten straszny obraz z saloniku.Słowa Nathaniela uderzyły go obuchem-"To mój ojciec".Ojciec.Ojciec.Ojciec.
Postanowił wypytać syna Lotus.Przeprosił go za swoje zachowanie i słuchał z drżeniem opowieści.
-To w zasadzie tyle-powiedziano mu potem.-Tata bardzo cierpiał,gdy traktowano go jak demona z piekieł.Zaręczam,że niesprawiedliwie.
Wszystko się zgadzało.Tak boleśnie wszystko!
-Jak się nazywał?-choć tak naprawdę już to dawno wiedział.
-Herardo Lucius.
Nie mogło być inaczej.Core tę twarz rozpoznałby wszędzie.Twarz z jego snów,wspomnień,
przeszłości!Jakże dawno słyszał to nazwisko!Upłynęło dziesięć lat...Dziesięć lat,podczas których nie przestały prześladować go macki dawnych dni.
-Ale jak to możliwe?-zadał to pytanie z pewnego powodu,lecz Nathaniel opacznie go zrozumiał:
-Mama nie zwracała uwagi na drobne uszkodzenia na obliczu taty,w przeciwieństwie do ludzi bez duszy.Zgadzam się z nią całkowicie,dla mnie również nie miałoby to żadnego znaczenia.
Drobne uszkodzenia!Nie wszyscy by tak powiedzieli.Widząc milczenie Everetta,dorzucił:
-Jego dobroć całkowicie wygładzała blizny.Wiem od mamy,że powstały,kiedy ratował przyjaciela,Johna McIntyre,a potem jego syna,Malcolma.
John McIntyre!Kolejny wstrząs!Za to słowa o Malcolmie dobiły go już zupełnie.On wie!On zna całą prawdę!Ale to niemożliwe!Herardo nie mógł mieć syna,zawsze był zmuszony ukrywać się przed prześladowaniami!Nigdy nie wspominał o Lotus!Ani o Nathanielu!To kłamstwo!
-Niestety-ciągnął Deer-nigdy go nie poznałem.Rozstali się przed moim urodzeniem.Nawet nie wiedział,że ma syna.Modlę się,abym kiedyś stanął przed nim i miał szansę go uściskać.
Core wpatrywał się w niego i zastanawiał,czy powinien to powiedzieć.Przyznałby się wtedy do znajomości,którą zepchnął w mroki umysłu i pamięci.Z drugiej strony Nathaniel miał prawo się dowiedzieć.Everett skazałby się na wypytywanie i mówienie o czymś,o czym wolał zapomnieć.Lecz był im to dłużny.Wypowiedział więc:
-Przykro mi,panie Deer.Pański ojciec zmarł tragicznie dziesięć lat temu.
Zapadła pełna bólu cisza.Synowi Lotus ponownie napłynęły łzy pod powieki.
-Jest pan pewien?-szepnął.
-Najzupełniej.Znałem go bardzo dobrze.Przeżyłem wstrząs,widząc tutaj jego portret.Dlatego krzyknąłem.
Nathaniel usiadł,przygnębiony.Zakrył dłońmi oczy i siedział w milczeniu.Jego marzenie nigdy się nie spełni.Nadzieja prysła jak bańka mydlana.Wierzył w słowa gościa,świadczyło o nich choćby zachowanie przy obrazie.Lotus podeszła do syna i pocieszająco położyła mu rękę na ramieniu.
-Czy mógłby pan opowiedzieć nam,jak zginął?
Spodziewał się tego.Czuł,że powinni poznać całą historię-bez kłamstw i przemilczeń.Będzie to najtrudniejsza rzecz w życiu Everetta.Zebrał się w sobie i przyznał się głośno:
-Zacznijmy od tego,że podałem fałszywe nazwisko.W rzeczywistości brzmi ono Benjamin Carve.
Reszta popłynęła lepiej,kiedy to zdołało przejść przez gardło.Streścił mroczną opowieść o prześladowaniach,o zemście i o bohaterskiej śmierci.Mówił parę godzin,rodzina Deer wypytywała go o każdy szczegół z życia Herarda.
