|
Telenowele Forum Telenowel
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
cris Prokonsul
Dołączył: 16 Cze 2007 Posty: 3684 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 11:43:20 16-08-07 Temat postu: |
|
|
odc. 55
- Nie śpisz? – z rana zajrzała do mnie ciocia Mariana. Wyglądała prześlicznie. Tak elegancko się ubrała.
- Wychodzisz gdzieś? – uśmiechnęłam się.
- Tak. Jadę z twoim ojcem, Santim i Andreą do Guadalajary.
- Do Guadalajary? – zdziwiłam się.
- Tak. Chcemy poprosić Panienkę Przenajświętszą, żeby zesłała dawcę dla ciebie – wyjaśniła, a w jej głosie wyczułam ogromną wiarę i nadzieję.
- Chcecie prosić o cud dla mnie – wzruszyłam się – Jadę z wami.
- O nie. Nic z tego – stanowczo sprzeciwiła się ciocia.
- Już postanowiłam. Dobrze się dziś czuję i chcę się pomodlić przed obrazem Matki Boskiej z Guadalupe. Kiedy byłam mała Juana często opowiadała mi o tym, jak Matka Boska objawiała się Juanowi Diego. To było takie piękne. Niemal czułam zapach róż, które Juan Diego zaniósł do biskupa Zumarraga, by udowodnić mu, że nie kłamie, mówiąc o objawieniu.
- A kiedy wyciągnął ze swego tilma róże, one upadły i na tilmie Juana ukazał się wizerunek Matki Boskiej – dokończyła za mnie ciocia – To był prawdziwy cud. I tak samo stanie się w twoim przypadku. Panienka Przenajświętsza ci dopomoże i odzyskasz zdrowie.
Ciekawe, co na to Jesus – pomyślałam sobie, a następnie powoli wstałam z łóżka – Co powinnam włożyć? – poradziłam się cioci. Chciałam ładnie wyglądać, prosząc Matkę Boską o cud.
- Jak tu pięknie – wyszeptałam, gdy dojechaliśmy na miejsce. Cała nasza piątka upadła na kolana przed cudownym obrazem. Wzięliśmy się za ręce i modliliśmy żarliwie.
- Czujesz? – wyszeptała do mnie ciocia Mariana.
- Ciociu – z wrażenia nie mogłam złapać tchu – Powiedz, że to nie jest złudzenie. To dzieje się naprawdę.
- Tak kochanie – z oczu cioci Mariany popłynęły łzy – To zapach róż Juana Diego. Czuję zapach róż. To zapowiedź cudu…
*** |
|
Powrót do góry |
|
|
cris Prokonsul
Dołączył: 16 Cze 2007 Posty: 3684 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 12:38:50 16-08-07 Temat postu: |
|
|
odc. 56
Został tydzień. Równy tydzień dzielił mnie od dnia, kiedy na zawsze opuszczę ten świat. Nie będzie mnie już z tymi, których kocham. Nie bałam się śmierci, bo już ją kiedyś przeżyłam, poznałam. Wiedziałam, że tam czeka na mnie coś pięknego. Jednak tak bardzo pragnęłam zostać na ziemi na dłużej. Nacieszyć się tym, co daje życie.
Właściwie nie wstawałam już z łóżka. Nie miałam na to sił. Słabłam z każdym dniem. Stale ktoś przy mnie siedział. Nawet, gdy zasypiałam, ojciec, ciocia Mariana, Santi, a nawet mały Carlitos, jedno z nich zawsze przy mnie było.
Tego dnia coś mi nie pasowało. Dochodziła dziesiąta, a do tej pory nikogo przy mnie nie było. Kilka razy zaglądała tu pokojówka, ale nikt więcej. Czyżby coś się stało? Zaczynałam mieć złe przeczucia. Dopiero godzinę później zajrzała do mnie ciocia Mariana – Ciociu, jak pięknie wyglądasz – zdziwiłam się na jej widok w pięknej jasno niebieskiej sukni – Wychodzisz gdzieś? – wcześniej nic mi nie wspominała, że planuje wyjście.
- Muszę ładnie wyglądać na ślubie mojej ukochanej siostrzenicy – pocałowała mnie na przywitanie – Jak się dziś czujesz? Musisz się przebrać. Mam nadzieję, że ci się spodoba – podekscytowana rozpakowała cudowną beżową sukienkę, na widok, której wstrzymałam oddech.
- Jest prześliczna – westchnęłam – Kupiłaś ją dla Any Kariny? – nie bardzo rozumiałam o co jej chodzi. O jakim ślubie mówiła.
- Kochanie, kupiłam ją dla ciebie. Włożysz ją dzisiaj na swój ślub.
- Na mój ślub? – powtórzyłam zdziwiona.
- Tak. Santi wszystko zorganizował. Musimy się pośpieszyć, bo będzie tu w samo południe z urzędnikiem stanu cywilnego. Do tego czasu musisz być gotowa. Będziesz ślicznie wyglądała na swoim ślubie – była podniecona.
- Ja…Nie mogę wyjść za Santiago. Po co? Przecież wkrótce… - protestowałam.
- Nawet tak nie mów – zdenerwowała się ciocia – Poślubisz dziś Santiago. Zostaniesz panią Briceno i będziesz szczęśliwa. Później znajdziemy dla ciebie dawcę. Będziesz miała przeszczep i szybko dojdziesz do siebie. Wrócisz do pracy, zabiorę cię w piękną podróż, oczywiście, jeśli twój mąż się zgodzi – roześmiała się – a później weźmiecie ślub kościelny, przed obliczem Pana – snuła plany.
- Ciociu, naprawdę uważasz, że powinnam się zgodzić na to szaleństwo? – była dla mnie największym autorytetem
- Na twoim miejscu, nie zastanawiałabym się nad tym, nawet przez chwilę – uśmiechnęła się – A teraz pomogę ci wstać i ubierzesz sukienkę.
Pomogła mi się ubrać, uczesała mnie i zrobiła makijaż.
- Coś się stało? – zapytałam, gdy zobaczyłam łzy w jej oczach.
- Tak ślicznie wyglądasz. Jesteś przepiękna – podeszła ze mną do lustra – Sama zobacz.
- Dziękuję – wzruszyłam się, ujrzawszy swoje odbicie. To byłam ja, ale wyglądałam zupełnie inaczej. Poczułam się cudownie.
- Księżniczko – do pokoju wszedł tata – Wyglądasz cudownie. Jestem z ciebie taki dumny – był wyraźnie poruszony.
- Tatusiu – objęłam go.
- Tylko mi tu nie płacz – ciocia roześmiała się przez łzy – Rozmaże ci się makijaż.
- A mama? – zapytałam – Nie przyjdzie na mój ślub? Nie akceptuje mojego związku z Santiago? Oczywiście. Nie może przyjść, bo Ana Karina by jej tego nie wybaczyła a ona…. – poczułam smutek i odrobinę zazdrości. W tej właśnie chwili drzwi się otworzyły i weszła ona – Mamo – ucieszyłam się. Jesteś.
- Oczywiście, że jestem – uśmiechnęła się – Nie myślałaś chyba, że przegapię ślub mojej córki. Wyglądasz wspaniale – przytuliła mnie do siebie. Byłam szczęśliwa.
- Mogę was prosić o błogosławieństwo?
- Niech cię Bóg błogosławi córko – mama uczyniła znak krzyża, tata uczynił to samo.