---13---
-Wyczuwam,że i pan go kochał-rzekł potem wzruszony Nathaniel.
-Bardzo przeżyłem jego śmierć.Przysięgłem nigdy nie wracać do Slumville.Wiąże się z nim zbyt dużo przykrych wspomnień.Los przywiódł mnie tutaj,każąc ponownie cierpieć.
-Ja za to dziękuję dobrym mocom,że pana spotkałem!Chociaż pozbawił mnie pan marzeń,
będę mógł przynajmniej pomodlić się u grobu taty!Kiedy możemy wyruszyć?
Benjamin nic nie powiedział.Miałby znowu zbliżyć się do tego miasta-od miejsca spoczynku Luciusa nie było już tam tak daleko?Slumville magiczną mocą przyciągało do siebie,choćby nie wiem jak się opierał.Spojrzał w oczy proszącego.Nathaniel Deer nie jest tylko zwykłym Nathanielem-jest synem Pokurcza,synem jego Herarda!Namiastką kogoś,kto poświęcił się opiece nad Benem,gdy ten jej najbardziej potrzebował!W głębinach umysłu zachował minione chwile,spędzone w małej chacie na uboczu.Jak długo miał obok siebie Luciusa?Czterdzieści lat.Kiedy tak dramatycznie je przerwano,w zasadzie Mojry przecięły i jego nić.Wegetował,zdruzgotany rozpaczą.Nie potrafił zagrzać miejsca,sny o przyjacielu nachodziły każdej nocy.Szczególnie jeden,nigdy nie zakończony,urywany w tym samym momencie-przy huku wystrzału Rolfa.Boże,jak Ben go nienawidził!Zarówno snu,jak i samego Rolfa.
Często obwiniał siebie za to morderstwo.Gdyby Lucius nie kochał go tak bardzo,żyłby nadal!To dla Benjamina pojechał w ostatnią podróż i to przez niego przeżył straszne męki na rozgrzanym palącym słońcem terenie,gdzie spędził tyle godzin przywiązany do krzesła!Stracił wtedy lewe oko;Rolf nie baczył-chociaż znał historię o pożarze-jaką krzywdę mu wyrządza.Jakie uczucie ogarnia kogoś,kto został tak potwornie oszpecony przez ogień,a potem wypala mu się oko!
Otrząsnął się z tych myśli,Nathaniel czekał.
-Jutro-odparł mu wyraźnie i zdecydowanie.
---14---
Jechali konno,nie spiesząc się.Dzień był całkiem ładny na taką wyprawę.Co prawda Noel niedawno składał kwiaty,ale po pogodzeniu się z Duncanem poprosił go o ponowną podróż.Dlatego teraz ojciec z synem dojeżdżali do nagrobków Savage'a i Pokurcza.Mimo smutnego celu,żartowali między sobą.
Spoważnieli przy ostatnim wzgórzu.To tutaj zawsze zostawiali wierzchowce,dalej szli piechotą.To był ich niepisany zwyczaj.Dotrzymali tradycji i zaraz zobaczą dwa krzyże.
Jakież było ich zdumienie,gdy ujrzeli dwóch mężczyzn i starszą kobietę,modlących się przy grobach!
-Kto to?-szepnął Noel .
-Nie wiem.Jesteśmy zbyt daleko.
Duncan przez sekundę miał wrażenie,że to duch Sarah przyszedł do Malcolma,ale wyrzucił tą bzdurę z umysłu.Więc kim oni są?Kto odwiedził ojca i Herarda?
Podeszli bliżej,bardzo cicho.Nikt z nieznajomych ich nie zauważył.McIntyre i syn postanowili zaczekać,aż obcy skończą modlitwę i wtedy ich zapytać.Stanęli za nimi,pogrążając się we własnych modłach.
Kilka minut później nastąpiła ta chwila.Wcześniejsi przybysze odwrócili się z zamiarem powrotu.Zaskoczeni spotkali się oko w oko z Duncanem i Noelem. |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:57:45 28-11-07 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Jak się nazywał?-choć tak naprawdę już to dawno wiedział.
-Herardo Lucius.
|
o matko... kocham twoje opko! chcę więceeeeeeeeeeeej!!!!!!!!! |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 18:44:34 29-11-07 Temat postu: |
|
|
Nie moge wrzucic wiekszej partii tekstu, cos mi sie porobilo z netem. Jak tylko dam rade, beda kolejne odcinki i tego i ficka, obiecuje. |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 14:35:55 30-11-07 Temat postu: |
|
|
Trzymam za słowo |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 13:14:27 04-12-07 Temat postu: |
|
|
Wklejam wiec posta, ktory mial pojawic sie duzo wczesniej ;/.
--------------------------------------------------------------------------------
monioula napisał: | Cytat: | Jak się nazywał?-choć tak naprawdę już to dawno wiedział.
-Herardo Lucius.
|
o matko... kocham twoje opko! chcę więceeeeeeeeeeeej!!!!!!!!! |
Dzieki, bardzo sie staram . A jak tam powrot Bena, zaskoczona?
------------------------------------------------------------------------------
---15---
Benowi zastygła krew w żyłach.Od razu poznał,kto przed nim stoi.Wolał nie zdradzać się nawet mgnieniem powieki.
Któryś z nerwów na obliczu Duncana poruszył się.Coś w głębi duszy kazało mu przyjrzeć się mężczyźnie.W otchłani mózgu przechowywał wizerunek,mający trochę wspólnego z tym człowiekiem.Nie potrafił tylko skojarzyć,o kogo chodzi.Benjamin,zorientowawszy się,że nie został rozpoznany,postanowił wykorzystać sytuację.
-Przepraszam,że przeszkodziliśmy państwu w odwiedzeniu krewnych.Przejeżdżaliśmy tędy i natknęliśmy się na te miejsca pochówku.Sądziliśmy,że nikt tu nie przyjeżdża.
Kłamstwo było łatwe,obawiał się jedynie reakcji Nathaniela i Lotus.Oni jednakże niczego nie prostowali.Uznali,że Carve wie,co robi.Ben zaś uczynił krok w kierunku koni,na których przyjechali,
niepostrzeżenie oddychając z ulgą.Był bezpieczny.
Ostrzegawcze dźwięki zadźwięczały w głowie McIntyre'a.Już słyszał ten głos!Ale przy jakiej okazji?Zamrugał oczami,jakby próbował spędzić z nich mgłę zapomnienia.Jego wargi wyszeptały niemożliwe:
-O mój Boże.Ben?...
Całym sobą próbował zaprzeczyć,na próżno.Odparł więc:
-Tak,to ja.Wróciłem,aby zaprowadzić tych ludzi na grób Herarda.
-Chcieli tu przyjść?-zdziwił się oszołomiony Duncan.
-Tak,prosili mnie o to.Ty nie wiesz,kto to jest-wskazał Nathaniela.
-Powiedz mi.
-Syn Luciusa ze swoją matką-powiedział jakoś uroczyście,zapewne sam o tym nie wiedząc.
McIntyre sprawiał wrażenie,że nie pojmuje.Chyba nawet wiadomość,że jego ojcem jest Savage,nie zaskoczyła go aż tak,jak ta.
-Czyj syn?-zapytał niezbyt grzecznie.Czyżby się przesłyszał?
-To prawda,Duncanie.Herardo nigdy go nie spotkał.Ja sam dowiedziałem się przez paroma dniami.
Teraz Nathaniel zabrał głos:
-Czy to pan jest Duncanem McIntyre,człowiekiem,za którego mój tata oddał życie?-rzekł przyjaźnie.
-Zgadza się.
-Wobec tego pragnę z panem porozmawiać i poznać bliżej.Musi być pan wartościowym człowiekiem,skoro tata darzył pana takim uczuciem.
-I ja chętnie to uczynię.Zapraszam do mnie,mam dom w Slumville-McIntyre się otrząsnął.
Benjamin przerwał im:
-Ja nie jadę.
Nie zdążył odejść.Duncan mocno chwycił go za ramię i nie puścił.
-Nie pozwolę ci odejść.Przeznaczenie nas ponownie połączyło i nie wypuszczę takiej okazji.