- Ciociu, pobłogosław mnie również. Bardzo cię proszę – tak mi na tym zależało. Była mi bliższa niż rodzona matka. Zajęła w moim życiu wyjątkowe miejsce.
- Jestem dumna, że mogę być dziś przy tobie, moje dziecko. Zawsze marzyłam o córce, takiej jak ty i o tym, że będę przy niej w tak szczególnym dniu. Dziękuję, że pozwoliłaś mi zrealizować ten sen. Bardzo cię kocham i jestem szczęśliwa, że poślubisz dziś mężczyznę takiego jak Santiago. Wiem, że jesteście sobie przeznaczeni i nic nie jest w stanie zniszczyć tej miłości. Bóg w niebie wam błogosławi, tak samo jak ja tutaj. Niech Panienka z Guadalupe ma cię zawsze w swojej opiece, strzeże i obdarzy szczęściem. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego – uczyniła znak krzyża a ja ogromnie wzruszona ucałowałam jej dłoń, szepcząc – Amen. Wiedziałam, że ma racje. Byłam pewna, że Bóg nam błogosławi. Tak bardzo żałowałam, że to tylko ślub cywilny, bo wbrew temu, co mówiła ciocia Mariana, nie wierzyłam, ze dane mi będzie poślubić Santiago w kościele. Santiago i Ana Karina nie brali ślubu kościelnego, więc my śmiało moglibyśmy to uczynić, jednak nie czułam się na siłach i wszyscy doskonale o tym wiedzieli.
- Zanim zejdziemy na dół, chciałabym ci coś podarować – ciocia wyjęła z torebki piękny łańcuszek z krzyżem. Krzyż był z białego złota, wysadzany jakimiś kamykami, to chyba były brylanciki. Był wspaniały – Ten krzyż, to symbol. Symbol każdego z nas, Chrześcijan. Gdy go wkładasz, to tak, jakbyś wkładała zbroję, która ochroni cię przed wszelkim złem tego świata. Zawsze będziesz z nim bezpieczna – powiedziała, zapinając mi łańcuszek na szyi.
- Dziękuję – uścisnęłam ją – Bardzo cię kocham ciociu. Tak mocno, że nie jestem w stanie tego nawet wyrazić.
- Czas już, abyśmy zeszli na dół – uśmiechnął się tata. Wszyscy opuścili pokój i zostaliśmy sami – Gotowa? – uśmiechnął się, biorąc mnie pod rękę.
Ślub odbył się w ogrodzie. Pogoda była cudowna. Było mnóstwo ludzi. Moi koledzy i koleżanki z pracy. Catalina przyszła z Arturo, który z każdym dniem wyglądał jeszcze przystojniej. Maja stała trzymając pod rękę swojego hindusa. Była też Natalia…w habicie. Dziwny widok. Uśmiechnęłam się do Andrei, która stała tuż obok Antonio, trzymając na rękach Marinitę. Carlotta i Abelardo stali z przodu. Domyśliłam się, że Santi poprosił ich na świadków. W pobliżu kręcił się także mały Carlitos. W końcu mój wzrok utkwił w twarzy Santiago. Wyglądał cudownie. Nie mogłam oderwać od niego wzroku – Dopóki śmierć nas nie rozłączy – wyszeptałam słowa przysięgi – A nawet ona nie będzie w stanie nas rozdzielić. Bo moja miłość do ciebie silniejsza jest od wszystkiego, nawet od śmierci.
Zostałam panią Briceno. Żoną Santiago. W domu odbyło się krótkie przyjęcie, ale już po niespełna godzinie byłam tak zmęczona, że musiałam opuścić gości. Santiago zaprowadził mnie do pokoju – Poczekaj – roześmiał się i wziął mnie na ręce – Tradycji musi stać się za dość, moja droga żono.
- Masz rację, kochany mężu – uśmiechnęłam się.
- Teraz spróbuj się zdrzemnąć. Zostanę przy tobie – położył mnie na łóżku i przytulił się do mnie. Zasnęłam natychmiast. Nie wiem jak długo spałam, ale gdy się obudziłam, wciąż był przy mnie. Wpatrywał się we mnie z uśmiechem na ustach – Jesteś piękna – wyszeptał.
- Teraz jestem twoją żoną i chcę należeć do ciebie cała. Duszą i ciałem – wyszeptałam, spoglądając mu w oczy.
- Marino, chyba nie powinniśmy – był zaskoczony.
- Jestem twoją żoną i pragnę cię z całego serca. Chcę, żebyś uczynił mnie kobietą w pełnym tego słowa znaczeniu.
- Kochanie, gdy wyzdrowiejesz…
- Nie. Nie chcę ryzykować. Jeśli się nie uda i nie wyjdę z tego, chcę, żebyś zawsze pamiętał tę chwilę. Chwilę, kiedy twoja żona po raz pierwszy należała do ciebie – przyciągnęłam go do siebie i nie było już odwrotu. Santiago uczynił mnie najszczęśliwszą kobietą na świecie.
- Kocham cię – wyszeptałam, tuląc się w jego ramionach, pozwalając by łzy wzruszenia, spływające po moich policzkach, mieszały się z łzami mojego męża.
*** |
|
Powrót do góry |
|
|
Roberta Pardo Prokonsul
Dołączył: 16 Sty 2007 Posty: 3078 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: nie z tego świata
|
Wysłany: 20:47:19 16-08-07 Temat postu: |
|
|
Santiago jest wspaniały. Tylko on mógł wpaść na pomysł aby poślubić kobietę, którą kocha, mimo że ta już niedługo go opuści. Odcinek nie do opisania, rewelacja, pełen miłości, dobra. Nawet pojawienie się matki Mariny nie zburzyło tej wspaniałej chwili... |
|
Powrót do góry |
|
|
cris Prokonsul
Dołączył: 16 Cze 2007 Posty: 3684 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 11:16:25 17-08-07 Temat postu: |
|
|
odc. 57
Zostało sześć dni. To tak niewiele, a ja ciągle miałam wrażenie, że tyle spraw nie zostało jeszcze załatwionych.
- Jesusie, dawno cię nie było – uśmiechnęłam się na jego widok, gdy odwiedził mnie z samego rana. Byłam sama. Santiago wyszedł z samego rana. Mówił, że jest umówiony na jakieś spotkanie. Pewnie znowu miał się widzieć z jakimś lekarzem.
- Przyszedłem złożyć ci gratulacje – odpowiedział oschle – Teraz jesteś moją bratową. Mam nadzieję, że jesteś zadowolona.
- Wiesz, że jestem szczęśliwa. Tak bardzo go kocham – spojrzałam na niego pojednawczo – Nie umiałabym odejść z tego świata, nie zaznawszy takiego szczęścia.
- To była twoja decyzja i to ty będziesz musiała ponieść jej konsekwencje.
- Zostało jeszcze sześć dni, do moich dwudziestych drugich urodzin – spojrzałam na niego ze smutkiem – Jesusie, czy nie ma takiej możliwości, czy nie mogę tu jeszcze zostać? – spojrzałam na niego z nutką nadziei.
- Znasz zasady. Wiesz, że twoje życie dobiegło już końca. Miałaś tylko wypełnić swoją misję, a czas na jej realizacje już się kończy i żadne z nas, nic na to nie poradzi. To już koniec Marino.
- Rozumiem – smutno zwiesiłam głowę – Powiedz mi w takim razie, czy dobrze się spisałam. Czy wypełniłam swoją misję?
- Marino, chyba wciąż pozostają pewne sprawy, które są dla ciebie niejasne – spojrzał na mnie uważnie -I wciąż nie potrafisz wybaczać.