Podejrzewaliśmy,że umarłeś na obczyźnie.Skoro tu jesteś,idziesz z nami.Nie masz wyjścia.
Zabrzmiało to prawie jak rozkaz.Faktycznie,jeżeli będzie musiał,zaprowadzi go siłą do Slumville.Zbyt wiele mieli sobie do powiedzenia.
---16---
Jechali pogrążeni w rozmowie.Dla obu stron spotkanie miało doniosły charakter.Tylko Benjamin się nie przyłączył.Nie zamierzał uciekać,choć wiele by dał,żeby go tu nie było.Przymuszony do powrotu do Slumville nie chciał przynajmniej utrudniać sobie tej podróży. Zadał sobie tyle trudu,żeby zniszczyć wspomnienia,bez rezultatu.Los zetknął go ponownie z rodziną McIntyre.Nie winił za nic Duncana,rozumiał miłość,jaką Pokurcz darzył Malcolma i jego syna.Ogień w oczach dawnego przyjaciela świadczył,że jest gotów nawet gonić go po całej prerii.Podczas ogólnej prezentacji przedstawiono Benowi Noela.Chłopiec posłał mu spojrzenie pełne zaciekawienia,lecz z domieszką wyrzutu.Carve dostrzegł w nim mądrość i spore podobieństwo do dziadka.Dziadka!Benjamin miał dopiero czterdzieści osiem lat,a jechał obok trzeciego znanego sobie pokolenia rodu McIntyre!
W ponurym nastroju dojechał do Slumville.Nie interesowało go,czy coś zmieniło się w tym mieście.Życzył mu zagłady.Przygotował się na wywołanie sporej sensacji pośród mieszkańców.
Legenda o nim i jego opiekunie zapewne przetrwała,jeżeli nie wśród naocznych świadków-mogli już umrzeć-to u ich potomków.Obejrzał się niepostrzeżenie na Nathaniela.Syn Lotus wyprostował się nieco,kiedy mijał pierwsze zabudowania.Zaraz wynurzy się kościół,gdzie ojciec spędził ostatnie miesiące swego życia i przed którym tak wspaniale bronił Bena.Będzie chciał właśnie tam pomodlić się za duszę zmarłego.
Mijali obecnie sklep Elmera.Benjamin,pewny swego,jedynie rzucił okiem na budynek.Jakież było jego zaskoczenie,gdy zrozumiał,że jest zamknięty!Mimo woli zapytał o to Duncana.
-Prawda,przecież ty nic nie wiesz-odparł mu syn McIntyre'a.-Cramp żyje jeszcze,ale mało co pamięta i nie wychodzi z domu.Sklepik jest wystawiony na sprzedaż,ale nikt nie chce go kupić,póki Cramp żyje.
-A Hiram?-nasunęło się Benowi.
-Prowadzi nadal saloon,chociaż okropnie trzęsą mu się ręce.Ma już w końcu osiemdziesiąt lat!
-Lonely?-zaciekawił się Benjamin.
-Jest nadal naszym dobrym przyjacielem.Wcale nie widać po nim sześćdziesięciu pięciu lat, które ma.
Carve o nic więcej nie zapytał.Było mu w zasadzie obojętne,co działo się w miasteczku podczas jego nieobecności.Jakikolwiek z nim związek umarł wraz ze śmiercią opiekuna.
Zatrzymali się pod domem McIntyre'a.Zsiedli z koni i weszli do środka.Na odgłos kroków Josephine zeszła ze schodów i pytająco spojrzała na męża.
-Przyprowadziłem syna Herarda z matką-przedstawił gości.-Wiem,że to nieprawdopodobne,
jednak to prawda.Człowiek stojący obok mnie jest kolejnym niespodziewanym przybyszem-czy poznajesz Bena?
-Owszem,poznaję.Mam nadzieję,że opowie nam,co się z nim działo.
Zauważył,że nie wyraziła wielkiej radości,czy zdziwienia.Chyba nie darzyła go sympatią.
---17---
Zasiedli przy stole.Josephine podała posiłek i również przysłuchiwała się rozmowie.Rodzina Deer po raz drugi przedstawiła swoje pochodzenie i związek ze zmarłym.Duncan bardzo przeżywał ich słowa.
-Dlaczego się rozstaliście?
Lotus wyraźnie posmutniała.
-Żadne z nas nie przejmowało się opinią społeczeństwa.Dopiero,gdy zaczęto mnie odsuwać od środowiska i szkodzić mojej rodzinie,stosując bardzo niewybredne sposoby,Herardo napisał list.
Nathaniel wyjął z kieszeni podniszczoną korespondencję i ostrożnie rozłożył na stole.
-Noszę go zawsze przy sobie-wyjaśnił.
Pochylili się nad przechylonym w prawo pismem Luciusa.Oto treść listu,skreślonego wyraźnymi,pięknymi literami:
"Najdroższa memu sercu Lotus"
Nasza miłość jest silniejsza od wszystkiego.Niczyje złe słowa nie zniszczą uczucia,jakim Cię darzę.Uczyniłaś mnie szczęśliwym,obdarzyłaś najpiękniejszym darem,jaki kiedykolwiek dostałem.Nie baczyłaś na spaloną twarz,dostrzegłaś serce gotować przestać bić,jeśli o to poprosisz.
Nie zaakceptowali tego ludzie z miasta.Wiem,że dla nas liczy się tylko to,co nas łączy.
Jednakże nie mogę skazać Cię na cierpienie i to z mojego powodu.Kocham Cię i jedynym celem mojego życia jest uczynić Cię szczęśliwą.Dlatego też nie mogę dłużej pozostać w Vinegar.Sprawię Ci ból tym wyjazdem,ale nie ma innego rozwiązania.Nie mam prawa żądać,żebyś znosiła przykrości i ryzykowała nawet utratą majątku-dla mnie.Nie jestem godzien takiej ofiary.
Wolałbym,żebyś mnie przeklęła i znienawidziła,niżbyś miała płakać.Zapewne nigdy się już więcej nie spotkamy.Pamiętaj o jednym-gdziekolwiek będę,będę Cię kochać~
Twój Herardo.
Vinegar,13 czerwca 1794r.
Przekaz mocno nimi wstrząsnął.Herardo zrezygnował z przyszłości u boku ukochanej, ponieważ nie mógł znieść takiego poświęcenia z jej strony.
-Znalazłam list na drugi dzień.Lucius nie wspomniał,gdzie się udaje.Szukałam go,ale bez skutku.Miesiąc później dowiedziałam się,że jestem w ciąży-dopowiedziała Lotus.
-Czy sądzisz,że zostałby,gdyby wiedział?-chciał wiedzieć Duncan.
-Na pewno.Nie zostawiłby mamy samej-odpowiedział Nathaniel.
Rodzinne wspomnienia spływały z ust w towarzystwie płonącego w kominku ognia.Odżyły chwile spędzone z bliskimi,wymieniano wzajemnie historie.Wreszcie Duncan zwrócił się do wciąż milczącego Bena:
-Wszyscy podzieliliśmy się już naszymi przygodami.Czekamy teraz,żebyś i ty wyznał,gdzie rzucał cię los.
Carve wyraźnie nie miał na to ochoty.Wypadało jednak coś odpowiedzieć.
-Tu i tam.Długo by trwało,gdybym wam wszystko powiedział.
-Mamy dużo czasu.Mów-zachęcano go.
-Byłem w wielu miejscach na świecie.Jestem zmęczony,wolałbym odłożyć tą rozmowę do jutra.
-Może chociaż dowiemy się,skąd masz taką bliznę?-dociekał McIntyre.
-Jedna z bijatyk na noże.To nic ważnego.
Po tych słowach podniósł się i poszedł do wskazanego wcześniej przez gospodarzy pokoju.Nie słuchał przyciszonych komentarzy do jego słów:
-Jedna z bijatyk?Czyżby Ben wdawał się w jakieś bójki?-zdziwiła się Josephine.
-Bardzo się zmienił-przyznał jej mąż.-Nie tylko się zestarzał i to bardzo widocznie,ale stracił też wrodzoną dobroć.Pamiętacie,jaki był przedtem?