- Co masz na myśli? – liczyłam na jakąś podpowiedź.
- Zapytaj o to swoje serce – wyszeptał i pocałował mnie w usta.
- Co robisz? – wyrwałam się z jego ramion i krzyknęłam zdenerwowana – Jestem żoną twojego brata. Nie masz prawa.
- Do zobaczenia Marino – uśmiechnął się i zniknął, pozostawiając mnie roztrzęsioną.
Nerwowo spacerowałam po pokoju. Po chwili przyszli do mnie ciocia Mariana i tata.
- Dlaczego nie leżysz – usłyszałam natychmiastowe wyrzuty – Miałaś odpoczywać.
- Właśnie się kładłam – usprawiedliwiłam się i szybko wróciłam do łóżka.
Siedzieli przy mnie dość długo. Rozmawialiśmy, śmiejąc się i chociaż na chwile zapominając o troskach. Na chwilę zamilkłam. Przyglądałam im się uważnie.
- Coś się stało? – zaniepokoiła się ciocia – Źle się czujesz?
- Nie – uśmiechnęłam się – Dobrze się czuję. Po prostu dobrze jest patrzeć na was dwoje. Stanowicie piękną parę.
- Marino – ciocia Mariana zarumieniła się a na twarzy ojca malowała się konsternacja.
- Na pierwszy rzut oka widać, że się kochacie i zasługujecie na to, żeby być razem. Wasze małżeństwa były pomyłką, niedługo będziecie po rozwodach. Czas najwyższy, żebyście odnaleźli swoje szczęście.
- Skąd wiesz…- dopytywała ciocia – Jak się domyśliłaś?
- To naprawdę nie było trudne. Wystarczy na was spojrzeć, żeby wszystko stało się jasne. Nie rozumiem tylko….Dlaczego nie byliście razem? Poślubiliście osoby, które zupełnie do was nie pasują. Dlaczego? – bardzo mnie to intrygowało.
- Widzisz – zaczął ojciec – Gdy poznałem Marianę, byłem już zaręczony z twoją matką – spojrzał na ciocię lekko zakłopotany.
- A ja byłam żoną Octavio. On nigdy nie zgodziłby się na rozwód. Nigdy tak naprawdę mnie nie kochał i nie był szczęśliwy w małżeństwie, ale pozory były dla niego ważniejsze. Chciał zasłużyć na tytuł prawdziwego męża stanu. Człowieka, który ma szczęśliwą rodzinę, żonę i dzieci…
- Ale mogłaś zażądać rozwodu – dziwiłam się – Walczyć o swoje szczęście.
- Może bym to uczyniła, ale nie potrafiłam tego zrobić mojej kuzynce. Przecież ona…- chyba chciała coś powiedzieć, ale urwała w pół zdania.
- Dokończ – poprosiłam – powiedz, co miałaś na myśli.
- Chodzi o to… – kontynuował tata – Emperatriz była już w ciąży i nie mogłem jej zostawić – spojrzał na mnie z uśmiechem – Miałaś przyjść na świat i chciałem być dobrym ojcem. Takim, na jakiego zasługiwałaś.
- Więc to ja zniszczyłam wam życie – poczułam się okropnie.
- Nigdy tak nie mów – zaprotestowała Mariana – Tak miało być. Ja pewnie bym stchórzyła. Nie umiałabym walczyć o moje szczęście i bałabym się przeciwstawić Octavio. Z całą pewnością ty nie ponosisz winy za to, że wtedy zrezygnowaliśmy z walki o miłość.
- Byłaś moim największym marzeniem, moją radością. Odliczałem dni, do chwili, kiedy wezmę cię w swoje ramiona – wzruszył się.
- A ona pozbawiła mnie twojej miłości – powiedziawszy to, zrozumiałam, co Jesus miał na myśli. To prawda. Wciąż było we mnie wiele goryczy i rozczarowania.
-Nigdy jej tego nie wybaczę – stwierdził – Nie potrafię jej wybaczyć, że pozbawiła mnie tylu cennych chwil.
- Rozumiem cię, ale proszę, żebyś spróbował o tym zapomnieć i rozpoczął nowe, szczęśliwe życie u boku kobiety, którą zawsze kochałeś – uśmiechnęłam się do cioci – Gdy mnie już z wami nie będzie, szybko wrócicie do normalnego życia – spojrzałam na nich z powagą – Obiecajcie mi to.
- Marino, błagam cię, nie mów tak. Nie chcę o tym słyszeć – prosiła ciocia.
- Bardzo was proszę – wyszeptałam, z trudem hamując łzy – Obiecajcie mi, że szybko się otrząśniecie. Będziecie się wspierać.
- Nie chcę o tym rozmawiać – odparł ojciec.
- Ale ja tego potrzebuję – byłam stanowcza – Muszę mieć waszą obietnicę, że będziecie szczęśliwi. Chcę, żebyście się pobrali i byli razem już na zawsze. To moja prośba i nie możecie mi odmówić.
- Będziemy razem – wyszeptała ciocia – Pobierzemy się, ale ty będziesz świadkiem na naszym ślubie dziecinko. Będziesz przy nas w tym wyjątkowym dniu.
- Oczywiście, że będę przy was – uśmiechnęłam się – Zawsze już będę przy was. Nawet, jeśli mnie nie zobaczycie, poczujecie moją obecność. Będę w każdej szczęśliwej chwili, jaką jeszcze zaznacie. A będzie ich wiele – uśmiechnęłam się – Będę przy was i przy Santiago. Dostrzeżecie mój uśmiech w uśmiechu Carlitosa, gdy będzie wyrastał na cudownego mężczyznę. Dostrzeżecie błysk moich oczu, ilekroć będziecie spoglądać na Marinitę, usłyszycie mój głos, zawsze, gdy będziecie się śmiać. Będę obecna w każdej ciepłej myśli, w każdym powiewie wiatru w upalny dzień. W kropli deszczu, która da wam ukojenie po suszy. W promieniu słońca, które będzie ogrzewało wasze twarze. Będę przy was tak długo, jak długo będziecie mnie nosić w waszych sercach. Tak długo, jak długo będziecie o mnie pamiętać.
- Wiesz przecież, że zawsze będziemy o tobie pamiętać – ciocia Mariana nie potrafiła już powstrzymać szlochu. Przytuliła mnie mocno do siebie – Jesteś częścią nas samych i zawsze będziemy nosić cię w swoich sercach.
- Pielęgnujcie moje wspomnienie z radością. Nie chcę być powodem waszych łez i smutku. Myślcie o mnie tylko z uśmiechem na ustach. Odkąd was poznałam, dowiedziałam się, że jestem częścią tej rodziny, pragnęłam tylko jednego, żebyśmy wszyscy byli szczęśliwi, razem. Żebyśmy się wspierali i kochali…
- Jesteśmy rodziną, a twoje pojawienie się, było najpiękniejszym prezentem, jaki otrzymałem od życia. Bardzo cię kocham.
- Wiem tatusiu, i właśnie na tę miłość zaklinam cię, żebyś był szczęśliwy i dał szczęście tym, których tak kocham. Opiekuj się ciocią. Bądź wzorem dla Carlitosa. On tak bardzo potrzebuje ojca, a ty będziesz w tej roli najlepszy. Wiem coś o tym. Bądź dla niego wzorem do naśladowania, ale przede wszystkim przyjacielem.
- Wiesz, że będę – powiedział.