-Oczywiście-potwierdziła.-To śmierć Luciusa tak go odmieniła.
Jeszcze długo w noc roztrząsali niespodziewane spotkanie i dziwne zachowanie Bena.W końcu udali się na spoczynek.Nathaniel z matką oczywiście zostali zaproszeni w gościnę.
---18---
Następnego ranka Benjamin Carve odczuł wielką ochotę,żeby się napić.Była tak silna,że nie baczył,iż może wywołać sensację pojawieniem się w Slumville.Zaszedł do saloonu,jak gbyby nigdy nic.Było wcześnie rano,dlatego prócz barmana nie było tu nikogo.Ben zbliżył się cicho do lady i czekał na obsługę.Hirama chwilowo nie było,poszedł po beczkę do magazynu.Kiedy wracał,robił to tyłem, ponieważ wtaczał zapas pod ladę.Spocony ustawił pojemnik na właściwym miejscu i przygotowywał go do użytku,kucając pod ladą.
Benjamin miał trochę tego dość.Suszyło go coraz więcej.Zresztą chciał się zabawić kosztem staruszka.Dlatego grobowym głosem wyrzekł:
-Hiramie,przybyłem po alkohol!Jeśli zaraz mnie nie obsłużysz,zabiorę cię w zaświaty!
Zobaczył,że biedak zamarł na podłodze.Barman musiał mieć szklankę w ręce,gdyż coś uderzyło o podłoże i pękło z głośnym brzękiem.Wstał i przytrzymywał się lady.Hiram popatrzył prosto w oczy upiora-a przynajmniej tak sądził.Szrama,zmieniony wygląd i pusty głos-wszystko to razem przekonało Hirama Fisha,że widzi chodzącego trupa.Jego słabe serce zatrzepotało jak ptak w zbyt ciasnej klatce.
-To...to niemożliwe...-wyszeptał i osunął się na ziemię z ręką ściskającą lewą pierś.
Sparaliżowany Ben patrzył przez chwilę na ciało,aż wreszcie skoczył sprawdzić,co się stało. Pochylił się nad leżącym,lecz czyjaś dłoń stanowczo go odsunęła.Zjawił się Luther,który nie okazał nawet mrugnieniem oka,czy przybycie Benjamina wywarło na nim jakiekolwiek wrażenie.Zajął się barmanem.Po krótkiej kontroli powiedział smutno:
-Zabiłeś go.Serce nie wytrzymało szoku.
Carve wpatrywał się otępiały w nieboszczyka.Nie docierało do niego,że barman,od zawsze podający alkohol w Slumville-nie żyje.Był tu przez wieki.A teraz skonał i to przez Bena.
Wiadomości o śmierci najlepszego przyjaciela nie przekazano Elmerowi,bo i tak by nie zrozumiał.Na pogrzeb przybyło całe miasteczko,po części z sympatii dla zmarłego,a po części z ciekawości-wiedziano już o powrocie Benjamina.Lonely zataił jego udział w sprawie,uznał za niepotrzebne wywoływanie kolejnej sensacji. |
|
Powrót do góry |
|
|
monioula Prokonsul
Dołączył: 01 Cze 2007 Posty: 3628 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Sevilla Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 16:29:16 04-12-07 Temat postu: |
|
|
Powrotem Benjamina nie byłam zaskoczona, bo trochę już zdradziłaś, ale bardzo mnie ucieszył fakt, że to tak szybko
Bardzo podobała mi się rozmowa Duncana i Bena, który mówi prawdę o synu Herarda.
No i ten list... jejku, jak ślicznie napisany, miałam mokre oczy. Świetny fragment! Cudo! |
|
Powrót do góry |
|
|
BlackFalcon Arcymistrz
Dołączył: 08 Lip 2007 Posty: 23531 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdziekolwiek Ty jesteś... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: 19:19:45 05-12-07 Temat postu: |
|
|
monioula napisał: | Powrotem Benjamina nie byłam zaskoczona, bo trochę już zdradziłaś, ale bardzo mnie ucieszył fakt, że to tak szybko
Bardzo podobała mi się rozmowa Duncana i Bena, który mówi prawdę o synu Herarda.
No i ten list... jejku, jak ślicznie napisany, miałam mokre oczy. Świetny fragment! Cudo! |
No tak, czyli sie gdzies wygadalam . Moge Ci zdradzic, ze o Benie bedzie teraz sporo . A co do listu...mial oddawac dobroc Herarda, wiec pamietasz, jaki on byl...Taki sam jest tez i jego list ).
Ale zaraz - nic nie piszesz o tym, ze Ben przez przypadek zabil Hirama .
-----------------------------------------------------------------------------
---19---
Spora grupka obserwowała spuszczanie trumny w ziemię.Carve też tu stał,na uboczu.Ludzie obok niego płakali,ocierali chusteczką łzy.On nie uronił żadnej.Wszystkie stracił w dniu tragedii sprzed lat.Dziś czuł się tylko dziwnie.Przecież miał kilka osób na sumieniu,więc nie było to nic nowego.Tylko fakt,że Fish kiedyś go lubił,wywoływał odległe wyrzuty sumienia.
Po uroczystości podszedł do niego Duncan.Był przygnębiony.
-Nie mogę się pogodzić z tym wszystkim...Ty byłeś przy nim.Opowiedz mi,jak to się stało.
-Przecież Lonely dawno to zrobił.
-Wiem,ale chcę to usłyszeć od ciebie.
-Czyżbyś mnie o coś podejrzewał?-nastroszył się Carve.
-Ciebie?Nie,nie jesteś mordercą.Nie wierzę,żebyś stał się nędznikiem.
Odszedł porozmawiać z innymi.Benjamin powtórzył w myślach jego słowa."Nędznikiem".
Więc jest łotrem.W porządku.Będzie nim.Żaden z mieszkańców miasteczka nie poznał jeszcze prawdziwego oblicza obecnego Benjamina.To,co dawniej się dla niego liczyło,było już nieważne.Czas przestać liczyć się z opinią społeczeństwa!
---20---
Minęło kilka dni.Szepty o niespodziewanym powrocie Bena ucichły.Przyzwyczajono się do jego obecności;jedynie zamknięty saloon codziennie wzbudzał ukłucia w sercu.Carve zamieszkał w domu McIntyre'a,chociaż nie zamierzał dłużej tu zostawać.To Nathaniel przemyśliwał,czy się tu nie osiedlić.Związek ze Slumville kazał mu się zastanowić nad porzuceniem domu w Duskville.Naradzał się nad tym z matką,chociaż wiedział,że zgodzi się z każdą jego decyzją-wierzyła w rozsądek syna.
W międzyczasie Benjamin znalazł gdzieś to,czego szukał.W ukryciu opróżnił naczynie z wódką i zmierzał teraz chwiejnym krokiem w stronę rzeki.Szedł tam,dokąd prowadziły go nogi,same nie mogące się zdecydować,gdzie mają iść.Śpiewał starą piosenkę o miłości,ale zapomniał drugiej zwrotki,dlatego dokładał własne słowa.Końcowym efektem była opowieść o wszystkim po trochu:
-Rolf...wyyyyyystrzelił...kuuuuulęęęęęę!Huknęło...hep!...i świat...hep!...zamarł!Zabiłem...
Hirama...barmana...hep!...zabiłem....-mieszał fakty,przerywając co pewien czas śpiew czkawką.Zwykle miał dobry głos,lecz dzisiaj zniekształcał go alkohol i powodował,że brzmiało to podobnie do wycia kojotów.Opił się porządnie.
Wędrował tak dłuższą chwilę,aż w końcu dotarł do celu-nad rzekę.Błyszczała zapraszająco.
Carve postanowił się wykąpać.Zrzucił ubranie,pozostając w tylko koniecznych częściach.Skoczył do wody i zanurkował w jej głąb.Jednakże jedynie kilka sekund dane mu było cieszyć się kąpielą.Był pijany i nie zdążył wytrzeźwieć,a tutaj nurt był dosyć rwący.Otchłań błyskawicznie wciągnęła go w siebie.