- Tak. Nie muszę martwić się o Carlitosa. Chcę was także prosić, żebyście opiekowali się moim mężem. Będzie was bardzo potrzebował. Pilnujcie, żeby nie popełnił jakiegoś głupstwa. On musi być szczęśliwy, bo inaczej ja nie zaznam spokoju.
- Będzie szczęśliwy – zapewniła mnie ciocia – Będzie szczęśliwy, bo ty będziesz przy nim. Nie myśl, że pozwolimy ci odejść. Nie ma takiej możliwości. Nie zostawisz nas Marino. Słyszysz mnie? Nie zostawisz nas. Zostaniesz z nami.
- Przysięgnij mi ciociu, że się nim zaopiekujesz. Przysięgnij mi to – wiedziałam, że będzie jej bardzo trudno. Tak się o nią martwiłam.
- Wiesz, że zrobię wszystko, o co tylko mnie poprosisz.
- Wiem. I ufam ci. Pamiętaj, że nie zostawię was na zawsze. Czas tak szybko mija. Rozdzielimy się na jakiś czas i wy będziecie tutaj bardzo szczęśliwi. Pozwalam wam za sobą tęsknić, ale nie smućcie się, że mnie nie ma. Bo pewnego dnia, wszyscy spotkamy się w niebie i tam będziemy razem bardzo szczęśliwi, już na wieki.
- Marino, zapewniam cię, że nie umrzesz. Możesz być pewna, że nie odejdziesz z tego świata przede mną. Chcę na ciebie patrzeć, gdy bierzesz w ramiona swoje pierworodne dziecko, gdy prowadzisz je do szkoły, szykujesz na szkolny bal…
- Oddałabym wszystko, żeby z wami zostać – wyznałam – Cieszyć się miłością, jaką mi okazujecie.
- I zostaniesz – przekonywała ciocia.
- Jestem zmęczona – wyszeptałam – I jest mi tak zimno – poczułam zimne dreszcze.
- Jesteś lodowata – ciocia otuliła mnie kołdrą – Zaraz się ogrzejesz.
- Obejmij mnie mocno – poprosiłam – Jest mi bardzo zimno.
- Zaraz będzie dobrze – przytuliła się do mnie – Będzie dobrze dziecinko. Nie pozwolę by było ci zimno.
- Wiem – uśmiechnęłam się, zanim zasnęłam.
*** |
|
Powrót do góry |
|
|
Roberta Pardo Prokonsul
Dołączył: 16 Sty 2007 Posty: 3078 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: nie z tego świata
|
Wysłany: 12:48:24 17-08-07 Temat postu: |
|
|
bosko! A te słowa Mariny do cioci i ojca niesamowite. ty wiesz jak wzruszyć czytelników...a do Jesusa...zdziwiłam się, że odważył się pocałować swoją bratową. Co na to jego Szef? |
|
Powrót do góry |
|
|
cris Prokonsul
Dołączył: 16 Cze 2007 Posty: 3684 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 15:00:21 19-08-07 Temat postu: |
|
|
odc. 58
Zostało pięć dni. Czas mijał coraz szybciej, a ja czułam się coraz gorzej. Nie miałam już siły jeść, przez co szybko traciłam siły. Ciocia zmuszała mnie do jedzenia, niemal na siłę. Każdy przełykany kęs stawał mi jednak w gardle. Ciocia nie opuszczała mnie na krok. Gdy miałam siłę rozmawiałyśmy, gdy byłam nieco bardziej zmęczona, czytała. Jej głos działał na mnie kojąco.
- Masz gościa – oznajmiła mi tego dnia z rana.
- Dzień dobry kochanie – do pokoju weszła Andrea. Ucałowała mnie w policzek i usiadła koło mnie na łóżku.
- Tak się cieszę, że przyszłaś – uśmiechnęłam się i usiłowałam podnieść z łóżka.
- Leż. Tak jest dobrze – powstrzymała mnie, jednak wolałam się podnieść.
- Cały czas leżę. Na nic mi nie pozwalają, zresztą…Nie czuję się już taka silna i szybko się męczę.
- A Santiago? – nie ma go przy tobie.
- Pojechał z tatą, chyba do Meridy. Słyszałam jak mówili coś o jakimś znanym kardiochirurgu, który tam przyjechał…
- Wspaniale. Może zdołają z nim o tobie porozmawiać – ucieszyła się Andrea.
- Oczywiście, że z nim porozmawiają – byłam przekonana, że nic ich nie powstrzyma – obawiam się jednak, że nie powie im nic, poza tym, co już wiedzą. Dopóki nie znajdzie się dawca, nic z tego nie będzie – byłam realistką.
- Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. Znajdzie się dawca i wyjdziesz z tego.
- Opowiedz mi lepiej, co u Carlotty. Jak się ma moja śliczna chrześniaczka? – tak bardzo za nimi tęskniłam.
- Carlotta kazała cię ucałować. Dała dla ciebie kilka zdjęć małej – wyjęła je z torebki – Odwiedzą cię niebawem. Przyszłaby dzisiaj, ale Marinita jest podziębiona. Ma katar i pokasłuje. Lepiej, żeby się teraz do ciebie nie zbliżała.
- Biedactwo. Oby szybko wyzdrowiała – spojrzałam na zdjęcia. Mała jest taka piękna – Przypomina Carlottę – uśmiechnęłam się.
- Prawda? – ucieszyła się Andrea – Jest cudowna. Taka grzeczna.
- Chciałabym, chociaż raz wziąć ją jeszcze w ramiona, zanim…
- Nie mów tak. Nawet tak nie myśl. Wyzdrowiejesz.
- Nie. Rozmawiałam z Jesusem. Powiedział mi, że nic nie da się zrobić. Moja historia jest już zapisana i nic nie da się zmienić – odparłam zrezygnowana.
- Musisz walczyć. Nie możesz tak się godzić z tym losem.
- Zdaje się na wolę Pana, on wie, co jest dla mnie najlepsze. To on w końcu mnie do was zesłał. Dziękuję mu, że chociaż przez rok, mogłam się cieszyć waszą obecnością. To był rok, a ja czuję, jakbym wcześniej w ogóle nie żyła. Całe życie, przeżyłam w rok. Bo moja historia tak naprawdę zaczęła się w dniu mojej śmierci – uśmiechnęłam się – Tak, to jest historia napisana po śmierci….Moje życie zaczęło się po śmierci i śmierć je zakończy.
- A ja nie godzę się z taką niesprawiedliwością. Straciłam już syna, odszedł stanowczo za wcześnie. Nie mogę teraz stracić córki – widziałam, że z trudem powstrzymuje łzy. Wyciągnęłam do niej ramiona.
- Dziękuję ci – wyszeptałam – Dziękuję, że zaakceptowałaś mnie jako synową.
- Jak mogłabym nie pokochać dziewczyny, która dała tak wiele szczęścia mojemu synowi. Odmieniłaś życie całej mojej rodziny. Potrafiłaś pokazać mi, takiej głupiej i upartej babie, jak bardzo ranię moje dzieci a przede wszystkim siebie samą.
- Nie mów tak o sobie jesteś wspaniała. Cieszę się, ze jesteś moją teściową.
- A ja cieszę się, że mój syn był mądrzejszy niż jego matka i walczył o swoją miłość do ciebie. Żaden mężczyzna nie umiałby cię pokochać tak jak Santiago. On świata poza tobą nie widzi.
- Wiem. Zdaje sobie z tego sprawę i dlatego tak bardzo się boję. Boję się, że po mojej śmierci zupełnie się załamie, że zniszczy sobie życie.