Po raz drugi w ciagu krótkiego czasu woda chciała go pochłonąć.Tym razem również musiał skapitulować.Stracił świadomość.Nie czuł niczego-nawet tego,że nagle coś podnosi go ponad poziom toni i wynosi na brzeg.Kładzie delikatnie na brzegu i pomaga wrócić do rzeczywistości.Kiedy to się udaje,wstaje i odchodzi.Carve zdążył tylko przez ułamek sekundy dojrzeć twarz zbawcy.Umysł miał zbyt przytłumiony,żeby zareagować od razu.Dopiero,gdy zobaczył znikające kontury postaci,pojął,co widział.To niemożliwe!Człowiek,który go uratował,był Indianinem.To nie wszystko-mimo jasnych włosów i zmienionej przez lata twarzy,Benjamin był pewien,że go zna!Potrząsnął głową z niedowierzaniem.Czyżby doznał złudzenia po wypadku?Czy to możliwe?Czy to naprawdę był...Dzikość Serca?
---21---
Wrócił do domu,ciągle się nad tym zastanawiając.Duncan opowiadał mu przed dziesięciu laty,jak Oliver zabił Indianina.Przynajmniej wszyscy tak sądzili.Czy mogli się pomylić?Ale czemu przyjaciel tak długo nie dawałby znaku życia?Trzymałby ich w niepewności przez tyle lat?Ben z jednej strony żałował,że był pijany,ale z drugiej-gdyby się nie upił,nie zacząłby się topić.Wtedy nic by się nie wydarzyło...Dziwne.
Pogrążony w myślach nie zauważył przygladającego mu się Lonely'ego.Kowboj obserwował jego staczanie się od czasu przybycia Bena do Slumville.Nic nie mówił.Całe wieki temu byli dla siebie jak bracia,chociaż znali się krótko.Dziś prawie nic nie łączyło Luthera z tym ulotnym zarysem przeszłości.Jeśli gdzieś tlił się dawny człowiek w tej zamkniętej skorupie,to zapewne niedługo się udusi z braku powietrza.Teraz,gdy zobaczył wtaczającego się Carve,też nie zareagował.Dopiero,gdy ten prawie na niego wpadł,odezwał się:
-Herardo na pewno bardzo się cieszy...-rzekł kąśliwie.
Wydarzenia ostatnich dni nadszarpnęły nieco samokontrolę Bena.Wybuchnął białym gniewem:
-Stul dziób!Nie masz prawa wymawiać jego imienia!
-A ty możesz je beszcześcić?Co powiedziałby,gdyby cię teraz zobaczył?!-tylko przez wzgląd na Luciusa,którego szczerze polubił,usiłował przemówić Benowi do rozsądku.Sądził,że odwołanie się do sprawy dla niego świętej odniesie pożądany skutek.Mylił się jednak.Rozwścieczył rozmówcę:
-Milcz!Nic ci do mnie!
-Pragnę jedynie ocalić wychowanka Herarda przed osiągnięciem dna!Gdyby nie darzył cię tak ogromną miłością,byłbyś dla mnie nikim!Przez szacunek dla zmarłego-opamiętaj się!-potrząsnął Benem.
To przepełniło kielich.Carve odepchnął go gwałtownie,aż kowboj uderzył plecami o ścianę.
Musiało mocno boleć,ale nie wyrzekł niczego na ten temat.Stwierdził jedynie:
-Lucius musi ronić gorzkie łzy nad twoim losem...
-Miałeś nie wymawiać jego nazwiska!
Nagle Lonely zorientował się,że patrzy w mroczną głębię lufy.Benjamin Carve mierzył do niego z pistoletu.Nawet mu ręka nie zadrżała.Kowboj z godnością powiedział:
-Strzelaj.Dopisz do swoich skaz na duszy i morderstwo.
-Mylisz się-odparł trzeźwo Carve.-Już dawno je dopisałem.
Potem stało się coś,co dziesięć lat temu było nie do pomyślenia.Benjamin dokładnie wycelował i strzelił do Luthera Lonely. |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|