- Nie umrzesz – stwierdziła stanowczo – ale nie musisz też się bać o Santiago.. Będę przy nim już zawsze i nie pozwolę, by popełnił jakieś głupstwo. Możesz być o niego spokojna.
- Dziękuję – jej słowa przyniosły mi wyraźną ulgę. Wróciłam do przeglądania zdjęć małej Mariny – Widzę, że Antonio także szaleje na punkcie wnuczki. Jest niemal na każdym zdjęciu.
- Bardzo ją kocha. Sale nas odwiedza. Zasypuje małą prezentami. Bardzo się polubiliśmy – wyznała nagle, a ja dostrzegłam w jej oczach coś niezwykłego.
- Andreo, czy ty i Antonio….Coś was łączy prawda? – nie wiem, czemu, ale byłam o tym przekonana.
- Ja…Jak się domyśliłaś? – zdziwiła się.
- Nie wiem. Chyba zobaczyłam to w twoich oczach.
- To jest okropne, prawda? – spojrzała na mnie zawstydzona.
- Co takiego? – zdziwiłam się.
- No…Nie jesteśmy już młodzi. Mamy dorosłe dzieci, które na dodatek są małżeństwem. Mamy już wnuczkę.
- I co z tego. Andreo, jesteś młodą, piękną kobietą i zasługujesz na szczęście. Nie możesz go zmarnować. Jeśli Antonio i ty się kochacie i chcecie być razem, to macie do tego pełne prawo. Wasze dzieci na pewno jako pierwsze pobłogosławią ten związek, jeśli przekonają się, że daje wam szczęście – przekonywałam.
- Naprawdę tak myślisz? – uśmiechnęła się pełna nadziei – Nie jestem za stara?
- Nie opowiadaj głupot, bo tylko mnie zdenerwujesz – udawałam wzburzenie – Masz być szczęśliwa, słyszysz?
- Tak. Marino, czy mój syn…jeszcze go widujesz. Prawda?
- Tak. Jesus czasem mnie odwiedza. Ostatnio rzadziej, ale pojawia się u mnie – byłam ciekawa, o co jej chodzi. Czyżby chciała coś mu powiedzieć?
- On ci pomoże. Wiem, że ci pomoże. Niech coś zrobi, żebyś mogła z nami zostać.
- Już ci mówiłam, co powiedział mi Jesus. Nic nie da się zrobić.
- Nie wierzę. Musi być jakiś sposób. Poproś go o pomoc. Błagaj Boga, żeby pozwolil ci zostać. Jesteś nam potrzebna.
*** |
|
Powrót do góry |
|
|
cris Prokonsul
Dołączył: 16 Cze 2007 Posty: 3684 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 12:56:46 20-08-07 Temat postu: |
|
|
odc. 59
Po wyjściu Andrei, zdrzemnęłam się trochę. Byłam bardzo zmęczona. Gdy się obudziłam, zobaczyłam ją, jak stoi nade mną i przygląda mi się z dziwnym grymasem na ustach.
- Ana Karina – nie tylko zdziwiłam, ale i wystraszyłam się na jej widok – Co ty tutaj robisz? – przecież nigdy nie zaglądała do mojego pokoju.
- Przyszłam zobaczyć droga kuzyneczko, czy to, co mówią jest prawdą – cedziła słowa i patrzyła nienawistnym spojrzeniem.
- A co takiego mówią?
- Że twój stan jest kiepski. Myślałam, że udajesz, żeby zwrócić na siebie uwagę, ale jak teraz na ciebie patrzę, to widzę, że nie przesadzają.
- Jeśli już sobie popatrzyłaś, to możesz wyjść – czułam, że cala się trzęsę.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo cieszy mnie twój widok. Zasłużyłaś sobie na to. Zabrałaś mi męża, wkradłaś się do rodziny, zgarnęłaś majątek. No cóż, niedługo mogłaś się tym nacieszyć. To pewnie kwestia dni i wyciągniesz nogi. Jesteś okropnie blada. Wyglądasz strasznie. Jak Santiago może na ciebie patrzeć. Yh ciarki mnie przechodzą na samą myśl, że śpi z tobą jednym łóżku.
- Wyjdź stąd. Wynoś się – zaczęłam histeryzować – Wyjdź – krzyczałam z całych sił. Zapewne to właśnie mój krzyk ściągnął do pokoju ciocię Marianę.
- Co się stało? – podbiegła do mnie natychmiast i przytuliła – Uspokój się kochanie. Ana Karina, co ty tutaj robisz?
- Nic. Po co ten cały wrzask. Po prostu przyszłam zobaczyć, co u mojej umierającej kuzynki, ale jeśli to taki problem, już stąd idę. Zresztą to żadna przyjemność siedzieć w tym pokoju. Nie wiem mamo jak ty tu wytrzymujesz. Śmierć czai się w każdym kącie. Okropność.
- Wyjdź stąd. Natychmiast stąd wyjdź – ciocia szarpnęła ją za ramię.
- Puść mnie – oburzyła się – Sama stąd wyjdę. Do zobaczenia droga kuzynko. Pewnie spotkamy się na tamtym świecie.
- Wynoś się – ciocia Mariana wpadła w szał. Szarpnęła ją i wyrzuciła z pokoju. Zamykając za nią drzwi. Następnie podbiegła do mnie – Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam – płakała – Jak to możliwe, że jest aż taka podła. Na kogo ona wyrosła? Co się stało z moją małą córeczką? Błagam wybacz mi. Wybacz, że cię przed nią nie uchroniłam.
- To nie twoja wina, ciociu – próbowałam ją uspokoić – Ty jesteś najwspanialszą kobietą na świecie. To nie twoja wina – płakałyśmy obie, gdy do pokoju wszedł Santi.
- Co tu się dzieje? – przeraził się na nasz widok – Co się stało?
- Nic – nie chciałam go denerwować.
- Przecież widzę – nie dawał się zbyć.
- To Ana Karina – wyjaśniła mu ciocia – Przyszła tu i zdenerwowała Marinę.
- Kto ją tu wpuścił? Miałaś pilnować moją żonę – spojrzał na ciocię oskarżycielsko, aż zrobiło mi się przykro.
- Nie mów tak do cioci – pouczyłam go – Skąd mogła wiedzieć. Rozmawiałam z twoją mamą. Przyszła mnie odwiedzić. Później byłam trochę zmęczona, wiec położyłam się spać. Kiedy się obudziłam, Ana Karina stała nade mną. Opowiadała takie okropne rzeczy – płakałam. Nie chciałam, ale oczy same zapełniały się łzami.
- Już dobrze – mąż przytulił mnie do siebie – Cokolwiek ci powiedziała, nie myśl już o tym. To na pewno były same głupoty. Nie płacz. Jesteśmy przy tobie. Przepraszam Mariano – szepnął do cioci. Uśmiechnęła się do niego smutno.
- Santiago ma rację. Nie wolno ci słuchać głupstw mojej córki. Zapomnij o nich.
- Zapomnę – obiecałam, ale wiedziałam jak będzie to trudne. Zapadły mi głęboko w serce i zastanawiałam się, czy rzeczywiście nie jestem dla nich wszystkich ciężarem.
- Już ja sobie porozmawiam z Aną Kariną – wyszeptał Santiago.
*** |
|
Powrót do góry |
|
|
cris Prokonsul
Dołączył: 16 Cze 2007 Posty: 3684 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 15:02:22 21-08-07 Temat postu: |
|
|
odc. 60
Zostały cztery dni. Jeśli jest w życiu coś gorszego niż czekanie, to jest to czekanie na śmierć. Najgorsze jest to, że dokładnie znam dzień a nawet godzinę, gdy ona nadejdzie. Właściwie już się poznałyśmy i wiem, że nie ma powodu by się bać, jednak ten żali i smutek, który z każdą chwilą narasta we mnie, jest silniejszy niż rozsądek. Nigdy tak bardzo nie zależało mi na życiu jak teraz. Kiedyś było mi obojętne. Żyłam z dnia nadzień, kradłam i jedyne, co mnie obchodziło, to pieniądze na leki dla mojej chorej opiekunki, Juany i to, żeby było, za co wykarmić nas dwie i Angela, mojego przybranego brata. Teraz to się zmieniło. Mam wspaniałego męża, z którym chciałabym zostać. Chciałabym żebyśmy tworzyli szczęśliwą rodzinę, mieli dzidziusia podobnego do Santiago. Chciałabym pracować w redakcji. Rozwijać się w zawodzie, który daje mi tyle satysfakcji. Wspierać ciocię Marianę w walce o jak najlepszą pozycję „El dia” na rynku. Dalej pomagałabym tacie w pielęgnacji ogrodu. Mogłabym codziennie przyglądać się jak rosną nasze róże. Chciałabym lepiej zrozumieć moją mamę. Dowiedzieć się, co dzieje się w jej sercu. Zrozumieć, czy jest pozbawioną uczuć, wyrachowaną kobietą, a może zaszło w jej życiu coś, o czym nikt z nas nie ma pojęcia.
Cudownie byłoby widzieć jak dorastają Carlitos i Marinita. Być obecną na ślubie taty i cioci Mariany. Kibicować rozwojowi uczucia Andrei i Antonio. Zadbać o Angela i….Nie muszę już skończyć z tymi marzeniami, bo będzie mi jeszcze ciężej. Muszę z pokorą przyjąć to, co jest mi pisane.
- Marino – z zamyślenia wyrwał mnie Santi – Masz gościa. Nie wiem czy będziesz chciała go przyjąć, ale bardzo nalega.
- Kto? – zdziwiłam się.
- Octavio Velasquez chciałby ciebie odwiedzić.
- Octavio? – zdziwiłam się jeszcze bardziej. Wprawdzie był dla mnie zawsze bardzo miły, ale nie miałam pojęcia, o czym mogłabym z nim rozmawiać. Doszłam jednak do wniosku, że powinnam go przyjąć – Niech wejdzie.
- Dobrze – nie do końca przekonany Santiago wpuścił do naszego pokoju Octavio, ale z całą pewnością nie zamierzał zostawić nas samych.
- Dzień dobry Marino – uśmiechnął się niepewnie Velasquez – To dla ciebie – podał mi śliczną różę – Wiem jak bardzo je lubisz.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się – Jest cudowna.
- Marino, wiem, że nie czujesz się najlepiej, ale chcę, żebyś wiedziała, że możesz na mnie liczyć – w jego oczach, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, dostrzegłam troskę – Robię wszystko, co w mojej mocy, żeby nagłośnić twoją sprawę. Na pewno znajdzie się dawca – poklepał mnie delikatnie po ręce.
- Dziękuję, to naprawdę miłe z twojej strony.
- Wprawdzie nie mam już takich wpływów jak kiedyś, ale pewne znajomości wciąż utrzymuję. Twoja ciotka zniszczyła moją karierę – stwierdził to z lekkim żalem w głosie. Prawdę mówiąc bardzo mnie to oburzyło. To on niszczył jej życie przez wiele długich lat. Cieszę się, że ciocia w końcu położyła kres tej sytuacji.
- Myślę, że to ty, w głównej mierze przyczyniłeś się do tego, że ludzie przestali ci ufać – odpowiedziałam szczerze – Chciałeś uchodzić za człowieka o nieposzlakowanej opinii, ale nie potrafiłeś na taką zapracować – Myślałam, że się obrazi, ale zamiast tego roześmiał się.
- Jesteś niesamowita. Podoba mi się, że potrafisz powiedzieć bez zastanowienia, co ci leży na duszy. Potrafisz wzbudzić sympatię i zaufanie. Już ci to mówiłem, ale powtórzę, byłby z ciebie świetny polityk.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się, nieco już zmęczona rozmową. Chciało mi się mocno spać. Octavio chyba to wyczuł. Wstał i pożegnał się.
- Trzymaj się Marino. Jeśli pozwolisz, chciałbym cię jeszcze kiedyś odwiedzić – w jego spojrzeniu dostrzegłam coś niezwykłego. Czy to tylko moje złudzenie, czy naprawdę miał w oczach łzy?
*** |
|
Powrót do góry |
|
|
Sunrose Idol
Dołączył: 09 Kwi 2007 Posty: 1686 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Wenus :)
|
Wysłany: 19:24:02 21-08-07 Temat postu: |
|
|
Zachowanie Octavia bardzo mnie zdziwiło Oby Marina została |
|
Powrót do góry |
|
|
cris Prokonsul
Dołączył: 16 Cze 2007 Posty: 3684 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 15:31:34 23-08-07 Temat postu: |
|
|
odc. 61
- Carlitos – uśmiechnęłam się, otworzywszy oczy – Długo tu jesteś?
- Nie. Przyszedłem przed chwilą – uśmiechnął się – Mama powiedziała, że jak się obudzisz, to mam ci się pochwalić.
- Czym? – zapytałam i podniosłam się lekko, by podeprzeć się na poduszce.
- Dostałem szóstkę w szkole – uśmiechnął się dumny.
- Szóstkę? – ucieszyłam się – A za co?
- Za moje opowiadanie. Pani powiedziała, że jest świetne i opublikują je w naszej szkolnej gazetce.
- Wspaniale! – byłam z niego dumna – Właśnie rozpoczyna się twoje kariera dziennikarska. Kiedyś będziesz pracował w „El dia”. Staniesz na czele naszej gazety – pokładałam w tym chłopcu tyle wiary i nadziei.
- Będę bardzo dobrym dziennikarzem – obiecał mi.
- Powiesz mi, o czym jest to opowiadanie. Jaki mieliście temat? – dopytywałam.
- Mieliśmy napisać o osobie, którą podziwiamy najbardziej na świecie.
- Rozumiem. Niech zgadnę…O czym mógł napisać mój kuzynek? – zastanawiałam się – Pewnie o Super menie.
- Nie – pokiwał przecząco głową.
- O jakimś sportowcu? – kontynuowałam zgadywankę.
- Nie.
- Hm. No nic, poddaję się – rozłożyłam bezradnie ręce – Musisz sam mi powiedzieć.
- Napisałem o mojej dzielnej kuzynce Marinie – uśmiechnął się.
- Napisałeś o mnie? – byłam ogromnie zaskoczona.
- Tak. I pani powiedziała, że to najpiękniejsze opowiadanie, jakie kiedykolwiek czytała – był z siebie naprawdę zadowolony.
- Przeczytasz mi je?
- Tak – ochoczo skinął głową i zaczął czytać. Nie mogłam w to uwierzyć. To było naprawdę piękne. Ten malec naprawdę mnie kochał i podziwiał. Opisał nasze pierwsze spotkanie, ślicznie napisał o swojej radości z faktu, że jesteśmy rodziną. Później było o mojej chorobie. Nie znal zbyt wielu szczegółów, ale na swój prosty, dziecięcy sposób napisał o tym, że bardzo boli mnie serce i potrzebuję nowego. Wzruszyła mnie wiara, z jaką pisał o tym, że je dostaję. Aż sama niemal w to uwierzyłam.
- Dziękuję ci Carlosie Eduardo – wyszeptałam, ocierając łzy – To naprawdę piękne opowiadanie. Dziękuję, że mi je zadedykowałeś.
- Cieszę się, że ci się podoba – był uradowany.
- Wiesz, ja też piszę opowiadanie. Jest trochę dłuższe od twojego, ale chciałabym, żebyś kiedyś je przeczytał – zwierzyłam mu się.
- Naprawdę?
- Tak. To dość niezwykła historia, ale chcę, żebyś wiedział, że jest prawdziwa. Piszę ją już bardzo długo i pewnie nie zdołam dokończyć. Jednak Santiago obiecał mi już, że zrobi to za mnie. Zapytaj go o to za kilkanaście dni, dobrze?
- Dobrze – moja prośba nieco go zdziwiła.
– Powiedz mu, że to było dla mnie bardzo ważne i chcę, żeby ta historia dobrze się skończyła.
*** |
|
Powrót do góry |
|
|
cris Prokonsul
Dołączył: 16 Cze 2007 Posty: 3684 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 15:06:09 24-08-07 Temat postu: |
|
|
odc. 62
Zostały trzy dni. Już tylko trzy dni do moich urodzin. Trzy dni mojej ziemskiej egzystencji. Chciałabym pojechać na plażę, tam gdzie zabrał mnie kiedyś Santi. Chciałabym znowu zobaczyć Cancun i zamoczyć nogi w morzu. Poczuć na twarzy słońce i delikatny powiew wiatru. Chciałabym znowu wsiąść na karuzelę, albo wybrać się do kina z przyjaciółkami. Jest tyle rzeczy, zwykłych rzeczy, które dają tyle radości, a których człowiek na ogół nie dostrzega i niedocenia.
Nie mogłam wykonać żadnej z nich. Leżałam w łóżku, odczuwając ból i zmęczenie. Tej nocy przydarzyło się coś dziwnego. Mimo moich usilnych próśb, aby Santiago został w domu, on i tata wsiedli w samochód i wyjechali do Puebli, na spotkanie z jakimś uzdrowicielem. Ja sama nie wierzyłam w takie rzeczy, ale oni chcieli uchwycić się każdej, nawet najmniejszej szansy.
Wieczorem miałam wysoką gorączkę. Ciocia Mariana cały czas czuwała przy moim łóżku – Mamo, mamo – powtarzałam w gorączce, zupełnie nieświadomie.
- Spokojnie – ciocia robiła mi zimne okłady – Jestem przy tobie moje dziecko. Śpij spokojnie. Jestem przy tobie.
Te słowa, sposób, w jaki głaskała moje włosy, przypomniał mi, pewną sytuację z mojego dzieciństwa. Miałam około siedmiu lat. Okropnie się przeziębiłam, ale brakowało pieniędzy na lekarstwa i moje przeziębienie się przeciągało. W końcu choroba się rozwinęła i trafiłam do szpitala z wysoką gorączką. Leżałam w szpitalnym łóżeczku. Wtedy także majaczyłam. Wołałam moją mamę i usłyszałam głos. Przyszła, żeby mnie uspokoić. Powtarzała te same słowa, które dziś mówiła ciocia Mariana – Spokojnie. Jestem przy tobie moje dziecko. Śpij spokojnie. Jestem przy tobie.
Ten głos, znam go. Oczywiście, że go znam. Ten cudowny, kojący głos, który wtedy do mnie przemawiał, należał do cioci Mariany. To był jej głos. Wydało mi się to nieprawdopodobne. Jak to możliwe, że nie znając cioci wtedy, usłyszałam jej głos? Przypomniawszy sobie to zajście, obudziłam się i rozejrzałam po pokoju. Mariana spała, opierając głowę o moje łóżko. Uśmiechnęłam się do siebie. Pomyślałam sobie, że mam dwóch Aniołów Stróżów. Jednym z nich jest Jesus, drugim moja ciocia. Ona nie pozwoliłaby, aby ktoś mnie skrzywdził. Czuwała nad moim snem. Zawsze mogłam na nią liczyć. Tylko przy niej czułam się tak bezpiecznie.
Jakiś nagły impuls kazał mi wstać i podejść do okna. Na zewnątrz było już ciemno. Panował mrok i było dość chłodno. Wiatr delikatnie kołysał gałęzie drzew, których cień odbijał się po całym ogrodzie. Nagle ujrzałam dwie sylwetki. Wytężyłam wzrok i upewniłam się, że jedną z nich jest Ana Karina. Druga osoba – ciarki przeszły mi po całym ciele. Byłam o tym przekonana. To był on. Mężczyzna, który zabił mnie przed rokiem. Nie miałam żadnych wątpliwości. Nie mogłam oderwać od nich wzroku. Mężczyzna przyciągnął moją kuzynkę do siebie i zaczął ja całować. Po chwili wyszarpnęła się z jego ramion, ale on znowu ją przyciągnął. Szarpali się przez chwilę, aż w końcu Ana Karina, uciekła mu w stronę domu. |
|
Powrót do góry |
|
|
Karolllina Generał
Dołączył: 28 Gru 2006 Posty: 7848 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 11:34:07 26-08-07 Temat postu: |
|
|
odcinek 57---> anetko sliczny odcinek... cudowny... Marina tak pięknie mówiła... cudowny....
odcinek 58----> odcinek super no i kolejny wyciskacz łez... kurde co odcinek to płaczę... ehh idę po chusteczki
odcinek 59----> ehhhm znowu ta A.c podła jędza!!!
odcinek 60--->odcinek cudowny... heh Octavio chce pomóc Marinie... heh
odcinek 61--->buuu płaczę... Carlitos napisał o Marinie, pięknie pieknie.... kocham tą telcię!!!
odcinek 62----> odcinek super kim jest ten facet?
Anetko odcinki super kurczę aż szkoda że telcia się już kończy ((( |
|
Powrót do góry |
|
|
Kyrtap1993 Mocno wstawiony
Dołączył: 07 Lip 2007 Posty: 5336 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Mikołów Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: 12:01:52 26-08-07 Temat postu: |
|
|
Jeszcze tylko 3 dni... tak mało Przykre to jest baaardzo |
|
Powrót do góry |
|
|
cris Prokonsul
Dołączył: 16 Cze 2007 Posty: 3684 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: 12:55:00 26-08-07 Temat postu: |
|
|
Dzieki za Wasze komentarze. Przepraszam, ze wczoraj nie dalam rady wkleic. Juz sie poprawiam:)
odc. 63
Usłyszałam kroki na korytarzu. Podeszłam do drzwi. Po chwili dało się słyszeć również kroki Any Kariny wbiegającej po schodach – Co ty tutaj robisz? Dlaczego nie śpisz? Znowu mnie śledzisz? – zapytała kuzynka.
- Widziałam was w ogrodzie – rozpoznałam głos mamy – Miałaś to skończyć. Po co się z nim zadajesz? – mama była wściekła.
- Próbowałam, ale nie tak łatwo się go pozbyć. Zdajesz sobie sprawę, jak wiele o nas wie – Ana Karina miała jakiś dziwny głos. Sprawiała wrażenie wystraszonej.
- Tak. To bardzo niebezpieczny dla nas człowiek. Trzeba coś z tym zrobić, tylko co? – mama również wydawała się mocno zatroskana.
- Jeśli coś pójdzie nie po jego myśli, gotów nam coś zrobić. Sergio ma obsesję.
- Jak mogłaś zadawać się z kimś takim? Gdzie ty masz rozum, dziewczyno? – Emperatriz strofowała siostrzenicę.
- Przestań moralizować – oburzyła się dziewczyna – Wystarczy, że matka stale mi gdera. Ty mogłabyś sobie darować.
- Nie mów tak do mnie. Tylko ja mam prawo mówić ci, co możesz robić, a czego nie, bo wiem o tobie wszystko. Znam każdy twój sekret. Każdą twoją myśl. Zbyt wiele dla ciebie poświęciłam. Zawsze byłaś moją największą dumą i radością. Nikogo nie kochałam jak ciebie. Wiesz ile dla ciebie zrobiłam i nie pozwolę, żebyś to zaprzepaściła. Słyszysz mnie?
- Tak ciociu – wycedziła – Wiem, co dla mnie zrobiłaś i nie zmarnuję tego.
- Cieszę się – odparła mama – A teraz idź do siebie i śpij. Ja pomyślę, co można by zrobić z Sergio. Nie możemy tak tego zostawić.
- Nie możemy. Idziesz do siebie?
- Nie. Zajrzę jeszcze do Mariny. Cały dzień gorączkowała, zobaczę jak się czuje.
- Mama cały czas przy niej siedzi. Trzęsie się nad nią jak nad tym smarkaczem Carlosem – stwierdziła, a ja potrafiłam sobie wyobrazić grymas na jej twarzy, gdy to mówiła.
- Tak. Zajęła moje miejsce – odparła Emperatriz.
- To nie powinno już potrwać zbyt długo. Wkrótce pozbędziemy się tej dziewczyny raz na zawsze. Jej dni są policzone – roześmiała się Ana Karina.
- Idź się już położyć – pogoniła ją moja matka.
- Dobranoc – Ana Karina chyba cmoknęła ją w policzek.
- Dobranoc – głos mamy złagodniał – Ano Karino – zatrzymała ją jeszcze na chwilę.
- Tak?
- Kocham cię.
- Ja ciebie też. Naprawdę.
Pośpiesznie udałam się do łóżka. Nie chciałam, żeby mama domyśliła się, że słyszałam ich rozmowę. Udało mi się w ostatniej chwili. Udawałam, że śpię. Mama zbliżyła się do łóżka. Po chwili delikatnie przyłożyła swą dłoń do mojego czoła. Chyba sprawdzała, czy wciąż gorączkuję – Przykro mi Marino – wyszeptała – Bardzo mi przykro, że tak to wyszło. Chciałabym, żeby to wszystko potoczyło się inaczej, ale musiałam tak postąpić.
Spędziła w moim pokoju tylko chwilę. Gdy wyszła, zaczęłam odtwarzać wszystko, co się właśnie wydarzyło. Wciąż nic z tego nie rozumiałam. Jej dziwna rozmowa z Aną Kariną. Znajomość z tym mordercą. O co może chodzić? Jakie tajemnice kryje moja matka? Czy będzie mi dane odkryć je wszystkie, czy na zawsze mają już pozostać dla mnie tajemnicą?
Nie wiem, kiedy zasnęłam, ale sen okazał się okropny. Obudziłam się z krzykiem, cała zlana zimnym potem.
- Spokojnie Marino, to był tylko zły sen – uspokajała mnie ciocia – Nic złego się nie dzieje. To tylko sen.
- Ciociu – przytuliłam się do niej i trzymałam kurczowo. Przed oczami wciąż miałam ten obraz. Sergio ubrany na czarno mierzy do mnie z pistoletu a Ana Karina i Emperatriz, przyglądają się temu z uśmiechem.
- Musisz się uspokoić. Nic złego ci nie grozi. Jestem przy tobie.
- Ciociu, proszę cię – wyszeptałam roztrzęsiona – Bardzo cię proszę…
- O co? – widziała, że jestem czymś przerażona.
- Musisz uważać. Musisz być bardzo ostrożna – mówiłam nieskładnie.
- Dobrze kochanie. Będę uważać. Tylko wytłumacz mi, na co, bo nic z tego nie rozumiem… - pewnie myślała, że bredzę.
- Wiem, że to twoja kuzynka i córka, ale one są niebezpieczne. Musisz uważać na Anę Karinę i moją matkę – udało mi się w końcu powiedzieć to, co tak bardzo mnie przerażało
- Powiedz mi wszystko, co wiesz – nalegała ciocia – Co takiego one ci zrobiły?
- ciociu, dowiesz się wszystkiego. Santiago ci opowie. Wszystko zapisałam. Przeczytaj i będziesz wiedziała.
- Co mam przeczytać?
- Mój pamiętnik. Całą moją historię. Ja tego nie zmyśliłam ciociu. Przysięgam, że tego nie wymyśliłam. Ja już nie żyję… - mówiłam bez ładu, ale nic nie potrafiłam na to poradzić. Przerażenie odebrało mi zdolność jasnego myślenia. Miałam wrażenie, że wszędzie czają się jakieś cienie, ktoś nam się przygląda.
- Kochanie, uspokój się już. Porozmawiamy rano. Teraz się uspokój.
- Carlitos – nagle coś sobie uzmysłowiłam – Carlitos!
- Co z Carlitosem? – denerwowała się ciocia.
- One mogą chcieć go skrzywdzić, wszystko mu odebrać. Musisz go pilnować – histeryzowałam – Nie mogą go skrzywdzić.
- Nikt nie skrzywdzi Carlitosa. Jest bezpieczny. Śpi w swoim łóżku. Ty też spróbuj zasnąć – chciała mnie uspokoić, ale bezskutecznie – Jesteś taka rozpalona. Trzeba zbić ci gorączkę.
- Nie. Ja muszę wstać. Muszę sprawdzić, czy Carlitos jest bezpieczny. Musimy go pilnować – próbowałam się podnieść.
- Leż. Nie wolno ci wstawać – powstrzymała mnie ciocia – Ja pójdę do Carlosa i sprawdzę, czy nic mu nie jest, jeśli to ma cię uspokoić, ale ty zostań w łóżku.
- Nie śpicie? – do pokoju wszedł Santiago.
- Dobrze, że wróciłeś – ucieszyła się ciocia – Zostań przy niej, a ja zaraz wrócę. Ma wysoką gorączkę. Trzeba znowu dać jej lek przepisany przez lekarza.
- Carlitos – powtarzałam – One go skrzywdzą. Pośpiesz się ciociu.
- Tak. Już idę do Carlitosa. O nic się nie martw – Cały czas majaczy – wyszeptała do Santiago - Zajrzę do małego, żeby ją uspokoić.
- Pośpiesz się ciociu, pośpiesz się. Nie pozwólcie skrzywdzić Carlosa Eduardo. On jest spadkobiercą, stanie na czele „El dia”. Będą chciały się go pozbyć. Ja już wszystko rozumiem. Wszystko zrozumiałam…
*** |
|
Powrót do góry |
|
|
NeSska* Generał
Dołączył: 18 Cze 2006 Posty: 7631 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany: 12:59:11 26-08-07 Temat postu: |
|
|
Oby tylko nic złego nie zorbiiły małemu Carlitosowi!! Wtedy to już ja się z nimi policze:D Genialny odcinek chodź smutny:*:* Czekam na new:D |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|